Ludzie czekają na zachód słońca, który jest.. rzeczywiście ładny.
Dziś piątek, wieczorem jest pokaz fajerwerków na Waikiki organizowany przez Hiltona. Widać, że w stronę hotelu idą prawie wszyscy turyści. Idziemy też my, ale by potem uniknać długiego nocnego spaceru do samochodu, ja wracam po samochód i odbieram ich zaraz po pokazie.
Na dziś w planie wodospad Manoa, a potem centrum Honolulu i po prostu zakupy. Pasmo wzgórz wzdłuż wyspy to naprawdę gęsta zieleń. Na tym obszarze pada najczęściej i najbardziej. Bardzo często któraś część wyspy jest w słońcu, a nad środkiem i tak wiszą chmury. Jest tu bardzo dużo pieszych szlaków. Do Manoa idzie się mniej niż 1h od parkingu (płatnego). Gdy wyjeżdżamy świeci słońce, a im bliżej gór jesteśmy tym ciemniej. Jak widać także na Oahu dzikie kury:
Najpierw idzie się fajnie, potem zaczyna padać. Im bliżej wodospadu tym bardziej pada.
Trasa jest świetna, aż ciężko uwierzyć, że blisko jest duże miasto. O wodospadzie czytałem, że czasem ledwo leci i także tym razem wygląda to niespacjalnie okazale:
Przy zejściu przestaje padać, a nawet czasem zaświeci słońce. Tej zieleni będzie mi brakowało. Liczyłem, że może którego dnia wstane wcześniej i sam podjadę na jakis szlak, ale na chęciach się skończyło. Jest jeszcze tyle do zobaczenia, że mógłbym tu siedzieć 2 tygodnie.
Jeździmy jeszcze po tych bardziej zielonych dzielnicach:
Spacer po Downtown nie ma sensu, bo także tu niżej zaczyna padać. Ulice są szerokie, ale wiele z nich z zielenią:
Posąg króla Kamehameha, tego który zjednoczył Hawaje na początku XIX wieku, a za nim budynek sądu, a raczej jakiś muzeum sądownictwa.
Zrobiliśmy wieksze zakupy wraz z pamiątkami licząc, że przez ten czas pogoda się poprawi, ale jest jeszcze gorzej. Pojeździliśmy jeszcze po Honolulu, a potem niestety na lotnisko. Po Maui i Kauai w 2018 nie byłem zachwycony.Teraz już wiem jaką różnicę robi pogoda i słońce, bo z Oahu także wrażenia mam pozytywne. Wyspa oferuje wiele atrakcji, zróżnicowaną przyrodę, trochę kultury, a to co mocno komercyjne jest jakimś cudem wyizolowane. Poza Waikiki nie widać tłumów turystów, jest spokojnie. W porównaniu z duża wyspą Oahu jest malutka, dojazdy wszędzie są bardzo sprawne, korkuje się czasem tylko główna droga przez Honolulu, ale nie tak by tam utknąć, a tak, że wydłuży przejazd o 5-10min.
Znowu żal mi oddawać samochód. Po pierwszych kilku godzinach chciałem go oddać, bo barki nie mieściły mi się w siedzeniu (a jestem szczupły), nogi miałem w dziwnej pozycji i miałem wrażenie, że mało widzę (z zasłoniętym dachem). Kolejnego dnia zaczeło mi się podobać, szczególnie ten niski pomruk przy odpalaniu. Zacząłem się nawet zastawiać czy to naturalny dźwięk dla tego silnika, czy bajer generowany elektronicznie kosztem zużycia paliwa. Ten dźwięk był fajny.
Honolulu ma saloniki akceptujący Priority Pass, ale bez jedzenia i daleko od naszego gejta. Siedzi się wygodnie, może dlatego, że po wczorajszych spacerach i dzisiejszym wodospadzie zacząłem czuć zmęczenie.
Lot na Guam to 8h. Nasz samolot już czeka:
Mamy prawie 1h opóźnienia ale akurat w przypadku tego lotu nie robi to nam różnicy. Gdy rozpoczyna się boarding priorytetowo wzywają wojskowych i ich rodziny. W kolejce ustawiło się pół samolotu. Guam to duża i ważna baza wojskowa, gwarant spokoju dla Tajwanu.
Gdy w końcu siedzimy, widać, że pogoda robi się coraz gorsza. Udało nam się wstrzelić w słońce i tutaj na Oahu i wcześniej na dużej wyspie:
Po intensywnych dniach cieszę się odpoczynkiem na pokładzie oraz dodatkowymi 4 godzinami na relaks (bo taka bedzie roznica czasu). W kalendarzu ta różnica to aż 28h, bo stracimy cały dzień na linii zmiany daty. Śmieszne, że względem Polski czas zmieni się nam tylko o 2h tyle, że w drugą stronę. W Guam mamy tylko długą przesiadkę z noclegiem, a rano od razu lecimy na Saipan. Pierwotnie plan był bardziej ambitny, by polecieć Island Hopperem, lotem ktory leci z miedzylądowaniami na kilku wyspach Mikronezji, tak by zostać choć na 1 dzień na Pohnpei i odwiedzić tam ruiny miasta Nan Madol, ale loty nie chciały się dopasować (rok wcześniej dopasowywałem ale inne rzeczy nie pasowały i samochody na Hawajach były jeszcze za drogie). Island Hopper to teć o wiele więcej godzin w samolocie co przy podróży z dziećmi ma duże znaczenie. Rozpatrywałem też opcję z wyspą Yap - bardziej egoztycznie, bardziej wyizolowane miejsce. Ale loty z Guam są tam tylko 2x w tygodniu i w chorych nocnych godzinach, zjadłoby to nam aż 3dni. Ostatecznie wybór padł właśnie na Saipan, bo blisko Guam.
Na tym połączeniu jako jednym z niewielu wewnętrznych lotów United na Pacyfiku (o ile nie jedynym) oferowany jest catering w ekonomicznej. Czytałem, że nie zawsze tak było, a zmiana to efekt wielkich starań Guam, bo lot długi, bilety drogie i cieżko wytrzymać bez jedzenia. Zapomnieli chyba dogadać, by to jedzenie podgrzewali, bo zimne mięso z kurczaka smakuje dziwnie. Za oknem bardzo powoli robi się ciemno:
Dolatujemy i wychodzimy z lotniska bardzo szybko:
Potrzebujemy nocleg tylko po to by rano polecieć na Saipan, nie było więc sensu by brać jakikolwiek inny hotel, niż tani blisko lotniska. Nie było jednak takiego, by dojść do niego na piechotę. Zamawiam taxi online. Bez problemu dojeżdżamy taxi, dogadujemy się z kierowcą na poranny transport na lotnisko. Pokój jest nieco poniżej oczekiwań, ale do rana wystarczy.Dzięki różnicy czasu nie mamy problemu z wstaniem z łózek rano. Szybko się zbieramy taxi czeka. Pomimo, że Guam to lotniczy hub na tę część pacyfiku to nadal niewielki port. Wszystkie formalności idą błyskawicznie. Wreszcie mamy salonik z dostępem na Priority Pass, jemy więc śniadanie, a potem idziemy do gejta:
Startujemy z Guam z niewielkim opóźnieniem. Pogoda się poprawiła, bo dzień wcześniej były chmury:
Lot nie trwa nawet 30min. Na Saipan pogoda jest jeszcze ładniejsza. Lotnisko jest jeszcze mniejszem, a to oznacza zero kolejek i już po 10min od wyjścia z samolotu siedzimy w samochodzie. Z jednego końca wyspy na drugi jedzie się 30min. Jest piękne słońce, wyspa sprawia wrażenie ciche, spokojnej, czystej i zielonej. Skręcamy z głównej drogi na jakieś wzgórze, by zobaczyć coś więcej. Zachodnia strona wyspy to błękitny atol i tutaj znajduje się wiekszość hoteli:
Tu ewidentnie coś poszło nie tak:
Jedziemy na północny skraj wyspy. Po drodze mijamy ogromny statek wycieczkowy stojący w porcie, a potem fajną plaże, na którą pewnie wrócimy. Pod koniec II Wojny Światowej Mariany z racji kluczowej lokalizacji były areną bitew. Amerykanie by móc realizować naloty na Japonię musieli zdobyć wyspy Marianów. Parkujemy na chwilę przy ostatnim punkcie obrony wojsk japońskich:
Na mapce widać kierunki działań i statystyki. Widać, że to nie była wyrównana walka:
Gdy Japończycy już wiedzieli, że przegrają zainicjowali największy w historii atak samobójczego oddzialu 3000 żołnierzy, a pózniej wiekszosc pozostalych przy życiu (nie tylko żolnierzy) skoczyła z klifow ze strachu przed pojmaniem. Klify sa dzis miejscami pamieci.
Gdy wracamy przed nami widać najwyższy klif, na szczyt którego zaraz wjedziemy:
Widok z góry klifu taki sobie. Wraz z nami podjeżdża samochód z turystami z niemiec, kierowca opowiada im o wyspie, a nas pyta, czy też przypłyneliśmy statkiem i jest zdziwiony, że nie. Turystów prawie nie widać.
Ale gdy wracamy z mamy fajny widok na zachodnie wybrzeże wyspy:
Jedziemu do The Grotto, niewielkiej jaskinii wypełnionej wodą morską która ma połączenie z oceanem. Trzeba zejść z parkingu mocno na dół po stromych schodach. Widać w oddali, że wschodnia część wyspy to raczej skały i klify:
Widać w głębi jaskinii wodę oświetloną naturalnym światłem i wygląda to fajnie, ale ciezko zrobić dobre zdjęcie. Za opłatą można popływać w jaskinii, ale tylko z opieką i jest to zasadne, bo woda unosi się i opada o około 1m w rytmie fal, ale jednocześnie przelewajac się przez ostre skały.
Potem zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym na niewielką wysepkę zamieszkałą przez ptaki:
Dalej asfalt się kończy, ale chcemy dotrzeć do jaskinii Kalabera. Jedzie się całkiem dobrze.
Wrac z odległością rosną nasze obawy, bo to część wyspy zupełnie niezagospodarowana, nie ma tu nikogo:
Przy grocie jest spory parking, zbdowano tu repliki charakterystycznych chat w których pieszkali pierwotni mieszkańcy wszystkich wysp archipelagu marianów. Drewniana konstrukcja była postawiona na sporych kamiennych kolumnach, na wysokości kolumn znajdowała się podłoga głównej kondygnacji. Do jaskinii można tylko zajrzeć na podejście. W jaskini znajdują się petroglify rysowane mniej więcej w okresie kolonizacji wyspy, która miała miejsce 4tys lat temu. To znacznie wcześniej niż na Hawajach, które są chyba na samym końcu na mapie kolonizacji wysp Pacyfiku (dopiero około 800lat temu).
Co do Manhattanu - to jak najbardziej dużo bliżej lata. Sam robiłem kiedyś (parę lat temu) fenomenalne podejście na rejsie AC z YYZ nad M i Central P. do LGA. Generalnie nad M. latają wiśnie samoloty lądujące na LGA.
Super zdjęcia, jak zawsze. Też ostatnio w Konie brałem auto z Alamo i bylem bardzo zadowolony, w szczególności błyskawiczną obsługą. A sam terminal tam sprawia, że po przylocie od razu czujesz, że jesteś w raju
:)
Ja spałem w tym Hyatt za punkty. Dostaliśmy upgrade (na Hyatt gold) do ogromnego apartamentu w położonego w oddzielnej części - mieliśmy własny ogród japoński, akwarium i chyba ze 100 m2 do dyspozycji. Do tej pory wspominam jako najlepszy nocleg w życiu
;-)
hiszpan napisał:No szacun, ja po Japonii jeszcze się nie odważyłem prowadzić samochodu!Na Okinawie za bardzo nie ma wyjścia, ale tam pewnie też jest prościej niż np. w Tokyo. Różnokolorowych oznaczeń na asfalcie nie ogarnąłem do końca, ale wszystko poza tym jest całkiem normalne.Zaskoczeniem było dla mnie, że oni przekraczają dozwoloną prędkość i nie pojedyńcze samochody, ale chyba nawet więcej niż połowa kierowców. Oczywiście nie jakieś tam szaleństwa, ale te 10-15km/h więcej niż wolno (tyle co u nas, ale PL zaliczam raczej do krajów dziczy drogowej, a po Japonii tego się nie spodziewałem).
Super wyprawa. Takie relacja, jak Twoja, czy afrykańska @zawiert, pokazują, jak można (a może raczej "trzeba"?) układać sobie życie z dziećmi (młodszymi, czy starszymi). To procentuje
:)Tylko jedno mnie męczy... Co Tym z tym "Tokyo", jakbyśmy polskiej nazwy nie mieli
;)
Hej. Dzięki.Dzieki generalnie jak nie ma podrózy to dzieci pytają kiedy będzie, a jak jest to jest różnie. Zwykle albo jedno albo drugie marudzi, że słaby hotel, że za długo, że nudno, że za dużo zwiedzania itp. Na tym wyjeździe jedno i drugie było zadowolone, szczególnie z Hawajów (bo duże fale, fajne widoki i krótkie szlaki). Teraz mam w domu, że chcą znowu na Hawaje. Zaczałem już nawet planować, a z HNL za mile kółko przez wyspy Marshala i Mikronezje (już bez RTW, bo to się mniej opłaca). Nie wiem, przywykłem, że wszędzie widzę Tokyo, a nie Tokio, no i jak gdzieś czegoś szukam to też wpisuję Tokyo.
Ludzie czekają na zachód słońca, który jest.. rzeczywiście ładny.
Dziś piątek, wieczorem jest pokaz fajerwerków na Waikiki organizowany przez Hiltona. Widać, że w stronę hotelu idą prawie wszyscy turyści. Idziemy też my, ale by potem uniknać długiego nocnego spaceru do samochodu, ja wracam po samochód i odbieram ich zaraz po pokazie.
Najpierw idzie się fajnie, potem zaczyna padać. Im bliżej wodospadu tym bardziej pada.
Trasa jest świetna, aż ciężko uwierzyć, że blisko jest duże miasto. O wodospadzie czytałem, że czasem ledwo leci i także tym razem wygląda to niespacjalnie okazale:
Przy zejściu przestaje padać, a nawet czasem zaświeci słońce. Tej zieleni będzie mi brakowało. Liczyłem, że może którego dnia wstane wcześniej i sam podjadę na jakis szlak, ale na chęciach się skończyło. Jest jeszcze tyle do zobaczenia, że mógłbym tu siedzieć 2 tygodnie.
Jeździmy jeszcze po tych bardziej zielonych dzielnicach:
Spacer po Downtown nie ma sensu, bo także tu niżej zaczyna padać. Ulice są szerokie, ale wiele z nich z zielenią:
Posąg króla Kamehameha, tego który zjednoczył Hawaje na początku XIX wieku, a za nim budynek sądu, a raczej jakiś muzeum sądownictwa.
Zrobiliśmy wieksze zakupy wraz z pamiątkami licząc, że przez ten czas pogoda się poprawi, ale jest jeszcze gorzej. Pojeździliśmy jeszcze po Honolulu, a potem niestety na lotnisko.
Po Maui i Kauai w 2018 nie byłem zachwycony.Teraz już wiem jaką różnicę robi pogoda i słońce, bo z Oahu także wrażenia mam pozytywne. Wyspa oferuje wiele atrakcji, zróżnicowaną przyrodę, trochę kultury, a to co mocno komercyjne jest jakimś cudem wyizolowane. Poza Waikiki nie widać tłumów turystów, jest spokojnie.
W porównaniu z duża wyspą Oahu jest malutka, dojazdy wszędzie są bardzo sprawne, korkuje się czasem tylko główna droga przez Honolulu, ale nie tak by tam utknąć, a tak, że wydłuży przejazd o 5-10min.
Znowu żal mi oddawać samochód. Po pierwszych kilku godzinach chciałem go oddać, bo barki nie mieściły mi się w siedzeniu (a jestem szczupły), nogi miałem w dziwnej pozycji i miałem wrażenie, że mało widzę (z zasłoniętym dachem). Kolejnego dnia zaczeło mi się podobać, szczególnie ten niski pomruk przy odpalaniu. Zacząłem się nawet zastawiać czy to naturalny dźwięk dla tego silnika, czy bajer generowany elektronicznie kosztem zużycia paliwa. Ten dźwięk był fajny.
Honolulu ma saloniki akceptujący Priority Pass, ale bez jedzenia i daleko od naszego gejta. Siedzi się wygodnie, może dlatego, że po wczorajszych spacerach i dzisiejszym wodospadzie zacząłem czuć zmęczenie.
Lot na Guam to 8h. Nasz samolot już czeka:
Mamy prawie 1h opóźnienia ale akurat w przypadku tego lotu nie robi to nam różnicy. Gdy rozpoczyna się boarding priorytetowo wzywają wojskowych i ich rodziny. W kolejce ustawiło się pół samolotu. Guam to duża i ważna baza wojskowa, gwarant spokoju dla Tajwanu.
Gdy w końcu siedzimy, widać, że pogoda robi się coraz gorsza. Udało nam się wstrzelić w słońce i tutaj na Oahu i wcześniej na dużej wyspie:
Po intensywnych dniach cieszę się odpoczynkiem na pokładzie oraz dodatkowymi 4 godzinami na relaks (bo taka bedzie roznica czasu). W kalendarzu ta różnica to aż 28h, bo stracimy cały dzień na linii zmiany daty. Śmieszne, że względem Polski czas zmieni się nam tylko o 2h tyle, że w drugą stronę.
W Guam mamy tylko długą przesiadkę z noclegiem, a rano od razu lecimy na Saipan. Pierwotnie plan był bardziej ambitny, by polecieć Island Hopperem, lotem ktory leci z miedzylądowaniami na kilku wyspach Mikronezji, tak by zostać choć na 1 dzień na Pohnpei i odwiedzić tam ruiny miasta Nan Madol, ale loty nie chciały się dopasować (rok wcześniej dopasowywałem ale inne rzeczy nie pasowały i samochody na Hawajach były jeszcze za drogie). Island Hopper to teć o wiele więcej godzin w samolocie co przy podróży z dziećmi ma duże znaczenie. Rozpatrywałem też opcję z wyspą Yap - bardziej egoztycznie, bardziej wyizolowane miejsce. Ale loty z Guam są tam tylko 2x w tygodniu i w chorych nocnych godzinach, zjadłoby to nam aż 3dni. Ostatecznie wybór padł właśnie na Saipan, bo blisko Guam.
Na tym połączeniu jako jednym z niewielu wewnętrznych lotów United na Pacyfiku (o ile nie jedynym) oferowany jest catering w ekonomicznej. Czytałem, że nie zawsze tak było, a zmiana to efekt wielkich starań Guam, bo lot długi, bilety drogie i cieżko wytrzymać bez jedzenia. Zapomnieli chyba dogadać, by to jedzenie podgrzewali, bo zimne mięso z kurczaka smakuje dziwnie. Za oknem bardzo powoli robi się ciemno:
Dolatujemy i wychodzimy z lotniska bardzo szybko:
Potrzebujemy nocleg tylko po to by rano polecieć na Saipan, nie było więc sensu by brać jakikolwiek inny hotel, niż tani blisko lotniska. Nie było jednak takiego, by dojść do niego na piechotę. Zamawiam taxi online. Bez problemu dojeżdżamy taxi, dogadujemy się z kierowcą na poranny transport na lotnisko. Pokój jest nieco poniżej oczekiwań, ale do rana wystarczy.Dzięki różnicy czasu nie mamy problemu z wstaniem z łózek rano. Szybko się zbieramy taxi czeka.
Pomimo, że Guam to lotniczy hub na tę część pacyfiku to nadal niewielki port. Wszystkie formalności idą błyskawicznie. Wreszcie mamy salonik z dostępem na Priority Pass, jemy więc śniadanie, a potem idziemy do gejta:
Startujemy z Guam z niewielkim opóźnieniem. Pogoda się poprawiła, bo dzień wcześniej były chmury:
Lot nie trwa nawet 30min. Na Saipan pogoda jest jeszcze ładniejsza. Lotnisko jest jeszcze mniejszem, a to oznacza zero kolejek i już po 10min od wyjścia z samolotu siedzimy w samochodzie. Z jednego końca wyspy na drugi jedzie się 30min. Jest piękne słońce, wyspa sprawia wrażenie ciche, spokojnej, czystej i zielonej. Skręcamy z głównej drogi na jakieś wzgórze, by zobaczyć coś więcej. Zachodnia strona wyspy to błękitny atol i tutaj znajduje się wiekszość hoteli:
Tu ewidentnie coś poszło nie tak:
Jedziemy na północny skraj wyspy. Po drodze mijamy ogromny statek wycieczkowy stojący w porcie, a potem fajną plaże, na którą pewnie wrócimy.
Pod koniec II Wojny Światowej Mariany z racji kluczowej lokalizacji były areną bitew. Amerykanie by móc realizować naloty na Japonię musieli zdobyć wyspy Marianów. Parkujemy na chwilę przy ostatnim punkcie obrony wojsk japońskich:
Na mapce widać kierunki działań i statystyki. Widać, że to nie była wyrównana walka:
Gdy Japończycy już wiedzieli, że przegrają zainicjowali największy w historii atak samobójczego oddzialu 3000 żołnierzy, a pózniej wiekszosc pozostalych przy życiu (nie tylko żolnierzy) skoczyła z klifow ze strachu przed pojmaniem. Klify sa dzis miejscami pamieci.
Gdy wracamy przed nami widać najwyższy klif, na szczyt którego zaraz wjedziemy:
Widok z góry klifu taki sobie. Wraz z nami podjeżdża samochód z turystami z niemiec, kierowca opowiada im o wyspie, a nas pyta, czy też przypłyneliśmy statkiem i jest zdziwiony, że nie. Turystów prawie nie widać.
Ale gdy wracamy z mamy fajny widok na zachodnie wybrzeże wyspy:
Jedziemu do The Grotto, niewielkiej jaskinii wypełnionej wodą morską która ma połączenie z oceanem. Trzeba zejść z parkingu mocno na dół po stromych schodach. Widać w oddali, że wschodnia część wyspy to raczej skały i klify:
Widać w głębi jaskinii wodę oświetloną naturalnym światłem i wygląda to fajnie, ale ciezko zrobić dobre zdjęcie. Za opłatą można popływać w jaskinii, ale tylko z opieką i jest to zasadne, bo woda unosi się i opada o około 1m w rytmie fal, ale jednocześnie przelewajac się przez ostre skały.
Potem zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym na niewielką wysepkę zamieszkałą przez ptaki:
Dalej asfalt się kończy, ale chcemy dotrzeć do jaskinii Kalabera. Jedzie się całkiem dobrze.
Wrac z odległością rosną nasze obawy, bo to część wyspy zupełnie niezagospodarowana, nie ma tu nikogo:
Przy grocie jest spory parking, zbdowano tu repliki charakterystycznych chat w których pieszkali pierwotni mieszkańcy wszystkich wysp archipelagu marianów. Drewniana konstrukcja była postawiona na sporych kamiennych kolumnach, na wysokości kolumn znajdowała się podłoga głównej kondygnacji. Do jaskinii można tylko zajrzeć na podejście. W jaskini znajdują się petroglify rysowane mniej więcej w okresie kolonizacji wyspy, która miała miejsce 4tys lat temu. To znacznie wcześniej niż na Hawajach, które są chyba na samym końcu na mapie kolonizacji wysp Pacyfiku (dopiero około 800lat temu).