Czas zbierać się z powrotem do Santiago, nie chcę już spóźnić się na żaden samolot!
Po drodze zajeżdżamy jeszcze do polecanej winnicy Vina Indomita w celu degustacji.
Wygląda ślicznie ale niestety przed wejściem strażnik informuje nas, że w pandemii degustacje są odwołane a miejscowa restauracja zamknięta. No cóż, my już o takich obostrzeniach zapomnieliśmy w Europie.
W drodze do Santiago na horyzoncie Andy – ależ widać je niesamowicie z daleka!
Wpadamy na lotnisko o czasie ? i idziemy odprawić się na lot do Limy a potem do La Paz.
Nic nie może już nas powstrzymać przed kontynuowaniem podróży do Boliwii. Lot na tablicy jest bez opóźnienia a my mamy prawie 2 godziny przed boardingiem.
Prawie nic…
...tylko pytanie Pani z Latam gdzie jest nasz lotniczy bilet powrotny z Boliwii.
Bo … przepisy wewnętrzne Chile nie dopuszczają przylotu lotniczego do Boliwii i potem wjazdu do Chile drogą lądową jak planujemy, nawet przez Limę.
Zonk. Chyba się przesłyszałem, co ta Pani pierniczy???? No nie wyda nam kart pokładowych, nie lecimy…
Idę po raz kolejny, trzeci dzień z rzędu do okienka Latam. Ten sam Pan, chyba już nawet nie zdziwiony, że nas znowu widzi. Aaaaa to Wy? Hehe nie macie pewnie lotniczego biletu powrotnego z Boliwii - pyta na wstępie.
Przyznaję bez bicia, że ja i mój towarzysz byliśmy w tej chwili zdolni przeleźć przez kontuar i zamordować go gołymi rękami. Każdy sąd by nas uniewinnił w pięć minut.
Chyba tylko obecność naszej młodzieży powstrzymuje nas przed tym prostym planem. Pan nam więc tłumaczy, że takie są przepisy i że jeśli o tym nie wiedzieliśmy to tylko nasza wina, a że nam o tym nie powiedział jak dwa dni temu brał kasę za ten bilet i potem go przebukowywał to nie było w jego obowiązku. Ręce opadywują….
Mamy wybór albo nie polecieć do tej Boliwii wcale albo … no właśnie – tu Pan nas woła znowu i mówi – helo- ale Wam jest potrzebny dowolny bilet wylotowy z Boliwii, na dowolną datę, w dowolne miejsce, nie musicie wcale nim lecieć. Będziecie mieli taki bilet to Wam wydam karty pokładowe a potem sobie normalnie wrócicie z Boliwii do Chile autobusem jak planowaliście!
Żądza mordu wzmaga się we mnie i naprawdę jestem gotowy to zrobić. W końcu chyba wygrywa resztka rozsądku, siadam z laptopem, googluję jakiś najtańszy bilet z La Paz do Limy, bulimy kolejną bezsensowną kasę i wracam z eticketem. Pan uśmiechnięty sprawdza i …. grzecznie zaprowadza nas na checkin po nasze karty pokładowe. Lecimy!
Zgadnijcie kto jeszcze zapytał potem o ten bilet.. ? Oczywiście – nikt! Jedyna pociecha to taka, że odcinek do Limy, Latam realizuje na Benku 787.
Po starcie ściemnia się szybko ale jeszcze udaje mi się pstryknąć kilka fotek Andów zanim nie wlatujemy nad wodę.
Tak mi wychodzi, że tam na horyzoncie widać Aconcaguę.
Na pokładzie ciepły serwis z winkiem i działające ekraniki, normalnie jak na long-haul.
W Limie mamy 3 godziny przerwy. Kołatała mi się myśl, aby wyjść na miasto, wziąć taksówkę i śmignąć do Miraflores ale lądujemy w koszmarnej mgle (żadna nowość dla Limy w zimie) i nic nie widać nawet z okien terminala. Chyba też za duże ryzyko, po naszych przejściach wolimy już nie testować spóźnienia się na kolejny samolot.
Wbijamy więc do lotniskowej knajpy na moje ulubione peruwiańskie ceviche popijane peruwiańską wersją pisco sour (chyba bardziej smakuje mi jednak wersja chilijska)
W La Paz wynająłem hostel blisko Dworca Autobusowego ale również w niewielkiej odległości od Linares. Zwiedzałem już La Paz 6 lat temu więc wiem czego się spodziewać. Do La Paz z Limy zabiera nas Airbus 320 Latam i lądujemy planowo o 4 rano. Dogadałem się z hotelarzem na Whatsappie, że wyśle po nas transport i otworzy nam rano pokój abyśmy się jeszcze przespali. Żadnych problemów nie robi. Hostel kosztuje cudowne 150zł za pokój za cztery osoby ?
Szybka pieczątka do paszportu i hotelowy kierowca zgarnia nas wcześnie rano z El Alto. Jedziemy w dół, w kocioł La Paz….
Zaczyna się ciekawsza część wyprawy ? Cdn…Masz 100% racji @marek2011, też na to wpadłem jak już przestał nade mną stać facet z Latam przypominając mi, że checkin zamykają za 23 minuty, jak już przeszliśmy koszmarną kolejkę do immigration (pracowały 3 okienka) i jak już dobiegliśmy do bramki na last call do Limy. Jak już sobie siadłem w fotelu Drimka to pomyślałem, że dokładnie tak trzeba było zrobić. Ot nauczka na przyszłość...Boliwia jest niesamowita! Ma fantastyczny klimat przypominający mi trochę Azję Południowo-wschodnią. Klimat chaosu, luzu i zupełnie innej kultury niż reszta Ameryki Południowej. Czuję się w takich miejscach jak ryba w wodzie. Będę tu wracał jeszcze wielokrotnie.
Parę godzin snu stawia nas na nogi i łapiemy się jeszcze na śniadanko w hostelu. Do popijania herbata z koki ?
Ulica w międzyczasie zapełniła się lokalesami sprzedającymi wszystko czyli mydło i powidło.
Idziemy na pobliski Witches Market.
Tak, jeżeli z daleka wydaje się wam, że to pluszaki to… bardzo ale to bardzo się mylicie.
Na straganach królują wypchane młode lamy, pakieciki drewienek i małe piecyki. Ten zestaw jest potrzebny do rzucania czarów i uzdrawiania magicznego. Oprócz tego można tu kupić wszelkiej maści amulety, magiczne pudełka, zioła i inne czarodziejskie utensylia. Lokalesi kupują suszone lub wypchane lamy na szczęście, zakopują je w fundamentach nowych budynków aby domostwu dobrze się wiodło. Nie można tego miejsca przegapić - to must see w La Paz. Całkiem niedaleko – uliczka Linares, gdzie mamy zatrzęsienie sklepików dla turystów z ciuchami, królują oczywiście wyroby z lamy i alpaki.
Obok mamy Plaza Mayor z bazyliką Św. Franciszka.
Fajnie ogląda się ją z dachu pobliskiego budynku, gdzie jest kawiarnia.
Na placu łapiemy taksówkę, która zabiera nas do lokalnej Valle de la Luna – 9km od centrum La Paz. Umówiliśmy się z taksówkarzem, że na nas poczeka – za całą 2,5 godzinną wycieczkę bierze od naszej czwórki 80 bolivianos. Na miejscu do przejścia trasa na około 40 minut. Pomimo zimy i sporej wysokości jest bardzo ciepło. Tak wygląda boliwijska Valle de la Luna:
Po powrocie wbijamy do knajpki aby popróbować lokalną mięsną potrawę – Pique a lo Macho
Wałęsamy się jeszcze uliczkami La Paz chłonąc ten klimat.
Kurczę, przy Waszych perypetiach z lotami z SCL, moja przygoda z sejfem w czasie pobytu w Santiago (pod koniec tego odcinka: gnam-se-sam,219,144662?start=60#p1257920) to była czysta igraszka
:DCiekawe, czy inni też mieli tam jakieś perturbacje, czy to tylko my takie gapy
:DCarmenere w Santiago, to istny balsam. Co ciekawe, w Polsce już mi tak nie smakowało...
hiszpan napisał:Czas zbierać się z powrotem do Santiago, nie chcę już spóźnić się na żaden samolot!Po drodze zajeżdżamy jeszcze do polecanej winnicy Vina Indomita w celu degustacji. Haha... ciekawe jakby się skończyło gdyby degustacja się powiodła.
;)
hiszpan napisał:W końcu chyba wygrywa resztka rozsądku, siadam z laptopem, googluję jakiś najtańszy bilet z La Paz do Limy, bulimy kolejną bezsensowną kasę i wracam z eticketem. Pan uśmiechnięty sprawdza i …. grzecznie zaprowadza nas na checkin po nasze karty pokładowe. Lecimy!Kolejnym razem takie rzeczy się rezerwuje na randomową datę (najlepiej oddaloną o m.in. tydzień - dwa) na xp albo innym amerykańskim OTA i po szczęśliwym boardingu / wlocie do kraju kasuje jednym klikiem: jeśli nastąpi to do 24 h (a w praktyce do końca następnego dnia więc zwykle dłużej) dostaje się full zwrot bez względu na warunki taryfy, cenę itp.
Masz 100% racji @marek2011, też na to wpadłem jak już przestał nade mną stać facet z Latam przypominając mi, że checkin zamykają za 23 minuty, jak już przeszliśmy koszmarną kolejkę do immigration (pracowały 3 okienka) i jak już dobiegliśmy do bramki na last call do Limy. Jak już sobie siadłem w fotelu Drimka to pomyślałem, że dokładnie tak trzeba było zrobić. Ot nauczka na przyszłość...
Rewelacja. Zastanawiałem się nawet czy nie wpaść wypożyczonym samochodem do Laguna Blanca by choć trochę liznąć Boliwii, ale potem przeczytałem, że nie przepuściliby mnie przez granicę. Widoki boliwijskie wydają się jednak lepsze niż okolice SPdA, nawet ze zdjęć z telefonu
;). Koniecznie muszę się tam wybrać w najbliższym czasie.
dla mnie trip z SPdA do Uyuni i okolice samego SPdA to najpiękniejsze przyrodnicze miejsce na ziemi - jest wszystko: ciepłe źródła, pustynia, doliny, wulkany, laguny, lamy i wikunie..te kolory oddają właśnie to jak tam jest
;) miło powspominać na zdjęciach
:)
Kończymy na głównym Placu Sotomayor
Tuż obok – port
Czas zbierać się z powrotem do Santiago, nie chcę już spóźnić się na żaden samolot!
Po drodze zajeżdżamy jeszcze do polecanej winnicy Vina Indomita w celu degustacji.
Wygląda ślicznie ale niestety przed wejściem strażnik informuje nas, że w pandemii degustacje są odwołane a miejscowa restauracja zamknięta. No cóż, my już o takich obostrzeniach zapomnieliśmy w Europie.
W drodze do Santiago na horyzoncie Andy – ależ widać je niesamowicie z daleka!
Wpadamy na lotnisko o czasie ? i idziemy odprawić się na lot do Limy a potem do La Paz.
Nic nie może już nas powstrzymać przed kontynuowaniem podróży do Boliwii. Lot na tablicy jest bez opóźnienia a my mamy prawie 2 godziny przed boardingiem.
Prawie nic…
...tylko pytanie Pani z Latam gdzie jest nasz lotniczy bilet powrotny z Boliwii.
Bo … przepisy wewnętrzne Chile nie dopuszczają przylotu lotniczego do Boliwii i potem wjazdu do Chile drogą lądową jak planujemy, nawet przez Limę.
Zonk. Chyba się przesłyszałem, co ta Pani pierniczy???? No nie wyda nam kart pokładowych, nie lecimy…
Idę po raz kolejny, trzeci dzień z rzędu do okienka Latam. Ten sam Pan, chyba już nawet nie zdziwiony, że nas znowu widzi.
Aaaaa to Wy? Hehe nie macie pewnie lotniczego biletu powrotnego z Boliwii - pyta na wstępie.
Przyznaję bez bicia, że ja i mój towarzysz byliśmy w tej chwili zdolni przeleźć przez kontuar i zamordować go gołymi rękami. Każdy sąd by nas uniewinnił w pięć minut.
Chyba tylko obecność naszej młodzieży powstrzymuje nas przed tym prostym planem. Pan nam więc tłumaczy, że takie są przepisy i że jeśli o tym nie wiedzieliśmy to tylko nasza wina, a że nam o tym nie powiedział jak dwa dni temu brał kasę za ten bilet i potem go przebukowywał to nie było w jego obowiązku. Ręce opadywują….
Mamy wybór albo nie polecieć do tej Boliwii wcale albo … no właśnie – tu Pan nas woła znowu i mówi – helo- ale Wam jest potrzebny dowolny bilet wylotowy z Boliwii, na dowolną datę, w dowolne miejsce, nie musicie wcale nim lecieć. Będziecie mieli taki bilet to Wam wydam karty pokładowe a potem sobie normalnie wrócicie z Boliwii do Chile autobusem jak planowaliście!
Żądza mordu wzmaga się we mnie i naprawdę jestem gotowy to zrobić. W końcu chyba wygrywa resztka rozsądku, siadam z laptopem, googluję jakiś najtańszy bilet z La Paz do Limy, bulimy kolejną bezsensowną kasę i wracam z eticketem. Pan uśmiechnięty sprawdza i …. grzecznie zaprowadza nas na checkin po nasze karty pokładowe. Lecimy!
Zgadnijcie kto jeszcze zapytał potem o ten bilet.. ? Oczywiście – nikt!
Jedyna pociecha to taka, że odcinek do Limy, Latam realizuje na Benku 787.
Po starcie ściemnia się szybko ale jeszcze udaje mi się pstryknąć kilka fotek Andów zanim nie wlatujemy nad wodę.
Tak mi wychodzi, że tam na horyzoncie widać Aconcaguę.
Na pokładzie ciepły serwis z winkiem i działające ekraniki, normalnie jak na long-haul.
W Limie mamy 3 godziny przerwy. Kołatała mi się myśl, aby wyjść na miasto, wziąć taksówkę i śmignąć do Miraflores ale lądujemy w koszmarnej mgle (żadna nowość dla Limy w zimie) i nic nie widać nawet z okien terminala. Chyba też za duże ryzyko, po naszych przejściach wolimy już nie testować spóźnienia się na kolejny samolot.
Wbijamy więc do lotniskowej knajpy na moje ulubione peruwiańskie ceviche popijane peruwiańską wersją pisco sour (chyba bardziej smakuje mi jednak wersja chilijska)
W La Paz wynająłem hostel blisko Dworca Autobusowego ale również w niewielkiej odległości od Linares. Zwiedzałem już La Paz 6 lat temu więc wiem czego się spodziewać.
Do La Paz z Limy zabiera nas Airbus 320 Latam i lądujemy planowo o 4 rano. Dogadałem się z hotelarzem na Whatsappie, że wyśle po nas transport i otworzy nam rano pokój abyśmy się jeszcze przespali. Żadnych problemów nie robi. Hostel kosztuje cudowne 150zł za pokój za cztery osoby ?
Szybka pieczątka do paszportu i hotelowy kierowca zgarnia nas wcześnie rano z El Alto. Jedziemy w dół, w kocioł La Paz….
Zaczyna się ciekawsza część wyprawy ?
Cdn…Masz 100% racji @marek2011, też na to wpadłem jak już przestał nade mną stać facet z Latam przypominając mi, że checkin zamykają za 23 minuty, jak już przeszliśmy koszmarną kolejkę do immigration (pracowały 3 okienka) i jak już dobiegliśmy do bramki na last call do Limy. Jak już sobie siadłem w fotelu Drimka to pomyślałem, że dokładnie tak trzeba było zrobić. Ot nauczka na przyszłość...Boliwia jest niesamowita! Ma fantastyczny klimat przypominający mi trochę Azję Południowo-wschodnią. Klimat chaosu, luzu i zupełnie innej kultury niż reszta Ameryki Południowej. Czuję się w takich miejscach jak ryba w wodzie. Będę tu wracał jeszcze wielokrotnie.
Parę godzin snu stawia nas na nogi i łapiemy się jeszcze na śniadanko w hostelu. Do popijania herbata z koki ?
Ulica w międzyczasie zapełniła się lokalesami sprzedającymi wszystko czyli mydło i powidło.
Idziemy na pobliski Witches Market.
Tak, jeżeli z daleka wydaje się wam, że to pluszaki to… bardzo ale to bardzo się mylicie.
Na straganach królują wypchane młode lamy, pakieciki drewienek i małe piecyki. Ten zestaw jest potrzebny do rzucania czarów i uzdrawiania magicznego. Oprócz tego można tu kupić wszelkiej maści amulety, magiczne pudełka, zioła i inne czarodziejskie utensylia. Lokalesi kupują suszone lub wypchane lamy na szczęście, zakopują je w fundamentach nowych budynków aby domostwu dobrze się wiodło.
Nie można tego miejsca przegapić - to must see w La Paz.
Całkiem niedaleko – uliczka Linares, gdzie mamy zatrzęsienie sklepików dla turystów z ciuchami, królują oczywiście wyroby z lamy i alpaki.
Obok mamy Plaza Mayor z bazyliką Św. Franciszka.
Fajnie ogląda się ją z dachu pobliskiego budynku, gdzie jest kawiarnia.
Na placu łapiemy taksówkę, która zabiera nas do lokalnej Valle de la Luna – 9km od centrum La Paz. Umówiliśmy się z taksówkarzem, że na nas poczeka – za całą 2,5 godzinną wycieczkę bierze od naszej czwórki 80 bolivianos.
Na miejscu do przejścia trasa na około 40 minut. Pomimo zimy i sporej wysokości jest bardzo ciepło. Tak wygląda boliwijska Valle de la Luna:
Po powrocie wbijamy do knajpki aby popróbować lokalną mięsną potrawę – Pique a lo Macho
Wałęsamy się jeszcze uliczkami La Paz chłonąc ten klimat.