Na jedzonko zatrzymuję się w Guayllabamba. Polecam ten przybytek. Smacznie i niedrogo.
Podczas pobytu w Quito spałem w hoteliku Hotel + Arte, który udało mi się zarezerować a bardzo korzystnej cenie. Generalnie mogę polecić. Jedyna wada to brak klimy, a o tej porze roku jak dla mnie było ciut za zimno.
Ostatniego wieczoru siadłem sobie przy piwku w ogrodzie.
Z przylegającego do ogrodu pokoju słyszę charakterystyczne odgłosy, które na myśl przywołowywały niezwykły zachwyt na czymś lub pewną czynnością.
;) W pewnym momencie odgłosy ustały i wychodzi, wyglądający na neco zdezorientowanego facet, na papieroska. Szybko do mnie zagadał i wywiązał się small talk. Pyta skąd jestem a ja jego. Odpowiada, że z Quito. Pytam co robisz w takim razie w hotelu. On, że chciał się spotkać ze swoim partnerem. No cóż... nie wypytywałem dalej. Może ma to związek z wciąż bardzo silnym oddziaływaniem KK w Ekwadorze, co pozostawię bez komentarza. W pewnym momencie zawołał go partner, a ten ruszył takim pędęm, że nie zauważył przeszklonych drzwi, prowadzących do hotelowego korytarza i tak w nie przywalił, że wyleciały z zawiasów.
:lol: Na szczęście obyło się bez ofiar i kontuzji.
Podsumowując ten krótki czas w kontynentalnym Ekwadorze - wrażenie bardzo dobre. Ludzie bardzo przyjaźni i sympatyczni, całkiem dobrze ogarnięty ruch uliczny i dobre drogi, subiektywne poczucie względnego bezpieczeństwa, przyjemne stare miasto w Quito i piękna przyroda i krajobrazy w okolicach, ceny względnie niskie, całkiem dobrze działający internet. Miałem Movistara, Claro ma jednak lepszy zasięg (sprawdzone przez lokalsów). Mi się bardzo podobało, nawet powiedziałbym, że to takie moje małe odkrycie, choć może to już wpływ tego, że jestem w Am. Pd. już drugi raz, nabycia odporności pobytem w Brazylii, a także lepszym rozeznaniem, gdzie się nie zapuszczać i na co uważać. Praktyczna uwaga. W gotówce miałem ze sobą tylko nowe 100-dolarówki. Są tam praktycznie bez wartości i nigdzie nie chcą ich przyjąć. Udało mi się taki banknot rozmienić tylko na stacji benzynowej i to po dłuższych negocjacjach i udawaniu Greka, że przecież płacę prawdziwymi pieniędzmi. Sam widok tego banknotu powoduje u Ekwadorczyków poruszenie jakby zobaczyli coś niezwykłego. Chłopak na stacji tak się nakręcił na jego widok, że aż obleciał kolegów, żeby im to "cudo" pokazać.Kolejnego dnia, poranny lot do GPS, z międzylądowaniem w GYE. Na lotnisku najpierw należy udać się do punktu drukującego permity na wyspy. Jako, że dane miałem wcześniej wpisane przez formularz internetowy, poszło bardzo szybko. 20$ też już nie moje.
Lot LA 20-letnim A319. Wnętrze faktycznie retro, ale fotele… Kiedyś to było, teraz to nie ma…
;) No i w przeciwieństwie do AV, dostaniesz przynajmniej orzeszki.
Jest i pierwszy widok na wyspy.
Na lotnisku najpierw punkt opłat. “You have to pay”. 100$ w całości przyjęte bez gadania, zepsuta strona w paszporcie
;) i witamy!
Następnie kontrola sanitarna. Bagaże do prześwietlania. Po wyjechaniu nikt się nimi nie interesował ani nie obwąchiwał.
Dalej idzie się do kasy by zapłacić busa do przystani (5$). Tu już od razu piszą, że setek i chyba pięćdziesiątek (ale głowy nie dam) nie przyjmują.
Dojazd do przystani i następny dolar za przepłynięcie z Baltry na Santa Cruz i dalej za kolejne 5$ możemy się dostać już właściwym autobusem do Puerto Ayora.
Dojeżdżam na miejsce. Para turystów pyta mnie czy wiem gdzie jesteśmy. Odpowiadam z pełną powagą: “w Ekwadorze”. Ale czy wiem, jak dotrzeć do przystani? Patrzę na Googla i mówię: 200 m główną drogą i dojdziecie.
:) Jak miło być pomocnym dla innych turystów.
:D. Melduję się w kwaterce Stephany Hospedaje. Było tanio, warunki całkiem dobre. Wg dzienniczka meldunkowego przede mną spał w tym pokoju wykładowca kalifornijskiego uniwersytetu (ach ten brak RODO). Idę w kierunku przystani. Próbowałem przejść w okolice centrum Darwina, ale wszystko otwarte do 17:00. Była już 16:30 i mnie nie wpuścili. Zostaje deptak, który robi na mnie kiepskie wrażenie. Bandy Iwanów i Tatian w sandałach i skarpetach łażą obładowani wielkimi torbami, wypełnionymi zakupami zrobionymi w miejscowych butikach. Cóż... pomyślałem, że może w końcu naprawdę działają sankcje, ale zostawmy to. Ceny w sklepikach i knajpach 3x wyższe niż na kontynencie. Jak to troll, pytam w takim sklepie gdzie jest sklep dla mieszkanców a nie dla turystów. Odpowiedź tak mądra jak i moje pytanie - “nie wiem”.
:D Okazuje się, że wystarczy przejść kilkaset metrów w głąb miejscowości i wszystko zaczyna wyglądać “normalnie”. Ceny jednak nawet w tych lokalnych sklepach ok. 2x wyższe. Dość szybko znajduję uliczkę Charles Binford, gdzie ciągnie się szereg knajpek, w których można zjeść dwudaniowe menu dnia + sok za 5 dolców. Porcje nie są zbyt wielkie, ale dwa dania - dla mnie było w sam raz.
Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać … Teraz czas na ogarnięcie promów, na Santa Cruz mam tylko dwie noce, więc lepiej zrobić to jak najszybciej. Pytam w jednej z agencji. Cena 30$ za poranny i 35$ za popołudniowy. Zgadza się z informacjami, które wcześniej wyczytałem. Kupuję więc od razu bilet na Isabelę oraz powrót Isabela-Santa Cruz-San Cristobal. Zastanawiałem się czy brać od razu powrotny z powodu różnych opinii na temat przyjemności pływania łódkami pomiędzy wyspami. Brałem więc też pod uwagę transport samolotem. O tym jednak w dalszej części relacji. Pokręciłem się jeszcze chwilę po centrum, zobaczyłem pierwsze iguany i nieco rozczarowany pierwszym wrażeniem wróciłem do hospedaje.
Kolejny dzień zaczynam od udania się do Tortuga Bay. Niestety pogoda nie rozpieszcza. Zanosi się na deszcz i prognozy nie są zbyt dobre. Wejście na teren parku jest na końcu uliczki z niedrogimi knajpkami, czyli Charles Binford. Zaczyna padać, a deszcz działa na mnie jak płachta na byka. Co zrobić, zaciskam zęby, klnę pod nosem i idę.
Dojście na plażę zajmuje ok. 30-40 min. Deszcz trochę pada, trochę nie pada. Przy takiej pogodzie plaża początkowo nie robi na mnie większego wrażenia. Widzę 2-3 pelikany. Idę wzdłuż wybrzeża, na wydmach widoczne tabliczki z zakazem wchodzenia. Na końcu plaży rozłożyło się stado legwanów morskich.
Legwan morski to typowy dla Galapagos endemit. Jego cechą szczególną jest przystosowanie do życia w środowisku wodnym. Ciekawostką jest, że aby poradzić sobie z nadmiarem soli, bez skrępowania po prostu wysmarkują ją, co jest faktycznie bardzo często u tych zwierząt zauważalne. Darwin nazywał je “chochlikami ciemności” zapożyczając to określenia zapewne od kapitana George’a Byrona, który po wylądowaniu na Galapagos w 1825 r. pisał:
Quote:
Pośród nieprzeliczonego tłumu legwanów morskich, najbrzydszych żywych stworzeń jakie kiedykolwiek widzieliśmy. [...] niczym aligator, ale z bardziej szkaradnym łbem, czarne z odcieniem brudnej sadzy, siedziały na czarnych skałach wulkanicznych jak mrowie chochlików ciemności.
Na końcu plaży jest kilka ścieżek, ale wszędzie da się podejść co najwyżej kilkadziesiąt metrów, wszędzie zakazy…
Zaraz za wydmami znajduje się spokojna zatoczka. Jest, nawet trochę kąpiących się osób, oraz głuptak niebieskonogi.
Jego spojrzenie w połączeniu z charakterystycznym kolorem nóg ukazuje ptaka, którego nazwa jak widać nie jest przypadkowa.
:D Kolor nóg również, ponieważ okazuje się że im bardziej niebieskie, tym ptak jest w lepszej formie zdrowotnej, co z kolei przekłada się na większą łatwość w znalezieniu partnerki. Badania (m. in. takie z malowaniem nóg ptakom) dowiodły, że samice zwracają na to dużą uwagę. Ich głupkowaty wygląd może być też nieco mylący, ponieważ dorosłe samce, które w czasie godów są bezrobotne, potrafią wykazywać jawną i nierzadko brutalną agresję w stosunku do piskląt, w tym również o podtekście seksualnym.
Zatoczka kończy wycieczkę, dalej iść nie wolno. Wracam więc w kierunku plaży głównej i ścieżki do Puerto. Na szczęście zaczyna się przejaśniać i świat zaczyna wyglądać znacznie lepiej.
Dochodzę do drugiego krańca plaży, gdzie znowu słyszę język bandyckiego kraju i ruszam z powrotem.
Puerto Ayora
Idę na drugą stronę miasteczka do Centrum Darwina. Zaraz na początku droga się rozgałęzia. Na lewo mamy centrum żółwi. Stoi budka i przewodnik. Podchodzę i słyszę, że moge kupić sobie tour za 10$. Mówię, że nie chcę touru, tylko sobie po prostu wejść.
;) Wejść po prostu nie wolno, bo to obszar chroniony, ale do plaży i Centrum - "proszę bardzo". Idę więc do Centrum
oraz na plażę La Ratonera.
Plaża nieszczególnie ciekawa, ale daję sobie trochę czasu na odpoczynek i odrobinę kontemplacji.
Wracam następnie do Centrum Darwina, gdzie oglądam kilka wystaw, które w dużej części odpowiadają o programach odbudowy naturalnego ekosystemu wysp. Widać kręcących się zagranicznych naukowców. Są jakieś laboratoria biologiczne, czy banki nasion.
benedetti napisał:Nie obiecuję (choć to chyba i tak za duże słowa
;)), że relacja będzie live, ale zaczynajac ją, można przynajmniej domniemywać, że kiedyś będzie skończona. Zdrowie!@benedetti: z tym, że relacja nie będzie "(a)live" już się pogodziliśmy, ale nie dopuść do tego, żeby stała się zupełnie "dead"
:D !
benedetti napisał:Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …Zapewne plantany, czyli tzw. banany warzywne.
Co do tego fragmentu:"Jest w tym coś, że Niemcy darzą Galapagos szczególnym zainteresowaniem. Jak już wcześniej pisałem, nacja ta, spośród narodów europejskich była tam przeze mnie zdecydowanie najczęściej spotykana",nie kwestionując tego, że Niemcy mogą faktycznie mieć jakiś szczególny sentyment do Galapagos, muszą oni czuć to samo z grubsza do 3/4 świata, bo gdziekolwiek bym nie dotarł, to właśnie gości z Niemiec zawsze jest najwięcej
:DI jeszcze słówko a propos poprzedniego odcinka - podejrzewam, że mieszkałem u autora tej mozaikowej rzeźby z marlinem i orką
;)gnam-se-sam,219,144662?start=100#p1262091
@tropikeyW moim odczuciu, na Galapagos odsetek Niemców - turystów był jednak zdecydowanie większy niż w innych rejonach świata, ale może to przypadek. Moje wrażenie jest takie, że w odległych od Europy lokacjach dominują Francuzi, ale nie jest to wyraźna dominacja.Niemcy, bądź co bądź też sporo kolonizowali. Na Samoa spotkałem swego czasu, takiego starszego jegomościa, który opowiadał o swoim dziadku, który był z Wermachtu niemieckim kolonizatorem. A pośród turystów i tak najczęściej spotykałem Francuzów.Faktycznie odpustowymi mozaikami Baquerizo Moreno stoi. A Twój hotel przypomina nieco hotel Wittmerów.
:Dhttps://www.tripadvisor.com/Hotel_Revie ... lands.html
Z tymi Francuzami to nigdy nie ma pewności, bo mogą to być też "Quebecczanie" (ja ich w każdym razie nie odróżniam
:D ).Na Fidżi, gdy na jednej z wysepek Yasawa spałem w 10-osobowym "dormie", oprócz mnie i jednego chłopaka z Kolumbii, resztę stanowili Niemcy
:D .Tak, czy inaczej, ta historia z pierwszymi osadnikami wielce interesująca
:)
Jedną z najfajniejszych części Santiago jest IMO Barrio Italia - gdzie jest niska, kameralna zabudowa, dużo fajnych knajpek, designerskich kawiarni, barów itp. Można tam niespiesznie spędzić trochę czasu z dala od wielkomiejskiej dżungli. Warto też odwiedzić Museo de la Memoria y los Derechos Humanos - wstęp jest darmowy - zwłaszcza jeśli ktoś słabo zna historię Chile, bo tam pozna jej najbardziej ponury rozdział.
@benedetti, czy mozesz podac kontakt do przewodnika z Rapa Nui, Nelsona? Czy mozesz tez podzielic sie szczegolami wypozyczenia samochodu (domyslam sie ze mogl to byc lokalny kontant od przewodnika, a nie wypozyczalnia z internetu)? Byc moze bede tam tez w marcu.
W drodze powrotnej zatrzymuję się na chwilę przy Lago San Pablo.
https://youtube.com/shorts/zithhTp_ySE
Na jedzonko zatrzymuję się w Guayllabamba. Polecam ten przybytek. Smacznie i niedrogo.
Podczas pobytu w Quito spałem w hoteliku Hotel + Arte, który udało mi się zarezerować a bardzo korzystnej cenie. Generalnie mogę polecić. Jedyna wada to brak klimy, a o tej porze roku jak dla mnie było ciut za zimno.
Ostatniego wieczoru siadłem sobie przy piwku w ogrodzie.
Z przylegającego do ogrodu pokoju słyszę charakterystyczne odgłosy, które na myśl przywołowywały niezwykły zachwyt na czymś lub pewną czynnością. ;) W pewnym momencie odgłosy ustały i wychodzi, wyglądający na neco zdezorientowanego facet, na papieroska. Szybko do mnie zagadał i wywiązał się small talk. Pyta skąd jestem a ja jego. Odpowiada, że z Quito. Pytam co robisz w takim razie w hotelu. On, że chciał się spotkać ze swoim partnerem. No cóż... nie wypytywałem dalej. Może ma to związek z wciąż bardzo silnym oddziaływaniem KK w Ekwadorze, co pozostawię bez komentarza. W pewnym momencie zawołał go partner, a ten ruszył takim pędęm, że nie zauważył przeszklonych drzwi, prowadzących do hotelowego korytarza i tak w nie przywalił, że wyleciały z zawiasów. :lol: Na szczęście obyło się bez ofiar i kontuzji.
Podsumowując ten krótki czas w kontynentalnym Ekwadorze - wrażenie bardzo dobre. Ludzie bardzo przyjaźni i sympatyczni, całkiem dobrze ogarnięty ruch uliczny i dobre drogi, subiektywne poczucie względnego bezpieczeństwa, przyjemne stare miasto w Quito i piękna przyroda i krajobrazy w okolicach, ceny względnie niskie, całkiem dobrze działający internet. Miałem Movistara, Claro ma jednak lepszy zasięg (sprawdzone przez lokalsów). Mi się bardzo podobało, nawet powiedziałbym, że to takie moje małe odkrycie, choć może to już wpływ tego, że jestem w Am. Pd. już drugi raz, nabycia odporności pobytem w Brazylii, a także lepszym rozeznaniem, gdzie się nie zapuszczać i na co uważać.
Praktyczna uwaga. W gotówce miałem ze sobą tylko nowe 100-dolarówki. Są tam praktycznie bez wartości i nigdzie nie chcą ich przyjąć. Udało mi się taki banknot rozmienić tylko na stacji benzynowej i to po dłuższych negocjacjach i udawaniu Greka, że przecież płacę prawdziwymi pieniędzmi. Sam widok tego banknotu powoduje u Ekwadorczyków poruszenie jakby zobaczyli coś niezwykłego. Chłopak na stacji tak się nakręcił na jego widok, że aż obleciał kolegów, żeby im to "cudo" pokazać.Kolejnego dnia, poranny lot do GPS, z międzylądowaniem w GYE. Na lotnisku najpierw należy udać się do punktu drukującego permity na wyspy. Jako, że dane miałem wcześniej wpisane przez formularz internetowy, poszło bardzo szybko. 20$ też już nie moje.
Lot LA 20-letnim A319. Wnętrze faktycznie retro, ale fotele… Kiedyś to było, teraz to nie ma… ;) No i w przeciwieństwie do AV, dostaniesz przynajmniej orzeszki.
Jest i pierwszy widok na wyspy.
Na lotnisku najpierw punkt opłat. “You have to pay”. 100$ w całości przyjęte bez gadania, zepsuta strona w paszporcie ;) i witamy!
Następnie kontrola sanitarna. Bagaże do prześwietlania. Po wyjechaniu nikt się nimi nie interesował ani nie obwąchiwał.
Dalej idzie się do kasy by zapłacić busa do przystani (5$). Tu już od razu piszą, że setek i chyba pięćdziesiątek (ale głowy nie dam) nie przyjmują.
Dojazd do przystani i następny dolar za przepłynięcie z Baltry na Santa Cruz i dalej za kolejne 5$ możemy się dostać już właściwym autobusem do Puerto Ayora.
Dojeżdżam na miejsce. Para turystów pyta mnie czy wiem gdzie jesteśmy. Odpowiadam z pełną powagą: “w Ekwadorze”. Ale czy wiem, jak dotrzeć do przystani? Patrzę na Googla i mówię: 200 m główną drogą i dojdziecie. :) Jak miło być pomocnym dla innych turystów. :D.
Melduję się w kwaterce Stephany Hospedaje. Było tanio, warunki całkiem dobre. Wg dzienniczka meldunkowego przede mną spał w tym pokoju wykładowca kalifornijskiego uniwersytetu (ach ten brak RODO).
Idę w kierunku przystani. Próbowałem przejść w okolice centrum Darwina, ale wszystko otwarte do 17:00. Była już 16:30 i mnie nie wpuścili.
Zostaje deptak, który robi na mnie kiepskie wrażenie. Bandy Iwanów i Tatian w sandałach i skarpetach łażą obładowani wielkimi torbami, wypełnionymi zakupami zrobionymi w miejscowych butikach. Cóż... pomyślałem, że może w końcu naprawdę działają sankcje, ale zostawmy to. Ceny w sklepikach i knajpach 3x wyższe niż na kontynencie. Jak to troll, pytam w takim sklepie gdzie jest sklep dla mieszkanców a nie dla turystów. Odpowiedź tak mądra jak i moje pytanie - “nie wiem”. :D
Okazuje się, że wystarczy przejść kilkaset metrów w głąb miejscowości i wszystko zaczyna wyglądać “normalnie”. Ceny jednak nawet w tych lokalnych sklepach ok. 2x wyższe.
Dość szybko znajduję uliczkę Charles Binford, gdzie ciągnie się szereg knajpek, w których można zjeść dwudaniowe menu dnia + sok za 5 dolców. Porcje nie są zbyt wielkie, ale dwa dania - dla mnie było w sam raz.
Wie ktoś może co to jest, takie “ziemniaki”, które przekrojone wzdłuż mają wizualnie strukturę podobną do banana albo kiwi? Zawsze zapominałem o to miejscowych zapytać …
Teraz czas na ogarnięcie promów, na Santa Cruz mam tylko dwie noce, więc lepiej zrobić to jak najszybciej. Pytam w jednej z agencji. Cena 30$ za poranny i 35$ za popołudniowy. Zgadza się z informacjami, które wcześniej wyczytałem. Kupuję więc od razu bilet na Isabelę oraz powrót Isabela-Santa Cruz-San Cristobal. Zastanawiałem się czy brać od razu powrotny z powodu różnych opinii na temat przyjemności pływania łódkami pomiędzy wyspami. Brałem więc też pod uwagę transport samolotem. O tym jednak w dalszej części relacji.
Pokręciłem się jeszcze chwilę po centrum, zobaczyłem pierwsze iguany i nieco rozczarowany pierwszym wrażeniem wróciłem do hospedaje.
Dojście na plażę zajmuje ok. 30-40 min. Deszcz trochę pada, trochę nie pada. Przy takiej pogodzie plaża początkowo nie robi na mnie większego wrażenia. Widzę 2-3 pelikany. Idę wzdłuż wybrzeża, na wydmach widoczne tabliczki z zakazem wchodzenia. Na końcu plaży rozłożyło się stado legwanów morskich.
Legwan morski to typowy dla Galapagos endemit. Jego cechą szczególną jest przystosowanie do życia w środowisku wodnym. Ciekawostką jest, że aby poradzić sobie z nadmiarem soli, bez skrępowania po prostu wysmarkują ją, co jest faktycznie bardzo często u tych zwierząt zauważalne. Darwin nazywał je “chochlikami ciemności” zapożyczając to określenia zapewne od kapitana George’a Byrona, który po wylądowaniu na Galapagos w 1825 r. pisał:
Na końcu plaży jest kilka ścieżek, ale wszędzie da się podejść co najwyżej kilkadziesiąt metrów, wszędzie zakazy…
Zaraz za wydmami znajduje się spokojna zatoczka. Jest, nawet trochę kąpiących się osób, oraz głuptak niebieskonogi.
Jego spojrzenie w połączeniu z charakterystycznym kolorem nóg ukazuje ptaka, którego nazwa jak widać nie jest przypadkowa. :D Kolor nóg również, ponieważ okazuje się że im bardziej niebieskie, tym ptak jest w lepszej formie zdrowotnej, co z kolei przekłada się na większą łatwość w znalezieniu partnerki. Badania (m. in. takie z malowaniem nóg ptakom) dowiodły, że samice zwracają na to dużą uwagę. Ich głupkowaty wygląd może być też nieco mylący, ponieważ dorosłe samce, które w czasie godów są bezrobotne, potrafią wykazywać jawną i nierzadko brutalną agresję w stosunku do piskląt, w tym również o podtekście seksualnym.
Zatoczka kończy wycieczkę, dalej iść nie wolno. Wracam więc w kierunku plaży głównej i ścieżki do Puerto. Na szczęście zaczyna się przejaśniać i świat zaczyna wyglądać znacznie lepiej.
https://youtube.com/shorts/Q9JfwpfjRGk?feature=share
Przy końcu plaży spotykam poznane wcześniej pelikany i legwana w trakcie obiadu.
https://youtube.com/shorts/l8Hbru5LrsI?feature=share
Co za alien! :D
https://youtube.com/shorts/S0EvbNjo3eA?feature=share
Dochodzę do drugiego krańca plaży, gdzie znowu słyszę język bandyckiego kraju i ruszam z powrotem.
Puerto Ayora
Idę na drugą stronę miasteczka do Centrum Darwina.
Zaraz na początku droga się rozgałęzia. Na lewo mamy centrum żółwi. Stoi budka i przewodnik. Podchodzę i słyszę, że moge kupić sobie tour za 10$. Mówię, że nie chcę touru, tylko sobie po prostu wejść. ;) Wejść po prostu nie wolno, bo to obszar chroniony, ale do plaży i Centrum - "proszę bardzo". Idę więc do Centrum
oraz na plażę La Ratonera.
Plaża nieszczególnie ciekawa, ale daję sobie trochę czasu na odpoczynek i odrobinę kontemplacji.
Wracam następnie do Centrum Darwina, gdzie oglądam kilka wystaw, które w dużej części odpowiadają o programach odbudowy naturalnego ekosystemu wysp. Widać kręcących się zagranicznych naukowców. Są jakieś laboratoria biologiczne, czy banki nasion.