0
TikTak 7 grudnia 2018 14:38
DSC08158.JPG


Na drugi dzień, rano, polecieliśmy do Heho.Port lotniczy w Heho specjalnie duży nie jest, obsługuje ruch turystyczny w okolicy jeziora Inle.
A Inle to żelazny punkt wszystkich wycieczek do Birmy.
Sposobów na spędzenie czasu w okolicy może być kilka.

DSC08163.JPG


Pierwotnie przymierzaliśmy się do trekingu przez wioski w okolicy jeziora.
Doszliśmy jednak do wniosku, że skoro nie planujemy pracy doktorskiej z etnografii
tych okolic ani nie jesteśmy zatwardziałymi wędrowcami, to chyba sobie odpuścimy.

W okolicy Inle zamierzaliśmy spędzić trzy dni.
Pierwszego dnia z rana, po przylocie zaplanowaliśmy wycieczkę do Pindaya Caves.
Drugiego - mieliśmy pływać po jeziorze.
Trzeciego zaś - wybrać się do pobliskiego Kakku.

Dodatkowym punktem w programie były obchody Tzaungmon Full Moon Festival w Taunggyi, gdzie
ponad sto lat temu święto przerodziło się w Fire Balloon Festival.

Najlepszym miejscem na nocleg w tej okolicy jest Nyaungshwe - tam mieliśmy spędzić trzy noce.
Trafiliśmy do Manor Hotel.
Do zamieszkania jak najbardziej się on nadaje.
Polecamy też, niemal obok, bar / restaurację "Red Star".

DSC08278.JPG


Odległości pomiędzy wymienionymi miejscami nie są szczególnie duże, 1-2 godziny jazdy samochodem
w jedną stronę.
Nie ma tu jednak czegoś takiego jak przystanek autobusowy i rozkład jazdy.
Komunikacja lokalna opiera się o nieregularny transport prywatny.
Umówiona na parę dni taksówka jest zatem chyba jedynym skutecznym rozwiązaniem, jeżeli jesteśmy związani
jakimś harmonogramem i to czy dane miejsce odwiedzimy w środę czy w piątek sprawia nam różnicę.

Na szczęście Fatty, o którym wspomniałem wcześniej zjawił się niezawodnie na lotnisku.
Podobnie, jak jego ojciec, przez lata pracował w korporacji taksówkowej.
Po zmianach politycznych w 2013r. nastąpiła prywatyzacja jego przedsiębiorstwa.
Na korzystnych warunkach mógł wykupić swój warsztat pracy, czyli Toyotę Crown, u nas to jakaś
starsza wersja Lexusa.
Teraz jest na własnym rozrachunku, jak twierdził, wiedzie mu się lepiej a my jesteśmy jego drugim
w karierze klientem z Europy.

DSC08164.JPG



Pindaya Caves to całkiem ciekawe miejsce, nie jest to jednak jakieś "must see".
W rozległych, podziemnych, naturalnego pochodzenia grotach postawiono setki, jeśli nie tysiące
wizerunków Buddy.
Jaskinie są używane jako miejsce kultu od kilkuset lat ale nie widać tu za bardzo śladów historii.
Otoczenie wejścia bardziej przypomina wesołe miasteczko niż obiekt religijny lub kulturalny.

DSC08176.JPG



DSC08178.JPG



DSC08191.JPG


Wnętrze jest znacznie ciekawsze, jaskinie są ogromne, figury Buddy duże, złote i bardzo liczne.
Te ustawione bardziej współcześnie mają podpisy z danymi ich fundatorów - ludzie z całego świata.

DSC08213.JPG



DSC08222.JPG



DSC08224.JPG



DSC08226.JPG


Podobnie jak wczoraj, budziliśmy zainteresowanie i co chwilę ktoś chciał sobie robić
z nami zdjęcie.
Było to całkiem miłe, ale na zdrowy rozum - na prawdę nie mam pojęcia:
dlaczego sprawiało mi to przyjemność?!

DSC08217.JPG


Wizyta w jaskiniach byłaby całkiem udana, gdybyśmy na koniec nie trafili na tablicę
z wykładem na temat buddyjskich zasad reinkarnacji:

DSC08227.JPG


Pod spodem punkt po punkcie jasno wyłożono, za co się idzie do piekła:

DSC08228.JPG


Niektóre punkty są całkiem przydatne, np. ten o robieniu krzywdy mnichowi - dzięki niemu właśnie
udało się nam przejść ulicę w Rangunie.
Ale ten przedostani?!
Jeżeli dobrze zrozumiałem to tłumaczenie tłumaczenia - to nie wolno robić czegoś bez sensu!
Mam przechlapane.
Jedyna nadzieja w tym, że ten regulamin piekła dotyczy tylko buddystów.Dociekaliśmy wytrwale o co chodzi z tym świętem Tazaungmon, co ma ono upamiętniać albo do czego namawiać.
No i Eli udało się w końcu wyszukać, że inaczej jest to "Święto Światła" a wspomina ono krótkotrwałe
zstąpienie Buddy na Ziemię, już po osiągnięciu nirwany.

Zdarzeniu temu, podobno, towarzyszyły liczne efekty świetlne - stąd taka nazwa.
Tłumaczy to, dlaczego w różnych miejscach kraju świętowanie wiąże się z wodowaniem zapalonych świeczek,
wypuszczaniem w niebo baloników i z tym podobnymi poczynaniami.

- Tam niedaleko jest miasteczko, Taunggyi czy jakoś inaczej i oni tam te baloniki puszczają.

Z perspektywy domu, zanim wyjechaliśmy, tak to właśnie wyglądało i zawczasu umówiliśmy się z Fattym, że nas
w dogodnym czasie na oglądanie tych baloników zabierze.
Tym dogodnym czasem była siódma wieczorem, zaraz po zaliczeniu jaskiń.

Okazało się, że Taunggyi jest blisko Nyaungshwe (tam nocowaliśmy) ale tylko w poziomie.
W pionie oddzielała nas godzinna jazda w górę, po niezliczonych serpentynach, w towarzystwie setek skuterów,
motocykli i orurowanych pickupów, które tutaj służą za lokalny transport osobowy.

W końcu na szczycie znalazło się "miasteczko".
Z bankami, hotelami, dwupasmowymi arteriami, pewnie ze 200tys. mieszkańców.
Horda motocykli i pickupów pędziła w jedną stronę a policja przeorganizowała ruch w całym mieście,
wysyłając w końcu cały ten strumień na wertepy, gdzieś na obrzeżach.

Tłukliśmy się jeszcze z kwadrans po ciemnych wykrotach, w towarzystwie jednośladów z wyraźnymi
inklinacjami samobójczymi.

I nagle ...

Stanęła przed nami otworem szeroka, szeroka dolina szczelnie wypełniona po horyzont ludźmi.
W tłumie rozbłyskały kolorowe światełka, nad tłumem unosiły się rozświetlone jakąś łuną opary i dymy.
W lewo i w prawo, w górę i w dół po niebie sunęły świetlne szperacze, jakby szukały nadlatującego bombowca.
Do tego głośna muzyka, z każdego zakątka inna i non stop wystrzały petard i sztucznych ogni.

Utknęliśmy w korku, bo tłum zaczął się trochę mieszać z pojazdami.
O, o, oooo!!!!, ze sto metrów od nas w górę zaczął wędrować gigantyczny balon...
Cały obwieszony parafinowymi światełkami gubił je trochę, obrzucając roztopioną parafiną i ogniem ludzi poniżej.
A gdy znalazł się ciut wyżej wystrzelił setkami kolorowych ogni.

Takiego malowniczego rozgardiaszu w życiu nie widziałem.
Chociaż, nie.
Widziałem w kinie, to było w dolinie Morannor, gdy armia Gondoru i Rohanu zmierzyła się z armią Saurona :lol:

DSC08313.JPG



DSC08315.JPG



DSC08324.JPG


Wypuszczanie balonów miało charakter współzawodnictwa.
Co chwilę w tłum wjeżdżały samochody nowych drużyn balonowych, otoczone bardzo aktywnie dopingującymi kibicami.

DSC08300.JPG


Mniej więcej co drugi pojazd powietrzny ruszał szczęśliwie w górę.
Jedne stawały w płomieniach zaraz na starcie, inne płonąc waliły się w tłum z wysokości kilkudziesięciu metrów, często eksplodując
nagromadzonymi na pokładzie fajerwerkami.

- Eeee, w tym roku całkiem spokojnie, tylko pięciu poparzonych i to niegroźnie, stwierdził uśmiechnięty Fatty,
gdy na drugi dzień pytałem go, czy nie wie, jak się ta zabawa zakończyła.

DSC05265.JPG



DSC05267.JPG



DSC05270.JPG

W kolejnym dniu mieliśmy pływać łodzią po Inle.

Przejrzeliśmy zawczasu programy proponowanych tu wodnych wycieczek i szczerze mówiąc,
miałem wątpliwości, czy to pływanie mi się spodoba.

Z opisów i filmików na Youtube wynikało, że do wyboru są trzy typowe programy: Zwykły, De Lux i Sagar.
"Zwykły" polega na tym, że odwiedza się fabrykę cygar, fabrykę srebra, fabrykę szalików i jeżeli starczy czasu
to jeszcze jakąś inną.
"De Lux" to odwiedziny w fabryce cygar, w fabryce srebra, fabryce szalików i żeby było coś więcej,
płynie się do Indein.
"Sagar" jest dla wytrwałych i spragnionych bardziej ekstremalnych wyczynów - przez kilka godzin non stop trzeba
wsłuchiwać się w warkot silnika, aż zobaczymy drugie jezioro, które jest połączone z Inle kanałem.

Uznaliśmy, że nic nam nie odpowiada i w związku z tym - wynajmiemy łódkę i sami powiemy sternikowi, gdzie ma
płynąć, żeby się nam podobało.
Niestety, po chwili namysłu, wyszło na jaw, że nie wiemy, gdzie mogłoby być takie miejsce.
Ostatecznie więc zdecydowaliśmy się na "De Lux".

Łódź w Nyangshwe wynajmuje się bez specjalnych zabiegów organizacyjnych.
Trzeba w odpowiednim czasie, między siódmą a dziewiątą wyjść przed hotel i rozglądać się
na lewo i prawo, tak jakbyśmy czegoś szukali.
Na pewno zaraz podjedzie motocykl i dostaniemy propozycję wycieczki po jeziorze.

Port wyglądał dość egzotycznie a łódki miały fajny kształt i nawet zaczęło nam się na tej wycieczce podobać.

DSC08339.JPG


Zrozumiałem w końcu o co chodzi z tym Inle:
Nic szczególnego tu nie ma.
Ale zwykłe rzeczy połączyły się ze sobą w niezwykły sposób i dlatego całość jest niezwykła.

DSC08349.JPG



DSC08388.JPG



DSC08392.JPG



DSC08398.JPG



DSC08401.JPG



DSC08402.JPG


Fabryki były nawet całkiem przyjemnym urozmaiceniem i w zasadzie nie psuły wycieczki.
Nawet jeżeli ktoś nie znosi takich rzeczy - w przypadku Inle da się to przeżyć.

Aby dotrzeć do Indein łódź musi opuścić jezioro i pokonać kilkukilometrowy kanał.
Po drodze trzeba też w końcu - zatankować: :)

DSC08467.JPG



Wcześniej jednak łódka zawija do przystani przy świątyni Phaung Daw Oo.

DSC08425.JPG



DSC08427.JPG



DSC08433.JPG



DSC08428.JPG



DSC08435.JPG


Phaungdaw jest miejscem kultu religijnego.
Trudno powiedzieć, jak określić ludzi tu przybywających ale raczej powiedziałbym, że to pielgrzymi a nie turyści.
Przyciąga ich pięć małych figur Buddy, którym przypisywana jest szczególna historia i co za tym idzie - moc.
W tej chwili są one pokryte tak grubą warstwą złota, że wyglądają jak pięć małych bałwanków.
Jednak przybywający niezłomnie i gromadnie pracują aby zbliżyć je kształtem do kuli.

DSC08451.JPG



DSC08444.JPG


Paniom nie wolno naklejać złotych płatków ale mogą za to przynosić kwiatki.

DSC08446.JPG


Indein to las stup na zboczu wzniesienia z pagodą pośrodku.
Do otoczonej przez nie świątyni wiedzie chyba kilometrowa, jeśli nie dłuższa zadaszona kolumnada.
Zmieniła się w najdłuższy pasaż handlowy, jaki widziałem.
Tym razem wszystko jest raczej dla turystów.
Niektóre rzeczy bardzo kusiły, wyglądały ciekawie, były stare.
Trudno jednak poznać ich pochodzenie i lepiej nie ryzykować wywozu.

DSC08485.JPG



DSC08489.JPG



DSC08491.JPG



DSC08497.JPG



DSC08500.JPG



DSC08501.JPG


Może to dlatego, że szczyt sezonu był przed nami - w Indein było bardzo spokojnie,
Na ścieżkach tylko głosy dzwonków zamocowanych na wierzchołkach stup,

Za sprawą Fattyego poczęstowaliśmy się jedzeniem wystawionym do publicznego użytku w świątyni.

DSC08502.JPG



DSC08503.JPG


Wzbraniałem się, mówiąc, że nie będę biednym wyjadał.
Fatty stwierdził jednak, że to nie jest dla biednych, tylko dla każdego, kto chce i nawet w dobrym tonie
jest coś przetrącić.
Ale jeśli mam ochotę, to zawsze mogę coś rzucić do skarbonki, żeby dla następnych kiedyś nie brakło.
Przymusu jednak nie ma.
Zawartość wspólnej miski to usmażone orzeszki a po bokach kiszona zielona herbata i kiszony imbir.
Tutaj są to podstawowe składniki sałatek i trudno zjeść obiad bez nich.
Mnie to smakowało i nawet sobie słoik kiszonej herbaty z chili przywiozłem do domu.

Pływanie po jeziorze, zwłaszcza, gdy się chce obejrzeć wszystkie stragany w Indein zajmuje cały dzień.
Gdy już słońce zaczynało się powoli chylić zaliczyliśmy jeszcze jeden żelazny punkt na Inle - sklepy
z pamiątkami do których turystów ma przyciągać kilka zatrudnionych tu pań z plemienia Padaung.

Byłem zdecydowanie na NIE wobec takich atrakcji ale potrzebny nam był akurat kibelek, było po drodze- no i zacumowaliśmy.

Okazało się, że starsza pani z Padaung całkiem dobrze radzi sobie z angielskim.
Jest bardzo miła w obyciu i rozmowie.
Zamieniliśmy więc parę słów i w końcu - zrobili fotkę wbrew pierwotnym zamiarom.

DSC08510.JPG



Ledwie przed zachodem wpadliśmy jeszcze do Nga Hpe Kyaung.
We wszystkich przewodnikach pisze, że to "Świątynia Skaczących Kotów".
Pewnie kiedyś tak było - mnisi wytresowali zwierzaki albo z nudów albo żeby się czymś wyróżnić.
Teraz ilość kotów na m2 nie odstaje tu od przeciętnej krajowej, a te co się kręcą w pobliżu,
na szczęście też nie mają akrobatycznych skłonności.
Tylko ci, co piszą przewodniki będą musieli w końcu coś samodzielnie napisać, zmiast <Ctrl-C> <Ctrl-V> :geek:
Oj, będzie problem, tyle pracy :cry:
Miejsce chcieliśmy ominąć ale Fatty zapewniał, że byłby to błąd - klasztor jest autentyczny, stary i w historii
Birmy ma swoje miejsce.
Rzeczywiście, ma swój urok, chwilę tu przesiedzieliśmy.
Ja przestudiowałem zawieszoną pod sufitem obrazkową historię Buddy, żeby trochę w końcu ogarnąć
to, w co te tłumy spotykanych na co dzień ludzi - wierzą.
Później, w Amarapurze, znalazłem książkę z takimi samymi rysunkami.

DSC08507.JPG



DSC08518.JPG



DSC08521.JPG


Pływając po jeziorze wszyscy turyści zaliczają jeszcze "pływający targ".
Codziennie targowisko zawija w inne miejsce i na tym polega jego szczególny rodzaj.

Powiedzieliśmy, że nie chcemy na targowisko.
I to był właśnie nasz wkład w zaplanowanie trasy po Inle.

Opłata za łódź dla czterech osób w wersji "De Lux", za cały dzień, wyniosła 45tys. KYT, czyli 115 PLN na nasze pieniądze.
Wcześniej myśleliśmy, że to pomyłka w cenniku i chodzi o jedną osobę.
Dałem trochę więcej, bo nawet wobec tutejszych cen wydawało mi się to mało wobec nakładu pracy
i poświęconego czasu.
Pewnie naruszyłem ugruntowane relacje ekonomiczne i teraz się tym martwię... :cry:Zorganizowane grupy turystyczne najczęściej przylatują do Heho z rana.
Potem zaliczają jezioro w wersji "Normal", rzadziej "De Lux" a wieczorem już są znowu w samolocie czy autobusie.

Tymczasem niedaleko są nie tylko Pindaya Caves ale jest też i Kakku.
Dojazd do Kakku jest cokolwiek uciążliwy - droga kręta i wąska.

Jedzie się jednak przez wioski, które turystów raczej nie oglądają.
Można więc popatrzeć na birmańską prowincję taką, jak wygląda na prawdę.
Są zatem pola ryżowe, plantacje trzciny cukrowej, uprawiane palmy kokosowe i daktylowe, pola bananowców.
Malowniczo też prezentują się nasadzenia z drzew tekowych.
Dla tych widoków, myślę, że nawet, gdyby Kakku nie było - warto przejechać się po wiejskich okolicach.

DSC08555.JPG




Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

tiktak 7 grudnia 2018 21:44 Odpowiedz
Trochę dziwnie nam było ten samochód z kierowcą wynajmować, ale w Birmie tak trzeba.Po pierwsze - bo cudzoziemcy nie mogą wynająć auta bez kierowcy.Po drugie - nawet gdyby mogli, to niechybnie natychmiast wyrządziliby tym szkodę sobie i otoczeniupowodując jakiś straszny wypadek zaraz po opuszczeniu wypożyczalni.Rzecz w tym, że tutaj jeździ się jeszcze inaczej niż w Chinach, Indiach czy Nepalu.Tam wszystko jest jasne - trąbi się non stop, jedzie jak się da, lewą, prawą stroną albo środkiem, więcwiadomo, że wszystko jest nieprzewidywalne i każdy uważa na siebie i innych.A w Birmie?Niby jedziemy grzecznie, aż tu nagle, na ukos przez skrzyżowanie, potem trochę lewą.Chwilę potem - znowu jak należy.Manewry kierowców są nie do przewidzenia poza jednym przypadkiem:gdy jesteśmy pieszym - wszyscy bez wyjątku będą próbowali nas rozjechać.To wcale nie żart. Jeżeli będziecie w Rangunie i zajdzie potrzeba znalezienia się po drugiej stronieulicy - nie dajcie się zwieść tym, że na jezdni są namalowane pasy!Wynajmijcie taksówkę! Niech Was tam zawiezie!Ocalicie życie!Fatty okazał się bardzo miłym, kulturalnym i pracowitym człowiekiem.Kontakt znaleźliśmy na FB i z całego serca możemy go polecić, gdyby ktoś też chciał sobie trochępo Myanmie autem pojeździć.Obawiałem się trochę, czy rzeczywiście będzie na nas w Heho czekał - nie chciał bowiem żadnej zaliczkia na wszystkie pytania zadawane przez Messengera odpowiadał cokolwiek lakonicznie: "Ok", "See U"i trudno było coś więcej z niego wydusić.Zjawił się jednak niezawodnie i pracował wytrwale przez 8 dni.Wszystko kosztowało 500 USD.Miałem trochę problem z tym "Fatty".Nie lubię ksywek typu "Gruby", "Łysy", "Kulawy".Wydaje mi się, że robię krzywdę ich posiadaczowi, zwracając się do niego w ten sposób.Zapytałem Fattyego jak ma na prawdę na imię.- Nie będziesz w stanie wymówić, stwierdził i wypowiedział faktycznie coś dziwnego.- Nikt tak się do mnie nie zwraca, podsumował.- No to jak mówi do ciebie np. żona?, spytałem.- A, żona to mówi "kalayy"- No to świetnie, to może tak będę się do ciebie zwracał?- Eee, nie, nie. Ty tak nie możesz, byłoby głupio. Kalayy to znaczy "dzidziusiu".No i został "Fatty".
tiktak 8 grudnia 2018 09:04 Odpowiedz
Zanim jednak w nasze życie wkroczył kierowca z Birmy - była wiza, bilety na samolot i innesprawy socjalno - bytowe.Opowiem wszystko po kolei, bo Myanma okazała się idealnym krajem do samodzielnego zwiedzaniai może ktoś zechce powtórzyć wycieczkę.Samolot z Warszawy do Rangunu kosztował nas 2100 PLN / os. a bilety kupiliśmy z półrocznymwyprzedzeniem.W kwietniu ubiegłego roku Qatar również miał promocję na ten kierunek, więc jest szansa, że powtórzy tow kolejnych latach.Z wizą nie trzeba się spieszyć, jest ważna przez 100 dni od daty wydania, więc nie możemy jej kupićwcześniej, niż trzy miesiące przed wylotem.Kosztuje 50 USD, wszystko załatwia się przez Internet w ciągu paru godzin, wystarczy w Google wpisać"Myanmar Visa" i znajdziemy potrzebny serwis rządowy, pośrednicy nie są potrzebni.Przeloty na liniach wewnętrznych do szczególnie tanich nie należą.Są obsługiwane przez nieduże samoloty ATR.Każdy z potrzebnych nam przelotów trwa godzinę, mniej więcej i kosztuje od 90 do 110 USD.Serwis jest bardzo przyzwoity, nawet przy tak krótkiej podróży dają jeść i pić a lokalne porty lotniczesą schludne i dobrze zorganizowane.Jest kilka linii obsługujących połączenia krajowe, my korzystaliśmy KBZ Airlines.W Birmie płaci się Kyatami. W hotelach, w miejscach turystycznych możemy też rozliczyć się w USD.Praktycznie jest jednak mieć przy sobie lokalne pieniądze.Wymianę robi się w kantorach, tych nie brakuje, ale są nieco specyficzne.Wszędzie na świecie kurs wymiany najbardziej niekorzystny jest na lotnisku i w okolicydużych atrakcji turystycznych.Tutaj jest dokładnie na odwrót - najkorzystniej było na lotnisku w Rangunie i przy pagodzie Shwedagon.Dla prostego rachunku można w tym roku przyjąć, że 1 USD = 1500 KYT albo, że 1000 KYT = 2.5 PLNPoważny problem stanowi stan wymienianych banknotów dolarowych o wyższych nominałach.Mają na tym punkcie zupełnego hopla.Jakikolwiek znaczek lub dopisek na pieniążku - dyskwalifikuje go.To samo w sytuacji gdy widać na nim linię zgięcia.Nie wspominam nawet o naddarciu czy zagiętym rogu.Jeżeli zatem wybierzecie się do Birmy zabierzcie dolary prosto z drukarni i wsadźcie je między kartkiprzewodnika, żeby się nie pogięły.W przeciwnym razie przywieziecie je z powrotem.Z płatnością kartą nie ma żadnych problemów, choć nie zrobimy tego w taksówce czy mniejszym sklepiku.Hotele są dość tanie, można przespać się nawet za parę dolarów, jednak z tymi najtańszymi nie robiliśmy eksperymentów.30 - 40 USD za trzyosobowy pokój rodzinny ze śniadaniem daje szansę na całkiem przyzwoity nocleg.Za 50 - 100 USD mamy już bardzo wysoki standard.
nico-muc 13 grudnia 2018 23:39 Odpowiedz
TikTak napisał:W kolejnym dniu mieliśmy pływać łodzią po Inle.Przejrzeliśmy zawczasu programy proponowanych tu wodnych wycieczek i szczerze mówiąc,miałem wątpliwości, czy to pływanie mi się spodoba.Uznaliśmy, że nic nam nie odpowiada i w związku z tym - wynajmiemy łódkę i sami powiemy sternikowi, gdzie ma płynąć, żeby się nam podobało.Niestety, po chwili namysłu, wyszło na jaw, że nie wiemy, gdzie mogłoby być takie miejsce.Ostatecznie więc zdecydowaliśmy się na "De Lux".Jak to nie wiadomo gdzie płynąć na pocztę :)Fajna relacja wspomnienia wróciły, a z jeziora naprawdę fajnie było wysłać pocztówki do znajomych - poczta na palach ot dla tych co szukają takich "atrakcji"
tiktak 14 grudnia 2018 11:13 Odpowiedz
Dzięki:)A ta poczta to daleko od brzegu? :lol:
eskie 26 grudnia 2018 11:10 Odpowiedz
Może ukradnij* jedną kostkę i pokazuj ją w sklepach.*nie zapomnij zostawić napiwku :)
tiktak 28 grudnia 2018 05:08 Odpowiedz
Że też nam to nie przyszło do głowy :roll: Żeby było całkiem śmiesznie, w ostatni dzień pobytu, w Rangunie wyszedłem wieczorem z hotelu,żeby pozbyć się resztek kyatów.Trafiłem przecznicę dalej na sklep biedronkopodobny i tam natknąłem się na ten nieszczęsny cukier. :lol:
lipiniorz25 1 stycznia 2019 23:40 Odpowiedz
Re: Księżyc nad Birmą02 Sty 2019 00:05TikTak Zobacz ostatni postPiszesz z przyszłości? :D
pestycyda 5 stycznia 2019 16:03 Odpowiedz
@TikTak, dziękuję za kolejną, cudowną relację! I ponownie muszę napisać - uwielbiam Cię! :D Twoje poczucie humoru rozkłada mnie na łopatki :D Może pokusiłbyś się o ogólne podsumowanie kosztów?
tiktak 6 stycznia 2019 09:50 Odpowiedz
Właśnie zabrałem się za niedzielną poranną kawę.To najmilsza niedzielna poranna kawa ever.Dziękuję! :oops: Wybraliśmy się w ten rejon również za Twoją sprawą, po lekturze relacji z wyprawy do Kambodży.W podstawówce też miałem taką koleżankę - Magdę i ona również ZAWSZE pisała lepsze wypracowania :)=================================W Birmie byliśmy rozrzutni i wydaliśmy więcej pieniędzy niż to było konieczne.Wydatki na osobę były następujące:* Samolot Warszawa-Rangun-Warszawa 2100.- PLN* Dwa przeloty wewnętrzne Rangun-Heho, Bagan-Rangun 700.- PLN * Pozostałe wydatki, w tym: * hotele, * samochód, * wstępy, * jedzenie, * 18 jadeitowych słoni, a nie, przepraszam, na osobę to będzie 6 słoni, * 3 szopki bożonarodzeniowe, * 3 komplety podkładek z laki pod piwo, * 3 szaliczki typu: "ooo..., Mila popatrz jaki śliczny szaliczek" - ja szaliczka nie dostałem, ale i tak wychodzi po trzy na głowę, * 0.66666 srebrnych koralików ( kupiliśmy dwa komplety, też oczywiście ślicznych, koralików, więc średnio wychodzi taka nieokrągła ilość na osobę, bo ja koralików nie noszę) * 0.33333 DREWNIANA ŻABA Ha! nareszcie coś dla mnie! Żaba jest super! Ma w komplecie patyczek i jak tym patyczkiem jeździć jej po grzbiecie - to rechoce. * 0.66666 longyi, nie będę chodził w spódnicy, nawet jak pisze, że to męska, * 0.33333 karty SD, bo ilość zdjęć, jakie trzeba było zrobić, przerosła moje najśmielsze oczekiwania, * gong buddyjski, * 0.33333 książki o historii Buddy, * 0.33333 bardzo pięknej rzeźby z nenufarami, 1000 USD, czyli 3800.- PLN=================================================================WSZYSTKO RAZEM 6600.- PLN / osobęDo tego jeszcze balon. Ale nie napiszę ile kosztował.PozdrawiamTomek
kat-lee 6 stycznia 2019 12:45 Odpowiedz
Rewelacja! Jak zawsze zresztą :D Nicka z początku nie skojarzyłam, ale styl od razu wydał sie znajom :DCo do tych balonów, to ze zdjęć mi wychodzi, że fajnie też zostać na ziemi i sobie te balony na tle wshodzącego słońca oglądac :DI pytanie konkretne: jakby tak se chciał Waszą trasę zrobić bez kierowcy, a tylko komunikacją, z przeproszeniem, publiczną, to dałoby radę? Pewnie trzeba by dorzucić z tydzień na samo przemieszczanie sie :D
tiktak 6 stycznia 2019 19:41 Odpowiedz
Dziękuję i bardzo się cieszę, że nie wyszło nudno - tym razem wyjazd był nad wyraz spokojny.Nie pomagaliśmy szukać zgubionej narzeczonej, nie było trzęsienia ziemi, jak zdarzyło się kiedyś - słowem nie bardzo jest o czym pisać. :D Jeżeli oprzeć się na komunikacji "publicznej" też nie powinno być źle i dużo więcej czasu nie stracimy.Podaż różnego rodzaju usług lokomocyjnych jest duża i w miarę szybko można coś trafić - tuk-tuka, taxi,orurowanego pickupa, który tutaj występuje zamiast mikrobusów.Uznaliśmy jednak, że przy trzech osobach - taksówka na stałe nie wyjdzie dużo drożej,a nie trzeba ciągle szukać i targować się o cenę.Poza dłuższymi trasami, takimi jak np. Rangun - Bagan, Rangun - Mandalay, tak czy inaczej jesteśmyskazani na taksówki - coś takiego jak autobus miejski nie rzuciło mi się w oczy.Kierowca znający choć kilka słów po angielsku - wcale tak często się nie zdarza.A jeszcze taki, który nie będzie żuł betelu to już zjawisko tak niespotykane jak biały słoń.Warto więc pewnie zaprzyjaźnić się na dłużej, jeżeli już ktoś sensowny za kółkiem nam się trafi.
kaya 11 stycznia 2019 17:00 Odpowiedz
Dzieki wielkie za napisanie tej relacji, swietnie sie czytalo. Informacje napewno sie przydadza na ten lub przyszly rok :)