+2
Maxima0909 3 marca 2018 21:33
DSC00969-Resizer-800.jpg



DSC00970-Resizer-800.jpg


Na zachód słońca wypłynęliśmy w głąb jeziora cumując przy wystającym z wody drzewie, aby się wyciszyć i uspokoić pędzące wokół wiosek myśli. W kolejnych dniach jeszcze wielokrotnie wracaliśmy w rozmowach do wizyty w Kompong Khleang, która przybliżyła nam codzienną prozę życia blisko 3 milionów ludzi, pozostawiając jednocześnie wiele pytań.

DSC00977-Resizer-800.jpg



DSC00974-Resizer-800.jpg



DSC00990-Resizer-800.jpg



Ostatnie, pożegnalne zwiedzanie Night Market przyniosło kilka nieplanowanych odzieżowych zakupów. Ceny ciuchów były tak nieprawdopodobnie niskie, że żal byłoby nie skorzystać. Dziwnym trafem, od tego wieczoru nasze bagaże rozrastały się wprost-proporcjonalnie do liczby dni spędzonych w Azji. :lol: Bo jak nie tam, to gdzie?! ;)

Wieczorny spacer w labiryncie uliczek zaowocował ciekawym eksperymentem kulinarnym. Trafiliśmy do miejsca, które szczególnie zapadło nam w pamięci – restauracji Cambodian BBQ. Jej wyjątkowość polega na dwóch rzeczach. Po pierwsze, podczas jednego posiłku mamy możliwość spróbowania wielu rodzajów mięsa. Poza tradycyjnym kurczakiem, wieprzowiną, wołowiną, krewetkami, czy kalmarami po raz pierwszy jedliśmy m. in. krokodyla, rekina, strusia, kangura, czy żabie udka. Po drugie – sam proces przygotowania posiłku jest niezwykle ciekawy i atrakcyjny.

DSC01003-Resizer-800.jpg


Na stoliku ląduje specyficzne naczynie, na którym samodzielnie przyrządzamy mięso. Wewnętrzna, wypukła część jest powierzchnią grillową, którą obsługa na początku smaruje kawałkiem tłuszczu. W zagłębionych obrzeżach naczynia, umieszczane są różnego rodzaju warzywa, makaron nuddle i makaron ryżowy oraz przyprawy, a następnie wszystkie składniki zalewane są wodą. Naczynie oczywiście cały czas jest od spodu podgrzewane. Na osobnej tacy dostajemy miks świetnie oznaczonych mięs oraz 3 rodzaje sosów. No i zaczyna się zabawa. :mrgreen: Podczas, gdy na środku powoli grillujemy cienkie paseczki przeróżnych mięs, na obrzeżach pyszna zupa powoli nabiera intensywności. Zdecydowanie najbardziej przypadły nam do gustu kangur i struś. Najsłabiej wypadł krokodyl. Bulionu możemy zjeść ile tylko zapragniemy. Warzywa są stale dokładane i zalewane świeżą wodą.
Ta niezwykła uczta kulinarna kosztowała nas 20$/2 os. Polecamy ją każdemu kto zatrzyma się w Siem Reap!

DSC01011-Resizer-800.jpg



DSC01010-Resizer-800.jpg



DSC01014-Resizer-800.jpg


Nie tylko my zasmakowaliśmy w specjalności Cambodian BBQ. ;)

DSC01004-Resizer-800.jpg


Po jedzeniu, przyszedł czas na picie. ;) Bardzo pyszne i bardzo tanie!

DSC01018-Resizer-800.jpg



DSC01026-Resizer-800.jpg



DSC01034-Resizer-800.jpg


I ostatni przemarsz po przybranym na Haloween Pub Street.

DSC00993-Resizer-800.jpg



DSC00997-Resizer-800.jpg



DSC00992-Resizer-800.jpg



Wszystko co dobre, szybko się kończy. Wiem, że śmiesznym byłoby twierdzić, że zwiedziliśmy Kambodżę. Ta mega krótka wizyta wystarczyła jednak, żeby się do niej przekonać. Kraj nas zainteresował, zaskoczył i pozostawił duży niedosyt. Z pewnością będziemy chcieli kiedyś do Kambodży wrócić i poszukać miejsc mniej turystycznych. Chcielibyśmy odkryć jej prawdziwe oblicze. Pewnie ze względów historycznych i ekonomicznych trudne, ale z drugiej strony z pewnością obfitujące w wiele cudownych miejsc i przemiłych ludzi. Kraj skrywa przed nami jeszcze wiele tajemnic, które kiedyś – mam nadzieję – z wielką ochotą będziemy odkrywać.
Zatem, do zobaczenia Kambodżo. :D30.10. - W drodze do Chiang Mai; dlaczego listopad?

Ten dzień zapowiadał się mało ekscytująco. Zakładał jedynie przelot z Siem Reap przez Bangkok do Chiang Mai, gdzie planowaliśmy zostać na kolejnych 7 nocy. Fakt, że zaplanowaliśmy zwiedzanie północy kraju na początku listopada nie był przypadkowy. Jakiś czas temu przeglądając czeluści internetu wpadłam na przepiękne zdjęcia nieba usłanego tysiącami unoszących się świecących latarenek. Zaczęłam rozczytywać, gdzie się udać i co zrobić, żeby uczestniczyć w czymś tak niecodziennym i poruszającym. Wszystkie artykuły zgodnie kierowały mnie do Tajlandii. Dokładnie do Chiang Mai, ponieważ właśnie tam festiwal Yee Peng obchodzony jest najbardziej spektakularnie, bijąc na głowę uroczystości w stolicy.

Zanim jednak dotarliśmy do Chiang Mai, to zaliczyliśmy po drodze pewną przygodę na lotnisku…
Stojąc w kolejce do odprawy usłyszeliśmy w tłumie język polski. Zaczęliśmy się rozglądać w celu zidentyfikowania jego źródła i po chwili ICH namierzyliśmy. Rodacy - tuż po wymienieniu pierwszych zdań - okazali się być, nie dość że bardzo sympatyczni, to jeszcze z Rzeszowa! No i niech ktoś mi powie, że świat nie jest mały?! :D Mało tego, Ania i Marcin lecieli do Bangkoku tym samym lotem, więc wszystko wskazywało na to, że oczekiwanie na samolot upłynie w miłym towarzystwie.
Do lotu mieliśmy jeszcze spoooro czasu. Znaleźliśmy na spokojnie wskazany na bilecie gate (co by się nie stresować, że przegapimy samolot) i zrelaksowani zajęliśmy się rozmową. A ta kleiła się aż nadto dobrze. Chłodna ocena sytuacji i czujność zostały zupełnie uśpione. Nie zaskoczył nas nawet fakt, że kiedy nadszedł planowy czas boardingu przy bramce nie pojawił się nikt z obsługi. :D Ludzi na sąsiednich fotelach siedziała cała masa, ogólnego zamieszania nie zaobserwowaliśmy. Gadka się kleiła, kto by się tam przejmował drobnym opóźnieniem… przecież nigdzie nam się nie spieszy. :P
Do czasu, kiedy podszedł do nas pracownik lotniska z pytaniem, czy nie lecimy aby do Bangkoku…… Okazało się, że w między czasie gate’y zostały zamienione. Ludzie oczekujący przy, jak nam się wydawało NASZEJ bramce, rzeczywiście lecieli do Bangkoku, ale nie AirAsia. Ot, taki mały szczegół… :O

Spóźnieni, w panice i biegu przedarliśmy się na drugą stronę lotniska, gdzie po błyskawicznej kontroli paszportów i biletów pracownicy wypuścili nas wprost na płytę lotniska wskazując na odchodne jedynie, do którego samolotu biec. :O:O:O („Czy to się dzieję naprawdę?!?!” :D) Nie muszę chyba wspominać - mina pasażerów czekających na nas w samolocie – bezcenna. Zajęliśmy karnie miejsca i chwilę później zaczęliśmy kołować w stronę pasa startowego. Kiedy oddech się powoli normował, a krew zaczęła z powrotem napływać do głowy, Maks miał w zanadrzu jeszcze jedno uderzenie obuchem. :D Macając się nerwowo po wszystkich kieszeniach poinformował mnie, że w biegu zgubił paszport, który prawdopodobnie leży teraz gdzieś na płycie lotniska…….. WHAAAAT ?!@?$?#?%^%$&%!!
.
.
.
To były baaaaaaaaaaaaaaardzo długie sekundy, ale spokojnie - zguba się odnalazła w jakimś mało racjonalnym miejscu.
Takiej przygody i szczęśliwego zakończenia wstyd byłoby nie opić. Ania z Marcinem lecieli dalej na wyspy, my na północ, ale mniej więcej za tydzień mieliśmy się spotkać w Bangkoku i już bez pośpiechu posiedzieć przy dobrym zimnym Changu.

Późnym wieczorem dotarliśmy do hostelu i padliśmy jak muchy. (Fakt, że Maks zostawił plecak na recepcji z całym sprzętem fotograficznym, kamerą i laptopem pominę, bo sama nie mogę uwierzyć w tą dziwną czarną serię :P )
W każdym razie noc była krótka. Nazajutrz czekała nas wycieczka do Sanktuarium Słoni. Jeszcze nie wiedziałam, że to będzie jedno z najpiękniejszych i najbardziej wzruszających doświadczeń w moim życiu….


31.10 – 1 .11. Elephants Nature Park - Więcej świadomych turystów, mniej cierpienia dla zwierząt.

Myślę, że w temacie ciężkiego życia słoni w Tajlandii zostało już wiele powiedziane, ale muszę, po prostu muszę, dorzucić swoje trzy grosze. Przystępna cenowo, mająca wiele do zaoferowania Tajlandia przyciąga turystów z całego świata – fascynująca kultura, wyśmienita kuchnia, oszałamiająca natura, różnorodność. Do tego gwarancja pogody i wreszcie… wyjątkowa możliwość poobcowania z uroczymi olbrzymami! Niezwykle to kusząca wizja. Słonie – bo o nich mowa - przecież nierozłącznie kojarzą nam się z Tajlandią. Są właściwie jej symbolem. Niestety spotkanie, które dla turystów często jest spełnieniem marzeń, dla zwierząt okazuje się wiązać z piekłem, przez które muszą przejść zanim rozbawiony i beztroski turysta będzie mógł zachwycić się jedną ze słoniowych sztuczek. I o tym niestety kilka słów...

Głęboko chcę wierzyć w to, że obecny stan rzeczy jest wynikiem niewiedzy turystów, a nie ogólną znieczulicą. Dlatego postanowiłam dzisiejszy post poświecić temu, by przybliżyć wam faktyczny status słona w Tajlandii. Otóż, złapany w niewolę słoń (słonik właściwie, bo młode, bestialsko zabrane matce jest zupełnie bezbronne) staje się własnością swojego oprawcy. Oznacza to pokrótce tyle, że traktowane jako prywatna własność zwierzę jest pozbawione wszelkich praw. Nawet jeśli właściciel okrutnie znęca się nad słoniem, to potencjalny, empatyczny świadek takiego zdarzenia ma związane ręce. Nie ma żadnej instytucji, która w imieniu prawa mogłaby takiemu człowiekowi zabrać zwierzę, bądź jakkolwiek ukarać kata. Nie ma żadnych środków prawnych, za pomocą których ktokolwiek mógłby zapobiec znęcaniu się nad słoniem.

Mimo, że słonica powinna karmić młode przez dwa lata, słoniowe niemowlęta zabierane są od matek często w wieku 6 miesięcy. W większości wypadków zniewolone, pozbawione kontaktu z matką słoniątka zapadają na chorobę sierocą (charakterystyczne kiwanie się na boki), nie rozwijają się normalnie ani fizycznie ani psychicznie, obojętnieją.

Bezduszne „agencje turystyczne” bezustannie przyciągają nieświadomych turystów żałosnymi atrakcjami z udziałem słoni - a to przejażdżka, a to pokaz tańca w wykonaniu olbrzyma, rozgrywka piłki nożnej, czy kretyńskie malowanie obrazów. Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach mógłby uwierzyć, że dzikie stworzenia dając upust swojej artystycznej duszy, same z siebie angażują się w układy choreograficzne, bądź zajęcia plastyczne?! Aby słoń stał się posłuszny najpierw treserzy „łamią mu duszę”. Jeśli nie wiecie, co to oznacza, to tysiące filmików w sieci bardzo dobitnie to wyjaśnia. Ja osobiście nie przebrnęłam przez żaden z nich. Słonie są torturowane, podpalanie, kłute hakami. Dodam, że panująca powszechnie opinia, że słonie są gruboskórne to zupełna bzdura! To wyjątkowo delikatne i czułe na najmniejszy dotyk stworzenia! Inna, powszechna praktyki to np. naciąganie uszu uniemożliwiające swobodne wachlowanie. To jedna z największych psychicznych i fizycznych tortur dla słoni. Okazuje się, że wachlowanie uszami nie jest tylko dziwnym i niewyjaśnionym obyczajem, ale przede wszystkim sposobem na skuteczne ochłodzenie ciała. Pod cieniuteńką skórą zlokalizowana jest bardzo gęsta, rozgałęziona sieć naczyń krwionośnych. Nagrzana krew przepływając przez schłodzone wachlowaniem uszy oddaje nadmiar ciepła, uwalnia je do otoczenia, a do obiegu wraca już zimniejsza jej porcja. Kolejnym sposobem na uprzykrzenie słoniom życia jest przywiązywanie ich do drzewa. Jeśli nie chcą współpracować z człowiekiem, to stoją tak w bezruchu całymi miesiącami. I znowu - aby wspomagać układ krwionośny i pracę serca słonie powinny chodzić. Ukryte w stopach poduszki działające jak pompki, przy każdym kroku usprawniają cyrkulację krwi i odpowiednie funkcjonowanie organizmu.

Metod na „złamanie słoniom duszy” jest dziesiątki. Jedna gorsza od drugiej. Można byłoby tak wymieniać godzinami... Słonie są bardzo inteligentne i wyjątkowo waleczne. Nie są stworzone do pracy z człowiekiem, dlatego mimo bólu i tortur potrafią miesiącami stawiać opór. Kiedy po kilku miesiącach psychicznej i fizycznej walki poddają się, to ich tragiczny los jedynie zmienia formę. Olbrzymy są gotowe do kolejnego etapu – tresury, która jest równie bolesna i traumatyczna. Po wyszkoleniu będą przez kolejne dekady służyć chciwym właścicielom i lekkomyślnym turystom napędzającym interes. I pomyśleć tylko, że całe to cierpienie tylko po to, żebyśmy mogli skorzystać z kilkuminutowej „atrakcji”…

Na szczęście w Tajlandii istnieją również miejsca, w których skatowane, pracujące w cierpieniu przez dziesiątki lat słonie odnajdują swój azyl i zasłużony spokój. Są to miejsca, które funkcjonują dzięki datkom i wsparciu miłośników zwierząt. I choć odwiedziny takiego sanktuarium były najdroższym punktem naszego wyjazdu, to jestem dumna, że dołożyliśmy do tego fantastycznego projektu swoją cegiełkę.

Elephant Nature Park słynie ze swojej charytatywnej działalności na rzecz ochrony i ratowania słoni z niewoli. Ośrodek założyła i prowadzi Sangduen Lek Chailert. Lek została wielokrotnie doceniona, jest laureatką wielu nagród, w tym również Polish Foundation Award, a o ENP powstało wiele filmów dokumentalnych oraz artykułów. To miejsce sprawdzone i pewne, w którym słonie traktowane są z szacunkiem i dbałością.

ENP nie współpracuje z żadnym biurem podróży lub agencją. Rezerwację trzeba dokonać bezpośrednio na stronie internetowej ośrodka. Ze względu na komfort olbrzymów liczba odwiedzających sanktuarium jest ściśle określona, dlatego najlepiej zająć termin z dużym wyprzedzeniem. My zdecydowaliśmy się na pobyt dwudniowy. Liczyłam na możliwość 3 dniowej wizyty, ale jeden nocleg to najdłuższy czas jaki możemy spędzić na terenie ośrodka, poza oczywiście pracą wolontariacką.

Sanktuarium oddalone jest o około godzinę drogi od Chiang Mai, malowniczo położone w dolinie rzeki i otoczone górami. W drodze do parku, jeszcze w busie puszczono nam krótki film dokumentalny uświadamiający skalę przemocy, jakiej doświadczają słonie w trakcie tresury i niewoli. Dokument był tak wstrząsający, że nie byłam w stanie patrzeć. Zamykałam oczy, odwracałam głowę. Nie mogę pojąc.. kim, albo CZYM trzeba być, żeby jakiejkolwiek żywej istocie zadawać tyle bólu. To była dla mnie wyjątkowo trudna godzina, długo nie mogłam dojść do siebie, ale myślę, że trzeba pokazywać okrutną rzeczywistość ludziom. Jakby każdy turysta, jeszcze będąc w samolocie, musiał się z tym zmierzyć, to może świadomość wzrosłaby na tyle, że bezduszny interes przestałby istnieć….?

DSC01232-Resizer-800.jpg



Przed spotkaniem ze słoniami musieliśmy podpisać oświadczenie, że przebywamy na teren ośrodka na własną odpowiedzialność. Dla bezpieczeństwa, jednoczesne przebywanie na tym samym terenie ludzi oraz swobodnie przemieszczających się zwierząt, wymaga przestrzegania określonych zasad. W ENP w wyznaczonych sektorach jesteśmy zupełnie bezpieczni – na przestronnych podwyższonych platformach spożywa się posiłki, korzysta z masażu, czy po prostu relaksuje podziwiając codzienne życie majestatycznych olbrzymów, które przechadzają się niemal na wyciągnięcie ręki. Przekraczając bramy sanktuarium trzeba zaakceptować jednak fakt, że w tym miejscu wykupione z niewoli i rehabilitowane słonie traktowane są priorytetowo. Odkąd się tu znalazły ich życie przestało być podporządkowane fanaberiom człowieka. Tutaj turysta musi się dostosować. Na otwartym terenie może się zbliżyć do słonia tylko na określonych warunkach – w grupie i z przewodnikiem oraz tylko w określonym czasie. Nie ma prawa ingerować w to, jak słonie funkcjonują. Może za to być obserwatorem ich życia. Mnie to w zupełności wystarcza! :D
Oczywiście przez cały okres przebywania na terenie sanktuarium kluczową rolę odgrywają: zaufanie i odpowiedzialność, ponieważ pracownicy ośrodka nie są w stanie kontrolować każdego z osobna. Teoretycznie nikt nas nie obserwuje i zejść z platformy można w każdej chwili. Praktycznie - nie zalecałabym samotnych przechadzek wśród słoni. ;-)

Naszą przygodę rozpoczęliśmy z dziesiątkami innych turystów na porannym karmieniu z platformy. Okazuje się, że skubańce są wybredne! Jeśli podany arbuz nie jest wystarczająco dojrzały lub po prostu nie sprosta wymaganiom słonia, jest przez niego bezceremonialnie odrzucany. :D Ale spokojnie. To więcej jak pewne, że łasuch da nam drugą szansę – za chwilę wyciągnie trąbę prosząc o kolejną, tym razem staranniej wyselekcjonowaną, porcję. :D
Już pierwsze spotkanie ze słoniami wzbudza niebywały respekt. Nigdy wcześniej nie byłam tak blisko tak dużych zwierząt. Nigdy wcześniej nie miałam okazji ich dotknąć, czy spojrzeć im w oczy. Mają wyjątkowo wymowne i mądre spojrzenie.

DSC01073-Resizer-800.jpg



DSC01080-Resizer-800.jpg



DSC01087-Resizer-800.jpg



DSC01093-Resizer-800.jpg



DSC01086-Resizer-800.jpg



DSC01075-Resizer-800.jpg



DSC01091-Resizer-800.jpg


Po karmieniu, sympatyczna młoda przewodniczka Pimpakam, zabrała naszą grupę na pierwszy spacer po ośrodku. Przedstawiała po imieniu każdego mijanego olbrzyma i opowiadała jego historię, w większości przypadków tragiczną. Pim mówiła o podopiecznych wyjątkowo ciepło. Doskonale orientowała się w jakim są aktualnie nastroju. Opowiadała, które stada darzą się uczuciem tworząc rodziny, a które od siebie stronią, czy wręcz ze sobą walczą. Już po pierwszych chwilach w parku widoczne było, jak bardzo pracownicy parku są zaangażowani w życie słoni.

DSC01094-Resizer-800.jpg



DSC01097-Resizer-800.jpg



DSC01109-Resizer-800.jpg



DSC01120-Resizer-800.jpg



DSC01126-Resizer-800.jpg



DSC01139-Resizer-800.jpg



DSC01136-Resizer-800.jpg



DSC01161-Resizer-800.jpg



DSC01150-Resizer-800.jpg


Słonie azjatyckie są najbardziej owłosionymi przedstawicielami współczesnych słoniowatych. :D

DSC01148-Resizer-800.jpg



DSC01143-Resizer-800.jpg



GOPR6305-Resizer-800.jpg


Obserwowaliśmy również kąpiel wodną słoniątka i jego matki. To była wyjątkowa frajda dla małego. Podczas harców wielokrotnie zupełnie znikał nam z oczu. Nurkował, kotłował się pod wodą. Byliśmy w szoku, że słonie tak swobodnie czują się zupełnie zanurzone. Momentami byliśmy przerażeni, że małego porywa prąd rzeki, że znalazł się w opałach! Że trzeba ratować! Próbowaliśmy zlokalizować koniec małej trąbki wystający z wody. Nad słoniątkiem ciągle czuwała mama, która swoim ciałem spychała go w górę rzeki.

DSC01171-Resizer-800.jpg



DSC01186-Resizer-800.jpg



DSC01168-Resizer-800.jpg


Patrząc na rozbrykanego młodego byłam przekonana, że kąpiel w rzece to jego ulubiony punkt dnia. Myliłam się! Nie wiedziałam, że po opłukaniu się z zaschniętego błota, malec bezzwłocznie biegnie wytarzać się w świeżym! Dokładnie oblepił nim każdą, najmniejszą część ciała! :lol: Dorosłe osobniki również korzystają z eco-spa, w końcu nic tak nie zacieśnia więzów rodzinnych jak błotne szaleństwo!

DSC01191-Resizer-800.jpg



DSC01195-Resizer-800.jpg



DSC01199-Resizer-800.jpg


Po południu, kiedy większość wycieczek jednodniowych opuściła już ośrodek, mogliśmy się nieco bardziej zaangażować pomagając pracownikom w schłodzeniu starszych słoni, które ze względu na wiek niechętnie korzystają z rzecznych kąpieli - szybko marzną i mają czkawkę. ;) Miałam chwilę zawahania. Zastanawiałam się, czy angażowanie odwiedzających w kąpiel zwierząt nie jest atrakcją zorganizowaną typowo pod turystów, niekoniecznie w trosce o słonie. Okazuje się, że powtarzający się dwa razy dziennie rytuał przynosi podwójną korzyść. Dla człowieka - oczywistą, ale i dla słonia konieczną. Słoń w naturalnych warunkach, chodząc po dżungli ociera się o drzewa czy zarośla, dzięki temu bezustannie ściera naskórek i usuwa zaschnięte błoto pozbawiając się w ten sposób pasożytów i tworzących się na skórze drażniących „nalotów”. Na otwartej przestrzeni trudniej utrzymać skórę w dobrej kondycji. Ponadto regularna kąpiel wodna jest zwierzętom niezbędna, ponieważ zapewnia termoregulację. Na szczęście leciwe słonie są takimi samymi łasuchami, jak te młodsze, a delikatne przekupstwo sprawdza się tak samo dobrze pod każdą szerokością geograficzną. ;-)

DSC01272-Resizer-800.jpg



DSC01273-Resizer-800.jpg



DSC01500-Resizer-800.jpg



DSC01476-Resizer-800.jpg



DSC01494-Resizer-800.jpg



DSC01275-Resizer-800.jpg



DSC01504-Resizer-800.jpg



DSC01502-Resizer-800.jpg

Nazajutrz już z większa śmiałością podchodziliśmy do kolejnych słoni. Wciąż czuliśmy przed nimi respekt, to w końcu duże i silne zwierzęta, ale są jednocześnie delikatne i wywarzone, a ich ruchy są spokojne i pełne godności. Drugiego dnia byliśmy z nimi jeszcze bliżej i jeszcze bardziej. :)

Poznaliśmy na przykład Mae Jan Peng, co w wolnym tłumaczeniu oznacza Pełnie Księżyca. Słonica urodziła się około 1943 roku, a do parku na zasłużoną emeryturę trafiła w 2009. Przez wiele dekad pracowała dla człowieka wożąc turystów na grzbiecie. Doznała wielu cierpień, wielokrotnie upadała z wycieńczenia. Do tej pory boryka się ze sztywnymi stawami. Nieszczęśliwie, jest również przykładem słonia, któremu odcięto ogon. To dość popularny zabieg – w XXI wieku nadal wiele Tajów traktuje owłosiony ogon jak talizman przynoszący szczęście… ☹ W ENP Mae odnalazła spokój i szczęście. Leciwa słoniczka zaprzyjaźniła się ze swoim mahunem o imieniu Patee, który opiekował się nią podczas transportu. Zapytaliśmy o nietypowy kolczyk, który nosi. Historia jest bardzo ciekawa. Mae Jan Peng miała w uchu dziurę od uderzenia hakiem. W powstały otwór wkładano hak lub palec i w ten sposób kontrolowano zwierzę w przeszłości. Aby zakryć bliznę i zabezpieczyć słonia przed zaczepieniem i rozdarciem, Patee początkowo codziennie wkładał w otwór świeże kwiaty, które niestety szybko więdły. W końcu Mae doczekała się sztucznego kwiatka, który jest nie tylko symbolem niepowtarzalnej więzi pomiędzy mahunem i słoniem, ale też przykładem na to, jak przeobrazić przykre negatywne wspomnienia w coś pozytywnego. Prawda, że urocze?


Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

noyle 25 marca 2018 19:13 Odpowiedz
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
kanski 25 marca 2018 19:21 Odpowiedz
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka ;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty ;)
olus 19 kwietnia 2018 00:39 Odpowiedz
Fajny ten kurs, chyba następnym razem w Tajlandii muszę się na coś takiego wybrać.
adler 19 kwietnia 2018 16:13 Odpowiedz
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania :D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać :)
maxima0909 16 sierpnia 2018 23:09 Odpowiedz
PODSUMOWANIE KOSZTÓW (za parę)1. Bilety:WAW-BKK / BKK-WAW - 3500 PLNDMK – REP - 100 USDREP – DMK - 107 USDDMK – CNX - 68 USDCNX – DMK - 103 USDDMK – URT - 48,5 USDKBV – DMK - 48,5 USD 2. Noclegi:Bangkok: Grand Tower Inn (1 noc) - 1120 THBSiem Reap: Kim Xiang Chiang Mai (3 noce) - 74,5 USDChiang Mai: B House Chiang Mail (6 nocy) - 6500 THBBangkok: Tara Place (2 noce) – 177 PLNSurat Thani: Neenlawat Riverside (1 noc) - 720 THBAo Nang: Baan Kure Ngern Aonang (2 noce) - 2060 THBPhi Phi: Viking Resort (1 noc) - 1803 THBRailay: Railay Garden View (2 noce) – 207 PLNBangkok: Pinnacle Lumpini Park (1 noc) - 1462 THBkorzystaliśmy z różnych stron rezerwacyjnych, dodatkowo często kontaktowałam się z hotelami mailowo i negocjowałam ceny (warto)dzięki linkom polecającym odzyskaliśmy 115 USD i 60 PLN3. Ubezpieczenie: 192 PLN4. Atrakcje:Kambodża:wiza do Kambodży - 70 USDbilet do Angkor Wat - 74 USDpływająca wioska Kompong Khleang - 70 USDChiang Mai:Elephant Nature Park - 11600 THBWomens Center Massage - 400 THB + 800 THBAsia Scenic Cooking - 2400 THB5 Hilltribes - 2300 THBDoi Suthep (dojazd + wstęp) - 460 THBBangkok:Grand Palace - 1000 THBShanghai Mansion – ladyboy show - 1800 THBSea Life Oceanarium - 1290 THBKhao Sok:Our Jungle House: domek Romance + overnight trip - 9050 THBAo Nang: 5 Islands Sunset Cruise - 5000 THB5. Transfery:Bangkok:Uber lotnisko BKK – centrum - 370 THBUber hotel – lotnisko BKK - 420 THBSiem Reap:riksza lotnisko REP – hotel - 9 USDriksza hotel – Angkor Wat – hotel - 20 USDriksza hotel – lotnisko REP - w cenie nocleguChiang Mai:taxi lotnisko CNX – hotel - 150 THBtaxi hotel – lotnisko CNX - 200 THBBangkok:Uber lotnisko DMK – hotel - 370 THBUber Chinatown – Khao San Road - 150 THBUber Khao San Road – Chinatown - 150 THBUber Chinatown – Krao San Road - 150 THBUber Khao San Road – Siem Center - 125 THBtaxi hotel – lotnisko DMK - 400 THBKhao Sok NP:taxi lotnisko URT – hotel - 400 THBtaxi hotel – stacja busów - 300 THBbus Surat Thani – Khao Sok NP - 800 THBbus Khao Sok NP – Ao Nang - 900 THBWyspy:łódź: Ao Nang – Phi Phi oraz powrót Phi Phi – Krabi i bus do Ao Nang - 600 THBłódż: Railay - ? – taxi Krabi lotnisko KBV - 800 THBBangkok:Uber lotnisko DMK – hotel - 420 THBUber hotel – Khao San Road - 300 THBtuk tuk Khao San Road – Oceanarium - 200 THBUber hotel – lotnisko BKK - 425 THB6. Tzw. Fanaberie i Pamiątkinie nadaje się do publikacji … :lol: :lol: :lol: Dziękuję. Dobranoc. :mrgreen: