(zdjęcia poglądowe. Nie posiadam takich, którymi mogłabym zilustrować emocjonalne zawirowania, których wówczas doświadczałam :/
:D
Kolejnego dnia obudziliśmy się dość wcześnie (choć „obudziliśmy się” może nie do końca jest odpowiednim słowem :/ Wieczorem Marcin nieopatrznie wyraził zaniepokojenie „a nie spadniesz przypadkiem z góry łóżka?”, czym uruchomił mój biedny, nabuzowany hormonami mózg do intensywnego, nocnego czuwania
:D To okazało się nawet korzystne – pociąg do Kandy odjeżdżał o 8.30, więc przynajmniej nie zaspaliśmy
:)
Bilet – 190 LKR. Przy okazji poznaliśmy lankijski system użytkowania kolei. Najpierw stoisz sobie spokojnie na dworcu i czekasz. No dobrze, może i jest dużo ludzi, ale to przecież nic strasznego, też sobie stoją spokojnie. Wszystko zmienia się, gdy pociąg wjeżdża na peron :/
:D Wtedy wszyscy zaczynają biec, przepychać się, krzyczeć i piszczeć. W tłumie migają zgubione buty i torby, dzieci płaczą. No. Mniej więcej tak
:D Najgorsze jest to, że tobie też się udziela :/
:D
Do Kandy jedzie się około trzech godzin.
Kandy to drugie co do wielkości miasto na Sri Lance. Znajduje się tu Świątynia Zęba, w której podobno przechowywany jest ząb Buddy. Nic więc dziwnego, że przyjeżdża tu mnóstwo turystów. Nic więc też dziwnego, że gdy tylko wyszliśmy z dworca, natychmiast obstąpili nas wszelkiego rodzaju panowie od tuk-tuków, panowie od hoteli, panowie od świątyń, a nawet panowie od tradycyjnych tańców lankijskich. I każdy z nich chciał, abyśmy poszli właśnie z nim. A że wszyscy byli bardzo mili i nikomu nie chcieliśmy robić przykrości, postanowiliśmy, że najbardziej sprawiedliwe będzie, jak pójdziemy sami
:)
Jak się okazało, nie było to takie łatwe, bo trafiliśmy na dworzec autobusowy, który się ciągnął i ciągnął i ciągnął…
W końcu znaleźliśmy wyjście. I nie dajcie się zwieść temu, może niepozornemu, wyglądowi, bo to właśnie doskonały, zakamuflowany skrót (a najbardziej zakamuflowany jest, jak pada:/ wzdłuż połamanych schodków spływa wtedy potok wody), który umożliwia przedostanie się z labiryntu autobusów, busów i straganików wszelkiego rodzaju, na normalna, zwykłą ulicę
:)
I pierwszy, prawdziwy, lankijski posiłek. Doskonały – ryż z kurczakiem, ryż z rybą i dwa wyciskane soki : 640 LKR.
Tak wygląda zwykła ulica w Kandy. Niezbyt mieliśmy siłę, żeby iść dalej, poza tym, właśnie odkryliśmy bar, który nas zachwycił, zdecydowaliśmy więc, że wejdziemy do pierwszego hostelu, który przy niej zobaczymy. I faktycznie, po drugiej stronie ulicy widniał skromny napis : hostel Lemuria. Śliczna nazwa (nie mam pojęcia, co znaczy po lankijsku, ale na pewno coś ładnego
:) , więc bardzo szybko podjęliśmy decyzję. Wprawdzie w środku hostel wyglądał trochę, hmmm…dziwnie? Było po prostu pusto. Wielkie lady, sprzęt kuchenny, lodówki. Ale wszystko podejrzanie puste. I czyste, i ciche. Żadnego gwaru z kuchni, żadnych napojów w lodówce. Nic. Po chwili przyszedł bardzo sympatyczny pan i wyraźnie ucieszył się na nasz widok. Nie było sensu się zastanawiać – dwie noce : 4000 LKR.
Hostel był bardzo biedniutki, ale pan był tak miły i tak szczerze uradowany naszym pobytem, że…że my też cieszyliśmy się, że śpimy akurat u niego. Gdy weszliśmy do pokoju, długo zastanawialiśmy się, w jaki, możliwie najdelikatniejszy sposób, powiedzieć mu, że mamy problem…Pokój nie miał klucza :/ a zamek wyglądał na zepsuty. Pan zrozumiał nasze obawy i przeniósł nas do drugiego pokoju. Tu był i działający zamek, i klucz, ale po chwili odkryliśmy, że nie mamy pościeli :/
:D Gdy bardzo delikatnie powiedzieliśmy panu o tym braku, obiecał, że doniesie. I czekamy do dziś
:)
Ale to też właściwie nie był problem – pan był tak sympatyczny i tak bardzo się starał, że w tym akurat miejscu, klimat był dużo ważniejszy od jakichś tam wygód. Bardzo wzruszył nas ten hostel – podejrzewamy, że kiedyś był dużym, prężnie działającym miejscem, ze śniadaniami i barem (świadczyła o tym ogromna ilość sprzętu kuchennego). A teraz? No cóż, wyglądało na to, że po prostu zabrakło w nim nagle kobiecej ręki…A pan radził sobie, jak potrafił najlepiej sam… Poza tym, w luksusie, dużą łazienkę, wygody, umyłam się przecież w Kolombo
:D
CDN.@kawon30, @tarman - wpędzacie mnie w ogromne wyrzuty sumienia :/
:D zakupiłam dziś wiórki kokosowe, zobaczę, co się da zrobić
:D
@adamkru, kurczę, nie pomyślałam o zastosowaniu techniki tarzania, stałam tylko bezsensownie
:D spróbuję następnym razem, to może faktycznie podnieść wartość prysznica
:D
Mieliśmy już nocleg u miłego pana, mieliśmy nawet ulubiony bar naprzeciwko, ale jakoś nam w tym Kandy nie szło. Tzn. szło, tylko może nie do końca zgodnie z jakimkolwiek planem. Plątaliśmy się tak bez ładu i składu – niezdecydowani i rozleniwieni. Doplątaliśmy się do Świątyni Zęba Buddy, ale do jej zwiedzania nie byliśmy do końca przekonani. Właściwie nie wiem, dlaczego. Niby chcieliśmy, ale też nie chcieliśmy – dopadła nas jakaś taka turystyczna apatia :/ Odbyliśmy kilka przyjacielskich rozmów – „nie, bardzo dziękujemy, ale nie jesteśmy zainteresowani pokazem tańca tradycyjnego”, a gdy w końcu podjęliśmy męską decyzję i postanowiliśmy wziąć się w garść i „nie spać, zwiedzać”, to okazało się, że niestety, za późno :/ Już nas tam nie chciano – pan cofnął nas spod samego wejścia z powodu zbyt krótkich spodenek do kolan (:/ ?), choć przed nami wpuszczono grupę dużo bardziej roznegliżowaną (dlatego uważam, że to był kłamliwy powód! Po prostu zaczęliśmy chyba wszystkim działać na nerwy takim marudząco-niezdecydowanym stylem bycia
:D
Ponieważ, jak każda kobieta, znam najlepszy sposób na wszelkie niepowodzenia, natychmiast przekułam tę porażkę w sukces i wybraliśmy się na zakupy
:D I zakupiliśmy Marcinowi przecudnej urody spodnie w słonie za 780 LKR (a żeby ten zakup nie był zupełnie bezużyteczny, Marcin postanowił owe spodnie wykorzystywać później jako piżamę. Niestety. W nocy rozpękły się w kroku, tworząc komarom autostradę do, hmmm… raju? :/
:D Mówiłam. Oj, nie szło nam w tym Kandy, nie szło :/
:D W dodatku po drodze co chwilę napotykaliśmy cukiernie i kawiarenki, więc pod kompleks doszliśmy ubożsi o 480 LKR i ciężsi o przynajmniej siedem gatunków ciastek (ale było warto
:) . I znowu trochę odechciało nam się zwiedzania. Ale być w Kandy i nie zobaczyć świątyni…? :/ (wiem, strasznie marudzę. Teraz zupełnie tego nie rozumiem. Ale, szczerze mówiąc, takiego dnia jeszcze nie miałam. Może to był jakiś spóźniony jet lag? Albo szok po wylocie z Malediwów, gdzie wszystko było błękitne? Teraz żałuję ogromnie i składam sobie solenną obietnicę znad klawiatury, że od tej pory, gdziekolwiek pojadę, będę wchodzić do KAŻDEJ świątyni, jaką napotkam!)
Świątynia Zęba Buddy znajduje się na terenie kompleksu, w którym można zwiedzić też Pałac Królewski, Muzeum Buddyzmu i Muzeum Słonia Raja – do każdego obiektu kupuje się osobne bilety (choć muzeum słonia, według przewodnika, jest bezpłatne). Pokręciliśmy się wokół kas, pozastanawialiśmy nad naszym życiem i zdecydowaliśmy, że słonia Raja to możemy (łaskawcy się znaleźli :/
:D obejrzeć. Tym bardziej, że podobno, w specjalnie klimatyzowanej sali, znajduje się on sam – wypchany (poza tym, nie chcieliśmy, żeby spodnie w słonie się zmarnowały
:D Znaleźliśmy więc jakąś boczną bramkę, w okolicach, w których według nas miało znajdować się muzeum i już-już wchodziliśmy do budynku, gdy nagle świat się zatrzymał, z wieżyczki strażniczej usłyszeliśmy głośne „Stop!” i ujrzeliśmy skierowane w nas lufy broni :/ A Marcin skasował wszystkie zdjęcia z nerwów (nie bez wpływu na tę decyzję był fakt, że na większości z nich uwiecznił właśnie strażników – z bronią i w pełnym umundurowaniu). Wprawdzie zdjęcia robił bardzo dyskretnie – nie mieliśmy pewności, czy wolno - ale nim dobiegł do nas pan z obsługi, byliśmy przekonani, że właśnie popełniliśmy jedno z najgorszych przestępstw i nie unikniemy więzienia :/ Jednak popełniliśmy czyn w sumie dużo gorszy – otóż okazało się, że po terenie całego kompleksu chodzi się na boso (a nie, jak zazwyczaj, ściąga buty przed wejściem do świątyni). Zrobiło się nam bardzo głupio, bo możemy sobie marudzić i jęczeć, ale zawsze staramy się szanować kulturę, którą poznajemy.
Pan z obsługi wyprowadził nas za bramkę, a po drodze dowiedzieliśmy się, że za wejście do muzeum słonia również trzeba zapłacić :/ I na nic nasze korzenie się w szczerych przeprosinach. Przekroczyliśmy granicę wytrzymałości panów z obsługi – w końcu każdy ma dość takich marudzących, niezdecydowanych, pałętających się wokół świątyni godzinami i łamiących przepisy pseudo-turystów. Choć trzeba przyznać, że fason trzymali do końca. Anglojęzyczny pan nie pozbył się uprzejmego uśmiechu nawet wtedy, gdy wycedził do nas : „Muzeum – zamknięte. Świątynia – zamknięta”. I dodał : „ A wy teraz macie pokaz tańców tradycyjnych” popychając nas zachęcająco w pożądanym kierunku :/
:D Co było robić? Choć cały dzień z powodzeniem unikaliśmy pokazu tańców, teraz poszliśmy w kierunku sali widowiskowej, mową ciała pokazując niebywałe szczęście i ekscytację. W ramach przeprosin :/
:D
Bilet na pokaz kosztuje 1000 LKR. Całą salę wypełniali utrudzeni turyści z wycieczek zorganizowanych, które raczej miały dużo bardziej intensywny program, niż nasza :/
:D A wiem to stąd, że nim jeszcze zgasły światła na sali, co drugi widz zasnął :/
:D
Nam natomiast sam pokaz bardzo się podobał (aż było nam trochę głupio, że tak się przed nim broniliśmy :/
:D, choć na pewno nie możemy go ocenić w pełni. Robiła wrażenie egzotyczna muzyka, stroje i maski, natomiast trzeba by bardziej znać lankijską kulturę, aby móc docenić przekaz.
Druga część widowiska odbywała się na zewnątrz budynku. Było dużo bębnienia, plucie ogniem i chodzenie po rozżarzonych węglach. Żar od ognia buchał na widzów, a bębny wprowadzały w coś w rodzaju transu. I może ktoś mówić, że to „nieprawdziwe”, „udawane” – owszem, to po prostu praca artystów, ale z drugiej strony, oglądając występ „Mazowsza” nie wymagam, żeby występujące w nim panie mieszkały w lepiankach.
Do hostelu wracaliśmy w deszczu. Pan właściciel zrobił nam natomiast przemiłą niespodziankę. Czekał na nas w hallu z tajemniczym uśmiechem. Gdy odsłonił lodówkę, na pustych do tej pory półkach stały cztery butelki – dwie z wodą, dwie z piwem imbirowym. Wzruszyło mnie to niesamowicie. Wreszcie miał klientów, więc mógł zainwestować w towar…. Wykupiliśmy mu zatem wszystko (200 LKR. A piwo było okropnie niedobre (nie, nie ma w nim alkoholu
:D – żeby nie zrobić przykrości panu, wylaliśmy je do toalety pod osłoną nocy
:D Lodówka znowu została zupełnie pusta, a pan, żeby upewnić nas o swojej uczciwości, łamanym angielskim wytłumaczył zasady wyceniania produktów na Sri Lance. Otóż na każdej butelce, bardzo małym drukiem, napisana jest cena maksymalna, której nie wolno sprzedawcy przekroczyć.
.
A gdybyście byli kiedyś w Kandy, to polecam zwiedzenie całego kompleksu Świątyni Zęba Buddy. Szczerze polecam. Po powrocie obejrzałam zdjęcia w internecie i naprawdę robi wrażenie
:D
Obiecaliśmy sobie, że kolejnego dnia już nie zmarnujemy takim niezdecydowaniem. Wprawdzie trochę padało, ale wstaliśmy w dobrym humorze i pełni energii do zwiedzania
:D (Marcin może trochę mniej - ale na to wpływ miały komary i pośrednio spodnie w słonie :/
:D a raczej ich brak w strategicznych miejscach
:D Szybkie śniadanie w naszym barze (230 LKR) i szybko na dworzec autobusowy. Zamierzaliśmy pojechać do ogrodu botanicznego Peradenija, który znajduje się 7 km od miasta.
Autobusem jedzie się tam ok. 20 min, a bilet kosztuje 20 LKR.
Za wejście do ogrodu trzeba zapłacić 1500 LKR, ale, jeśli ktoś lubi rośliny, warto. Znajdują się w nim przeróżne gatunki drzew, niektóre naprawdę olbrzymie.
Co jakiś czas kropiło, co jakiś czas wychodziło słońce. Nie muszę chyba mówić, która część zwiedzania była przyjemniejsza
:D
Był przepiękny, bambusowy las (właściwie : łąka
:)
Były malutkie, urocze sadzawki.
I najbardziej znane drzewo, właściwie wizytówka ogrodu - prawie 160-letni figowiec, który ma tak rozłożyste gałęzie, że nie jest w stanie utrzymać ich samodzielnie i potrzebuje podpórek.
I różne inne roślinne dziwolągi
:)
Figowiec, oprócz funkcji reprezentacyjnej, pełni też funkcję praktyczną
:D
I było też coś, co sprawiło mi naprawdę olbrzymią przyjemność
:) Gdy przedzieraliśmy się przez pewien wyjątkowo zarośnięty zakątek, poczuliśmy nagle ostry, zwierzęcy zapach. "Małpy! Tu muszą być małpy" - zakrzyknął światowy znawca przyrody (czyli ja
:D Spojrzeliśmy w górę i...
Tysiące nietoperzy. Przepiękne. Nasze pierwsze podejście do nietoperzy na Malediwach to w porównaniu nie było warte nawet wzmianki...
Staliśmy z zadartymi głowami dobrą godzinę (choć muszę się przyznać, że trochę zaprzątało mi głowę pytanie : jak one się wypróżniają? :/
:D
Nigdy wcześniej nie widziałam ich z tak bliska. Dużym zaskoczeniem były skórzaste skrzydła, którymi zwierzątka owijały się, jak płaszczami.
Ogród został stworzony w XIV w. i ma ponad 60 ha. Spokojnie można się w nim zagubić i na cały dzień, przechodząc z jednej "roślinnej krainy" do drugiej.
A na koniec spotkała mnie jeszcze taka niespodzianka
:)
Popatrzcie, jak łypie zza skrzydeł
:) Ten biedak, zamiast iść spać na drzewo, jak każdy inny, z jakichś powodów uznał, że jednak najwygodniejsze gałązki będą na krzaczku przy publicznej toalecie
:D
Naprawdę, bardzo ciekawe zwierzęta.
Do Kandy wróciliśmy około 15.00. Mieliśmy obowiązki wobec naszego baru
:) (jedne z najlepszych posiłków na Sri Lance. Zakochaliśmy się w nich bez pamięci, a ponieważ nie mieliśmy pewności, czy jeszcze gdzieś trafimy na tak dobre jedzenie, musieliśmy trochę nadrobić
:D Tak więc, od 15.00 odwiedziliśmy bar trzy razy
:D
Kupiliśmy też miejscową kartę do telefonu (125 LKR + 199 pakiet internet). Trochę mieliśmy już dosyć, że ciągle musimy pić herbatę :/
:D ("O, popatrz, w tym lokalu jest Wi-FI. Wejdziemy i zamówimy herbatę"
:D Nie mogliśmy zamówić niczego innego, bo wtedy nie starczyłoby nam miejsca na nasz bar
:D a w nim niestety Wi-Fi nie było
:D
Znaleźliśmy również targ. Tam to dopiero było fajnie! (mnóstwo herbat! Ale nie trzeba było ich pić
:) Przeróżne - aromatyzowane, z dodatkami, średnia cena to ok. 600 LKR za 400 g) (no dobrze, przyznam się - w sumie kupiliśmy prawie 2 kg :/
:D I kosmetyki z olejkiem z drzewa sandałowego, które podobno ma znakomite działanie przeciwzmarszczkowe (nie to, żebym potrzebowała, wcale, nic a nic! Tak po prostu kupiłam...no...na pamiątkę
:D Dwa kremy - 1200 LKR ("Co tam, oszczędziliśmy na biletach..." :/
:D
Ale się opłacało, bo pan sprzedawca podzielił się z nami tajemną wiedzą. Otóż jakiś kilometr za naszym hostelem jest supermarket. A w tym supermarkecie alkohol. PRAWDZIWY.
:D Taka informacja pobudza bardziej, niż kawa
:D
Ruszyliśmy więc w stronę supermarketu, prawie doprowadzając do zawału pana z hostelu. Stał w drzwiach i czekał na nas, a gdy zobaczył, że szybkim (bardzo szybkim
:D ) krokiem mijamy wejście, był przekonany, że się zgubiliśmy. Machał i krzyczał, próbując nam pomóc - musieliśmy zawrócić i na migi przekazać mu, że jeszcze idziemy po, no...po...jedzenie! Supermarket był faktycznie znakomicie zaopatrzony (piwo Lion - 160 LKR), ale gdy wracaliśmy, przeżyliśmy chwilę strachu. Nie do końca byliśmy pewni, jak to jest z tą legalnością alkoholu na Sri Lance. No dobrze, jest w sklepie, ale może nie można go posiadać, albo coś? :/
:D Nie śmiejcie się, takie myśli przychodzą człowiekowi do głowy, gdy zatrzymuje się przy nim kawalkada policjantów
:) Na szczęście okazało się, że chcieli się tylko przywitać i zapytać, czy przypadkiem się nie zgubiliśmy
:)
Powiem Wam, że to był bardzo dobry dzień
:)
CDN.Wieczorem zarezerwowaliśmy nocleg w Dambuli, mieście oddalonym od Kandy o jakieś 150 km. Trochę przykro było się żegnać z naszym panem, jakoś poczuliśmy się za niego odpowiedzialni (ale chyba przynieśliśmy mu też trochę szczęścia – zaraz po nas zameldowała się w puściutkim hostelu para Lankijczyków). Znowu wykupiliśmy mu cały towar z lodówki (tym razem były to dwa jogurty – „Śniadanie” – jak dumnie stwierdził pan) i wyruszyliśmy na dworzec. Kolejny problem z biznesowym podróżowaniem polega na tym, że tak jakby człowiekowi się trochę przestawia w głowie :/
:D Szczególnie mocno widać to podczas pakowania (bo skoro na pokład można zabrać prawie nieograniczoną ilość bagażu, to dlaczego mam nie wziąć jeszcze jednej sukienki? I butów? I pięciu książek? I telewizora? A, nie, telewizora nie
:D W każdym razie ten fakt trochę utrudniał przemieszczanie się (i nie zapominajmy, że prawie w każdym miejscu w plecaku lądowały kolejne kilogramy herbaty :/ bo skąd miałam wiedzieć, czy ta nowa nie jest przypadkiem LEPSZA?
:D
Bilet autobusowy do Dambuli kosztował 110 LKR, a podróż trwała około 2,5 godziny. Wprawdzie do hostelu było od dworca dość blisko, ale w końcu Marcin naprawdę nie mógł już nieść tych wszystkich plecaków
:D (@pabien, proszę, podziękuj córkom za inspirację, to jest genialny pomysł
:D podczas następnej podróży zamierzam spakować się do walizki
:D Na pewno Marcinowi będzie wygodniej
:D Pod hostel podjechaliśmy więc tuk-tukiem (200 LKR).
I wtedy trochę opadła nam szczęka…
Hostel AOI. Przepiękne miejsce. Ogromne, śliczne pokoje, wielki, ukryty w zieleni taras, cisza i spokój. Nie jestem przyzwyczajona do takich luksusów, w dodatku za równowartość nieco ponad 23 zł.
Hostel prowadzi przemiła rodzina, dbająca bardzo serdecznie o każdego gościa. W malutkiej recepcji leżał stos ulotek z miejscami wartymi odwiedzenia – i co najważniejsze : dużo z nich pisane było po prostu ręcznie i zawierało informacje na temat lokalnego transportu, przystanków, miejscowych barów i sklepów.
Rozlokowaliśmy się w pokoju i lokalnym autobusem (35 LKR) podjechaliśmy do centrum. Żeby dostać się do Golden Temple, trzeba wysiąść na autobusowej zajezdni i pokonać jeszcze około pół kilometra na piechotę. Wprawdzie może droga nie jest wyjątkowo ciekawa – prowadzi przez dzielnicę hurtowni i budynków przemysłowych – ale za to jest tam dużo pracowniczych barów.
Złota Świątynia usytuowana jest na górze, wokół której został wybudowany nowoczesny kompleks buddyjski.
Buddyjskie muzeum, do którego wchodzi się przez rozwartą paszczę smoka. My nie weszliśmy. Nie ufam istotom o tak doskonałym uzębieniu
:D
Nad budynkiem postawiono olbrzymi posąg Buddy.
A wokół, na sztucznej górze, ponad 80 figurek jego uczniów, niosących przeróżne przedmioty.
No dobrze, zgadzam się, trochę to jednak jest tandetnawe :/
:D Podobno na terenie kompleksu mieści się też rozgłośnia radiowa, stacja telewizyjna, wydawnictwo prasowe oraz uniwersytet. I okazała willa mnicha, który tym wszystkim zarządza :/
Dziwię się, że telewizje (Al-Jazira, CNN itp...) oraz producenci filmowi (Warner Bros itp...) jeszcze nie walczą o prawa do Twoich scenariuszy z relacji...Czekam na ciąg dalszy relacji... [emoji106][emoji106][emoji106]
@tarman, zaskoczę Cię.........Nie :/
:D Myślałam o tym intensywnie, ale w końcu zapomniałam
:( zamierzam działać metodą prób i błędów, żeby dobrać proporcje. Jak mi się uda, to dam Ci znać. Z tym, że "zamierzam" już od sierpnia 2018 :/
:D@maginiak, wiem
:D
:D
:D ale te podsumowania finansowe, to jedyna rzecz, w których mogę być solidna i sumienna, więc się staram
:D I przeliczam z kursu dolara na dany dzień. Ale w internecie podają kursy ŚREDNIE
:D
:D
:D @bozenak, dałoby się taniej
:P gdyby płynąć promem publicznym, można oszczędzić 18 USD, a kurs na dzień zakupu USD (ale uwaga - ŚREDNI
:D
:D
:D to 3,64 ...itp.itd...:/
:D
:D
:DDziękuję, że czytacie :*
Fajna i pozytywnie napisana relacja, czekam na dalszą część ze Sri Lanką. Razi mnie tylko liczba emotek. Zdążyłem już jednak zauważyć, że taki masz styl, co nawet widać po profilowym. Nie jest to żaden atak, ani próba zmiany Twojego własnego, wypracowanego stylu, ale moje zdanie, które przelałem na "papier". No offence
:)
Świetnie się czyta. Nigdy nie ciągnęło mnie na Malediwy, ale to się zmienia, dzięki tej relacji.Jak napisał @wasil sporo tych emotek "Lady of emotiokon" Do tej pory 195 razy. A jak wiemy. Wszystko co oryginalne jest lepsze: dżinsy, dolary, kompakty - Ty też! Czekam na jeszcze.
"...a w kolejce pod prysznic stało się tylko niecałą godzinę, więc naprawdę nie było tak źle..."hahaha... no faktycznie dobry wynik
;-) Przez godzinę w kolejce to się jeszcze człowiek wytarza, dobrudzi.. i wtedy czujesz, że to mycie ma sens
;-)@pestycyda, masz talent! Świetna relacja. Brawo!
:-)
Nie przejmuj się. Co prawda weszlismy do wlasciwej swiatyni w skale, ale za to bezczelnie nie zaplacilismy. Probowalismy znalezc kase, nigdzie nie bylo - paszcze smoka ominelismy. Przed bramka wyladowalismy miedzy wycieczka Wlochow i niechcacy weszlismy z nimi. I tak w 4 osoby zubozylismy lankijski rzad :/Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
Niestety, w środku świątynia byla fajna, nie bede kłamać. Ale mam na koncie przeoczenie kilku ważnych zabytków, nadrobione po wielu latach, więc wszystko przed tobą [emoji1]Wysłane z mojego LLD-L31 przy użyciu Tapatalka
taka wymyślona na kolanie teoria dotycząca jaszczurki - ma krótki język, więc robaczki łapie nadziewając ogonem, niczym skorpion, i do pyszczka. Ale bardziej prawdopodobne, że to po prostu wybryk natury, jak jamnik - wyraźne cechy zwierzęcia obronnego (z punktu widzenia człowieka). Łapiemy za ogon, kręcimy nad głową i niech no ktoś podejdzie.. W przypadku jaszczurki to wręcz funkcje obronno-zaczepne - jak się ogon urwie to dystans rażenia znacznie się zwiększa. A ogon potem i tak odrośnie (chociaż to może były kończyny, hmm...)
I tak wam nieźle poszło. Ja co prawda widziałem lamparta w Afryce, ale w Yala to nawet nam przewodnik nie mówił, że jest.Najlepsze są bliskie spotkania ze słoniem.
@pestycyda - jak zwykle Twoja relacja niezwykle barwna.Śmiałam się kiedy czytałam o pogoni za lampartem. Tez nie mogliśmy się temu nadziwić
:)safari-z-dar,367,70314&p=560658&hilit=safari#p560779Gradacja naszego Josepha była taka: lampart, długo nic - lwy i hieny długo nic- nosorożec a potem tylko: "jesteście pewni że jeszcze chcecie zostać? stoimy tu już 15 minut, to tylko żyrafy, bawoły, zebry, słonie.... jest ich pełno a w CB mówią, że lampart mignął..."Kiedy mu powiedzieliśmy, że nie chcemy uganiać się za lampartem i ten ogon, który widzieliśmy na drzewie nam wystarczy był niepocieszony. Próbował nas przekonywać, że on wie lepiej bo jest super przewodnikiem. Ale my byliśmy twardzi
:):) Traf chciał, ze pod koniec dnia lampart ukazał nam się w całej okazałości jak na dłoni. Joseph o mało nie zemdlał z radości. Postał z nami przez 5 minut, pozwolił nacieszyć oczy lamparcim przedstawieniem po czym rzucił w eter krótkie "czui". Po kolejnych 5 minutach na horyzoncie ukazały się tumany kurzu
:D A odnośnie jaszczurki to ten ogon jest mechanizmem obronnym. W razie niebezpieczeństwa jaszczurka odrzuca ogon - ten się wije jeszcze jakiś czas i odciąga uwagę wroga a jaszczurka ucieka. Im dłuższy ogon tym lepiej udaje jaszczurkę i większe szanse ma ta właściwa już bezogoniasta zwiać drapieżcy. Ta z Twojego zdjęcia dożyje do późnej starości chyba
:)
@dolina_welny, tak. Hostel Amal właściwie znajdował się na plaży Dalawella. Do żółwi trzeba było przejść kawałeczek dalej, jakieś 50 m. I było ich naprawdę zatrzęsienie.Tak sobie myślę, że może to zależne od terminu wizyty? Kiedy byliście? Podczas naszego pobytu nie było też za wielu turystów, może kilkanaście osób w sumie, przez te dwa dni. Możliwe, że w sezonie, gdy ludzi jest więcej, żółwie się płoszą i tam nie podpływają?
@pestycyda Twoja relacja jak zwykle ze świetnym tekstem - i wzrusza, i śmieszy
:) W dodatku ze znajomych miejsc <3 ps. na pocieszenie, nie jesteście sami, nam też nie było dane zobaczyć lamparta w Yala
:P
Pestycydo!Okropnie mi się ta relacja nie podoba.
:? Bardzo Cię proszę, napisz, że na Malediwach i Sri Lance jest wyjątkowo brzydko...Albo jeszcze lepiej: że strasznie tam nudno i że turyści szkodzą naturze i że lepiej, aby pojechali na Mazury.Dało by się to zrobić?
:roll: Ledwo przeżyłem wyjazd dziecka do Iranu a ono wybiera się do Etiopii.I dlaczego?!Bo Pani Pestycyda tam była i zechciała to opisać...Wiem, wiem, sam sobie jestem winien, sam jej Twój tekst posunąłem
:cry:
:cry:
:cry: A w przyszłym roku Malediwy???NIE! NIE! NIE!
:roll:
Quote:Na pewno nie po okruchy nadziei prezentowane na spracowanej dłoni poszukiwacza, gdzieś na ulicy...okruchy nadziei, genialne. nie wiem co robisz na co dzien, ale rzuc to i zacznij robic lub pisac reportaze spoleczno-obyczajowe, albo podroznicze. serio.
Ja tam będę głosować na relację miesiąca
:D a mam nadzieję, ze też i roku
8-) a to wszystko tym razem za to , że pozwoliłąś spełnić wyjazdowe marzenie Marcina
8-)
:lol:
;)
:D
HejWybieramy się na Sri-Lankę w styczniu- czy jest możliwość podania kontaktu do Pana Luckiego z Kalutary w podsumowaniu?Chętnie skorzystalibyśmy z jego usług.Dzieki
@artom, mam kontakt z Luckim przez WhatsApp, prześlę Ci numer w prywatnej wiadomości. Mam nadzieję, że się Wam uda umówić, będziecie zadowoleni
:) I udanego pobytu na Sri Lance!@marcin.krakow, policzyłeś??? Poważnie???
:shock: @katka256, doceń proszę, że naprawdę się staram zmniejszyć ich liczbę, ale wiesz, nałogowcom jest trudniej
:) A, i Marcin prosił, nie wiem czemu, żeby Ci przekazać ogromne uszanowania. I że Cię bardzo lubi
:)
Relacja pierwsza klasa - szczegolnie smialam sie przy Malediwach. Niesamowite, ze udalo sie wam kabanosy przewiesc, bo zazwyczaj bardzo skrupulatnie szukaja swininy i alkoholu a bagazach na lotnisku w Male.Tak sobie mysle, czy by mojej relacji z Malediwow nie opisac, ale po co? Bo i tak nie bedzie az tak ekscytujaca jak Twoja
;-)
pestycyda napisał:Ciekawa jestem, czy ktoś w ogóle widział lamparta w Yala w takim razie
:Dudało się 3xmiśka 1xkrokodyle 0
:lol: zdjęcie z cyklu znajdź szczegół
@Fiki, piękny wynik! Niedźwiedzia zazdroszczę! Musisz się tylko poprawić z krokodyli
:DA zdjęcie...hmm, zaintrygowałeś mnie... Czy chodzi Ci o coś, co leży pod stołem? Ale lampart to raczej nie jest. Ze szczegółów, to widzę jeszcze fragment stopy
:D
WitajBardzo dobra relacja . Cieszę się że natknąłem się na ten tekst w internecie bo jest mi bardzo pomocny.W sierpniu planuję wyjazd na Srilankę w 5 osób Ja z żona i trójka naszych dzieci 20, 18 i 12 lat W związku z tym mam trochę pytań i byłoby mi bardzo miło gdybym mógł trochę uzyskać dodatkowych informacji od kogoś kto był na Srilance w sierpniu.Łatwiej by było pokorespondować na mailu dlatego podaję kontakt do siebiepolom11@wp.plpozdrawiam i mam nadzieję na kontakt do CiebieRoman i Asia
Z punktu widzenia potencjalnych wyjeżdżających na Sielankę, wszelkie pytania i odpowiedzi są mile widziane w tym temacie - ktoś może jeszcze skorzystać.
Jestem pod wrażeniem! Relacja bardzo mi się podoba! Za miesiąc lecę na Sri Lankę, będzie to już 2 raz :D Uwielbiam ten kraj, naprawdę z przeogromną przyjemnością tam wracam. Bardzo chętnie skorzystałabym z usług Lucky'iego, właśnie takiej osoby szukamy :) Byłabym wdzięczna za namiary :D
Jestem pod wrażeniem! Relacja bardzo mi się podoba! Za miesiąc lecę na Sri Lankę, będzie to już 2 raz
:D Uwielbiam ten kraj, naprawdę z przeogromną przyjemnością tam wracam. Bardzo chętnie skorzystałabym z usług Lucky'iego, właśnie takiej osoby szukamy
:) Byłabym wdzięczna za namiary
:D
Super relacja, fajnie obejrzeć miejsca widziane trzy lata temu
:) W Yala udało nam się zobaczyć ogon
:) hahahahaMasz dar! Też używam emotek, w końcu po to są!
:)
:)
:) pozdrawiam serdecznie!gdzie jedziecie teraz? już się nie mogę doczekać relacji, może pisz relacje zamiast jeździć?
;)
:Pa na serio powinnaś pisać, pisać, zatrudniłabym Cię!!! co robisz zawodowo i dlaczego nie piszesz przewodników czy czegoś takiego?
;)
(zdjęcia poglądowe. Nie posiadam takich, którymi mogłabym zilustrować emocjonalne zawirowania, których wówczas doświadczałam :/ :D
Kolejnego dnia obudziliśmy się dość wcześnie (choć „obudziliśmy się” może nie do końca jest odpowiednim słowem :/ Wieczorem Marcin nieopatrznie wyraził zaniepokojenie „a nie spadniesz przypadkiem z góry łóżka?”, czym uruchomił mój biedny, nabuzowany hormonami mózg do intensywnego, nocnego czuwania :D To okazało się nawet korzystne – pociąg do Kandy odjeżdżał o 8.30, więc przynajmniej nie zaspaliśmy :)
Bilet – 190 LKR. Przy okazji poznaliśmy lankijski system użytkowania kolei. Najpierw stoisz sobie spokojnie na dworcu i czekasz. No dobrze, może i jest dużo ludzi, ale to przecież nic strasznego, też sobie stoją spokojnie. Wszystko zmienia się, gdy pociąg wjeżdża na peron :/ :D Wtedy wszyscy zaczynają biec, przepychać się, krzyczeć i piszczeć. W tłumie migają zgubione buty i torby, dzieci płaczą. No. Mniej więcej tak :D Najgorsze jest to, że tobie też się udziela :/ :D
Do Kandy jedzie się około trzech godzin.
Kandy to drugie co do wielkości miasto na Sri Lance. Znajduje się tu Świątynia Zęba, w której podobno przechowywany jest ząb Buddy. Nic więc dziwnego, że przyjeżdża tu mnóstwo turystów. Nic więc też dziwnego, że gdy tylko wyszliśmy z dworca, natychmiast obstąpili nas wszelkiego rodzaju panowie od tuk-tuków, panowie od hoteli, panowie od świątyń, a nawet panowie od tradycyjnych tańców lankijskich. I każdy z nich chciał, abyśmy poszli właśnie z nim. A że wszyscy byli bardzo mili i nikomu nie chcieliśmy robić przykrości, postanowiliśmy, że najbardziej sprawiedliwe będzie, jak pójdziemy sami :)
Jak się okazało, nie było to takie łatwe, bo trafiliśmy na dworzec autobusowy, który się ciągnął i ciągnął i ciągnął…
W końcu znaleźliśmy wyjście. I nie dajcie się zwieść temu, może niepozornemu, wyglądowi, bo to właśnie doskonały, zakamuflowany skrót (a najbardziej zakamuflowany jest, jak pada:/ wzdłuż połamanych schodków spływa wtedy potok wody), który umożliwia przedostanie się z labiryntu autobusów, busów i straganików wszelkiego rodzaju, na normalna, zwykłą ulicę :)
I pierwszy, prawdziwy, lankijski posiłek. Doskonały – ryż z kurczakiem, ryż z rybą i dwa wyciskane soki : 640 LKR.
Tak wygląda zwykła ulica w Kandy. Niezbyt mieliśmy siłę, żeby iść dalej, poza tym, właśnie odkryliśmy bar, który nas zachwycił, zdecydowaliśmy więc, że wejdziemy do pierwszego hostelu, który przy niej zobaczymy. I faktycznie, po drugiej stronie ulicy widniał skromny napis : hostel Lemuria. Śliczna nazwa (nie mam pojęcia, co znaczy po lankijsku, ale na pewno coś ładnego :) , więc bardzo szybko podjęliśmy decyzję. Wprawdzie w środku hostel wyglądał trochę, hmmm…dziwnie? Było po prostu pusto. Wielkie lady, sprzęt kuchenny, lodówki. Ale wszystko podejrzanie puste. I czyste, i ciche. Żadnego gwaru z kuchni, żadnych napojów w lodówce. Nic. Po chwili przyszedł bardzo sympatyczny pan i wyraźnie ucieszył się na nasz widok. Nie było sensu się zastanawiać – dwie noce : 4000 LKR.
Hostel był bardzo biedniutki, ale pan był tak miły i tak szczerze uradowany naszym pobytem, że…że my też cieszyliśmy się, że śpimy akurat u niego. Gdy weszliśmy do pokoju, długo zastanawialiśmy się, w jaki, możliwie najdelikatniejszy sposób, powiedzieć mu, że mamy problem…Pokój nie miał klucza :/ a zamek wyglądał na zepsuty. Pan zrozumiał nasze obawy i przeniósł nas do drugiego pokoju. Tu był i działający zamek, i klucz, ale po chwili odkryliśmy, że nie mamy pościeli :/ :D Gdy bardzo delikatnie powiedzieliśmy panu o tym braku, obiecał, że doniesie. I czekamy do dziś :)
Ale to też właściwie nie był problem – pan był tak sympatyczny i tak bardzo się starał, że w tym akurat miejscu, klimat był dużo ważniejszy od jakichś tam wygód. Bardzo wzruszył nas ten hostel – podejrzewamy, że kiedyś był dużym, prężnie działającym miejscem, ze śniadaniami i barem (świadczyła o tym ogromna ilość sprzętu kuchennego). A teraz? No cóż, wyglądało na to, że po prostu zabrakło w nim nagle kobiecej ręki…A pan radził sobie, jak potrafił najlepiej sam…
Poza tym,
w luksusie,dużą łazienkę,wygody, umyłam się przecież w Kolombo :DCDN.@kawon30, @tarman - wpędzacie mnie w ogromne wyrzuty sumienia :/ :D zakupiłam dziś wiórki kokosowe, zobaczę, co się da zrobić :D
@adamkru, kurczę, nie pomyślałam o zastosowaniu techniki tarzania, stałam tylko bezsensownie :D spróbuję następnym razem, to może faktycznie podnieść wartość prysznica :D
Mieliśmy już nocleg u miłego pana, mieliśmy nawet ulubiony bar naprzeciwko, ale jakoś nam w tym Kandy nie szło. Tzn. szło, tylko może nie do końca zgodnie z jakimkolwiek planem. Plątaliśmy się tak bez ładu i składu – niezdecydowani i rozleniwieni.
Doplątaliśmy się do Świątyni Zęba Buddy, ale do jej zwiedzania nie byliśmy do końca przekonani. Właściwie nie wiem, dlaczego. Niby chcieliśmy, ale też nie chcieliśmy – dopadła nas jakaś taka turystyczna apatia :/ Odbyliśmy kilka przyjacielskich rozmów – „nie, bardzo dziękujemy, ale nie jesteśmy zainteresowani pokazem tańca tradycyjnego”, a gdy w końcu podjęliśmy męską decyzję i postanowiliśmy wziąć się w garść i „nie spać, zwiedzać”, to okazało się, że niestety, za późno :/ Już nas tam nie chciano – pan cofnął nas spod samego wejścia z powodu zbyt krótkich spodenek do kolan (:/ ?), choć przed nami wpuszczono grupę dużo bardziej roznegliżowaną (dlatego uważam, że to był kłamliwy powód! Po prostu zaczęliśmy chyba wszystkim działać na nerwy takim marudząco-niezdecydowanym stylem bycia :D
Ponieważ, jak każda kobieta, znam najlepszy sposób na wszelkie niepowodzenia, natychmiast przekułam tę porażkę w sukces i wybraliśmy się na zakupy :D I zakupiliśmy Marcinowi przecudnej urody spodnie w słonie za 780 LKR (a żeby ten zakup nie był zupełnie bezużyteczny, Marcin postanowił owe spodnie wykorzystywać później jako piżamę. Niestety. W nocy rozpękły się w kroku, tworząc komarom autostradę do, hmmm… raju? :/ :D Mówiłam. Oj, nie szło nam w tym Kandy, nie szło :/ :D
W dodatku po drodze co chwilę napotykaliśmy cukiernie i kawiarenki, więc pod kompleks doszliśmy ubożsi o 480 LKR i ciężsi o przynajmniej siedem gatunków ciastek (ale było warto :) . I znowu trochę odechciało nam się zwiedzania. Ale być w Kandy i nie zobaczyć świątyni…? :/ (wiem, strasznie marudzę. Teraz zupełnie tego nie rozumiem. Ale, szczerze mówiąc, takiego dnia jeszcze nie miałam. Może to był jakiś spóźniony jet lag? Albo szok po wylocie z Malediwów, gdzie wszystko było błękitne? Teraz żałuję ogromnie i składam sobie solenną obietnicę znad klawiatury, że od tej pory, gdziekolwiek pojadę, będę wchodzić do KAŻDEJ świątyni, jaką napotkam!)
Świątynia Zęba Buddy znajduje się na terenie kompleksu, w którym można zwiedzić też Pałac Królewski, Muzeum Buddyzmu i Muzeum Słonia Raja – do każdego obiektu kupuje się osobne bilety (choć muzeum słonia, według przewodnika, jest bezpłatne). Pokręciliśmy się wokół kas, pozastanawialiśmy nad naszym życiem i zdecydowaliśmy, że słonia Raja to możemy (łaskawcy się znaleźli :/ :D obejrzeć. Tym bardziej, że podobno, w specjalnie klimatyzowanej sali, znajduje się on sam – wypchany (poza tym, nie chcieliśmy, żeby spodnie w słonie się zmarnowały :D Znaleźliśmy więc jakąś boczną bramkę, w okolicach, w których według nas miało znajdować się muzeum i już-już wchodziliśmy do budynku, gdy nagle świat się zatrzymał, z wieżyczki strażniczej usłyszeliśmy głośne „Stop!” i ujrzeliśmy skierowane w nas lufy broni :/ A Marcin skasował wszystkie zdjęcia z nerwów (nie bez wpływu na tę decyzję był fakt, że na większości z nich uwiecznił właśnie strażników – z bronią i w pełnym umundurowaniu). Wprawdzie zdjęcia robił bardzo dyskretnie – nie mieliśmy pewności, czy wolno - ale nim dobiegł do nas pan z obsługi, byliśmy przekonani, że właśnie popełniliśmy jedno z najgorszych przestępstw i nie unikniemy więzienia :/ Jednak popełniliśmy czyn w sumie dużo gorszy – otóż okazało się, że po terenie całego kompleksu chodzi się na boso (a nie, jak zazwyczaj, ściąga buty przed wejściem do świątyni). Zrobiło się nam bardzo głupio, bo możemy sobie marudzić i jęczeć, ale zawsze staramy się szanować kulturę, którą poznajemy.
Pan z obsługi wyprowadził nas za bramkę, a po drodze dowiedzieliśmy się, że za wejście do muzeum słonia również trzeba zapłacić :/ I na nic nasze korzenie się w szczerych przeprosinach. Przekroczyliśmy granicę wytrzymałości panów z obsługi – w końcu każdy ma dość takich marudzących, niezdecydowanych, pałętających się wokół świątyni godzinami i łamiących przepisy pseudo-turystów. Choć trzeba przyznać, że fason trzymali do końca. Anglojęzyczny pan nie pozbył się uprzejmego uśmiechu nawet wtedy, gdy wycedził do nas : „Muzeum – zamknięte. Świątynia – zamknięta”. I dodał : „ A wy teraz macie pokaz tańców tradycyjnych” popychając nas zachęcająco w pożądanym kierunku :/ :D
Co było robić? Choć cały dzień z powodzeniem unikaliśmy pokazu tańców, teraz poszliśmy w kierunku sali widowiskowej, mową ciała pokazując niebywałe szczęście i ekscytację. W ramach przeprosin :/ :D
Bilet na pokaz kosztuje 1000 LKR. Całą salę wypełniali utrudzeni turyści z wycieczek zorganizowanych, które raczej miały dużo bardziej intensywny program, niż nasza :/ :D A wiem to stąd, że nim jeszcze zgasły światła na sali, co drugi widz zasnął :/ :D
Nam natomiast sam pokaz bardzo się podobał (aż było nam trochę głupio, że tak się przed nim broniliśmy :/ :D, choć na pewno nie możemy go ocenić w pełni. Robiła wrażenie egzotyczna muzyka, stroje i maski, natomiast trzeba by bardziej znać lankijską kulturę, aby móc docenić przekaz.
Druga część widowiska odbywała się na zewnątrz budynku. Było dużo bębnienia, plucie ogniem i chodzenie po rozżarzonych węglach. Żar od ognia buchał na widzów, a bębny wprowadzały w coś w rodzaju transu. I może ktoś mówić, że to „nieprawdziwe”, „udawane” – owszem, to po prostu praca artystów, ale z drugiej strony, oglądając występ „Mazowsza” nie wymagam, żeby występujące w nim panie mieszkały w lepiankach.
Do hostelu wracaliśmy w deszczu. Pan właściciel zrobił nam natomiast przemiłą niespodziankę. Czekał na nas w hallu z tajemniczym uśmiechem. Gdy odsłonił lodówkę, na pustych do tej pory półkach stały cztery butelki – dwie z wodą, dwie z piwem imbirowym. Wzruszyło mnie to niesamowicie. Wreszcie miał klientów, więc mógł zainwestować w towar…. Wykupiliśmy mu zatem wszystko (200 LKR. A piwo było okropnie niedobre (nie, nie ma w nim alkoholu :D – żeby nie zrobić przykrości panu, wylaliśmy je do toalety pod osłoną nocy :D Lodówka znowu została zupełnie pusta, a pan, żeby upewnić nas o swojej uczciwości, łamanym angielskim wytłumaczył zasady wyceniania produktów na Sri Lance. Otóż na każdej butelce, bardzo małym drukiem, napisana jest cena maksymalna, której nie wolno sprzedawcy przekroczyć.
A gdybyście byli kiedyś w Kandy, to polecam zwiedzenie całego kompleksu Świątyni Zęba Buddy. Szczerze polecam. Po powrocie obejrzałam zdjęcia w internecie i naprawdę robi wrażenie :D
Obiecaliśmy sobie, że kolejnego dnia już nie zmarnujemy takim niezdecydowaniem. Wprawdzie trochę padało, ale wstaliśmy w dobrym humorze i pełni energii do zwiedzania :D (Marcin może trochę mniej - ale na to wpływ miały komary i pośrednio spodnie w słonie :/ :D a raczej ich brak w strategicznych miejscach :D
Szybkie śniadanie w naszym barze (230 LKR) i szybko na dworzec autobusowy. Zamierzaliśmy pojechać do ogrodu botanicznego Peradenija, który znajduje się 7 km od miasta.
Autobusem jedzie się tam ok. 20 min, a bilet kosztuje 20 LKR.
Za wejście do ogrodu trzeba zapłacić 1500 LKR, ale, jeśli ktoś lubi rośliny, warto. Znajdują się w nim przeróżne gatunki drzew, niektóre naprawdę olbrzymie.
Co jakiś czas kropiło, co jakiś czas wychodziło słońce. Nie muszę chyba mówić, która część zwiedzania była przyjemniejsza :D
Był przepiękny, bambusowy las (właściwie : łąka :)
Były malutkie, urocze sadzawki.
I najbardziej znane drzewo, właściwie wizytówka ogrodu - prawie 160-letni figowiec, który ma tak rozłożyste gałęzie, że nie jest w stanie utrzymać ich samodzielnie i potrzebuje podpórek.
I różne inne roślinne dziwolągi :)
Figowiec, oprócz funkcji reprezentacyjnej, pełni też funkcję praktyczną :D
I było też coś, co sprawiło mi naprawdę olbrzymią przyjemność :) Gdy przedzieraliśmy się przez pewien wyjątkowo zarośnięty zakątek, poczuliśmy nagle ostry, zwierzęcy zapach. "Małpy! Tu muszą być małpy" - zakrzyknął światowy znawca przyrody (czyli ja :D Spojrzeliśmy w górę i...
Tysiące nietoperzy. Przepiękne. Nasze pierwsze podejście do nietoperzy na Malediwach to w porównaniu nie było warte nawet wzmianki...
Staliśmy z zadartymi głowami dobrą godzinę (choć muszę się przyznać, że trochę zaprzątało mi głowę pytanie : jak one się wypróżniają? :/ :D
Nigdy wcześniej nie widziałam ich z tak bliska. Dużym zaskoczeniem były skórzaste skrzydła, którymi zwierzątka owijały się, jak płaszczami.
Ogród został stworzony w XIV w. i ma ponad 60 ha. Spokojnie można się w nim zagubić i na cały dzień, przechodząc z jednej "roślinnej krainy" do drugiej.
A na koniec spotkała mnie jeszcze taka niespodzianka :)
Popatrzcie, jak łypie zza skrzydeł :) Ten biedak, zamiast iść spać na drzewo, jak każdy inny, z jakichś powodów uznał, że jednak najwygodniejsze gałązki będą na krzaczku przy publicznej toalecie :D
Naprawdę, bardzo ciekawe zwierzęta.
Do Kandy wróciliśmy około 15.00. Mieliśmy obowiązki wobec naszego baru :) (jedne z najlepszych posiłków na Sri Lance. Zakochaliśmy się w nich bez pamięci, a ponieważ nie mieliśmy pewności, czy jeszcze gdzieś trafimy na tak dobre jedzenie, musieliśmy trochę nadrobić :D Tak więc, od 15.00 odwiedziliśmy bar trzy razy :D
Kupiliśmy też miejscową kartę do telefonu (125 LKR + 199 pakiet internet). Trochę mieliśmy już dosyć, że ciągle musimy pić herbatę :/ :D ("O, popatrz, w tym lokalu jest Wi-FI. Wejdziemy i zamówimy herbatę" :D Nie mogliśmy zamówić niczego innego, bo wtedy nie starczyłoby nam miejsca na nasz bar :D a w nim niestety Wi-Fi nie było :D
Znaleźliśmy również targ. Tam to dopiero było fajnie! (mnóstwo herbat! Ale nie trzeba było ich pić :) Przeróżne - aromatyzowane, z dodatkami, średnia cena to ok. 600 LKR za 400 g) (no dobrze, przyznam się - w sumie kupiliśmy prawie 2 kg :/ :D I kosmetyki z olejkiem z drzewa sandałowego, które podobno ma znakomite działanie przeciwzmarszczkowe (nie to, żebym potrzebowała, wcale, nic a nic! Tak po prostu kupiłam...no...na pamiątkę :D Dwa kremy - 1200 LKR ("Co tam, oszczędziliśmy na biletach..." :/ :D
Ale się opłacało, bo pan sprzedawca podzielił się z nami tajemną wiedzą. Otóż jakiś kilometr za naszym hostelem jest supermarket. A w tym supermarkecie alkohol. PRAWDZIWY. :D Taka informacja pobudza bardziej, niż kawa :D
Ruszyliśmy więc w stronę supermarketu, prawie doprowadzając do zawału pana z hostelu. Stał w drzwiach i czekał na nas, a gdy zobaczył, że szybkim (bardzo szybkim :D ) krokiem mijamy wejście, był przekonany, że się zgubiliśmy. Machał i krzyczał, próbując nam pomóc - musieliśmy zawrócić i na migi przekazać mu, że jeszcze idziemy po, no...po...jedzenie! Supermarket był faktycznie znakomicie zaopatrzony (piwo Lion - 160 LKR), ale gdy wracaliśmy, przeżyliśmy chwilę strachu. Nie do końca byliśmy pewni, jak to jest z tą legalnością alkoholu na Sri Lance. No dobrze, jest w sklepie, ale może nie można go posiadać, albo coś? :/ :D Nie śmiejcie się, takie myśli przychodzą człowiekowi do głowy, gdy zatrzymuje się przy nim kawalkada policjantów :) Na szczęście okazało się, że chcieli się tylko przywitać i zapytać, czy przypadkiem się nie zgubiliśmy :)
Powiem Wam, że to był bardzo dobry dzień :)
CDN.Wieczorem zarezerwowaliśmy nocleg w Dambuli, mieście oddalonym od Kandy o jakieś 150 km. Trochę przykro było się żegnać z naszym panem, jakoś poczuliśmy się za niego odpowiedzialni (ale chyba przynieśliśmy mu też trochę szczęścia – zaraz po nas zameldowała się w puściutkim hostelu para Lankijczyków). Znowu wykupiliśmy mu cały towar z lodówki (tym razem były to dwa jogurty – „Śniadanie” – jak dumnie stwierdził pan) i wyruszyliśmy na dworzec. Kolejny problem z biznesowym podróżowaniem polega na tym, że tak jakby człowiekowi się trochę przestawia w głowie :/ :D Szczególnie mocno widać to podczas pakowania (bo skoro na pokład można zabrać prawie nieograniczoną ilość bagażu, to dlaczego mam nie wziąć jeszcze jednej sukienki? I butów? I pięciu książek? I telewizora? A, nie, telewizora nie :D W każdym razie ten fakt trochę utrudniał przemieszczanie się (i nie zapominajmy, że prawie w każdym miejscu w plecaku lądowały kolejne kilogramy herbaty :/ bo skąd miałam wiedzieć, czy ta nowa nie jest przypadkiem LEPSZA? :D
Bilet autobusowy do Dambuli kosztował 110 LKR, a podróż trwała około 2,5 godziny. Wprawdzie do hostelu było od dworca dość blisko, ale w końcu Marcin naprawdę nie mógł już nieść tych wszystkich plecaków :D (@pabien, proszę, podziękuj córkom za inspirację, to jest genialny pomysł :D podczas następnej podróży zamierzam spakować się do walizki :D Na pewno Marcinowi będzie wygodniej :D Pod hostel podjechaliśmy więc tuk-tukiem (200 LKR).
I wtedy trochę opadła nam szczęka…
Hostel AOI. Przepiękne miejsce. Ogromne, śliczne pokoje, wielki, ukryty w zieleni taras, cisza i spokój. Nie jestem przyzwyczajona do takich luksusów, w dodatku za równowartość nieco ponad 23 zł.
Hostel prowadzi przemiła rodzina, dbająca bardzo serdecznie o każdego gościa. W malutkiej recepcji leżał stos ulotek z miejscami wartymi odwiedzenia – i co najważniejsze : dużo z nich pisane było po prostu ręcznie i zawierało informacje na temat lokalnego transportu, przystanków, miejscowych barów i sklepów.
Rozlokowaliśmy się w pokoju i lokalnym autobusem (35 LKR) podjechaliśmy do centrum. Żeby dostać się do Golden Temple, trzeba wysiąść na autobusowej zajezdni i pokonać jeszcze około pół kilometra na piechotę. Wprawdzie może droga nie jest wyjątkowo ciekawa – prowadzi przez dzielnicę hurtowni i budynków przemysłowych – ale za to jest tam dużo pracowniczych barów.
Złota Świątynia usytuowana jest na górze, wokół której został wybudowany nowoczesny kompleks buddyjski.
Buddyjskie muzeum, do którego wchodzi się przez rozwartą paszczę smoka. My nie weszliśmy. Nie ufam istotom o tak doskonałym uzębieniu :D
Nad budynkiem postawiono olbrzymi posąg Buddy.
A wokół, na sztucznej górze, ponad 80 figurek jego uczniów, niosących przeróżne przedmioty.
No dobrze, zgadzam się, trochę to jednak jest tandetnawe :/ :D Podobno na terenie kompleksu mieści się też rozgłośnia radiowa, stacja telewizyjna, wydawnictwo prasowe oraz uniwersytet. I okazała willa mnicha, który tym wszystkim zarządza :/