Dodaj Komentarz
Komentarze (12)
tiktak
7 grudnia 2018 21:44
Odpowiedz
Trochę dziwnie nam było ten samochód z kierowcą wynajmować, ale w Birmie tak trzeba.Po pierwsze - bo cudzoziemcy nie mogą wynająć auta bez kierowcy.Po drugie - nawet gdyby mogli, to niechybnie natychmiast wyrządziliby tym szkodę sobie i otoczeniupowodując jakiś straszny wypadek zaraz po opuszczeniu wypożyczalni.Rzecz w tym, że tutaj jeździ się jeszcze inaczej niż w Chinach, Indiach czy Nepalu.Tam wszystko jest jasne - trąbi się non stop, jedzie jak się da, lewą, prawą stroną albo środkiem, więcwiadomo, że wszystko jest nieprzewidywalne i każdy uważa na siebie i innych.A w Birmie?Niby jedziemy grzecznie, aż tu nagle, na ukos przez skrzyżowanie, potem trochę lewą.Chwilę potem - znowu jak należy.Manewry kierowców są nie do przewidzenia poza jednym przypadkiem:gdy jesteśmy pieszym - wszyscy bez wyjątku będą próbowali nas rozjechać.To wcale nie żart. Jeżeli będziecie w Rangunie i zajdzie potrzeba znalezienia się po drugiej stronieulicy - nie dajcie się zwieść tym, że na jezdni są namalowane pasy!Wynajmijcie taksówkę! Niech Was tam zawiezie!Ocalicie życie!Fatty okazał się bardzo miłym, kulturalnym i pracowitym człowiekiem.Kontakt znaleźliśmy na FB i z całego serca możemy go polecić, gdyby ktoś też chciał sobie trochępo Myanmie autem pojeździć.Obawiałem się trochę, czy rzeczywiście będzie na nas w Heho czekał - nie chciał bowiem żadnej zaliczkia na wszystkie pytania zadawane przez Messengera odpowiadał cokolwiek lakonicznie: "Ok", "See U"i trudno było coś więcej z niego wydusić.Zjawił się jednak niezawodnie i pracował wytrwale przez 8 dni.Wszystko kosztowało 500 USD.Miałem trochę problem z tym "Fatty".Nie lubię ksywek typu "Gruby", "Łysy", "Kulawy".Wydaje mi się, że robię krzywdę ich posiadaczowi, zwracając się do niego w ten sposób.Zapytałem Fattyego jak ma na prawdę na imię.- Nie będziesz w stanie wymówić, stwierdził i wypowiedział faktycznie coś dziwnego.- Nikt tak się do mnie nie zwraca, podsumował.- No to jak mówi do ciebie np. żona?, spytałem.- A, żona to mówi "kalayy"- No to świetnie, to może tak będę się do ciebie zwracał?- Eee, nie, nie. Ty tak nie możesz, byłoby głupio. Kalayy to znaczy "dzidziusiu".No i został "Fatty".
tiktak
8 grudnia 2018 09:04
Odpowiedz
Zanim jednak w nasze życie wkroczył kierowca z Birmy - była wiza, bilety na samolot i innesprawy socjalno - bytowe.Opowiem wszystko po kolei, bo Myanma okazała się idealnym krajem do samodzielnego zwiedzaniai może ktoś zechce powtórzyć wycieczkę.Samolot z Warszawy do Rangunu kosztował nas 2100 PLN / os. a bilety kupiliśmy z półrocznymwyprzedzeniem.W kwietniu ubiegłego roku Qatar również miał promocję na ten kierunek, więc jest szansa, że powtórzy tow kolejnych latach.Z wizą nie trzeba się spieszyć, jest ważna przez 100 dni od daty wydania, więc nie możemy jej kupićwcześniej, niż trzy miesiące przed wylotem.Kosztuje 50 USD, wszystko załatwia się przez Internet w ciągu paru godzin, wystarczy w Google wpisać"Myanmar Visa" i znajdziemy potrzebny serwis rządowy, pośrednicy nie są potrzebni.Przeloty na liniach wewnętrznych do szczególnie tanich nie należą.Są obsługiwane przez nieduże samoloty ATR.Każdy z potrzebnych nam przelotów trwa godzinę, mniej więcej i kosztuje od 90 do 110 USD.Serwis jest bardzo przyzwoity, nawet przy tak krótkiej podróży dają jeść i pić a lokalne porty lotniczesą schludne i dobrze zorganizowane.Jest kilka linii obsługujących połączenia krajowe, my korzystaliśmy KBZ Airlines.W Birmie płaci się Kyatami. W hotelach, w miejscach turystycznych możemy też rozliczyć się w USD.Praktycznie jest jednak mieć przy sobie lokalne pieniądze.Wymianę robi się w kantorach, tych nie brakuje, ale są nieco specyficzne.Wszędzie na świecie kurs wymiany najbardziej niekorzystny jest na lotnisku i w okolicydużych atrakcji turystycznych.Tutaj jest dokładnie na odwrót - najkorzystniej było na lotnisku w Rangunie i przy pagodzie Shwedagon.Dla prostego rachunku można w tym roku przyjąć, że 1 USD = 1500 KYT albo, że 1000 KYT = 2.5 PLNPoważny problem stanowi stan wymienianych banknotów dolarowych o wyższych nominałach.Mają na tym punkcie zupełnego hopla.Jakikolwiek znaczek lub dopisek na pieniążku - dyskwalifikuje go.To samo w sytuacji gdy widać na nim linię zgięcia.Nie wspominam nawet o naddarciu czy zagiętym rogu.Jeżeli zatem wybierzecie się do Birmy zabierzcie dolary prosto z drukarni i wsadźcie je między kartkiprzewodnika, żeby się nie pogięły.W przeciwnym razie przywieziecie je z powrotem.Z płatnością kartą nie ma żadnych problemów, choć nie zrobimy tego w taksówce czy mniejszym sklepiku.Hotele są dość tanie, można przespać się nawet za parę dolarów, jednak z tymi najtańszymi nie robiliśmy eksperymentów.30 - 40 USD za trzyosobowy pokój rodzinny ze śniadaniem daje szansę na całkiem przyzwoity nocleg.Za 50 - 100 USD mamy już bardzo wysoki standard.
nico-muc
13 grudnia 2018 23:39
Odpowiedz
TikTak napisał:W kolejnym dniu mieliśmy pływać łodzią po Inle.Przejrzeliśmy zawczasu programy proponowanych tu wodnych wycieczek i szczerze mówiąc,miałem wątpliwości, czy to pływanie mi się spodoba.Uznaliśmy, że nic nam nie odpowiada i w związku z tym - wynajmiemy łódkę i sami powiemy sternikowi, gdzie ma płynąć, żeby się nam podobało.Niestety, po chwili namysłu, wyszło na jaw, że nie wiemy, gdzie mogłoby być takie miejsce.Ostatecznie więc zdecydowaliśmy się na "De Lux".Jak to nie wiadomo gdzie płynąć na pocztę
:)Fajna relacja wspomnienia wróciły, a z jeziora naprawdę fajnie było wysłać pocztówki do znajomych - poczta na palach ot dla tych co szukają takich "atrakcji"
eskie
26 grudnia 2018 11:10
Odpowiedz
Może ukradnij* jedną kostkę i pokazuj ją w sklepach.*nie zapomnij zostawić napiwku
:)
tiktak
28 grudnia 2018 05:08
Odpowiedz
Że też nam to nie przyszło do głowy
:roll: Żeby było całkiem śmiesznie, w ostatni dzień pobytu, w Rangunie wyszedłem wieczorem z hotelu,żeby pozbyć się resztek kyatów.Trafiłem przecznicę dalej na sklep biedronkopodobny i tam natknąłem się na ten nieszczęsny cukier.
:lol:
lipiniorz25
1 stycznia 2019 23:40
Odpowiedz
Re: Księżyc nad Birmą02 Sty 2019 00:05TikTak Zobacz ostatni postPiszesz z przyszłości?
:D
pestycyda
5 stycznia 2019 16:03
Odpowiedz
@TikTak, dziękuję za kolejną, cudowną relację! I ponownie muszę napisać - uwielbiam Cię!
:D Twoje poczucie humoru rozkłada mnie na łopatki
:D Może pokusiłbyś się o ogólne podsumowanie kosztów?
tiktak
6 stycznia 2019 09:50
Odpowiedz
Właśnie zabrałem się za niedzielną poranną kawę.To najmilsza niedzielna poranna kawa ever.Dziękuję!
:oops: Wybraliśmy się w ten rejon również za Twoją sprawą, po lekturze relacji z wyprawy do Kambodży.W podstawówce też miałem taką koleżankę - Magdę i ona również ZAWSZE pisała lepsze wypracowania
:)=================================W Birmie byliśmy rozrzutni i wydaliśmy więcej pieniędzy niż to było konieczne.Wydatki na osobę były następujące:* Samolot Warszawa-Rangun-Warszawa 2100.- PLN* Dwa przeloty wewnętrzne Rangun-Heho, Bagan-Rangun 700.- PLN * Pozostałe wydatki, w tym: * hotele, * samochód, * wstępy, * jedzenie, * 18 jadeitowych słoni, a nie, przepraszam, na osobę to będzie 6 słoni, * 3 szopki bożonarodzeniowe, * 3 komplety podkładek z laki pod piwo, * 3 szaliczki typu: "ooo..., Mila popatrz jaki śliczny szaliczek" - ja szaliczka nie dostałem, ale i tak wychodzi po trzy na głowę, * 0.66666 srebrnych koralików ( kupiliśmy dwa komplety, też oczywiście ślicznych, koralików, więc średnio wychodzi taka nieokrągła ilość na osobę, bo ja koralików nie noszę) * 0.33333 DREWNIANA ŻABA Ha! nareszcie coś dla mnie! Żaba jest super! Ma w komplecie patyczek i jak tym patyczkiem jeździć jej po grzbiecie - to rechoce. * 0.66666 longyi, nie będę chodził w spódnicy, nawet jak pisze, że to męska, * 0.33333 karty SD, bo ilość zdjęć, jakie trzeba było zrobić, przerosła moje najśmielsze oczekiwania, * gong buddyjski, * 0.33333 książki o historii Buddy, * 0.33333 bardzo pięknej rzeźby z nenufarami, 1000 USD, czyli 3800.- PLN=================================================================WSZYSTKO RAZEM 6600.- PLN / osobęDo tego jeszcze balon. Ale nie napiszę ile kosztował.PozdrawiamTomek
kat-lee
6 stycznia 2019 12:45
Odpowiedz
Rewelacja! Jak zawsze zresztą
:D Nicka z początku nie skojarzyłam, ale styl od razu wydał sie znajom
:DCo do tych balonów, to ze zdjęć mi wychodzi, że fajnie też zostać na ziemi i sobie te balony na tle wshodzącego słońca oglądac
:DI pytanie konkretne: jakby tak se chciał Waszą trasę zrobić bez kierowcy, a tylko komunikacją, z przeproszeniem, publiczną, to dałoby radę? Pewnie trzeba by dorzucić z tydzień na samo przemieszczanie sie
:D
tiktak
6 stycznia 2019 19:41
Odpowiedz
Dziękuję i bardzo się cieszę, że nie wyszło nudno - tym razem wyjazd był nad wyraz spokojny.Nie pomagaliśmy szukać zgubionej narzeczonej, nie było trzęsienia ziemi, jak zdarzyło się kiedyś - słowem nie bardzo jest o czym pisać.
:D Jeżeli oprzeć się na komunikacji "publicznej" też nie powinno być źle i dużo więcej czasu nie stracimy.Podaż różnego rodzaju usług lokomocyjnych jest duża i w miarę szybko można coś trafić - tuk-tuka, taxi,orurowanego pickupa, który tutaj występuje zamiast mikrobusów.Uznaliśmy jednak, że przy trzech osobach - taksówka na stałe nie wyjdzie dużo drożej,a nie trzeba ciągle szukać i targować się o cenę.Poza dłuższymi trasami, takimi jak np. Rangun - Bagan, Rangun - Mandalay, tak czy inaczej jesteśmyskazani na taksówki - coś takiego jak autobus miejski nie rzuciło mi się w oczy.Kierowca znający choć kilka słów po angielsku - wcale tak często się nie zdarza.A jeszcze taki, który nie będzie żuł betelu to już zjawisko tak niespotykane jak biały słoń.Warto więc pewnie zaprzyjaźnić się na dłużej, jeżeli już ktoś sensowny za kółkiem nam się trafi.
kaya
11 stycznia 2019 17:00
Odpowiedz
Dzieki wielkie za napisanie tej relacji, swietnie sie czytalo. Informacje napewno sie przydadza na ten lub przyszly rok
:)
A to most U Bein, dla którego musieliśmy porzucić wałęsanie się po pagodach Sikong:
Jak widać - prezentuje się trochę rozdrypowo ale jest sławny - ze względu na materiał: drewno tekowe i znaczną długość.
Śmiem przypuszczać, że obecnie jego jedyne praktyczne zastosowanie, to wabienie turystów.
Turyści dają się wabić zdjęciami zachodu słońca, a jakże, które zrobili ich poprzednicy i wrzucili do sieci.
My też poszliśmy na ten lep, wynajęli łódkę, wyciągnęli aparaty i razem z innymi czekali...
Zachód odbył się jak należy.
Niestety, znowu nigdzie nie udało się kupić cukru palmowego. :cry: :cry:Kolejny zachód słońca w Birmie miał się odbyć już daleko od Mandalay - w Monywie.
Zanim jednak wyjechaliśmy na dobre - była Inwa do której nie zdążyliśmy wczoraj.
Przewodnik zniechęcał raczej do tego miejsca, pisząc, że za wiele to tu do oglądania nie ma.
Fatty twierdził jednak, że ludziom się z reguły w Inwie podoba i upierał się, że nas też tam
zawiezie.
Rano zatem wyjechaliśmy parę kilometrów za Mandalay i wsiedli w prom, bo cel był na drugim brzegu.
Okazało się, że na łódce się nie skończy, po drugiej stronie na turystów czekają dziesiątki dorożek.
Byliśmy zdecydowani zwiedzać na piechotę, ale jeden z naganiaczy całkiem sprawnie mówił
po angielsku i przekonywał, że to plan bez sensu.
I rzeczywiście.
Inwa to wiejski teren - pola, krzaki, trochę lasu, potem znów jakieś uprawy a to wszystko poprzetykane, tu i ówdzie,
budowlami, które ocalały, gdy dawną stolicę nawiedziło trzęsienie ziemi.
Widoki więc są tu całkiem sympatyczne a trek w płaskiej, nadrzecznej okolicy byłby przyjemny.
Teren jest jednak dość rozległy, więc bez dwukółki i konika - to przedsięwzięcie na cały dzień.
Ranek to dobra pora na Inwę.
Zorganizowane grupy docierają tu później, byliśmy praktycznie sami więc tym bardziej Inwa, zgodnie
z obietnicą Fattyego, nam się podobała.
Poranna wycieczka i to, że jesteśmy bez towarzystwa ma też i ujemne strony - cała energia sprzedawców
pamiątek nie rozprasza się na boki, tylko atakuje z pełną siłą.
Trzeba się, niestety, trochę naopędzać.
Trafił mi się jednak stragan, gdzie były rzeczy z drewna wywołujące opad szczęki.
Pod wieżą strażniczą pani prowadzi działalność handlową a jej mąż, na tyłach budki - działalność produkcyjną.
Filigranowe rzeźby powstają z jednego kawałka teku, niewiarygodne, że to się nie rozleci w trakcie pracy dłutem.
Nigdzie później równie ładnych rzeczy nie spotkałem.
Zapomniałem, ile kosztowała dorożka - nie była to raczej kwota znacząca, zdaje się, że 8000. KYT, czyli 20 PLN mniej więcej.
Cały objazd zajął nam półtorej godziny ale gdyby nie to, że czekała droga do Monywy - pewnie pokręcilibyśmy się ciut dłużej.
Na przykład o klasztorze Maha Aungmye przewodnik pisał, że pewnie najbardziej to się nim nietoperze mogą zainteresować.
Nie wiem skąd taka ocena.
Przypuszczam, że jej autorowi szkoda na dwukółkę było, obtarły go buty i chciał jak najszybciej do domu.
W Inwie, podobnie, jak w innych miejscach, nikt nie słyszał o cukrze palmowym. :cry:Monywa nie jest już takim całkiem oczywistym celem dla wycieczek i tylko niektóre biura przywożą tutaj
swoich klientów.
Pewnie dlatego, że w zasadzie to nie ma tu żadnych ważnych zabytków.
Tymczasem lokalnych turystów jest niemało.
Wszystko za sprawą monumentalnych współcześnie postawionych świątyń.
Trzeba przyznać, że robią wrażenie i ani przez chwilę nie żałowałem, że wybraliśmy się oglądać ten "Disneyland".
(Wcale nie obrażam Birmańczyków, sami tak mówią o budowlanych dokonaniach tutejszych mnichów).
Wrażenie na odwiedzających wywoływane jest tu na dwa sposoby:
Sposób 1: ogląda się małe posągi Buddy których jest bardzo, baaardzo dużo
Sposób 2: ogląda się posągi Buddy których aż tak dużo nie ma ale same w sobie są bardzo, baaardzo duże
Wariant nr 1 jest realizowany w Thanboddhay Paya.
Wizerunków świętej postaci mają tutaj pół miliona sztuk - dużych, średnich, małych i całkiem malutkich.
Tymi ostatnimi są wyłożone kolumny wokół świątyni i ściany w środku.
Budowla robi wrażenie rozmachem, złotem, kolorami i finezyjnymi ornamentami.
A gdyby ktoś nie miał ochoty płacić 3USD za wejście do środka (a może 1USD, nie pamiętam) twierdząc, że
już dużo razy widział wnętrze buddyjskiej świątyni - tym razem powinien się jednak wykosztować.
Środek też zadziwia.
Kawałek za miastem teren zaczyna się wznosić by później przejść w całkiem stromo nachylone wzgórze.
U jego stóp jest forma pośrednia pomiędzy "Wariantem 1" a "Wariantem 2": Ogród Tysiąca Buddów.
Też fajny.
Gdy tylko go miniemy, w pełnej krasie pokazuje się Bodhi Tataung, czyli "Wariant 2".
Stojący Budda ma 130m wysokości i 25 pięter po których możemy w jego brzuchu chodzić, oglądając
malowidła na temat etapów ludzkiej egzystencji.
Jak widać, tutaj piekło jest jeszcze bardziej nieprzyjemne, bo nie tylko parzy ale jeszcze kłuje różnymi
ostrymi i niebezpiecznymi narzędziami.
Prostokąty widoczne na postaci Buddy, to okna.
Wersja leżąca też jest niczego sobie, ma blisko 100 metrów.
Na tym się sprawa nie kończy - obok powstaje kolejny monument, tym razem na siedząco.
Zaraz przy bramie do Ogrodu Tysiąca Buddów jest restauracja z Myanmarskim menu.
Nie wiem, czy to skutek obecności "swojego", tj. Fattyego czy sposób funkcjonowania tutejszej gastronomii:
nie przynieśli karty dań, żeby sobie coś wybrać, tylko postawili na stole wszystko, co było w kuchni.
Jadło się tylko to, na co przyszła ochota.
Sądząc po tym, że rachunek był niewygórowany (na nasze pieniądze jakieś 50 PLN za cztery osoby) pewnie też
płaci się za to, co się zje a nie za to co trafiło na stół.
Było smacznie, więc gdyby ktoś tam był i też chciał coś przetrącić, na zdjęciu szyld restauracji.
Taki sposób obsługi przydarzył się nam jeszcze w innym miejscu, więc to może powszechna metoda
karmienia.
Powszechne jest też uznanie i szacunek dla Aung San Suu Kyi, której zdjęcia ludzie wieszają sobie
w miejscach pracy.
Poniżej, w misce, cukier palmowy.
To co u nas uważa się za wyjątkowo niedietetyczne tutaj uchodzi za środek poprawiający trawienie,
bardzo zdrową rzecz, którą trzeba zakończyć każdy obiad.
Niestety, również i dzisiaj w żadnym sklepie, gdy chcieliśmy go kupić - nikt nie wiedział o co nam może chodzić. :cry:
Że też nam to nie przyszło do głowy :roll:
Żeby było całkiem śmiesznie, w ostatni dzień pobytu, w Rangunie wyszedłem wieczorem z hotelu,
żeby pozbyć się resztek kyatów.
Trafiłem przecznicę dalej na sklep biedronkopodobny i tam natknąłem się na ten nieszczęsny cukier. :lol:Gdy wieczorem, po rozstaniu z przerośniętym Buddą dotarliśmy do miasta - Monywa nas zaskoczyła.
To wcale nie jakaś miejscowość na uboczu.
Porządne hotele, centra handlowe, kilkupasmowe ulice, pomniki kogoś kto kogoś od czegoś wyzwolił - słowem prawie europejsko.
W okolicy jest pewnie uprawiana herbata, bo w hotelu był do nabycia cały wybór jej gatunków a w pokoju znaleźliśmy
zestaw dla herbacianych smakoszy: czajnik, w którym nastawiało się temperaturę 87.5 stopnia albo dla innej herbaty 82 stopnie,
ze trzy komplety różnych rodzajów naczyń do picia, tacki, łyżeczki itd. itp.
Fatty twierdził, że upraw herbaty jednak nie zobaczymy bo w Birmie są one prowadzone wysoko, w górach, poza utartą drogą.
Wcześniej napisałem, że "prawie europejsko", bo gdy odbić trochę od głównej ulicy w mieście już jest inaczej.
Wzdłuż ulicy rzędy straganów z dwoma najpotrzebniejszymi do życia towarami: jedzeniem i telefonami komórkowymi.
A kierowcy wszelkich pojazdów, niezależnie od tego ile mają kół - próbują rozjechać każdego, kto tylko postawi nogę na drodze.
Drugi raz Monywa zaskoczyła nas, gdy na takim ulicznym kramie z jedzeniem chcieliśmy sobie kupić prażone orzeszki.
Pełno tych orzeszków było, stół za stołem, lada za ladą a na nich piętrzące się, usypane z nich piramidy.
Już zabieraliśmy się za jedzenie, gdy Ela zauważyła, że te orzeszki mają nogi i czułki.
W okolicy Monywy jest jezioro wulkaniczne a w nim są uprawy spiruliny, to taka alga czy glon jakiś.
W jej towarzystwie mieszkają te robaczki, które później pełnią rolę popularnej tutaj przekąski.
Trzecie zaskoczenie miało miejsce na drugi dzień.
Pod Monywą mieszkał kiedyś alchemik, który umiał latać.
Ponieważ chętnych, żeby potrafić tak jak on - było trochę a nauka tej umiejętności chwilę trwała, powstało
osiedle wokół groty, gdzie alchemik praktykował.
Rzecz miała miejsce w XIV wieku ale budowa i zagospodarowywanie jaskiń w tej okolicy miało się dobrze jeszcze
na początku poprzedniego stulecia.
Jaskinie Hpo Win Daung i prawie nowe, w porównaniu z tymi pierwszymi: Shwe Ba Taung - okazały się jednym z najciekawszych
miejsc w Birmie, w jakie zdarzyło się nam trafić.
A wcale na ich temat w przewodnikach wiele nie ma.
Żeby jaskinie zobaczyć, trzeba zapłacić równowartość kilkunastu złotych a potem wejść w wyciosany w skale wąwóz.
Czy to wygląda jak jaskinia?
Kiedy już pozbieraliśmy opadnięte szczęki zabraliśmy się za organoleptyczne zbadanie tego, co zbadać się dało, czyli było
w zasięgu ręki.
Wyglądało, że tak ta jak i inne kunsztowne elewacje nie są ulepione z zaprawy, tylko zostały pracowicie wykute w kamieniu.