Tu jeden z około 20 zachowanych artefaktów z pismem w języku rapanui nazywanym rongorongo. Ciekawostką jest fakt, że alfabet ten powstał całkowicie niezależnie od innych. Żaden ze rdzennych mieszkańców go nie zna i do dziś pozostaje nieodszyfrowany. Badaniem rongorongo zajmują się m. in. polscy naukowcy.
Postanowiłem, pomimo braku przewodnika wybrać się jeszcze do Ahu Akivi licząc na to, że będzie coś widać z zewnątrz. Próbowałem jechać wzdłuż wybrzeża, jednak w pewnym momencie natrafiłem na teren prywatny i trzeba było wrócić się do Hanga Roa. Na miejscu trochę poudawałem Greka, trochę ponegocjowałem i choć nie było łatwo, to ostatecznie udało się nakłonić strażnika do wpuszczenia mnie.
Miejscówka ta nie jest szczególnie spektakularna i gdybym poprzedniego dnia zamiast jechać ponownie na Tongariki, zdecydował się przyjechać tu, byłoby mi nieco przykro.
Jako, że zostało mi jeszcze trochę czasu do umówionej godziny zwrotu auta, postanowiłem podjechać jeszcze raz do Orongo. Nie próbowałem już wchodzić na krzywy ryj na zamknięty teren. Sam widok krateru był dla mnie wystarczający.
Zdanie auta bezproblemowe. Jeszcze kilka fotek z mojego lokum - Hostal Petero Atamu. Mogę śmiało polecić. Tanio i wszystko czego potrzeba. Właściciel pomocny i podwożący z i na lotnisko. Śniadania bardzo dobre, złożone z różnych produktów w tym owoców. Housekeepingiem zajmuje się również bardzo sympatyczna i pomocna osoba transseksualna. Wspominam o tym tylko dlatego, że była to dla mnie ciekawostka, bo z wyglądu fizycznego był to typowy, wielki Polinezyjczyk (wyraźnie zaznaczam, że nie chcę nikogo urazić i nie mam absolutnie nic przeciwko takim osobom).
Host o umówionej godzinie podwozi mnie na lotnisko.
W wielu miejscach na wyspie można napotkać loga Rotary Club.
Cysterny też już w gotowości.
Jest i lotniskowy moai.
A tu tabliczka dedykowana współpracy z NASA:
Poczekalnia przy gejcie:
I ponownie Rotary Club:
Skusiłem się jeszcze na zakup małej pamiątki, czego zwykle nie czynię.
Boarding wyjątkowo szybki, bo lot na oko miał obłożenie nie większe niż 20-30%.
Mauruuru! Iorana!
Lot przy takim LF, był to najprzyjemniejszy lot jaki odbyłem. Wiem, że to co teraz napiszę, u wielu forumowiczów spowoduje zapewne uśmiech politowania, ale w tych warunkach nazwa Dreamliner nabrała dla mnie sensu. Jedzenie bardzo smaczne, nastojowe i przyjemne światełko, bardzo cicho! Mam ostatnimi czasy fetysz na mierzenie hałasu i nadal nie wiem od czego jest to zależne. Do tego przy pomocy kocyków i poduszeczek udało się spreparować całkiem wygodne wyrko. Taki mój mały first.
;)
I na koniec krótka poverty parade po biznesiku.
;)
Powrót do Santiago jedynie celem przepakowania i przenocowania. Wczesnym popołudniem lecę do Calamy. Wysypiam się do oporu, idę na miasto coś zjeść i ponownie na lotnisko.
Lot LA na A321.
W sumie lot bez historii, ale moją uwagę zwróciło, że załoga przeszła do porządku dziennego nad tym, że niektórzy pasażerowie nie odsłonili okiem przy lądowaniu. Wychodząc z samolotu zapytałem o to stewkę, a ta zrobiła tylko minę pt. “ale o co ci chodzi?”. Może nie kumała za bardzo po angielskiemu.
;)
Auto wypożyczone z Chileana. Po SCL miałem już przećwiczone ich procedury i poszło sprawniej. Pani z wypożyczalni, sama z siebie powiedziała, że w San Pedro jest bezpiecznie, natomiast w Calamie nie i mam uważać i pod żadnym pozorem nie zostawiać nic w samochodzie. A więc w drogę do San Pedro. Ta nagła zmiana krajobrazu zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Bardzo podobnie jak w Death Valley, z tą tylko różnicą, że widać spektakularne stożki wulkaniczne. Generalnie krajobraz - rewelacja!
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
Kilka fotek w innym świetle:
Następnie podjechałem do muzeum Rapa Nui.
Tu jeden z około 20 zachowanych artefaktów z pismem w języku rapanui nazywanym rongorongo. Ciekawostką jest fakt, że alfabet ten powstał całkowicie niezależnie od innych. Żaden ze rdzennych mieszkańców go nie zna i do dziś pozostaje nieodszyfrowany. Badaniem rongorongo zajmują się m. in. polscy naukowcy.
https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/new ... ocnej.html
Kolejnym punktem było Hanga Kioe:
Postanowiłem, pomimo braku przewodnika wybrać się jeszcze do Ahu Akivi licząc na to, że będzie coś widać z zewnątrz. Próbowałem jechać wzdłuż wybrzeża, jednak w pewnym momencie natrafiłem na teren prywatny i trzeba było wrócić się do Hanga Roa. Na miejscu trochę poudawałem Greka, trochę ponegocjowałem i choć nie było łatwo, to ostatecznie udało się nakłonić strażnika do wpuszczenia mnie.
Miejscówka ta nie jest szczególnie spektakularna i gdybym poprzedniego dnia zamiast jechać ponownie na Tongariki, zdecydował się przyjechać tu, byłoby mi nieco przykro.
Jako, że zostało mi jeszcze trochę czasu do umówionej godziny zwrotu auta, postanowiłem podjechać jeszcze raz do Orongo. Nie próbowałem już wchodzić na krzywy ryj na zamknięty teren. Sam widok krateru był dla mnie wystarczający.
Zdanie auta bezproblemowe. Jeszcze kilka fotek z mojego lokum - Hostal Petero Atamu. Mogę śmiało polecić. Tanio i wszystko czego potrzeba. Właściciel pomocny i podwożący z i na lotnisko. Śniadania bardzo dobre, złożone z różnych produktów w tym owoców. Housekeepingiem zajmuje się również bardzo sympatyczna i pomocna osoba transseksualna. Wspominam o tym tylko dlatego, że była to dla mnie ciekawostka, bo z wyglądu fizycznego był to typowy, wielki Polinezyjczyk (wyraźnie zaznaczam, że nie chcę nikogo urazić i nie mam absolutnie nic przeciwko takim osobom).
Host o umówionej godzinie podwozi mnie na lotnisko.
W wielu miejscach na wyspie można napotkać loga Rotary Club.
Cysterny też już w gotowości.
Jest i lotniskowy moai.
A tu tabliczka dedykowana współpracy z NASA:
Poczekalnia przy gejcie:
I ponownie Rotary Club:
Skusiłem się jeszcze na zakup małej pamiątki, czego zwykle nie czynię.
Boarding wyjątkowo szybki, bo lot na oko miał obłożenie nie większe niż 20-30%.
Mauruuru! Iorana!
Lot przy takim LF, był to najprzyjemniejszy lot jaki odbyłem. Wiem, że to co teraz napiszę, u wielu forumowiczów spowoduje zapewne uśmiech politowania, ale w tych warunkach nazwa Dreamliner nabrała dla mnie sensu. Jedzenie bardzo smaczne, nastojowe i przyjemne światełko, bardzo cicho! Mam ostatnimi czasy fetysz na mierzenie hałasu i nadal nie wiem od czego jest to zależne. Do tego przy pomocy kocyków i poduszeczek udało się spreparować całkiem wygodne wyrko. Taki mój mały first. ;)
I na koniec krótka poverty parade po biznesiku. ;)
Lot LA na A321.
W sumie lot bez historii, ale moją uwagę zwróciło, że załoga przeszła do porządku dziennego nad tym, że niektórzy pasażerowie nie odsłonili okiem przy lądowaniu. Wychodząc z samolotu zapytałem o to stewkę, a ta zrobiła tylko minę pt. “ale o co ci chodzi?”. Może nie kumała za bardzo po angielskiemu. ;)
Auto wypożyczone z Chileana. Po SCL miałem już przećwiczone ich procedury i poszło sprawniej. Pani z wypożyczalni, sama z siebie powiedziała, że w San Pedro jest bezpiecznie, natomiast w Calamie nie i mam uważać i pod żadnym pozorem nie zostawiać nic w samochodzie.
A więc w drogę do San Pedro. Ta nagła zmiana krajobrazu zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Bardzo podobnie jak w Death Valley, z tą tylko różnicą, że widać spektakularne stożki wulkaniczne. Generalnie krajobraz - rewelacja!