Południowa część wyspy jest mocno górzysta. Słońce świeci coraz niżej, krajobrazy coraz piękniejsze. Zatrzymuje się na chwilę przy punkcie widokowy na Sella Bay:
później jeszcze łądniejszy widok na Cetti Bay:
Dalej wjeżdżamy nieco w góry:
a potem zjeżdżamy na dół to zatoki Umatac. Miejsca gdzie prawdopodobnie przybył Magellan w 1521. Wtedy odkryto wyspę dla świata zachodniego, hiszpanie nie byli jednak dla mieszkańców łaskawi (pewnie jak wszędzie na swoich nowych terytoriach).
W tym miejscu stał hiszpański fort, ale nic z niego praktycznie nie zostało:
Pomnik na część Magellana:
Po drugiej stronie zatoki znajduja się pozostałości kolejnego hiszpańskiego fortu. Bardzo źle zachowane.
Słabiej zachowana ruina fortu znajduje się też w Aganie i w sumie dobrze, że pomineliśmy, bo tu jest ciekawiej.
W drodze powrotnej stajemy jeszcze przy starym hiszpańskim moście który łączył zatokę Umatac z Aganą. Most Talaifak nie wygląda spektakularnie, ale nadal jest mostem:
Ta część wyspy jest zdecydowanie najciekawsza. Kupujemy jeszcze jakieś jedzenie i docieramy do hotelu. To ten sam co 2dni temu. Tym razem dostajemy jednak apartament o znacznie wyższym standardzie.Rano szybko dojeżdżamy na lotnisko. Oddajemy samochód i idziemy do już znanego salonika na śniadanie. Lecimy 737 United do Nagoi. Samolot jest prawie pusty:
Tym razem pomimo, że lot trwa tylko około 4h jedzenie jest znacznie lepsze niż dla dwukortnie dłuższym Honolulu-Guam:
Próbowałem po drodzę wypatrzeć wyspę Iwo Jima, ale mineliśmy ją za daleko. Lotnisko w Nagoi jest stosunkowo nowe i to widać, jest bardzo ładne, czyste i funkcjonalne. Mamy na przesiadkę tylko 1h45min, aż mi szkoda, bo pogoda jest piękna. Szybko przechodzimy imigration więc widzę szansę na spacer do Flight of Dreams, gdzie stoi dreamliner do zwiedzania. W linii prostej do blisko, ale straciłem sporo czasu zanim znalazłem właściwe wyjście. Udało mi się dojść, ale nie wszedłem już do środka:
Nie ma tu salonika akceptującego Priority Pass, ale są restauracje w których na karty ma się zniżkę o wartości standardowego dania. Więc tym czasie Monika zamówiła jedzenie na wynos, które zjedliśmy już blisko gejta czekając na samolot. Kupujemy też napoje i jakieś przekąski już na przejazd z lotniska do noclegu (a przynajmniej do sklepu który pewnie po drodze też odwiedzimy). Tęskniłem już za Japonią więc w głupim lotniskowym sklepiku kupuję po prostu wszystko co mi się podoba - ceny są normalne jak w innych nielotniskowych sklepach.
To ostatni odcinek biletu za mile. Lecimy lotem z numerem ANA, ale to będzie samolot należący do firmy zależnej, działajacej bardziej w formule low cost Solaseed Air:
Jako pasażerowie ANA mamy więcej benefitów, jak choćby możliwość wyboru miejsc na samym przedzie już w momencie rezerwacji. Leci się miło i przyjemnie.
Na Okinawie wypożyczalnie samochodow są stosunkowo daleko od terminala. Jest też potrzebne miedzynarodowe prawo jazdy i to w konwencji genewskiej (ważne tylko rok). Pierwszy raz przy wypożyczaniu samochodu nie tylko nie mam autoryzowanej karty kredytowej, ale nikt o nią nawet nie pyta. Dostajemy za to przeszkolenie z zasad ruchu i obsługi samochodu, bo to egzotyczny Nissan hybryda z silnikiem spalinowym tylko do ładowania elektrycznego. Tu samochody są inne, ruch lewostronny i wszystko tylko po japońsku. Dlatego nie ogarnąłem jak wjechać na autostradę, a to w przypadku Okinawy oznacza znacznie dłuższą podróż (doczytałem to dopiero następnego dnia). Na miejsce docieramy gdy robi się już ciemno, dlatego pierwsze zdjęcia robię rano. Mamy tu domek na cały kilkudniowy pobyt, mniej wiecej na środku wyspy, która wcale nie jest mała.
hiszpan napisał:
No szacun, ja po Japonii jeszcze się nie odważyłem prowadzić samochodu!
Na Okinawie za bardzo nie ma wyjścia, ale tam pewnie też jest prościej niż np. w Tokyo. Różnokolorowych oznaczeń na asfalcie nie ogarnąłem do końca, ale wszystko poza tym jest całkiem normalne. Zaskoczeniem było dla mnie, że oni przekraczają dozwoloną prędkość i nie pojedyńcze samochody, ale chyba nawet więcej niż połowa kierowców. Oczywiście nie jakieś tam szaleństwa, ale te 10-15km/h więcej niż wolno (tyle co u nas, ale PL zaliczam raczej do krajów dziczy drogowej, a po Japonii tego się nie spodziewałem).Rano okazuje się, że z góry mamy nawet widok na ocean:
Salon jest fajny bo wysoki, na dole jest też sypialnia w stylu japońskim z matami, a u góry duża sypialnia z której mamy fajne balkoniki z widokiem na salon:
Najpierw jedziemy na jakiś pobliski punkt widokowy na przylądku Manzamo. Widoki takie sobie, wstęp płatny, a wejściem jest duży budynek który wygląda jak małe centrum handlowe.
ciekawe rozwiązanie dla toalet, nie trzeba osobiście sprawdzać które zajete, albo czekać pod drzwiami i stresować ludzi:
Główną atrakcją na dziś jest zamek Shuri. Okoliczne uliczki, szukaliśmy parkingu, bo ten oficjalny był pełny:
To główny obiekt z listy cennych pozostałości królestwa Rjukju, które panowało na wyspie od XV do XIX wieku - to był złoty okres dla Okinawy. Brama Shureimon z 1519 roku. Za nią święty gaj:
To co najcenniejsze to właśnie bramy i pozostałości murów. Są tu oryginalne zachowane fragmenty. Mamy pecha bo główny budynek zamku (ten znany z obrazków) jest w remoncie, a dokladnie to jest rozebrany i budują nowy taki sam (na ten czas standardową tutejszą praktyką jest obudowanie zamku wielkim hangarem, by móc pracować w każdych warunkach).
Ide jeszcze do Tamaudun - mauzoleum królewskiego Rjukju, które jest bardziej oryginalne i dobrze zachowane:
Zabudowa Okinawy sprawia wrażenie biedniejszej od tego co widzieliśmy podczas podróży do Japonii na głównych dużych wyspach. Widać czasem stare budynki, ale są bardzo proste:
Bywają też nowe oryginalne:
Jedziemy do Okinawa World - to forma parku rozrywki, skansenu, któy pokazuje Okinawę w pigułce, ale też coś więcej: jaskinię, lokalną przyrodę, węże i niewielkie muzeum. Jedziemy tam ze względu na dzieci, bez nich byśmy raczej to miejsce pominęli, a było całkiem fajnie. Dzieciom najbardziej podobały się ekspozycje dotyczące węży, zakończone pomieszczeniami z prawdziwymi wężami to nie koniecznie w zamkniętych terrariach:
Potem idziemy do jaskini, jest spora, idzie się długo. Momentami świetlenie jest nieco zbyt agresywne.
Przy powrocie do wyjścia przechodzi się przez spory ogród z hodowlami lokalnych roślin, potem przez wiele sklepów i knajpek:
Na koniec trafiamy na pokaz węży i to już mi się nie podoba, bo pokazywali wyścigi węża i jakiegoś małego ssaka kunopodobnego, wyścigi w szlanych rurach z wodą. Zwierzęta były mocno zestresowane. Chcieliśmy jeszcze odwiedzić dolinę Gangala - skomercjalizowaną nieco ścieżkę przez podobno zachowany fragment lasu deszczowego, ale wejście tylko z przewodnikiem i rezerwować trzeba z wyprzedzeniem. Próbowałem wielokrtonie i rezerwacja online nie działała. To zaraz obok Okinawa World więc poszliśmy zobaczyć, okazało się, że nie ma szans, bo lista jest zamknięta na kolejne dni, a rezerwować da się tylko przez telefon. Wchodzi się przez wielką jaskinię w której zorganizowano kawiarenkę, ale ta jest tylko dla oczekujących gości. Wracamy, a po drodze robimy zakupy.Kolejnego dnia ma padać od rana do wieczora. Na taki dzień mamy w planie akwarium Churaumi - to zajmie ponad pół dnia i pogoda wtedy nie ma znaczenia. Akwarium znajduje się w małym miasteczku Ishikawa w północnej, zielonej części wyspy. To prawie 100km od Naha i nawet autostradą 1,5h jazdy. Od nas tylko 45min. Widokowo byłoby pewnie fajnie, gdyby nie pogoda. Gdy dojeżdżamy w oddali widać wyspę Ie z charakterystyczną górą Gusuku:
Akwarium jest naprawde duże i fajne. Najwiekszy i najbardziej znany eksponat to rekin wielorybi - największy gatunek ryby (złapany przypadkowo w sieci gdzieś tutaj w okolicy). Duże wrązenie robią manty. Jest osobny mniejszy zbiornik dla rekinów. Kilka lat temy akwarium podjęło próbę hodowania żarłacza białego (też złapanego przypadkowo w sieci), ale zwierzę zdechło po 3dniach. To chyba i tak rekord, bo powszechnie uważa się, że hodowanie tych rekinów jest niemożliwe, gdyż potrzebują dużej przestrzeni do ciągłego ruchu, który jest im potrzebny do natlenienia i utrzymania właściwej temperatury.
Przy największym zbiorniku jest knajpka przypominająca raczej bar szybkiej obsługi. Część stolików ma taki widok:
Te stoliki najbliżej wymagają dodatkowej dopłaty, a ceny posiłków są bardzo przystępne (co pewnie w większości innych krajów nie miało by miejsca). Z powodu dużego popytu jest zorganizowana lista kolejkowa i wywołują oczekujących po imieniu:
Co do Manhattanu - to jak najbardziej dużo bliżej lata. Sam robiłem kiedyś (parę lat temu) fenomenalne podejście na rejsie AC z YYZ nad M i Central P. do LGA. Generalnie nad M. latają wiśnie samoloty lądujące na LGA.
Super zdjęcia, jak zawsze. Też ostatnio w Konie brałem auto z Alamo i bylem bardzo zadowolony, w szczególności błyskawiczną obsługą. A sam terminal tam sprawia, że po przylocie od razu czujesz, że jesteś w raju
:)
Ja spałem w tym Hyatt za punkty. Dostaliśmy upgrade (na Hyatt gold) do ogromnego apartamentu w położonego w oddzielnej części - mieliśmy własny ogród japoński, akwarium i chyba ze 100 m2 do dyspozycji. Do tej pory wspominam jako najlepszy nocleg w życiu
;-)
hiszpan napisał:No szacun, ja po Japonii jeszcze się nie odważyłem prowadzić samochodu!Na Okinawie za bardzo nie ma wyjścia, ale tam pewnie też jest prościej niż np. w Tokyo. Różnokolorowych oznaczeń na asfalcie nie ogarnąłem do końca, ale wszystko poza tym jest całkiem normalne.Zaskoczeniem było dla mnie, że oni przekraczają dozwoloną prędkość i nie pojedyńcze samochody, ale chyba nawet więcej niż połowa kierowców. Oczywiście nie jakieś tam szaleństwa, ale te 10-15km/h więcej niż wolno (tyle co u nas, ale PL zaliczam raczej do krajów dziczy drogowej, a po Japonii tego się nie spodziewałem).
Super wyprawa. Takie relacja, jak Twoja, czy afrykańska @zawiert, pokazują, jak można (a może raczej "trzeba"?) układać sobie życie z dziećmi (młodszymi, czy starszymi). To procentuje
:)Tylko jedno mnie męczy... Co Tym z tym "Tokyo", jakbyśmy polskiej nazwy nie mieli
;)
Hej. Dzięki.Dzieki generalnie jak nie ma podrózy to dzieci pytają kiedy będzie, a jak jest to jest różnie. Zwykle albo jedno albo drugie marudzi, że słaby hotel, że za długo, że nudno, że za dużo zwiedzania itp. Na tym wyjeździe jedno i drugie było zadowolone, szczególnie z Hawajów (bo duże fale, fajne widoki i krótkie szlaki). Teraz mam w domu, że chcą znowu na Hawaje. Zaczałem już nawet planować, a z HNL za mile kółko przez wyspy Marshala i Mikronezje (już bez RTW, bo to się mniej opłaca). Nie wiem, przywykłem, że wszędzie widzę Tokyo, a nie Tokio, no i jak gdzieś czegoś szukam to też wpisuję Tokyo.
Południowa część wyspy jest mocno górzysta. Słońce świeci coraz niżej, krajobrazy coraz piękniejsze. Zatrzymuje się na chwilę przy punkcie widokowy na Sella Bay:
później jeszcze łądniejszy widok na Cetti Bay:
Dalej wjeżdżamy nieco w góry:
a potem zjeżdżamy na dół to zatoki Umatac. Miejsca gdzie prawdopodobnie przybył Magellan w 1521. Wtedy odkryto wyspę dla świata zachodniego, hiszpanie nie byli jednak dla mieszkańców łaskawi (pewnie jak wszędzie na swoich nowych terytoriach).
W tym miejscu stał hiszpański fort, ale nic z niego praktycznie nie zostało:
Pomnik na część Magellana:
Po drugiej stronie zatoki znajduja się pozostałości kolejnego hiszpańskiego fortu. Bardzo źle zachowane.
Słabiej zachowana ruina fortu znajduje się też w Aganie i w sumie dobrze, że pomineliśmy, bo tu jest ciekawiej.
W drodze powrotnej stajemy jeszcze przy starym hiszpańskim moście który łączył zatokę Umatac z Aganą. Most Talaifak nie wygląda spektakularnie, ale nadal jest mostem:
Ta część wyspy jest zdecydowanie najciekawsza.
Kupujemy jeszcze jakieś jedzenie i docieramy do hotelu. To ten sam co 2dni temu. Tym razem dostajemy jednak apartament o znacznie wyższym standardzie.Rano szybko dojeżdżamy na lotnisko. Oddajemy samochód i idziemy do już znanego salonika na śniadanie. Lecimy 737 United do Nagoi. Samolot jest prawie pusty:
Tym razem pomimo, że lot trwa tylko około 4h jedzenie jest znacznie lepsze niż dla dwukortnie dłuższym Honolulu-Guam:
Próbowałem po drodzę wypatrzeć wyspę Iwo Jima, ale mineliśmy ją za daleko.
Lotnisko w Nagoi jest stosunkowo nowe i to widać, jest bardzo ładne, czyste i funkcjonalne. Mamy na przesiadkę tylko 1h45min, aż mi szkoda, bo pogoda jest piękna. Szybko przechodzimy imigration więc widzę szansę na spacer do Flight of Dreams, gdzie stoi dreamliner do zwiedzania. W linii prostej do blisko, ale straciłem sporo czasu zanim znalazłem właściwe wyjście. Udało mi się dojść, ale nie wszedłem już do środka:
Nie ma tu salonika akceptującego Priority Pass, ale są restauracje w których na karty ma się zniżkę o wartości standardowego dania. Więc tym czasie Monika zamówiła jedzenie na wynos, które zjedliśmy już blisko gejta czekając na samolot. Kupujemy też napoje i jakieś przekąski już na przejazd z lotniska do noclegu (a przynajmniej do sklepu który pewnie po drodze też odwiedzimy). Tęskniłem już za Japonią więc w głupim lotniskowym sklepiku kupuję po prostu wszystko co mi się podoba - ceny są normalne jak w innych nielotniskowych sklepach.
To ostatni odcinek biletu za mile. Lecimy lotem z numerem ANA, ale to będzie samolot należący do firmy zależnej, działajacej bardziej w formule low cost Solaseed Air:
Jako pasażerowie ANA mamy więcej benefitów, jak choćby możliwość wyboru miejsc na samym przedzie już w momencie rezerwacji. Leci się miło i przyjemnie.
Na Okinawie wypożyczalnie samochodow są stosunkowo daleko od terminala. Jest też potrzebne miedzynarodowe prawo jazdy i to w konwencji genewskiej (ważne tylko rok). Pierwszy raz przy wypożyczaniu samochodu nie tylko nie mam autoryzowanej karty kredytowej, ale nikt o nią nawet nie pyta. Dostajemy za to przeszkolenie z zasad ruchu i obsługi samochodu, bo to egzotyczny Nissan hybryda z silnikiem spalinowym tylko do ładowania elektrycznego. Tu samochody są inne, ruch lewostronny i wszystko tylko po japońsku. Dlatego nie ogarnąłem jak wjechać na autostradę, a to w przypadku Okinawy oznacza znacznie dłuższą podróż (doczytałem to dopiero następnego dnia).
Na miejsce docieramy gdy robi się już ciemno, dlatego pierwsze zdjęcia robię rano. Mamy tu domek na cały kilkudniowy pobyt, mniej wiecej na środku wyspy, która wcale nie jest mała.
Na Okinawie za bardzo nie ma wyjścia, ale tam pewnie też jest prościej niż np. w Tokyo. Różnokolorowych oznaczeń na asfalcie nie ogarnąłem do końca, ale wszystko poza tym jest całkiem normalne.
Zaskoczeniem było dla mnie, że oni przekraczają dozwoloną prędkość i nie pojedyńcze samochody, ale chyba nawet więcej niż połowa kierowców. Oczywiście nie jakieś tam szaleństwa, ale te 10-15km/h więcej niż wolno (tyle co u nas, ale PL zaliczam raczej do krajów dziczy drogowej, a po Japonii tego się nie spodziewałem).Rano okazuje się, że z góry mamy nawet widok na ocean:
Salon jest fajny bo wysoki, na dole jest też sypialnia w stylu japońskim z matami, a u góry duża sypialnia z której mamy fajne balkoniki z widokiem na salon:
Najpierw jedziemy na jakiś pobliski punkt widokowy na przylądku Manzamo. Widoki takie sobie, wstęp płatny, a wejściem jest duży budynek który wygląda jak małe centrum handlowe.
ciekawe rozwiązanie dla toalet, nie trzeba osobiście sprawdzać które zajete, albo czekać pod drzwiami i stresować ludzi:
Główną atrakcją na dziś jest zamek Shuri. Okoliczne uliczki, szukaliśmy parkingu, bo ten oficjalny był pełny:
To główny obiekt z listy cennych pozostałości królestwa Rjukju, które panowało na wyspie od XV do XIX wieku - to był złoty okres dla Okinawy. Brama Shureimon z 1519 roku. Za nią święty gaj:
To co najcenniejsze to właśnie bramy i pozostałości murów. Są tu oryginalne zachowane fragmenty.
Mamy pecha bo główny budynek zamku (ten znany z obrazków) jest w remoncie, a dokladnie to jest rozebrany i budują nowy taki sam (na ten czas standardową tutejszą praktyką jest obudowanie zamku wielkim hangarem, by móc pracować w każdych warunkach).
Ide jeszcze do Tamaudun - mauzoleum królewskiego Rjukju, które jest bardziej oryginalne i dobrze zachowane:
Zabudowa Okinawy sprawia wrażenie biedniejszej od tego co widzieliśmy podczas podróży do Japonii na głównych dużych wyspach. Widać czasem stare budynki, ale są bardzo proste:
Bywają też nowe oryginalne:
Jedziemy do Okinawa World - to forma parku rozrywki, skansenu, któy pokazuje Okinawę w pigułce, ale też coś więcej: jaskinię, lokalną przyrodę, węże i niewielkie muzeum. Jedziemy tam ze względu na dzieci, bez nich byśmy raczej to miejsce pominęli, a było całkiem fajnie. Dzieciom najbardziej podobały się ekspozycje dotyczące węży, zakończone pomieszczeniami z prawdziwymi wężami to nie koniecznie w zamkniętych terrariach:
Potem idziemy do jaskini, jest spora, idzie się długo. Momentami świetlenie jest nieco zbyt agresywne.
Przy powrocie do wyjścia przechodzi się przez spory ogród z hodowlami lokalnych roślin, potem przez wiele sklepów i knajpek:
Na koniec trafiamy na pokaz węży i to już mi się nie podoba, bo pokazywali wyścigi węża i jakiegoś małego ssaka kunopodobnego, wyścigi w szlanych rurach z wodą. Zwierzęta były mocno zestresowane.
Chcieliśmy jeszcze odwiedzić dolinę Gangala - skomercjalizowaną nieco ścieżkę przez podobno zachowany fragment lasu deszczowego, ale wejście tylko z przewodnikiem i rezerwować trzeba z wyprzedzeniem. Próbowałem wielokrtonie i rezerwacja online nie działała. To zaraz obok Okinawa World więc poszliśmy zobaczyć, okazało się, że nie ma szans, bo lista jest zamknięta na kolejne dni, a rezerwować da się tylko przez telefon. Wchodzi się przez wielką jaskinię w której zorganizowano kawiarenkę, ale ta jest tylko dla oczekujących gości. Wracamy, a po drodze robimy zakupy.Kolejnego dnia ma padać od rana do wieczora. Na taki dzień mamy w planie akwarium Churaumi - to zajmie ponad pół dnia i pogoda wtedy nie ma znaczenia. Akwarium znajduje się w małym miasteczku Ishikawa w północnej, zielonej części wyspy. To prawie 100km od Naha i nawet autostradą 1,5h jazdy. Od nas tylko 45min. Widokowo byłoby pewnie fajnie, gdyby nie pogoda. Gdy dojeżdżamy w oddali widać wyspę Ie z charakterystyczną górą Gusuku:
Akwarium jest naprawde duże i fajne. Najwiekszy i najbardziej znany eksponat to rekin wielorybi - największy gatunek ryby (złapany przypadkowo w sieci gdzieś tutaj w okolicy). Duże wrązenie robią manty. Jest osobny mniejszy zbiornik dla rekinów. Kilka lat temy akwarium podjęło próbę hodowania żarłacza białego (też złapanego przypadkowo w sieci), ale zwierzę zdechło po 3dniach. To chyba i tak rekord, bo powszechnie uważa się, że hodowanie tych rekinów jest niemożliwe, gdyż potrzebują dużej przestrzeni do ciągłego ruchu, który jest im potrzebny do natlenienia i utrzymania właściwej temperatury.
Przy największym zbiorniku jest knajpka przypominająca raczej bar szybkiej obsługi. Część stolików ma taki widok:
Te stoliki najbliżej wymagają dodatkowej dopłaty, a ceny posiłków są bardzo przystępne (co pewnie w większości innych krajów nie miało by miejsca). Z powodu dużego popytu jest zorganizowana lista kolejkowa i wywołują oczekujących po imieniu: