Celem kolejnego dnia jest Las Penas. Czasu sporo, bo lot do Santiago mam o 14:30.
Wymeldowuję się z hotelu, zostawiam bagaż i w drogę.
Zaglądam do pobliskiego kościoła. Ciekawe, czy w środku też mają fioletowe światła.
:D
Idę do promenady, tylko tym razem ruszam w przeciwnym kierunku. Ta część Malecon jest ewidentnie ciekawsza. Widać też, że Ekwadorczycy ewidentnie bardzo lubują się w stawianiu pomników.
Po kilku minutach spaceru wyłaniają się dwa wzgórza - Santa Ana i del Carmen.
Przy wyjściu/wejściu z Malecon taki monitoring, że o bezpieczeństwo nie ma się co martwić.
;)
Od tego momentu szedłem trochę “na czuja” i skręciłem w pierwszą uliczkę w prawo. Cisza, spokój, prawie brak ludzi, ładne kamieniczki i murale.
Tym sposobem doszedłem do nabrzeża, z eleganckimi wieżowcami i restauracjami. Całość robiła naprawdę dobre wrażenie.
Po drugiej stronie promenady wyłoniło się Cerro del Carmen, z charakterystyczną wieżą nadawczą.
No ale dobra, celem bya Santa Ana, a ja nie mam całego dnia. Zawijam więc w stronę wzgórza docelowego i po chwili znajduję wejście na szczyt. Wygląda całkiem legitnie.
Doszedłem jednak do pierwszych, nawiasem mówiąc bardzo zaniedbanych zabudowań, z których wyszli lokalsi i wymownie machając palcem zakomunikowali, że jest peligroso i dalej iść nie powinienem. Pomimo, że wzgórze wydawało się być tuż tuż, a chwilę wcześniej szła tą drogą jakaś kobieta, to wiedziałem, że panują tu tego typu zwyczaje i grzecznie zawróciłem na drogę którą przyszedłem. Kawałek dalej zobaczyłem schody, który wyglądały jeszcze bardziej legitnie i turystycznie, a więc w górę.
Ponownie doszedłem do zabudowań. Jedna pani robiła właśnie pranie w plenerze. Zatrzymuje mnie i pokazuje, że nie tędy i każe iść na około. No dobra, idę gdzie pokazała i w końcu dochodzę do głównych schodów, gdzie pojawiają się turyści, knajpki, suweniry, monitoring i security.
Nie wiem na ile rozsądne było to kluczenie, ale przechadzka między żyjącymi swoim życiem lokalsami była całkiem ciekawa, a atmosfera raczej sympatyczna. Tuż pod szczytem znajduje się muzeum poświęcone obronie miasta przed najazdami piratów.
Na szczycie widoki całkiem zacne, a przyjemny nastrój lekko zakłóca mi tylko bardzo głośna grupka Amerykanów.
Czas na powrót. Po drodze mijam kolejny bardzo przyjemny rejon w okolicy centrum.
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
Wymeldowuję się z hotelu, zostawiam bagaż i w drogę.
Zaglądam do pobliskiego kościoła. Ciekawe, czy w środku też mają fioletowe światła. :D
Idę do promenady, tylko tym razem ruszam w przeciwnym kierunku.
Ta część Malecon jest ewidentnie ciekawsza. Widać też, że Ekwadorczycy ewidentnie bardzo lubują się w stawianiu pomników.
Po kilku minutach spaceru wyłaniają się dwa wzgórza - Santa Ana i del Carmen.
Przy wyjściu/wejściu z Malecon taki monitoring, że o bezpieczeństwo nie ma się co martwić. ;)
Od tego momentu szedłem trochę “na czuja” i skręciłem w pierwszą uliczkę w prawo. Cisza, spokój, prawie brak ludzi, ładne kamieniczki i murale.
Tym sposobem doszedłem do nabrzeża, z eleganckimi wieżowcami i restauracjami. Całość robiła naprawdę dobre wrażenie.
Po drugiej stronie promenady wyłoniło się Cerro del Carmen, z charakterystyczną wieżą nadawczą.
No ale dobra, celem bya Santa Ana, a ja nie mam całego dnia. Zawijam więc w stronę wzgórza docelowego i po chwili znajduję wejście na szczyt. Wygląda całkiem legitnie.
Doszedłem jednak do pierwszych, nawiasem mówiąc bardzo zaniedbanych zabudowań, z których wyszli lokalsi i wymownie machając palcem zakomunikowali, że jest peligroso i dalej iść nie powinienem. Pomimo, że wzgórze wydawało się być tuż tuż, a chwilę wcześniej szła tą drogą jakaś kobieta, to wiedziałem, że panują tu tego typu zwyczaje i grzecznie zawróciłem na drogę którą przyszedłem. Kawałek dalej zobaczyłem schody, który wyglądały jeszcze bardziej legitnie i turystycznie, a więc w górę.
Ponownie doszedłem do zabudowań. Jedna pani robiła właśnie pranie w plenerze. Zatrzymuje mnie i pokazuje, że nie tędy i każe iść na około. No dobra, idę gdzie pokazała i w końcu dochodzę do głównych schodów, gdzie pojawiają się turyści, knajpki, suweniry, monitoring i security.
Nie wiem na ile rozsądne było to kluczenie, ale przechadzka między żyjącymi swoim życiem lokalsami była całkiem ciekawa, a atmosfera raczej sympatyczna.
Tuż pod szczytem znajduje się muzeum poświęcone obronie miasta przed najazdami piratów.
Na szczycie widoki całkiem zacne, a przyjemny nastrój lekko zakłóca mi tylko bardzo głośna grupka Amerykanów.
Czas na powrót. Po drodze mijam kolejny bardzo przyjemny rejon w okolicy centrum.