Wracam do głównej drogi. Dojeżdżam do punktu widokowego gdzie widzę kolejne żółwie.
Spotykam turystę poznanego na łodzi, który pokazuje mi zdjęcia bezwstydnie kopulującej pary żółwi. Poprawka - żółwie wcale nie były takie bezwstydne, ponieważ w momencie gdy ludzie zaczęli kręcić właśnie bezwstydnie porno, te udały się w pobliskie krzaki. Z krzaków dochodzą za to spektakularne odgłosy. No nic, nie mam zamiaru przeszkadzać w utrzymywaniu gatunku i wchodzę na punkt widokowy. Jest pieknie!
Schodzę na dół. Parka nada buszuje w krzakach. A przy drodze kolejne osobniki.
Kawałek dalej znajduje się mur, zbudowany przez więźniów kolonii karnej przy którym biegnie ścieżka na kolejne punkty widokowe, w tym ostatni, gdzie można zobaczyć resztki amerykańskiej stacji radarowej.
Dalej niestety iść nie wolno.
W drodze powrotnej zatrzymuję się znowu w El Estero i spędzam tam dobrych kilkadziesiąt minut, podziwiając pelikany. W wodzie pojawia się też kilka pingwinów.
Szlak ma ok. 6 km długości w jedną stronę. Było jednak tak wspaniale, że spędziłem na nim całe 7 godzin! Pogoda okazała się całkiem dobra, nawet do tego stopnia, że zagapiłem się w kwestii dosmarowania się kremem z filtrem i pomimo używania 50-tki lekko mnie przypaliło.
Wypożyczenie roweru nie miało większego sensu, ponieważ co chwilę schodzi się do punktów widokowych. Jedynym plusem było to, że wracając z górki było znacznie szybciej niż piechotą. W każdym razie odradzam go wypożyczać.
Posiłek w znanej i lubianej Albicie. 6-7 $ za posiłek, jedno lub dwudaniowy, w zależności od pory dnia. Mi tam bardzo smakowało (bardziej niż w Puerto Ayora) plus super obsługa, także mogę zdecydowanie polecić.
W drodze do hotelu zaglądam jeszcze do akurat otwartego kościoła.
Idę następnie do agencji, ogarnąć jakąś wycieczkę na jutro. Pytam najpierw o wulkan. Zamknięty. Później okazało się, że zamknięty tylko i nich, także standardowo mogę tylko potwierdzić, że latynosi kolejny raz mi udowadniają, że nie można im wierzyć na słowo. Kupuję więc Tintoreras na następny dzień za 45$. W agencjach należy się targować, ponieważ początkowa cena może być mocno zawyżona, jednak poniżej stawek, o których pisała w swojej relacji @maxima, zejść już się nie dało.
Tyle na dziś. To był jak do tej pory bezkonkurencyjnie najlepszy dzień wyjazdu.Kolejnego dnia mam zaplanowaną popołudniową wycieczkę na Tintoreras. Rano idę do miejsc gdzie można wejść samemu i na piechotę. Koło portu znajduje się mała zatoczka pod nazwą Concha la Perla. Jest to ponoć fajne miejsce do snoorkowania. Mnie jednak ten typ rozrywki nie interesuje, toteż spędzam tam niewiele czasu.
Ogarniam też wycieczkę na wulkan na kolejny dzień. Już wczoraj zorientowałem się, że w jednej z agencji ściemniali i wycieczki na Sierra Negra odbywają się normalnie.
Idę w kierunku centrum żółwi i jeziorka z flamingami. Na końcu miejscowości rozpoczyna się malowniczy szlak.
Do żółwi nie wchodzę, idę do jeziorka. Flamingów nie widać, ale krajobrazy przepiękne, tym bardziej, że w końcu się rozpogodziło.
Postanawiam iść dalej wzdłuż głównej drogi. W pewnym momencie po lewej stronie wyłania się ogromne pole lawowe.
Stwierdzam, że bez sensu wracać tą samą drogą i zrobię sobie znacznie dłuższy spacer, robiąc na mapie trójkąt i wracając do miasta od strony lotniska. Trzeba było jednak nieco przyspieszyć kroku, bo czas zaczął mnie gonić, a przed wycieczką dobrze byłoby jeszcze coś zjeść.
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
https://youtu.be/mrUySxH_hSM
Chyba się nie wyspał.
https://youtu.be/hanbg0u_mkc
W drogę…
https://youtu.be/dvQZS5sBbrs
Trzeba tylko uważać, żeby nie ugrzęznąć.
https://youtu.be/g4biT_fx3O8
https://youtu.be/i72PHMFdnrk
Wracam do głównej drogi. Dojeżdżam do punktu widokowego gdzie widzę kolejne żółwie.
Spotykam turystę poznanego na łodzi, który pokazuje mi zdjęcia bezwstydnie kopulującej pary żółwi. Poprawka - żółwie wcale nie były takie bezwstydne, ponieważ w momencie gdy ludzie zaczęli kręcić właśnie bezwstydnie porno, te udały się w pobliskie krzaki. Z krzaków dochodzą za to spektakularne odgłosy. No nic, nie mam zamiaru przeszkadzać w utrzymywaniu gatunku i wchodzę na punkt widokowy. Jest pieknie!
Schodzę na dół. Parka nada buszuje w krzakach. A przy drodze kolejne osobniki.
Kawałek dalej znajduje się mur, zbudowany przez więźniów kolonii karnej przy którym biegnie ścieżka na kolejne punkty widokowe, w tym ostatni, gdzie można zobaczyć resztki amerykańskiej stacji radarowej.
Dalej niestety iść nie wolno.
W drodze powrotnej zatrzymuję się znowu w El Estero i spędzam tam dobrych kilkadziesiąt minut, podziwiając pelikany. W wodzie pojawia się też kilka pingwinów.
Szlak ma ok. 6 km długości w jedną stronę. Było jednak tak wspaniale, że spędziłem na nim całe 7 godzin! Pogoda okazała się całkiem dobra, nawet do tego stopnia, że zagapiłem się w kwestii dosmarowania się kremem z filtrem i pomimo używania 50-tki lekko mnie przypaliło.
Wypożyczenie roweru nie miało większego sensu, ponieważ co chwilę schodzi się do punktów widokowych. Jedynym plusem było to, że wracając z górki było znacznie szybciej niż piechotą. W każdym razie odradzam go wypożyczać.
Posiłek w znanej i lubianej Albicie. 6-7 $ za posiłek, jedno lub dwudaniowy, w zależności od pory dnia. Mi tam bardzo smakowało (bardziej niż w Puerto Ayora) plus super obsługa, także mogę zdecydowanie polecić.
W drodze do hotelu zaglądam jeszcze do akurat otwartego kościoła.
Idę następnie do agencji, ogarnąć jakąś wycieczkę na jutro. Pytam najpierw o wulkan. Zamknięty. Później okazało się, że zamknięty tylko i nich, także standardowo mogę tylko potwierdzić, że latynosi kolejny raz mi udowadniają, że nie można im wierzyć na słowo. Kupuję więc Tintoreras na następny dzień za 45$. W agencjach należy się targować, ponieważ początkowa cena może być mocno zawyżona, jednak poniżej stawek, o których pisała w swojej relacji @maxima, zejść już się nie dało.
Tyle na dziś. To był jak do tej pory bezkonkurencyjnie najlepszy dzień wyjazdu.Kolejnego dnia mam zaplanowaną popołudniową wycieczkę na Tintoreras. Rano idę do miejsc gdzie można wejść samemu i na piechotę.
Koło portu znajduje się mała zatoczka pod nazwą Concha la Perla. Jest to ponoć fajne miejsce do snoorkowania. Mnie jednak ten typ rozrywki nie interesuje, toteż spędzam tam niewiele czasu.
Ogarniam też wycieczkę na wulkan na kolejny dzień. Już wczoraj zorientowałem się, że w jednej z agencji ściemniali i wycieczki na Sierra Negra odbywają się normalnie.
Idę w kierunku centrum żółwi i jeziorka z flamingami. Na końcu miejscowości rozpoczyna się malowniczy szlak.
Do żółwi nie wchodzę, idę do jeziorka. Flamingów nie widać, ale krajobrazy przepiękne, tym bardziej, że w końcu się rozpogodziło.
Postanawiam iść dalej wzdłuż głównej drogi. W pewnym momencie po lewej stronie wyłania się ogromne pole lawowe.
Stwierdzam, że bez sensu wracać tą samą drogą i zrobię sobie znacznie dłuższy spacer, robiąc na mapie trójkąt i wracając do miasta od strony lotniska. Trzeba było jednak nieco przyspieszyć kroku, bo czas zaczął mnie gonić, a przed wycieczką dobrze byłoby jeszcze coś zjeść.