Oczywiście znów stada flamingów, latają nad tą czerwoną wodą.
Krajobraz dookoła laguny również zachwyca, zwłaszcza ta roślinność:
Tutaj musimy wykupić bilety do Parku, kosztują po 150 bolivianos od osoby i są skrupulatnie sprawdzane przy wjeździe i następnego dnia na wyjeździe z tej części pustyni.
Przez większość dnia podróżujemy sami, co jakiś czas pojawiają się jednak i inni turyści ale to pojedyncze samochody:
Znowu nam się psuje nasz LandCruiser. Grzebiemy we dwóch razem z Luizem pod maską i udaje się namierzyć uszkodzony kabel akumulatora. Drut + młotek i toyotka naprawiona ?
Jedziemy dalej, coraz wyżej i wyżej. Mój telefon w którymś momencie pokazuje 4940m n.p.m!!!
Dojeżdżamy do Sol de Manana – miejsca aktywności wulkanicznej i pola gejzerów. Już z oddali coś świszczy i syczy parą:
Kolorki bulgoczących gejzerów i jeziorek są super:
Robi się już mocno po południu. Nocujemy dziś w schronisku Polques na wysokości 4600 m n.p.m.
Schronisko jest nieogrzewane a w nocy temperatura spadnie do około -15C. Luiz ma dla nas dodatkowe śpiwory, które oprócz grubej kołdry przydadzą się w nocy. Jemy tu kolację. Atrakcją Polques jest basen z wodą geotermalną, do którego po zmroku skwapliwie wskakujemy.
Woda ma 37C i siedzimy w niej ponad 3 godziny, mega fajne miejsce
:D Nie ma żadnych świateł dookoła, wysokość 4600 metrów i powietrze niesamowicie przejrzyste. Niebo wygląda jak z teleskopów. Nie mam aparatu tylko telefon więc zdjęcia (robione telefonem!) wyszły bardziej poglądowo (trochę podkręcone w LR) ale taki mieliśmy widok!!!!
Do tego stada meteorów, raz przeleciał jeden, naprawdę wielki, wolno i majestatycznie - cały basen jęknął z zachwytu, nikt nie zdążył z fotą niestety…. Wykąpani, pakujemy się do śpiworów i pod pierzyny bo jutro ostatni dzień zwiedzania Boliwii. Stay tuned!Całkiem dobrze znieśliśmy zimną noc. Wczesnym rankiem jest naprawdę chłodno i widać jak paruje woda z tych gorących źródeł gdzie wczoraj siedzieliśmy.
Jedziemy dalej przez pustkowia
Naszym następnym przystankiem jest Salvador Dali Desert. Miejsce na pustyni upstrzone nieregularnymi głazami, które kiedyś jakiemuś podróżnikowi skojarzyło się z surrealistycznymi dziełami Mistrza i nazwa się przyjęła.
Na tej części pustyni deszcz nie padał od kilkuset lat! Jest mega sucho i kosmicznie nieziemsko
Dojeżdżamy do następnej laguny znanej jako Laguna Verde. Składa się z dwóch jeziorek, jednego klasycznego solnego zwanego Laguna Blanca i drugiego zielonego, które ma sporą zawartość trujących substancji takich jak arszenik, nadające mu zieloną barwę. Niestety zielony kolor widoczny jest tylko wtedy kiedy porządnie wieje wiatr. Przy spokojnej pogodzie, którą dziś mamy, pozostaje nam pooglądać zieloną wodę w internecie (tu fotka z Wikipedii):
Ciekawostką jest fakt, że podczas corocznej migracji flamingów z Amazonii, przylatują tu całe stada wytaplać się w tej trującej wodzie aby zabić wszystkie bakterie, które tam złapały. Jak one na to wpadły to pozostanie tajemnicą natury. A tak wygląda Laguna Blanca i widok na jeden z najwspanialszych wulkanów w okolicy – Licancabur.
Niedaleko jest brama parku, tam sprawdzają i bilety i paszporty
Dojeżdżamy do granicy boliwijskiej. Tak wygląda przejście graniczne.
Żegnamy się też tutaj z Luizem, wraca dziś do Uyuni sam, bo wszyscy jedziemy dalej do San Pedro De Atacama. Czeka na nas busik (był w cenie tripu). Jest to zupełne bezdroże, granica chilijska jest za kilkanaście kilometrów i prowadzi tam szutrówka. Naszą akcję przepakowania do busika spokojne obserwuje lis:
Kurczę, przy Waszych perypetiach z lotami z SCL, moja przygoda z sejfem w czasie pobytu w Santiago (pod koniec tego odcinka: gnam-se-sam,219,144662?start=60#p1257920) to była czysta igraszka
:DCiekawe, czy inni też mieli tam jakieś perturbacje, czy to tylko my takie gapy
:DCarmenere w Santiago, to istny balsam. Co ciekawe, w Polsce już mi tak nie smakowało...
hiszpan napisał:Czas zbierać się z powrotem do Santiago, nie chcę już spóźnić się na żaden samolot!Po drodze zajeżdżamy jeszcze do polecanej winnicy Vina Indomita w celu degustacji. Haha... ciekawe jakby się skończyło gdyby degustacja się powiodła.
;)
hiszpan napisał:W końcu chyba wygrywa resztka rozsądku, siadam z laptopem, googluję jakiś najtańszy bilet z La Paz do Limy, bulimy kolejną bezsensowną kasę i wracam z eticketem. Pan uśmiechnięty sprawdza i …. grzecznie zaprowadza nas na checkin po nasze karty pokładowe. Lecimy!Kolejnym razem takie rzeczy się rezerwuje na randomową datę (najlepiej oddaloną o m.in. tydzień - dwa) na xp albo innym amerykańskim OTA i po szczęśliwym boardingu / wlocie do kraju kasuje jednym klikiem: jeśli nastąpi to do 24 h (a w praktyce do końca następnego dnia więc zwykle dłużej) dostaje się full zwrot bez względu na warunki taryfy, cenę itp.
Masz 100% racji @marek2011, też na to wpadłem jak już przestał nade mną stać facet z Latam przypominając mi, że checkin zamykają za 23 minuty, jak już przeszliśmy koszmarną kolejkę do immigration (pracowały 3 okienka) i jak już dobiegliśmy do bramki na last call do Limy. Jak już sobie siadłem w fotelu Drimka to pomyślałem, że dokładnie tak trzeba było zrobić. Ot nauczka na przyszłość...
Rewelacja. Zastanawiałem się nawet czy nie wpaść wypożyczonym samochodem do Laguna Blanca by choć trochę liznąć Boliwii, ale potem przeczytałem, że nie przepuściliby mnie przez granicę. Widoki boliwijskie wydają się jednak lepsze niż okolice SPdA, nawet ze zdjęć z telefonu
;). Koniecznie muszę się tam wybrać w najbliższym czasie.
dla mnie trip z SPdA do Uyuni i okolice samego SPdA to najpiękniejsze przyrodnicze miejsce na ziemi - jest wszystko: ciepłe źródła, pustynia, doliny, wulkany, laguny, lamy i wikunie..te kolory oddają właśnie to jak tam jest
;) miło powspominać na zdjęciach
:)
Te kontrasty kolorów są nieziemskie.
Oczywiście znów stada flamingów, latają nad tą czerwoną wodą.
Krajobraz dookoła laguny również zachwyca, zwłaszcza ta roślinność:
Tutaj musimy wykupić bilety do Parku, kosztują po 150 bolivianos od osoby i są skrupulatnie sprawdzane przy wjeździe i następnego dnia na wyjeździe z tej części pustyni.
Przez większość dnia podróżujemy sami, co jakiś czas pojawiają się jednak i inni turyści ale to pojedyncze samochody:
Znowu nam się psuje nasz LandCruiser. Grzebiemy we dwóch razem z Luizem pod maską i udaje się namierzyć uszkodzony kabel akumulatora. Drut + młotek i toyotka naprawiona ?
Jedziemy dalej, coraz wyżej i wyżej. Mój telefon w którymś momencie pokazuje 4940m n.p.m!!!
Dojeżdżamy do Sol de Manana – miejsca aktywności wulkanicznej i pola gejzerów. Już z oddali coś świszczy i syczy parą:
Kolorki bulgoczących gejzerów i jeziorek są super:
Robi się już mocno po południu. Nocujemy dziś w schronisku Polques na wysokości 4600 m n.p.m.
Schronisko jest nieogrzewane a w nocy temperatura spadnie do około -15C. Luiz ma dla nas dodatkowe śpiwory, które oprócz grubej kołdry przydadzą się w nocy.
Jemy tu kolację. Atrakcją Polques jest basen z wodą geotermalną, do którego po zmroku skwapliwie wskakujemy.
Woda ma 37C i siedzimy w niej ponad 3 godziny, mega fajne miejsce :D Nie ma żadnych świateł dookoła, wysokość 4600 metrów i powietrze niesamowicie przejrzyste.
Niebo wygląda jak z teleskopów. Nie mam aparatu tylko telefon więc zdjęcia (robione telefonem!) wyszły bardziej poglądowo (trochę podkręcone w LR) ale taki mieliśmy widok!!!!
Do tego stada meteorów, raz przeleciał jeden, naprawdę wielki, wolno i majestatycznie - cały basen jęknął z zachwytu, nikt nie zdążył z fotą niestety….
Wykąpani, pakujemy się do śpiworów i pod pierzyny bo jutro ostatni dzień zwiedzania Boliwii.
Stay tuned!Całkiem dobrze znieśliśmy zimną noc. Wczesnym rankiem jest naprawdę chłodno i widać jak paruje woda z tych gorących źródeł gdzie wczoraj siedzieliśmy.
Jedziemy dalej przez pustkowia
Naszym następnym przystankiem jest Salvador Dali Desert. Miejsce na pustyni upstrzone nieregularnymi głazami, które kiedyś jakiemuś podróżnikowi skojarzyło się z surrealistycznymi dziełami Mistrza i nazwa się przyjęła.
Na tej części pustyni deszcz nie padał od kilkuset lat! Jest mega sucho i kosmicznie nieziemsko
Dojeżdżamy do następnej laguny znanej jako Laguna Verde. Składa się z dwóch jeziorek, jednego klasycznego solnego zwanego Laguna Blanca i drugiego zielonego, które ma sporą zawartość trujących substancji takich jak arszenik, nadające mu zieloną barwę. Niestety zielony kolor widoczny jest tylko wtedy kiedy porządnie wieje wiatr. Przy spokojnej pogodzie, którą dziś mamy, pozostaje nam pooglądać zieloną wodę w internecie (tu fotka z Wikipedii):
Ciekawostką jest fakt, że podczas corocznej migracji flamingów z Amazonii, przylatują tu całe stada wytaplać się w tej trującej wodzie aby zabić wszystkie bakterie, które tam złapały. Jak one na to wpadły to pozostanie tajemnicą natury.
A tak wygląda Laguna Blanca i widok na jeden z najwspanialszych wulkanów w okolicy – Licancabur.
Niedaleko jest brama parku, tam sprawdzają i bilety i paszporty
Dojeżdżamy do granicy boliwijskiej. Tak wygląda przejście graniczne.
Żegnamy się też tutaj z Luizem, wraca dziś do Uyuni sam, bo wszyscy jedziemy dalej do San Pedro De Atacama. Czeka na nas busik (był w cenie tripu).
Jest to zupełne bezdroże, granica chilijska jest za kilkanaście kilometrów i prowadzi tam szutrówka. Naszą akcję przepakowania do busika spokojne obserwuje lis: