O ile zewnętrzny widok monastyru, jego położenie przed pasmem gór, jest imponujący, tak w środku obiekt nie wyróżnia się szczególnie. Bo z monastyrami w Gruzji jest tak, że każdy następny przypomina poprzedni. Ten akurat jest mały i ma to swój urok, do tego trafiliśmy na nabożeństwo.
Cminda Sameba znajduje się na samym szczycie wzniesienia, rozpościera się stąd niezwykła panorama na osadzone w dole Stepancminda oraz pasmo szczytów górskich dobijających do 3800m. W kierunku północnym wiedzie droga do granicy z Rosją (12km).
Standardowo, napięty plan nie pozwalał na leniuchowanie i dokładniejsze zwiedzanie okolicy, trzeba było ruszać w drogę, gdyż nocleg przypadał tym razem na samym południu Gruzji, przy granicy z Turcją (trasa ponad 300km). Po drodze zaplanowana została jedna duża atrakcja, tj. dolina Truso. W grę wchodziła jeszcze wycieczka do wioski Juta, gdzie podobno można dojechać nawet zwykłym autem, no ale skoro mieliśmy 4x4 wybór padł na dolinę Truso, uważaną za najpiękniejszą w Gruzji.
Kilkanaście kilometrów na południe od Stepancminda skręciliśmy w kierunku zachodnim. Jest to region bezpośrednio graniczący z Osetią Południową. Ledwie po zjechaniu z głównej drogi zaczynają się doskonale widoczne, opuszczone gospodarstwa domowe.
Są to stare, zamieszkałe w lepszych czasach przez Osetyjczyków wioski. Teraz pozostały tylko ruiny domów, powybijane szyby i widoczny ślad, że wojna najbardziej dotyka zwykłych ludzi. Google maps pokazywało, że aby dotrzeć do Truso, należy pokonać serpentyny, innej drogi brak. Do wysokości wioski Kvemo Okrokana trasa była do pokonania nawet dla zwykłego auta. Ale od momentu wjazdu pod górę serpentynami, zaczęła się jazda po kamieniach.
Wjechaliśmy prawie na samą górę, pokonując wiele zakrętów, a dalej według mapy droga miała podążać równolegle do rzeki Terek, tyle że 300 m wyżej. Ale niestety, praktycznie przed ostatnimi dwoma serpentynami trafiliśmy na osuwisko kamieni, które zupełnie odcięło możliwość jazdy. Jedynie co nam pozostało, to obejrzenie panoramy z tej perspektywy i ponowny zjazd na dół. O dalszej drodze do doliny Truso (okazuje się, że jest droga wzdłuż rzeki – google maps jej nie pokazuje) nie było już mowy, zbyt dużo czasu straciliśmy.
Zatrzymaliśmy się na spacer w opuszczonej wiosce Kvemo Okrokana, mieliśmy ochotę podjechać kawałek dalej, do następnej Mna, ale okazało się, że stacjonuje tu gruzińska jednostka wojskowa i musieliśmy zawrócić. Swoją drogą są tu znaki zakazujące używania aparatów fotograficznych, telefonów, latania dronem. Od granicy z Osetią w linii prostej dzieliło nas ok. 11 km. Gdybyśmy dotarli do celu naszej podróży, tj. twierdzy Zakagori, odległość od granicy byłaby o połowę mniejsza.
Wracamy na Drogę Wojenną, tym razem zmrok nam nie grozi, więc jest czas na przystanki. Stajemy obok źródełka, które płynąc po zboczu wytrąca wapień. Efekt jest taki, że cała skała jest błyszcząca, w kolorze beżowym. Nie jest ślisko, można po niej chodzić.
Jedziemy dalej na południe. Wzdłuż drogi widać rozstawione obozy: namioty, co chwila bannery z owieczkami i napisem halal. Mężczyźni z brodami, kobiety w burkach. Nie wiem co to było. Wakacje dla muzułmanów w Gruzji? Zlot? W każdym wygląda na to, że z jakiegoś powodu zjeżdżają tutaj Czeczeńcy.
Zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym Gudauri. Jest tu pomnik przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej skąd podziwia się panoramę na dolinę i góry. Pełno tu sprzedawców, można zaopatrzyć się w miody, słodycze, jak i skosztować mięs z rusztu. Grille, szaszłyki, jedzenie halal. Muzułmanie bardzo widoczni.
Zjeżdżamy serpentynami przez Gudauri, utwierdzam się jak dzień wcześniej, że zimowa stolica Gruzji zupełnie mi nie pasuje. Hotelowa noclegownia i wyciągi dookoła. Na tym odcinku dość odczuwalny i zauważalny jest transport ciągnący z Rosji. Droga kręta, więc tworzą się zatory. Poza tym nie są to nowoczesne auta, to widać i czuć.
Przemierzamy dalej na południe, z jedną przerwą na posiłek, aż dojechaliśmy do zjazdu na drogę ekspresową łączącą Tbilisi z Kutaisi.
Od tego momentu na odcinku 100km mieliśmy po dwa pasy w każdą stronę i brak krów na drodze! Środek Gruzji charakteryzuje rzadki widok, gdy jest zupełnie płasko. Przemierzając w kierunku zachodnim sunie się równiną oddzielającą dwa pasma górskiej – na północy są to szczyty Kaukazu, a od południa Małego Kaukazu. Mijamy objazdem miasto Stalina, czyli Gori. Co jakiś czas przejeżdżamy przez nowoczesne tunele, aż docieramy do rozwidlenia, gdzie droga dalej wiedzie Kutaisi, a my odbijamy na południowy-zachód, w kierunku Turcji. Po drodze przejeżdżamy przez uzdrowiskową miejscowość Borjomi, znaną głównie z wód mineralnych, dostępnych również w Polsce. Krajobraz jest zupełnie inny niż do tej pory. Dominują niskie góry oraz lasy. W Borjomi jest wiele tras spacerowych, źródła siarkowe i - z tego co zauważyłem, a wpływ na moje odczucie ma infrastruktura - klimat jest wybitnie sanatoryjny. Już po zmroku dojeżdżamy do miejscowości Achalciche, gdzie mamy nocleg z widokiem na pięknie podświetlony zamek Rabati. Mieszkamy w bezpośrednim sąsiedztwie twierdzy, jest klimatycznie. Posiłek w okolicznej knajpie, zamawiamy kurczaka w czosnku (czkmeruli). Nie do przejedzenia, jedna porcja wystarczyłaby dla dwóch osób. Wracamy do hoteliku, a tam uprzejma pani właściciel przynosi na tacy po lampce swojego wina i kawał ciasta. W Gruzji naprawdę ciężko nie pić wina, zwłaszcza gdy każdy gospodarz prowadzi swój wyrób i na ogół chwali się tym, częstując.
Przedostatni dzień. Jest bardzo słonecznie, jesteśmy na południu Gruzji. Po śniadaniu (czy muszę dodawać, że obfite? Ale zawsze takie samo – słony ser, placki, warzywa, chlebek lawasz, miód, dżem, kawa) idziemy spacerkiem do XII-wiecznego, zrekonstruowanego zamku Rabati. Jest tuż po 9 rano i mamy szczęście, gdyż jesteśmy jeszcze sami. Turyści pojawią się, ale dopiero po 10. Jestem zaskoczony, że należy kupić bilety wstępu, bo to dopiero pierwszy taki przypadek w Gruzji.
Teren zamku to głównie fortyfikacje obronne, ale też domostwa, fontanny, ogrody. W architekturze widoczne są mocne wpływy islamu, ale przede wszystkim stoi tu meczet z potężną, złotą kopułą. Warto wejść na najwyższą basztę, skąd rozpościera się widok na miasto i okolicę.
@eskie zgłoś się przez facebooka do Martyna z Gruzji. Polka, która tam mieszka i ma całą flotę 4x4. Pełne ubezpieczenie i zgoda na bezdroża. Na pewno najtańsza opcja, porównując do sieciówek. Ceny nie podam, bo w zimie pewnie leci w dół.
Czy mógłbym prosić kogoś z moderacji (@Washington) o przeniesieniu tematu do odpowiedniego działu: zdaje się że relacje > Azja (pozostałe regiony). Dopiero zauważyłem, że jestem na Bliskim Wschodzie. To przez listopadową wizytę w Jordanii, widać już się rwę, ale mimo wszystko nie zgadza się...wpis do usunięcia
Dobrze, że są te konkursy na relacje i takie "perełki" są z gąszczu postów wyciągane
:) Droga do Omalo wyrywa z butów! Muszę jechać!
:) Gruzja jest przepiękna, rok temu pojechałam "tylko" do Stepancmindy, ale widzę, że jak najszybciej muszę nadrobić zaległości! Świetne foty, jak zawsze zresztą
:)
Świetne zdjęcia, ciekawe opisy, dobry film. Zajrzałem na chwilę, a połknąłem całość opisu i filmu (no dobra, film troszkę przewijałem
;) ).A ja myślałem, że w Kirgistanie mieliśmy złe drogi...
:lol:
Jest tutaj tu nowa i została jeszcze do obejrzenia relacja z Kanady. Ale chyba mnie już nie zakręci. Na początku Gruzja jak Gruzja, miasta jak miasta, ulice jak ulice, ludzie jak ludzie...ale potem te góóóóóórrrrrryyyy!!! Coś wspaniałego!
O ile zewnętrzny widok monastyru, jego położenie przed pasmem gór, jest imponujący, tak w środku obiekt nie wyróżnia się szczególnie. Bo z monastyrami w Gruzji jest tak, że każdy następny przypomina poprzedni. Ten akurat jest mały i ma to swój urok, do tego trafiliśmy na nabożeństwo.
Cminda Sameba znajduje się na samym szczycie wzniesienia, rozpościera się stąd niezwykła panorama na osadzone w dole Stepancminda oraz pasmo szczytów górskich dobijających do 3800m. W kierunku północnym wiedzie droga do granicy z Rosją (12km).
Standardowo, napięty plan nie pozwalał na leniuchowanie i dokładniejsze zwiedzanie okolicy, trzeba było ruszać w drogę, gdyż nocleg przypadał tym razem na samym południu Gruzji, przy granicy z Turcją (trasa ponad 300km). Po drodze zaplanowana została jedna duża atrakcja, tj. dolina Truso. W grę wchodziła jeszcze wycieczka do wioski Juta, gdzie podobno można dojechać nawet zwykłym autem, no ale skoro mieliśmy 4x4 wybór padł na dolinę Truso, uważaną za najpiękniejszą w Gruzji.
Kilkanaście kilometrów na południe od Stepancminda skręciliśmy w kierunku zachodnim. Jest to region bezpośrednio graniczący z Osetią Południową. Ledwie po zjechaniu z głównej drogi zaczynają się doskonale widoczne, opuszczone gospodarstwa domowe.
Są to stare, zamieszkałe w lepszych czasach przez Osetyjczyków wioski. Teraz pozostały tylko ruiny domów, powybijane szyby i widoczny ślad, że wojna najbardziej dotyka zwykłych ludzi. Google maps pokazywało, że aby dotrzeć do Truso, należy pokonać serpentyny, innej drogi brak. Do wysokości wioski Kvemo Okrokana trasa była do pokonania nawet dla zwykłego auta. Ale od momentu wjazdu pod górę serpentynami, zaczęła się jazda po kamieniach.
Wjechaliśmy prawie na samą górę, pokonując wiele zakrętów, a dalej według mapy droga miała podążać równolegle do rzeki Terek, tyle że 300 m wyżej. Ale niestety, praktycznie przed ostatnimi dwoma serpentynami trafiliśmy na osuwisko kamieni, które zupełnie odcięło możliwość jazdy. Jedynie co nam pozostało, to obejrzenie panoramy z tej perspektywy i ponowny zjazd na dół. O dalszej drodze do doliny Truso (okazuje się, że jest droga wzdłuż rzeki – google maps jej nie pokazuje) nie było już mowy, zbyt dużo czasu straciliśmy.
Zatrzymaliśmy się na spacer w opuszczonej wiosce Kvemo Okrokana, mieliśmy ochotę podjechać kawałek dalej, do następnej Mna, ale okazało się, że stacjonuje tu gruzińska jednostka wojskowa i musieliśmy zawrócić. Swoją drogą są tu znaki zakazujące używania aparatów fotograficznych, telefonów, latania dronem. Od granicy z Osetią w linii prostej dzieliło nas ok. 11 km. Gdybyśmy dotarli do celu naszej podróży, tj. twierdzy Zakagori, odległość od granicy byłaby o połowę mniejsza.
Wracamy na Drogę Wojenną, tym razem zmrok nam nie grozi, więc jest czas na przystanki. Stajemy obok źródełka, które płynąc po zboczu wytrąca wapień. Efekt jest taki, że cała skała jest błyszcząca, w kolorze beżowym. Nie jest ślisko, można po niej chodzić.
Jedziemy dalej na południe. Wzdłuż drogi widać rozstawione obozy: namioty, co chwila bannery z owieczkami i napisem halal. Mężczyźni z brodami, kobiety w burkach. Nie wiem co to było. Wakacje dla muzułmanów w Gruzji? Zlot? W każdym wygląda na to, że z jakiegoś powodu zjeżdżają tutaj Czeczeńcy.
Zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym Gudauri. Jest tu pomnik przyjaźni gruzińsko-rosyjskiej skąd podziwia się panoramę na dolinę i góry. Pełno tu sprzedawców, można zaopatrzyć się w miody, słodycze, jak i skosztować mięs z rusztu. Grille, szaszłyki, jedzenie halal. Muzułmanie bardzo widoczni.
Zjeżdżamy serpentynami przez Gudauri, utwierdzam się jak dzień wcześniej, że zimowa stolica Gruzji zupełnie mi nie pasuje. Hotelowa noclegownia i wyciągi dookoła.
Na tym odcinku dość odczuwalny i zauważalny jest transport ciągnący z Rosji. Droga kręta, więc tworzą się zatory. Poza tym nie są to nowoczesne auta, to widać i czuć.
Przemierzamy dalej na południe, z jedną przerwą na posiłek, aż dojechaliśmy do zjazdu na drogę ekspresową łączącą Tbilisi z Kutaisi.
Od tego momentu na odcinku 100km mieliśmy po dwa pasy w każdą stronę i brak krów na drodze! Środek Gruzji charakteryzuje rzadki widok, gdy jest zupełnie płasko. Przemierzając w kierunku zachodnim sunie się równiną oddzielającą dwa pasma górskiej – na północy są to szczyty Kaukazu, a od południa Małego Kaukazu. Mijamy objazdem miasto Stalina, czyli Gori. Co jakiś czas przejeżdżamy przez nowoczesne tunele, aż docieramy do rozwidlenia, gdzie droga dalej wiedzie Kutaisi, a my odbijamy na południowy-zachód, w kierunku Turcji.
Po drodze przejeżdżamy przez uzdrowiskową miejscowość Borjomi, znaną głównie z wód mineralnych, dostępnych również w Polsce. Krajobraz jest zupełnie inny niż do tej pory. Dominują niskie góry oraz lasy. W Borjomi jest wiele tras spacerowych, źródła siarkowe i - z tego co zauważyłem, a wpływ na moje odczucie ma infrastruktura - klimat jest wybitnie sanatoryjny.
Już po zmroku dojeżdżamy do miejscowości Achalciche, gdzie mamy nocleg z widokiem na pięknie podświetlony zamek Rabati. Mieszkamy w bezpośrednim sąsiedztwie twierdzy, jest klimatycznie. Posiłek w okolicznej knajpie, zamawiamy kurczaka w czosnku (czkmeruli). Nie do przejedzenia, jedna porcja wystarczyłaby dla dwóch osób. Wracamy do hoteliku, a tam uprzejma pani właściciel przynosi na tacy po lampce swojego wina i kawał ciasta. W Gruzji naprawdę ciężko nie pić wina, zwłaszcza gdy każdy gospodarz prowadzi swój wyrób i na ogół chwali się tym, częstując.
Przedostatni dzień. Jest bardzo słonecznie, jesteśmy na południu Gruzji. Po śniadaniu (czy muszę dodawać, że obfite? Ale zawsze takie samo – słony ser, placki, warzywa, chlebek lawasz, miód, dżem, kawa) idziemy spacerkiem do XII-wiecznego, zrekonstruowanego zamku Rabati. Jest tuż po 9 rano i mamy szczęście, gdyż jesteśmy jeszcze sami. Turyści pojawią się, ale dopiero po 10. Jestem zaskoczony, że należy kupić bilety wstępu, bo to dopiero pierwszy taki przypadek w Gruzji.
Teren zamku to głównie fortyfikacje obronne, ale też domostwa, fontanny, ogrody. W architekturze widoczne są mocne wpływy islamu, ale przede wszystkim stoi tu meczet z potężną, złotą kopułą. Warto wejść na najwyższą basztę, skąd rozpościera się widok na miasto i okolicę.