Gdy wychodzimy z akwarium pogoda jest jeszcze gorsza. Idziemy tylko szybko do zewnętrznego basenu z delifnami, a potem jedziemy dalej. W planie miał być spacer dookoła, są tu fajne alejki wśród zieleni - może innym razem. W pobliżu są ruiny zamku Nakijin (także z epoki Riukiu). Trzeba zjechać nieco z głównej drogi w głąb wzgórz w zielonym środku półwyspu. Ruiny nawet w deszczu wygladają fajnie, bo dookoła jest dzika zielona przyroda:
Prawie po drodze mamy wyspe Kouri, na którą prowadzi długi most. Nawet przy ciemnych chmurach i deszczu woda momentami wygląda na błętkiną. Przy słońcu musi tu być ładnie:
Wracamy. Dziś jest tak zimno, że w naszym domku musimy włączyć ogrzewanie.Kolejny dzień z zaskoczenia wita słońcem, niestety tylko na chwile. Zanim dojeżdżamy do ruin zamku Katsurem znowu sa chmury. Zamek jest słabszy niż wczorajszy Nakijin, bo otoczony miastem:
Potem jeszcze ruiny zamku Nakagusuku, niewiele różni się od poprzedniego.
Mamy już przesyt ruin zamków, kolejny punkt na dziś to Sefa-Utaki. Stare święte miejsce obecne w najstarszych legendach Riukiu. Atrakcja bardziej kulturowa niż wizualna. Według wierzeń Riukiu pierwsi mieszkańcy Okinawy pochodzą z pobliskiej malutkiej wyspy Kudaka. Tam też na ziemię zstąpiła bogini Amamikyu i dotarła na Okinawę właśnie w miejscu Sefa-Utaki. Królowie Riukiu robili tam coroczne pielgrzymki z Shuri. Pielgrzymowano też na wyspę Kudaka. W lokalnych praktykach religijnych przywódczą role odgrywały wyłącznie kobiety - kapłanki. Rytuał inicjacyjny nowych kapłanek (nazywany Izaiho ) odbywał się na wyspie Kudaka co 12lat. Co ciekawe, tradycja przetrwała o wiele dłużej niż kultura Riukiu, bo ostatni rytuał Izaiho miał miejsce 1978 roku. Od parkingu trzeba sporo przejść na wzgórza. Zrobiliśmy duży błąd bo u góry okazuje się, że tylko sprawdzają bilety, a kupić je trzeba na dole przy parkingu. Nikt jednak nie robi problemu, nie musimy wracać.
Wracając obok Gangala stajemy na chwilę sprawdzić, czy da się może wejść z ulicy, ale widocznie jak ktoś ma rezerwację to przychodzi. Odwiedzamy więc jeszcze ogrody królewskie Shikina-en. Ogrody powstały ponad 200 lat temu jako rezedencja królewska, mają tradycyjny japoński układ z stawem na środku. Tutaj przyjmowano wielu zagranicznych gości. Z oryginalnych ogrodów po zniszczeniach wojennych prawie nic nie zostalo, ale odtworzono je na tyle wiernie, że zostały wpisane na listę unesco. Warto więc zrobić spacer.
Rano budzi nas słońce. To ostatni dzień i trochę nam przykro, że pogoda się poprawia akurat jak wyjeżdżamy. Robimy spacer po okolicy:
Jednak po drodze do Naha znowu pojawiają się chmury. Zatrzymujemy się w okolicy Naminoue Shrine. To znane miejsce z świątynką na skale przy samej plaży. Zwykle jednak nikt nie pokazuje, że plaża jest odcięta autostradą na słupach. Słabo to wygląda:
Świątynia Naminoue ma bogatą historię. Istniała już w zapiskach z XIVw, konstrukcja obudowana po pożarze z XVIIw została zniszczona podczas bitwy o Okinawę w 1945. To co stoi tam obecnie było później powoli odbudowywane.
Miasto zaskakuje kontrastami, kolorami. Jest tu zupełnie inaczej niż w "prawdziwej" Japonii. Pogoda nam nie sprzyjała, przy ładniejszej popłynelibyśmy na którąś z pobliskich wysp, pewnie Zamami, ale przy deszczu nie było warto.
Tankujemy samochód przy samym lotnisku, zużyliśmy jakieś bardzo małe ilości paliwa, poniżej 4l/100km. Przy oddawaniu samochodu nie mamy żadnych problemów, nikt go nawet jakiś dokładnie nie ogląda. Bardzo szybko jesteśmy już po gejcie. To jedyny przelot, na którym nie wziałem najtańszej opcji. Szkoda mi było czasu na lot na lotnisko Narita - gdzie w większości latają tanie linie. A pomiędzy najtańszą linią Skymark latającą na lotnisko Haneda, a Japan Airlines była niewielka różnica. Dodatkowo Japan Airlines lata niemal co godzinę, co zwiększa bezpieczeństwo w razie problemów, a lot do Polski mamy za mniej niż 2 doby. Lecimy więc nowym A350:
Mamy jakiś tani bilet dla turystów, trzeba było podać przy rezerwacji numer rezerwacji na której się przylatuje i odlatuje z Japonii. U nas to dwie różne rezerwacje, podałem tylko numer rezerwacji z wylotem z NRT i problemów nie było. Atutem jest bagaż nadawany w cenie, ale my go nie mamy. Minusem, że za wybór miejsca trzeba płacić. Zignorowaliśmy to, więc nas rozsadzono. Fajny system rozrywki:
Na szczęście siedzimy blisko okien, bo po drodze fajny widok:
Potem jeszcze bliżej:
Z podejściem do lądowania też mamy szczęście. Robimy wielkie koło nad Tokyo:
Głupio wyszło, bo A350 JAL rozbił się niedawno na Hanedzie i chyba nawet na tym samym pasie. Ale lot był bardzo fajny i cieszę się, że dopłaciłem do Japan Airlines.
Z Hanedy do centrum jedziemy oczywiście kolejką monorail. Jechałem nią już kiedyś, ale w pełnych wagonach i o wczesnym poranku. Nie miałem wtedy świadomości, że ten przejazd jest aż tak spektakularny:
Przesiadka na stacji Hamamatsucho na JR Yamanote. Tu mamy problem, bo gdzieś zgubiłem jeden z biletów z monorail, a jest on potrzebny by dostać w automacie nowy bilet na kolejkę JR. Trzeba było stać w kolejce do okienka. Niewiele później jesteśmy już na stacji Kanda w okolicy której mamy hotel (Comfort Hotel Tokyo Kanda w cenie około 350zł i to z śniadaniem).
Plan na Tokyo powstawał w biegu. Nie zdążyliśmy się szczegółowo przygotować. Część miasta zwiedziliśmy kilka lat temu, więc mniej więcej wiem jak działa tutejsza komunikacja publiczna. Wtedy mieliśmy lokalny pass kolejowy i nie jeżdziliśmy metrem, więć teraz weźmiemy tylko bilety na metro na 24h (za około 16zł) i będziemy dokupować doraźnie bilety na prywatne linie (bo takich troche tu jest). Zostawiamy tylko bagaże w pokoju i szybko jedziemy do Shibuya:
Gdy wracamy kładziemy dzieci spać, ale pokój jest mały, nie ma co robić, godzina dosyć wczesna, więc szybka decyzja i jedziemy jeszcze na Ginze:
Co do Manhattanu - to jak najbardziej dużo bliżej lata. Sam robiłem kiedyś (parę lat temu) fenomenalne podejście na rejsie AC z YYZ nad M i Central P. do LGA. Generalnie nad M. latają wiśnie samoloty lądujące na LGA.
Super zdjęcia, jak zawsze. Też ostatnio w Konie brałem auto z Alamo i bylem bardzo zadowolony, w szczególności błyskawiczną obsługą. A sam terminal tam sprawia, że po przylocie od razu czujesz, że jesteś w raju
:)
Ja spałem w tym Hyatt za punkty. Dostaliśmy upgrade (na Hyatt gold) do ogromnego apartamentu w położonego w oddzielnej części - mieliśmy własny ogród japoński, akwarium i chyba ze 100 m2 do dyspozycji. Do tej pory wspominam jako najlepszy nocleg w życiu
;-)
hiszpan napisał:No szacun, ja po Japonii jeszcze się nie odważyłem prowadzić samochodu!Na Okinawie za bardzo nie ma wyjścia, ale tam pewnie też jest prościej niż np. w Tokyo. Różnokolorowych oznaczeń na asfalcie nie ogarnąłem do końca, ale wszystko poza tym jest całkiem normalne.Zaskoczeniem było dla mnie, że oni przekraczają dozwoloną prędkość i nie pojedyńcze samochody, ale chyba nawet więcej niż połowa kierowców. Oczywiście nie jakieś tam szaleństwa, ale te 10-15km/h więcej niż wolno (tyle co u nas, ale PL zaliczam raczej do krajów dziczy drogowej, a po Japonii tego się nie spodziewałem).
Super wyprawa. Takie relacja, jak Twoja, czy afrykańska @zawiert, pokazują, jak można (a może raczej "trzeba"?) układać sobie życie z dziećmi (młodszymi, czy starszymi). To procentuje
:)Tylko jedno mnie męczy... Co Tym z tym "Tokyo", jakbyśmy polskiej nazwy nie mieli
;)
Hej. Dzięki.Dzieki generalnie jak nie ma podrózy to dzieci pytają kiedy będzie, a jak jest to jest różnie. Zwykle albo jedno albo drugie marudzi, że słaby hotel, że za długo, że nudno, że za dużo zwiedzania itp. Na tym wyjeździe jedno i drugie było zadowolone, szczególnie z Hawajów (bo duże fale, fajne widoki i krótkie szlaki). Teraz mam w domu, że chcą znowu na Hawaje. Zaczałem już nawet planować, a z HNL za mile kółko przez wyspy Marshala i Mikronezje (już bez RTW, bo to się mniej opłaca). Nie wiem, przywykłem, że wszędzie widzę Tokyo, a nie Tokio, no i jak gdzieś czegoś szukam to też wpisuję Tokyo.
Gdy wychodzimy z akwarium pogoda jest jeszcze gorsza. Idziemy tylko szybko do zewnętrznego basenu z delifnami, a potem jedziemy dalej. W planie miał być spacer dookoła, są tu fajne alejki wśród zieleni - może innym razem.
W pobliżu są ruiny zamku Nakijin (także z epoki Riukiu). Trzeba zjechać nieco z głównej drogi w głąb wzgórz w zielonym środku półwyspu. Ruiny nawet w deszczu wygladają fajnie, bo dookoła jest dzika zielona przyroda:
Prawie po drodze mamy wyspe Kouri, na którą prowadzi długi most. Nawet przy ciemnych chmurach i deszczu woda momentami wygląda na błętkiną. Przy słońcu musi tu być ładnie:
Wracamy. Dziś jest tak zimno, że w naszym domku musimy włączyć ogrzewanie.Kolejny dzień z zaskoczenia wita słońcem, niestety tylko na chwile. Zanim dojeżdżamy do ruin zamku Katsurem znowu sa chmury. Zamek jest słabszy niż wczorajszy Nakijin, bo otoczony miastem:
Potem jeszcze ruiny zamku Nakagusuku, niewiele różni się od poprzedniego.
Mamy już przesyt ruin zamków, kolejny punkt na dziś to Sefa-Utaki. Stare święte miejsce obecne w najstarszych legendach Riukiu. Atrakcja bardziej kulturowa niż wizualna. Według wierzeń Riukiu pierwsi mieszkańcy Okinawy pochodzą z pobliskiej malutkiej wyspy Kudaka. Tam też na ziemię zstąpiła bogini Amamikyu i dotarła na Okinawę właśnie w miejscu Sefa-Utaki. Królowie Riukiu robili tam coroczne pielgrzymki z Shuri. Pielgrzymowano też na wyspę Kudaka. W lokalnych praktykach religijnych przywódczą role odgrywały wyłącznie kobiety - kapłanki. Rytuał inicjacyjny nowych kapłanek (nazywany Izaiho ) odbywał się na wyspie Kudaka co 12lat. Co ciekawe, tradycja przetrwała o wiele dłużej niż kultura Riukiu, bo ostatni rytuał Izaiho miał miejsce 1978 roku. Od parkingu trzeba sporo przejść na wzgórza. Zrobiliśmy duży błąd bo u góry okazuje się, że tylko sprawdzają bilety, a kupić je trzeba na dole przy parkingu. Nikt jednak nie robi problemu, nie musimy wracać.
Wracając obok Gangala stajemy na chwilę sprawdzić, czy da się może wejść z ulicy, ale widocznie jak ktoś ma rezerwację to przychodzi. Odwiedzamy więc jeszcze ogrody królewskie Shikina-en. Ogrody powstały ponad 200 lat temu jako rezedencja królewska, mają tradycyjny japoński układ z stawem na środku. Tutaj przyjmowano wielu zagranicznych gości. Z oryginalnych ogrodów po zniszczeniach wojennych prawie nic nie zostalo, ale odtworzono je na tyle wiernie, że zostały wpisane na listę unesco. Warto więc zrobić spacer.
Rano budzi nas słońce. To ostatni dzień i trochę nam przykro, że pogoda się poprawia akurat jak wyjeżdżamy. Robimy spacer po okolicy:
Jednak po drodze do Naha znowu pojawiają się chmury. Zatrzymujemy się w okolicy Naminoue Shrine. To znane miejsce z świątynką na skale przy samej plaży. Zwykle jednak nikt nie pokazuje, że plaża jest odcięta autostradą na słupach. Słabo to wygląda:
Świątynia Naminoue ma bogatą historię. Istniała już w zapiskach z XIVw, konstrukcja obudowana po pożarze z XVIIw została zniszczona podczas bitwy o Okinawę w 1945. To co stoi tam obecnie było później powoli odbudowywane.
Miasto zaskakuje kontrastami, kolorami. Jest tu zupełnie inaczej niż w "prawdziwej" Japonii. Pogoda nam nie sprzyjała, przy ładniejszej popłynelibyśmy na którąś z pobliskich wysp, pewnie Zamami, ale przy deszczu nie było warto.
Tankujemy samochód przy samym lotnisku, zużyliśmy jakieś bardzo małe ilości paliwa, poniżej 4l/100km. Przy oddawaniu samochodu nie mamy żadnych problemów, nikt go nawet jakiś dokładnie nie ogląda. Bardzo szybko jesteśmy już po gejcie. To jedyny przelot, na którym nie wziałem najtańszej opcji. Szkoda mi było czasu na lot na lotnisko Narita - gdzie w większości latają tanie linie. A pomiędzy najtańszą linią Skymark latającą na lotnisko Haneda, a Japan Airlines była niewielka różnica. Dodatkowo Japan Airlines lata niemal co godzinę, co zwiększa bezpieczeństwo w razie problemów, a lot do Polski mamy za mniej niż 2 doby. Lecimy więc nowym A350:
Na szczęście siedzimy blisko okien, bo po drodze fajny widok:
Potem jeszcze bliżej:
Z podejściem do lądowania też mamy szczęście. Robimy wielkie koło nad Tokyo:
Głupio wyszło, bo A350 JAL rozbił się niedawno na Hanedzie i chyba nawet na tym samym pasie. Ale lot był bardzo fajny i cieszę się, że dopłaciłem do Japan Airlines.
Z Hanedy do centrum jedziemy oczywiście kolejką monorail. Jechałem nią już kiedyś, ale w pełnych wagonach i o wczesnym poranku. Nie miałem wtedy świadomości, że ten przejazd jest aż tak spektakularny:
Przesiadka na stacji Hamamatsucho na JR Yamanote. Tu mamy problem, bo gdzieś zgubiłem jeden z biletów z monorail, a jest on potrzebny by dostać w automacie nowy bilet na kolejkę JR. Trzeba było stać w kolejce do okienka. Niewiele później jesteśmy już na stacji Kanda w okolicy której mamy hotel (Comfort Hotel Tokyo Kanda w cenie około 350zł i to z śniadaniem).
Plan na Tokyo powstawał w biegu. Nie zdążyliśmy się szczegółowo przygotować. Część miasta zwiedziliśmy kilka lat temu, więc mniej więcej wiem jak działa tutejsza komunikacja publiczna. Wtedy mieliśmy lokalny pass kolejowy i nie jeżdziliśmy metrem, więć teraz weźmiemy tylko bilety na metro na 24h (za około 16zł) i będziemy dokupować doraźnie bilety na prywatne linie (bo takich troche tu jest). Zostawiamy tylko bagaże w pokoju i szybko jedziemy do Shibuya:
Gdy wracamy kładziemy dzieci spać, ale pokój jest mały, nie ma co robić, godzina dosyć wczesna, więc szybka decyzja i jedziemy jeszcze na Ginze: