Kiedy zapada zmrok i widoczność mocno się ogranicza, zmysły pracują ze zdwojoną siłą. W nocy dżungla przemawia. Szumi, szeleści, brzęczy, chrumka i pogwizduje. Drapie i huczy. To jedno z najciekawszych doświadczeń w moim życiu. W bardzo komfortowych warunkach, zupełnie bezpieczna, leżąc na wygodnym materacu mogliśmy być częścią tętniącej życiem dżungli, która usypiała swoim zapachem, szelestem i koncertem cykad. Bajka!
Drugi nocleg mieliśmy spędzić na jeszcze większym odludziu. W jednym z domków na wodzie, na brzegu jeziora Cheow Lan. Aby tam dotrzeć, wykupiliśmy w recepcji Our Jungle House dwudniową wycieczkę z noclegiem w pływającym domku. Orientowałam się wcześniej w kwestii standardu wycieczki organizowanej przez OJH i byłam pewna decyzji.
Jezioro Cheow Lan jest sztucznym zbiornikiem wodnym, powstałym na skutek budowy tamy oraz celowego zalania lasów i terenów rolniczych w dolinie na początku lat osiemdziesiątych. Gdzieniegdzie nadal można zaobserwować pojedyncze, wynurzające się ponad taflę wody drzewa. Do miejsca docelowego płynęliśmy tradycyjna tajską łodzią ponad godzinę. W takich okolicznościach przyrody, już sama podróż na miejsce jest równie atrakcyjna, co sam jej cel. Duża szybkość łodzi i rozbryzgi wody nie sprzyjały robieniu zdjęć, ale uwierzcie mi na słowo - to jedno z piękniejszych miejsc w Tajlandii, jakie widzieliśmy! Wysokie, wapienne skały porośnięte zieloną roślinnością, odbijające się w krystalicznej, czystej i obłędnie błękitnej wodzie. I te spiętrzone śnieżnobiałe chmury!
Po drodze zatrzymaliśmy się przy tzw. bramie parku, czyli trzech charakterystycznych skałach, będących wizytówką Cheow Lan Lake. Przewodnik Bu, zwrócił naszą uwagę na jedna z nich, przypominającą turystę z plecakiem.
;)
Miejsce, w które miało zostać naszym domem na kolejne dwa dni już z oddali skradło moje serce.
:o Małe bambusowe, połączone drewnianym pomostem chatki były bardzo proste. W ich wnętrzu leżały jedynie materace i poduszki. Zaniepokoił mnie początkowo brak moskitiery, ale okazała się ona zupełnie niepotrzebna.
To miejsce z pewnością nie dla każdego. Domki, w odróżnieniu od tych na drzewie, są bardzo skromne i… nieszczelne
;) O standardzie domków zostaliśmy jednak uprzedzeni w korespondencji z HJO na etapie dogadywania wycieczki, więc nie rozczarowały nas prostotą. Nie standard domków był zresztą w całym tym doświadczeniu priorytetowy.
:) A śmiało można tego typu nocleg okrzyknąć mianem "doświadczenia" – o czym miałam się szybko przekonać.
;) Poza tym, absolutnie fantastyczny koniec świata oznacza zupełny brak zasięgu, czy brak internetu. Brak prądu i światła po godzinie 20. Tu się stawia na prostotę i kontakt z naturą. Reset. Powrót do "przeszłości bez współczesnych zdobyczy techniki". <serca>
:D
W pierwszy dzień po przypłynięciu i przepysznym obiedzie, zostaliśmy zabrani na dwu godzinny trekking po dżungli.
Noc była tak spokojna i ciepła, że postanowiliśmy wynieść swoje materace na „werandę” domku i spać pod gołym niebem. Po zmroku, pośrodku dżungli, nawet po upływie czasu wzrok nie przyzwyczaja się do ciemności, więc przed zaśnięciem warto pamiętać o pozostawieniu obok łóżka czołówki, czy choćby komórki, na wypadek gdyby czekała nas nocna przechadzka (wąskim pomostem) do toalety.
:P Ale dzięki temu niebywała ilość gwiazd na niebie oszałamiała! Niebo uginało się wręcz pod ich ciężarem. Niesamowite, jak one się tam wszystkie mieszczą!
;-) Nigdy, nawet podczas noclegu na pustyni nie widziałam tak gęsto usłanego gwiazdami nieba. Nigdy tego nie zapomnę!
Swoją drogą, miałam okazję przyjrzeć się im bardzo drobiazgowo, ponieważ tej nocy nie przespałam ani pół godziny.
:D Bujające się na wodzie chatki i pluski wody kołysały do snu. A jakże. Ale dla przeciwwagi, w naszej chatce zadomowił się jakiś bliżej nieokreślony lokator. :O Jego obecność informowały mnie nieustająco-rozbiegane łapki, które nie pozwalały zasnąć. Nie miałam odwagi zajrzeć do środka, choć czegoś większego jak dłoń nie należało się pewnie spodziewać.
;) Ciemność jednak robi swoje. Brak moskitiery, szczebelków i światła pobudzały moją wyobraźnię na tyle skutecznie, że przeleżałam na „stand-by-u” do rana.
:evil:
:lol:
Wczesnym rankiem, kiedy jeszcze mgła unosiła się nad lasem i tworzyła nieprawdopodobny klimat wypłynęliśmy łodzią na poranne safari w poszukiwaniu dzikich zwierząt. Dzięki umiejętnościom Bu, mieliśmy okazję zobaczyć kilka gatunków zwierząt. Lokalizował je z nieprawdopodobnego dystansu. Większość z nich, zanim jednak dopływaliśmy bliżej brzegu, chowała się w gąszczu roślin.
Fajne ale jak dla mnie za dużo zdjęć . Np po co kilkanaście zdjęć domów przy wodzie albo 5 razy ten sam talerz z jedzeniem. Przynajmniej jak się czyta na telefonie to przewijanie jest męczące .
Mi ilość zdjęć zupełnie nie przeszkadzała. Dopiero teraz zauważyłem, że zdjęć BBQ jest kilka
;)Czytałem z zaciekawieniem, dzięki za możliwość miłego spędzenia niedzielnego popołudnia! Nakręciłaś mnie na te klimaty
;)
Fajna relacja, widać że super spędziliście ten czas. No i mega inspirująca, ten kurs gotowania
:D Z niecierpliwością czekam na dalszą część. Na pewno będę korzystac jak w końcu uda mi się tam wybrać
:)
Kiedy zapada zmrok i widoczność mocno się ogranicza, zmysły pracują ze zdwojoną siłą. W nocy dżungla przemawia. Szumi, szeleści, brzęczy, chrumka i pogwizduje. Drapie i huczy. To jedno z najciekawszych doświadczeń w moim życiu. W bardzo komfortowych warunkach, zupełnie bezpieczna, leżąc na wygodnym materacu mogliśmy być częścią tętniącej życiem dżungli, która usypiała swoim zapachem, szelestem i koncertem cykad. Bajka!
Drugi nocleg mieliśmy spędzić na jeszcze większym odludziu. W jednym z domków na wodzie, na brzegu jeziora Cheow Lan. Aby tam dotrzeć, wykupiliśmy w recepcji Our Jungle House dwudniową wycieczkę z noclegiem w pływającym domku. Orientowałam się wcześniej w kwestii standardu wycieczki organizowanej przez OJH i byłam pewna decyzji.
Jezioro Cheow Lan jest sztucznym zbiornikiem wodnym, powstałym na skutek budowy tamy oraz celowego zalania lasów i terenów rolniczych w dolinie na początku lat osiemdziesiątych. Gdzieniegdzie nadal można zaobserwować pojedyncze, wynurzające się ponad taflę wody drzewa.
Do miejsca docelowego płynęliśmy tradycyjna tajską łodzią ponad godzinę. W takich okolicznościach przyrody, już sama podróż na miejsce jest równie atrakcyjna, co sam jej cel. Duża szybkość łodzi i rozbryzgi wody nie sprzyjały robieniu zdjęć, ale uwierzcie mi na słowo - to jedno z piękniejszych miejsc w Tajlandii, jakie widzieliśmy! Wysokie, wapienne skały porośnięte zieloną roślinnością, odbijające się w krystalicznej, czystej i obłędnie błękitnej wodzie. I te spiętrzone śnieżnobiałe chmury!
Po drodze zatrzymaliśmy się przy tzw. bramie parku, czyli trzech charakterystycznych skałach, będących wizytówką Cheow Lan Lake. Przewodnik Bu, zwrócił naszą uwagę na jedna z nich, przypominającą turystę z plecakiem. ;)
Miejsce, w które miało zostać naszym domem na kolejne dwa dni już z oddali skradło moje serce. :o Małe bambusowe, połączone drewnianym pomostem chatki były bardzo proste. W ich wnętrzu leżały jedynie materace i poduszki. Zaniepokoił mnie początkowo brak moskitiery, ale okazała się ona zupełnie niepotrzebna.
To miejsce z pewnością nie dla każdego. Domki, w odróżnieniu od tych na drzewie, są bardzo skromne i… nieszczelne ;) O standardzie domków zostaliśmy jednak uprzedzeni w korespondencji z HJO na etapie dogadywania wycieczki, więc nie rozczarowały nas prostotą. Nie standard domków był zresztą w całym tym doświadczeniu priorytetowy. :) A śmiało można tego typu nocleg okrzyknąć mianem "doświadczenia" – o czym miałam się szybko przekonać. ;)
Poza tym, absolutnie fantastyczny koniec świata oznacza zupełny brak zasięgu, czy brak internetu. Brak prądu i światła po godzinie 20. Tu się stawia na prostotę i kontakt z naturą. Reset. Powrót do "przeszłości bez współczesnych zdobyczy techniki". <serca> :D
W pierwszy dzień po przypłynięciu i przepysznym obiedzie, zostaliśmy zabrani na dwu godzinny trekking po dżungli.
Noc była tak spokojna i ciepła, że postanowiliśmy wynieść swoje materace na „werandę” domku i spać pod gołym niebem. Po zmroku, pośrodku dżungli, nawet po upływie czasu wzrok nie przyzwyczaja się do ciemności, więc przed zaśnięciem warto pamiętać o pozostawieniu obok łóżka czołówki, czy choćby komórki, na wypadek gdyby czekała nas nocna przechadzka (wąskim pomostem) do toalety. :P Ale dzięki temu niebywała ilość gwiazd na niebie oszałamiała! Niebo uginało się wręcz pod ich ciężarem. Niesamowite, jak one się tam wszystkie mieszczą! ;-) Nigdy, nawet podczas noclegu na pustyni nie widziałam tak gęsto usłanego gwiazdami nieba. Nigdy tego nie zapomnę!
Swoją drogą, miałam okazję przyjrzeć się im bardzo drobiazgowo, ponieważ tej nocy nie przespałam ani pół godziny. :D Bujające się na wodzie chatki i pluski wody kołysały do snu. A jakże. Ale dla przeciwwagi, w naszej chatce zadomowił się jakiś bliżej nieokreślony lokator. :O Jego obecność informowały mnie nieustająco-rozbiegane łapki, które nie pozwalały zasnąć. Nie miałam odwagi zajrzeć do środka, choć czegoś większego jak dłoń nie należało się pewnie spodziewać. ;) Ciemność jednak robi swoje. Brak moskitiery, szczebelków i światła pobudzały moją wyobraźnię na tyle skutecznie, że przeleżałam na „stand-by-u” do rana. :evil: :lol:
Wczesnym rankiem, kiedy jeszcze mgła unosiła się nad lasem i tworzyła nieprawdopodobny klimat wypłynęliśmy łodzią na poranne safari w poszukiwaniu dzikich zwierząt. Dzięki umiejętnościom Bu, mieliśmy okazję zobaczyć kilka gatunków zwierząt. Lokalizował je z nieprawdopodobnego dystansu. Większość z nich, zanim jednak dopływaliśmy bliżej brzegu, chowała się w gąszczu roślin.