Widok z wchodniej ściany krateru na zachód, wzdłuż najdłuższej średnicy krateru - to nieco ponad 2km:
Powoli wchodzimy w górę
Wracamy jeszcze na pozostałe punktu widokowe na krater Kilauea.
Zastanawiałem się, czy cały dzień poświęcić na park i jechać jeszcze na pustkowia zastygłej lawy na południowy-wschód w stronę brzegu, czy zobaczyć czarną plażę Punalauu, która jest dalej, ale czas dojazdu będzie podobny. Wybieramy plażę, to najbardziej wysuniety na poludnie skraj wyspy do ktorego dotarliśmy. Woda jest zimniejsza niż po zachodniej stronie wyspy, pomimo, że nie to już obszar bardziej suchego klimatu.
Na zachód słońca i jakieś jedzenie wracamy do Hilo w pobliżu naszego noclegu:
Akurat odpływał ogromny statek wycieczkowy (następnego dnia widzimy go w Kona).To nasz ostatni poranek tutaj. Z żalem się pakujemy. Ostatnia kawa na tarasie.
Po raz trzeci pokonujemy przełęcz. Tym razem od wschodu, widać niewielkie kopce po lewej, to wygasłe kominy boczne:
Przed wylotem zwiedzamy jeszcze miasto Kailua-Kona. Na początku XIXw. to była pierwsza stolica Królestwa Hawajów, wcześniej na wyspach istniało wiele różnych małych królestw które ciagle toczyły ze sobą spory. W samym centrum, nad brzegiem w oczy rzuca się Hulihe‘e Palace - to letnia rezydencja rodzniny królewskiej z tamtych czasów:
Obok znajduje się niewielka plaża:
Miasto jest malutkie i na tle Hila ma charakter raczej mocno rozrywkowy: sklepiki, knajpy itp:
Zostaje nam bardzo niewiele czasu do odlotu. Jeździło się tak fajnie, że żal mi oddawać ten samochód. Znowu zyskaliśmy na czasie nie musząc czekać na shuttle do terminala.
Byłem w 2018 na Hawajach i miałem wtedy pecha z pogodą. Odwiedziłem wtedy Maui i Kauai i to chyba też nie były najlepsze wyspy. Szczególnie Kauai traciło w chmurach i bez słońca, bo szczyt Haleakala na Maui pewnie bez względu na pogodę i tak często wystaje ponad chmury. Później doczytałem, że trafiliśmy wtedy na pogodowe konsekwencje el nino: po długim okresie bez deszczu (dlatego było mniej zielono) trafiliśmy na początek okresu chmur i deszczy, który skończył się później powodziami. Nie tylko było bardzo pochmurnie, ale mocno wiało i było chłodno. Liczyłem teraz na coś lepszego i nie zawiodłem się. Wylatuję z wielkim niedosytem, chętnie objężdżałbym dużą wyspę jeszcze przez kilka dni. Zdecydowanie najbardziej podobał mi się zielony obszar od Parku Wulkanów na północ, aż za wodospad Akaka. Chętnie jednak wjechałbym na Mauna Kea, choć pominięcie tego nie boli mnie tak jak zniknięty prom kosmiczny Endeavour w LA. Nie mam obycia z milami i straciłem rachubę, dopiero mając wolny czas na lotnisku przeliczyłem, że przejechaliśmy tu ponad 900km. Byłem zaskoczony, bo w ogóle tego nie czułem. Nasz samolot ma niewielkie opóźnienie. Ale w końcu jest, nietypowy u nas, a tutaj codzienność: B717:
Zaraz po starcie widok na lotnisko. Wszystko to co czarne to zastygła lawa:
Z większej wyskości fajnie widać szczyt Mauna Kea:
Kilka-kilkanaście minut później mijamy owiniętą chmurami Maui z wystającym czubkiem Haleakala:
Wyspa Lanai (o której praktycznie nic nie wiem) wystaje trochę spod chmur:
Aż wreszcie Oahu.
Lądujemy z odległym widokiem na Waikiki i Diamond Head.
Lotnisko w Honolulu to moloch. Dolecieliśmy w 30min, a drugie tyle potrzebowaliśmy na dotarcie do stanowisk wypożyczalni samochodów. Tu dla odmiany Sixt. Nie ma żadnej kolejki po samochody. Wszystko przebiega błyskawicznie. Samochód już czeka. Na Oahu mamy Mustanga. Tutaj pożyczenie czegoś takiego kosztuje tyle ile inne innego samochodu, wiec taki eksperyment dla zabawy. Dzieci najpierw zachwycone, ale szybko zmieniły zdanie jak wsiały na tylną kanapę (ciasno). Później znowu zmieniły zdanie jak otworzyliśmy dach.
Pierwszy cel to sklep spożywczy i jakieś jedzenie. Jednak gdy tylko wyjechaliśmy zaczeło podac, Cała południowa strona wyspy w chmurach, a za koroną gór na północ widać, że świeci tam słońce. Szybka decyzja by jechać w ciemno za słońcem.
Zakupy robimy w Kailua, a potem jedziemy do pobliskiej burgerowni coś zjeść.
Wiem, że Kailua-Lanikai to całkiem fajne plaże, więc nie marnujemy czasu. Nie wiadomo jaka pogoda będzie jutro. Jedziemy przez dzielnicę fajnych domków w zasięgu spaceru od plaży:
Na Hawajach fajne jest, że publiczne plaże mają zadbane tereny zielon, parkingi, przebieralnie. Jest ładnie:
A w oddali chmury:
Chciałem jeszcze przejechać ogród botaniczny Hoʻomaluhia ale był już zamkniety. Górzysty środek wyspy jest zachmurzony. Zdjęcie zrobione podczas jazdy. Jest klimat:
Podjechałem też na punkt widokowy Nuʻuanu Pali Lookout, ale cieżko mi było rozgryźć zasady opłat za parkowanie, więc uznaliśmy, że przyjedziemy innym razem i to było błąd, bo później nie było już po drodze. Na Oahu jest cieżko o dobry nocleg. Najtańsze hotele są na Waikiki, ale cieżko ogarnąć wszystko w 4 osoby w 1 pokoju, bez salonu i bez kuchni. Da się znaleść sensowne apartamenty, ale nie chcieliśmy spać w centrum dużego miasta. Dobre ceny widziałem w Mariocie przy Ko Olina, nieco ponad stawek z Waikiki. Nie chcieliśmy jednak spać w kurortach, bo są sztuczne. Większość z nich ma kosmiczne ceny. Celowałem w coś fajnego w Kailua, bo wszędzie blisko, a jednak zupełnie inna atmosfera niż Honolulu, bliżej przyrody. Niestety tylko raz widziałem tam coś w zasiegu swojego budżetu, ale nie zdążyłem zarezerwować. Kolejną opcją są noclegi w okolicach north shore, da się tam trafić na coś taniego, ale zwykle oznacza to bardzo niską jakość, no i jak na Oahu to wyizolowana okolica. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na nocleg w Honolulu ale w okolicy University of Hawaii, w pasie domków wspinających się na wzgórza, tak by mieć widok na miasto. Po drodze, tak bardziej z ciekawości, przejeżdżamy jeszcze promenadą Waikiki.
Sklepy jak w Beverly Hills, ale plaża całkiem fajna.
Nasze airBnB okazjuje się być fajniejsze niż na zdjęciach. Mamy fajny widok z salonu, duży aneks kuchenny, podwójną sypialnię, a nawet mały ogródek. Jak na opinie o tutejszych airBnB mamy świetne wyposażenie, jest nawet deska bodyboard.
Wieczorem jedziemy jeszcze bez dzieci na większe zakupy, by zrobić zapasy na 3 kolejne dni. Jestem pod wrażeniem jak bardzo wszystkie wyspy różnią się od siebie, widać to już na pierwszy rzut oka. Na dużej wyspie turyści byli widoczni tylko w Kona i parku Wulkanów. Tu są jak na razie wszędzie, choć poza tłumami na Waikiki nie ma ich aż tylu ilu się spodziewałem, co jest jednak pozytywnym zaskoczeniem. Dziś widziałem wielu turystów z Japonii i Korei, szczególnie na wieczornych zakupach. Może inni nie wychodzą z kurortów, może Ci z azji podróżują bardziej budżetowo?Na Oahu wiele atrakcji jest limitowamych i trzeba je rezerwowac z wyprzedzeniem. Na dzis to Pearl Harbor i pomnik zatopionej Arizony do którego dopływa się łódką (jest za darmo). Znałem godzinę rezerwacji ale nie czytałrm szczegółów. Daliśmy sobie 20min rezerwy, ale wyjście się opóźniło i zostło 10min. Po drodze czytamy że zalecaja być godzinę wcześniej, a odprawa kończy sie 10min przed godziną rezerwacji. No pięknie. Przyspieszam mocno i jakoś dojechaliśmy w 10min. Biegiem lecimy do wejścia, potem do kontroli rzeczy osobistych. Nie wolno mieć ze sobą żadnej torby poza przezroczystą na dokumenty. Na szczęście kontrola się przedłużyła i jakimś cudem udaje się na styk wejść. Najpierw opowiadają nam o ataku na Pearl Harbour, a potem płynie się szybko do wraku, a stateczkiem wraca inna grupa. Mają to dobrze zorganizowane.
W oddali widać USS Missouri na którym Japonia podpisała kapitulację. Też do zwiedzania, ale za drogo.
Sporo tańsze jest zwiedzanie łodzi podwodnej z okresu 2WŚ: USS Bowfin. Łódź przetrwała wojnę zatapiajać 44 statki i służyła jeszcze do lat 70tych.
Wnętrza są fajnie zachowane. Znacznie ciekawsze do zwiedzania niż łódź podwodna w Hamburgu. W ramach biletu są także ekspozycje na nabrzeżu (torpedy i mostek 1:1 do zabawy) oraz fajne muzeum:
Potem korzystając z pogody jedziemy przez góry na drugą stronę wyspy.
Co do Manhattanu - to jak najbardziej dużo bliżej lata. Sam robiłem kiedyś (parę lat temu) fenomenalne podejście na rejsie AC z YYZ nad M i Central P. do LGA. Generalnie nad M. latają wiśnie samoloty lądujące na LGA.
Super zdjęcia, jak zawsze. Też ostatnio w Konie brałem auto z Alamo i bylem bardzo zadowolony, w szczególności błyskawiczną obsługą. A sam terminal tam sprawia, że po przylocie od razu czujesz, że jesteś w raju
:)
Ja spałem w tym Hyatt za punkty. Dostaliśmy upgrade (na Hyatt gold) do ogromnego apartamentu w położonego w oddzielnej części - mieliśmy własny ogród japoński, akwarium i chyba ze 100 m2 do dyspozycji. Do tej pory wspominam jako najlepszy nocleg w życiu
;-)
hiszpan napisał:No szacun, ja po Japonii jeszcze się nie odważyłem prowadzić samochodu!Na Okinawie za bardzo nie ma wyjścia, ale tam pewnie też jest prościej niż np. w Tokyo. Różnokolorowych oznaczeń na asfalcie nie ogarnąłem do końca, ale wszystko poza tym jest całkiem normalne.Zaskoczeniem było dla mnie, że oni przekraczają dozwoloną prędkość i nie pojedyńcze samochody, ale chyba nawet więcej niż połowa kierowców. Oczywiście nie jakieś tam szaleństwa, ale te 10-15km/h więcej niż wolno (tyle co u nas, ale PL zaliczam raczej do krajów dziczy drogowej, a po Japonii tego się nie spodziewałem).
Super wyprawa. Takie relacja, jak Twoja, czy afrykańska @zawiert, pokazują, jak można (a może raczej "trzeba"?) układać sobie życie z dziećmi (młodszymi, czy starszymi). To procentuje
:)Tylko jedno mnie męczy... Co Tym z tym "Tokyo", jakbyśmy polskiej nazwy nie mieli
;)
Hej. Dzięki.Dzieki generalnie jak nie ma podrózy to dzieci pytają kiedy będzie, a jak jest to jest różnie. Zwykle albo jedno albo drugie marudzi, że słaby hotel, że za długo, że nudno, że za dużo zwiedzania itp. Na tym wyjeździe jedno i drugie było zadowolone, szczególnie z Hawajów (bo duże fale, fajne widoki i krótkie szlaki). Teraz mam w domu, że chcą znowu na Hawaje. Zaczałem już nawet planować, a z HNL za mile kółko przez wyspy Marshala i Mikronezje (już bez RTW, bo to się mniej opłaca). Nie wiem, przywykłem, że wszędzie widzę Tokyo, a nie Tokio, no i jak gdzieś czegoś szukam to też wpisuję Tokyo.
Erozja pomaga roślinom kruszyć skorupę:
Widok z wchodniej ściany krateru na zachód, wzdłuż najdłuższej średnicy krateru - to nieco ponad 2km:
Powoli wchodzimy w górę
Wracamy jeszcze na pozostałe punktu widokowe na krater Kilauea.
Zastanawiałem się, czy cały dzień poświęcić na park i jechać jeszcze na pustkowia zastygłej lawy na południowy-wschód w stronę brzegu, czy zobaczyć czarną plażę Punalauu, która jest dalej, ale czas dojazdu będzie podobny.
Wybieramy plażę, to najbardziej wysuniety na poludnie skraj wyspy do ktorego dotarliśmy. Woda jest zimniejsza niż po zachodniej stronie wyspy, pomimo, że nie to już obszar bardziej suchego klimatu.
Na zachód słońca i jakieś jedzenie wracamy do Hilo w pobliżu naszego noclegu:
Akurat odpływał ogromny statek wycieczkowy (następnego dnia widzimy go w Kona).To nasz ostatni poranek tutaj. Z żalem się pakujemy. Ostatnia kawa na tarasie.
Po raz trzeci pokonujemy przełęcz. Tym razem od wschodu, widać niewielkie kopce po lewej, to wygasłe kominy boczne:
Przed wylotem zwiedzamy jeszcze miasto Kailua-Kona. Na początku XIXw. to była pierwsza stolica Królestwa Hawajów, wcześniej na wyspach istniało wiele różnych małych królestw które ciagle toczyły ze sobą spory. W samym centrum, nad brzegiem w oczy rzuca się Hulihe‘e Palace - to letnia rezydencja rodzniny królewskiej z tamtych czasów:
Obok znajduje się niewielka plaża:
Miasto jest malutkie i na tle Hila ma charakter raczej mocno rozrywkowy: sklepiki, knajpy itp:
Zostaje nam bardzo niewiele czasu do odlotu. Jeździło się tak fajnie, że żal mi oddawać ten samochód.
Znowu zyskaliśmy na czasie nie musząc czekać na shuttle do terminala.
Byłem w 2018 na Hawajach i miałem wtedy pecha z pogodą. Odwiedziłem wtedy Maui i Kauai i to chyba też nie były najlepsze wyspy. Szczególnie Kauai traciło w chmurach i bez słońca, bo szczyt Haleakala na Maui pewnie bez względu na pogodę i tak często wystaje ponad chmury. Później doczytałem, że trafiliśmy wtedy na pogodowe konsekwencje el nino: po długim okresie bez deszczu (dlatego było mniej zielono) trafiliśmy na początek okresu chmur i deszczy, który skończył się później powodziami. Nie tylko było bardzo pochmurnie, ale mocno wiało i było chłodno.
Liczyłem teraz na coś lepszego i nie zawiodłem się. Wylatuję z wielkim niedosytem, chętnie objężdżałbym dużą wyspę jeszcze przez kilka dni. Zdecydowanie najbardziej podobał mi się zielony obszar od Parku Wulkanów na północ, aż za wodospad Akaka. Chętnie jednak wjechałbym na Mauna Kea, choć pominięcie tego nie boli mnie tak jak zniknięty prom kosmiczny Endeavour w LA.
Nie mam obycia z milami i straciłem rachubę, dopiero mając wolny czas na lotnisku przeliczyłem, że przejechaliśmy tu ponad 900km. Byłem zaskoczony, bo w ogóle tego nie czułem.
Nasz samolot ma niewielkie opóźnienie. Ale w końcu jest, nietypowy u nas, a tutaj codzienność: B717:
Zaraz po starcie widok na lotnisko. Wszystko to co czarne to zastygła lawa:
Z większej wyskości fajnie widać szczyt Mauna Kea:
Kilka-kilkanaście minut później mijamy owiniętą chmurami Maui z wystającym czubkiem Haleakala:
Wyspa Lanai (o której praktycznie nic nie wiem) wystaje trochę spod chmur:
Aż wreszcie Oahu.
Lądujemy z odległym widokiem na Waikiki i Diamond Head.
Lotnisko w Honolulu to moloch. Dolecieliśmy w 30min, a drugie tyle potrzebowaliśmy na dotarcie do stanowisk wypożyczalni samochodów. Tu dla odmiany Sixt.
Nie ma żadnej kolejki po samochody. Wszystko przebiega błyskawicznie. Samochód już czeka.
Na Oahu mamy Mustanga. Tutaj pożyczenie czegoś takiego kosztuje tyle ile inne innego samochodu, wiec taki eksperyment dla zabawy. Dzieci najpierw zachwycone, ale szybko zmieniły zdanie jak wsiały na tylną kanapę (ciasno). Później znowu zmieniły zdanie jak otworzyliśmy dach.
Pierwszy cel to sklep spożywczy i jakieś jedzenie. Jednak gdy tylko wyjechaliśmy zaczeło podac, Cała południowa strona wyspy w chmurach, a za koroną gór na północ widać, że świeci tam słońce. Szybka decyzja by jechać w ciemno za słońcem.
Zakupy robimy w Kailua, a potem jedziemy do pobliskiej burgerowni coś zjeść.
Wiem, że Kailua-Lanikai to całkiem fajne plaże, więc nie marnujemy czasu. Nie wiadomo jaka pogoda będzie jutro. Jedziemy przez dzielnicę fajnych domków w zasięgu spaceru od plaży:
Na Hawajach fajne jest, że publiczne plaże mają zadbane tereny zielon, parkingi, przebieralnie. Jest ładnie:
A w oddali chmury:
Chciałem jeszcze przejechać ogród botaniczny Hoʻomaluhia ale był już zamkniety. Górzysty środek wyspy jest zachmurzony. Zdjęcie zrobione podczas jazdy. Jest klimat:
Podjechałem też na punkt widokowy Nuʻuanu Pali Lookout, ale cieżko mi było rozgryźć zasady opłat za parkowanie, więc uznaliśmy, że przyjedziemy innym razem i to było błąd, bo później nie było już po drodze.
Na Oahu jest cieżko o dobry nocleg. Najtańsze hotele są na Waikiki, ale cieżko ogarnąć wszystko w 4 osoby w 1 pokoju, bez salonu i bez kuchni. Da się znaleść sensowne apartamenty, ale nie chcieliśmy spać w centrum dużego miasta.
Dobre ceny widziałem w Mariocie przy Ko Olina, nieco ponad stawek z Waikiki. Nie chcieliśmy jednak spać w kurortach, bo są sztuczne. Większość z nich ma kosmiczne ceny. Celowałem w coś fajnego w Kailua, bo wszędzie blisko, a jednak zupełnie inna atmosfera niż Honolulu, bliżej przyrody. Niestety tylko raz widziałem tam coś w zasiegu swojego budżetu, ale nie zdążyłem zarezerwować. Kolejną opcją są noclegi w okolicach north shore, da się tam trafić na coś taniego, ale zwykle oznacza to bardzo niską jakość, no i jak na Oahu to wyizolowana okolica. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na nocleg w Honolulu ale w okolicy University of Hawaii, w pasie domków wspinających się na wzgórza, tak by mieć widok na miasto.
Po drodze, tak bardziej z ciekawości, przejeżdżamy jeszcze promenadą Waikiki.
Sklepy jak w Beverly Hills, ale plaża całkiem fajna.
Nasze airBnB okazjuje się być fajniejsze niż na zdjęciach. Mamy fajny widok z salonu, duży aneks kuchenny, podwójną sypialnię, a nawet mały ogródek. Jak na opinie o tutejszych airBnB mamy świetne wyposażenie, jest nawet deska bodyboard.
Wieczorem jedziemy jeszcze bez dzieci na większe zakupy, by zrobić zapasy na 3 kolejne dni.
Jestem pod wrażeniem jak bardzo wszystkie wyspy różnią się od siebie, widać to już na pierwszy rzut oka. Na dużej wyspie turyści byli widoczni tylko w Kona i parku Wulkanów. Tu są jak na razie wszędzie, choć poza tłumami na Waikiki nie ma ich aż tylu ilu się spodziewałem, co jest jednak pozytywnym zaskoczeniem. Dziś widziałem wielu turystów z Japonii i Korei, szczególnie na wieczornych zakupach. Może inni nie wychodzą z kurortów, może Ci z azji podróżują bardziej budżetowo?Na Oahu wiele atrakcji jest limitowamych i trzeba je rezerwowac z wyprzedzeniem. Na dzis to Pearl Harbor i pomnik zatopionej Arizony do którego dopływa się łódką (jest za darmo). Znałem godzinę rezerwacji ale nie czytałrm szczegółów. Daliśmy sobie 20min rezerwy, ale wyjście się opóźniło i zostło 10min. Po drodze czytamy że zalecaja być godzinę wcześniej, a odprawa kończy sie 10min przed godziną rezerwacji. No pięknie. Przyspieszam mocno i jakoś dojechaliśmy w 10min. Biegiem lecimy do wejścia, potem do kontroli rzeczy osobistych. Nie wolno mieć ze sobą żadnej torby poza przezroczystą na dokumenty. Na szczęście kontrola się przedłużyła i jakimś cudem udaje się na styk wejść. Najpierw opowiadają nam o ataku na Pearl Harbour, a potem płynie się szybko do wraku, a stateczkiem wraca inna grupa. Mają to dobrze zorganizowane.
W oddali widać USS Missouri na którym Japonia podpisała kapitulację. Też do zwiedzania, ale za drogo.
Sporo tańsze jest zwiedzanie łodzi podwodnej z okresu 2WŚ: USS Bowfin. Łódź przetrwała wojnę zatapiajać 44 statki i służyła jeszcze do lat 70tych.
Wnętrza są fajnie zachowane. Znacznie ciekawsze do zwiedzania niż łódź podwodna w Hamburgu.
W ramach biletu są także ekspozycje na nabrzeżu (torpedy i mostek 1:1 do zabawy) oraz fajne muzeum:
Potem korzystając z pogody jedziemy przez góry na drugą stronę wyspy.