0
b79 12 października 2019 19:15
Image

Image

Image

Image

Image

A gdy nastała zupełna noc, stanęliśmy obok domu i zadarliśmy głowy do góry. W moim 40-letnim życiu takiego widoku jeszcze nie uświadczyłem…

Image

Image

Image

I tak skończył się ten pełen wrażeń dzień.Noc spędziliśmy w starych łóżkach pod grubymi kołdrami. Mimo nie do końca szczelnej izby było ciepło, spało się dobrze.

Image

Na śniadanie dostaliśmy jajecznicę z kabaczkami, miejscowe dżemy i miody.

Image

Pomieszczenie jadalne było całe wymazane wpisami zachwyconych turystów, namierzyliśmy też polskie wpisy dziękczynne.
Image

Krótki spacer po okolicy, odwiedzony monastyr, wypatrzone na zboczach owce, pełno pasących się koni.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Sielska kraina, wyizolowana, chroniona górami, z jedną jedyną drogą dojazdową. Ma to swój smaczek.

Image

Image

Image

O ile wcześnie rano mocno świeciło słońce, tak w porze wyjazdu zaczęło być pochmurnie. Padający deszcz mógłby nam mocno utrudnić życie. Pierwszy odcinek z Shenako do Omalo przebiega przez las, ale najpierw trzeba zjechać w dół do poziomu przepływającej rzeki, a potem odrobić wysokość i wspiąć się autem, po ubitej ale błotnistej drodze, na szczyty po drugiej stronie. Pani gospodarz ostrzegła, że gdy pada deszcz, nie każde auto daje radę. Ale na szczęście nie padało. Przy wjeździe do Omalo znajduje się otwarta w porze porannej piekarnia. Można kupić wodę, zamówić kawę, herbatę, no i przede wszystkim kupić miejscowy chlebek lawasz.

Ostatni rzut okiem na Omalo
Image

Image

Po krótkiej przerwie i zebraniu sił na morderczy zjazd ruszyliśmy w trasę. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy kamieniołomie, skąd miejscowi zbierają budulec w postaci kamiennych płyt, z których powstawały wieże wartownicze, jak i wszystkie miejscowe domy i mury.

Droga przebiega tak jak dzień wcześniej, tyle że w odwrotnej kolejności. Pierwszy odcinek pod górę – trzeba wjechać na przełęcz Abano. Jako że tego dnia mieliśmy do pokonania 320km - docelowo zmierzaliśmy do Stepancmindy - od początku narzuciłem tempo jazdy i rygor braku postojów widokowych. Oczywiście w głowie cały czas straszyła przebita opona, ale jakoś tego dnia odważniej pokonywałem drogę, mimo o wiele gorszych warunków.

Image

Image

W połowie wijących się na szczyt serpentyn mgła zrobiła się tak gęsta, że widoczność była na poziomie 50m. Na szczęście nie padało, ale było wilgotno. Trudność tej trasy polega na tym, że podłoże jest sypkie, a zakręty o 180 st. są równocześnie ostrymi podjazdami w górę. Momentami auto nie dawało rady, wówczas trzeba szukać miejsca na rozpędzanie się. Na przełęczy widoczność była zerowa, temperatura lekko powyżej zera.
Jedziemy dalej, tym razem w dół, więc powinno być prościej. Po drodze mijamy Kamaza pełnego na pace towarów, kilka aut, retro transport, czyli objuczone konie sunące do góry. Cały czas we mgle.

Image

Image

Image

Jazda w takich warunkach trwała dwie godziny, tak że gdy tylko zjechaliśmy poniżej poziomu chmur, zrobiliśmy 10-minutową przerwę. Jazda w ciągłym, dużym skupieniu męczy. Gdy tak patrzyłem na stojącą przy drodze kapliczkę poświęconą kolejnej osobie, która nie dojechała do celu, zacząłem zastanawiać się, jak wygląda tu jazda w warunkach zimowych.

Image

Image

Ale życie pokazało nam, że nawet w środku lipca Tuszetia zbiera śmiertelne żniwo. Już na samym dole, w miejscu gdzie rozstawione są mobilne ule, a po chwili zaczyna się asfalt, minęły nas zmierzające do góry kolejno: pogotowie, straż, policja. Potem dowiedzieliśmy się, że Kamaz wraz z 12 osobami spadł w przepaść (analizowałem zdjęcia z netu, ale to raczej nie był mijany przez nas Kamaz, którego uwieczniłem na nagraniu video), część ludzi zdążyła wyskoczyć, dwie osoby były poszukiwane, reszta zginęła we wraku pojazdu, który obsunął się w 400m przepaść. Do tej pory jest to największa katastrofa, jaka wydarzyła się w 2019 r. na drodze do Omalo. Droga przez dwa dni była nieprzejezdna. Nam udało się zjechać praktycznie tuż przed zdarzeniem. Podróż w dół trwała 4 godziny licząc z przerwą.

Nasza dalsza trasa przebiegała na zachód, musieliśmy dotrzeć do Gruzińskiej Drogi Wojennej. Najkrótszy odcinek, wskazywany przez google maps przez miejscowość Achmeta, był mi odradzany przez kolejne pytane osoby. Podobno wertepy. Wybraliśmy trochę dłuższą trasę przez przełęcz Gombori. Ładne, niezbyt wysokie góry, ale tu dla odmiany były remonty drogi. Sporo czasu straciliśmy i na jedno wyszło.

Image

Po drodze ponownie przejeżdżaliśmy obok monastyru Alawerdi, gdzie zatrzymaliśmy się w knajpce naprzeciwko kompleksu świątynnego na posiłek. Odradzam – ponad godzina oczekiwania.

Image

Image

Tak więc wjeżdżając na Drogę Wojenną byliśmy mocno spóźnieni. Zbliżała się godzina 18, a przed nami było jeszcze 100 km i perspektywa jazdy po ciemku. Jeśli chodzi o wyczyny kierowców to trasa ta jest kwintesencją Gruzji za kółkiem. Wyprzedzanie w dowolnych miejscach – na zakrętach, pod górę, zmuszanie innych do ucieczki na pobocze, nieużywanie kierunkowskazów, a nawet świateł mijania po zmroku. Do tego pełno transportu sunącego do/z Rosji. Stare, kopcące auta transportowe, ledwie podjeżdżające pod wzniesienie. Nawet ZIŁy tu jeszcze jeżdżą. Dużo też aut osobowych na rosyjskich blachach. Trasa ta, wytyczona przez przełęcze oddzielające pasma górskie Kaukazu, ma rodowód sięgający czasów perskich. To właśnie tędy przez wieki sunęły kolejne armie zmierzające na południe. Ostatni raz raptem w 2008 r. - rosyjskie czołgi dojechały aż pod Tbilisi.

Zatrzymaliśmy się przy bardzo ładnie usytuowanej twierdzy Ananuri. Obiekt może nie zrobił na mnie dużego wrażenia, ale już lokalizacja tuż nad turkusowym jeziorem tak.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Kolejnym miejscem wartym zwrócenia uwagi jest górska miejscowość Gudauri. Miejsce z aspiracjami. Liczne wyciągi narciarskie, powiększająca się baza hotelowa, ale klimatu uroczej miejscowości otoczonej górami nie stwierdziłem. Wręcz odwrotnie, droga z ciężkim transportem i jeden wielki plac budowy. Nie chciałbym tu spędzać czasu, a z tego co mi wiadomo, Gruzini są dumni ze swojej stolicy zimowej.

Image

Ściemniało się już, więc pozostało jedynie dojechać do Stepancminda (ładniejsze niż Gudauri), zameldować w pokoju i wyskoczyć na późny posiłek. Niestety, zupełnie nie trafiłem z jadłem. Żona zamówiła wołowinę z warzywami - smaczne i aromatyczne, a ja jakąś wodnistą zupę bez smaku. Tym razem pudło.

Image

ImageObudziłem się po 7. Za oknem piękna, słoneczna pogoda. Widać potężny, robiący wrażenie ośnieżony szczyt Kazbeku. Ładny widok, ale uznałem że zdjęcie zrobię potem, bo czas jeszcze poleżeć. O godzinie ósmej były już tylko chmury…

Stepancminda, widok na miasto zza rzeki Terek:
Image

Po klasycznym gruzińskim śniadaniu (czyli obficie) ruszamy zobaczyć ikonę Gruzji, czyli pocztówkowy widok monastyru na tle gór. Myślisz Gruzja, widzisz przed oczami Cminda Sameba. Od pewnego czasu wiedzie na szczyt asfaltowa droga, są przygotowane miejsca parkingowe. A jeszcze jakiś czas temu wjazd był po błotnistej drodze, zarezerwowanej raczej dla aut terenowych, co obrotni Gruzini wykorzystywali oferując drogą usługę transportu.

Image

Image

Wciąż nisko utrzymujący się poziom chmur niestety nie pozwolił na podziwianie szczytu Kazbeku. Na szczęście widok na Cminda Sameba był niezagrożony i faktycznie, robi wrażenie.

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (8)

eskie 12 października 2019 19:32 Odpowiedz
@b79Napisz proszę gdzie wypożyczałeś 4x4 i jak wrażenia z jazdy. Koszty wypożyczenia i ubezpieczenia też są ważne. Jadę 25.12-01.01
b79 12 października 2019 19:40 Odpowiedz
@eskie zgłoś się przez facebooka do Martyna z Gruzji. Polka, która tam mieszka i ma całą flotę 4x4. Pełne ubezpieczenie i zgoda na bezdroża. Na pewno najtańsza opcja, porównując do sieciówek. Ceny nie podam, bo w zimie pewnie leci w dół.
miriam 12 października 2019 21:25 Odpowiedz
Piękne zdjęcia.Czekam na c.d . Mam sentyment do tego kraju i jego mieszkańców. :)
b79 12 października 2019 23:12 Odpowiedz
Czy mógłbym prosić kogoś z moderacji (@Washington) o przeniesieniu tematu do odpowiedniego działu: zdaje się że relacje > Azja (pozostałe regiony). Dopiero zauważyłem, że jestem na Bliskim Wschodzie. To przez listopadową wizytę w Jordanii, widać już się rwę, ale mimo wszystko nie zgadza się...wpis do usunięcia
wintermute 30 października 2019 11:46 Odpowiedz
Czytał. Choć bardziej oglądał :-)
olajaw 5 listopada 2019 14:33 Odpowiedz
Dobrze, że są te konkursy na relacje i takie "perełki" są z gąszczu postów wyciągane :) Droga do Omalo wyrywa z butów! Muszę jechać! :) Gruzja jest przepiękna, rok temu pojechałam "tylko" do Stepancmindy, ale widzę, że jak najszybciej muszę nadrobić zaległości! Świetne foty, jak zawsze zresztą :)
marcinsss 10 listopada 2019 13:25 Odpowiedz
Świetne zdjęcia, ciekawe opisy, dobry film. Zajrzałem na chwilę, a połknąłem całość opisu i filmu (no dobra, film troszkę przewijałem ;) ).A ja myślałem, że w Kirgistanie mieliśmy złe drogi... :lol:
kobalt-x 24 listopada 2019 20:27 Odpowiedz
Jest tutaj tu nowa i została jeszcze do obejrzenia relacja z Kanady. Ale chyba mnie już nie zakręci. Na początku Gruzja jak Gruzja, miasta jak miasta, ulice jak ulice, ludzie jak ludzie...ale potem te góóóóóórrrrrryyyy!!! Coś wspaniałego!