Dochodzimy do platformy. Jest ich 6, ale udostępnione do zwiedzania są tylko 2. Trzeba zdjąć buty i chodzi się w skarpetkach. Na szczęście wyszło słońce i jest sucho.
To właśnie jedna z platform dla nas do oglądania:
Odcisków jest mnóstwo. Dostajemy kartkę ze zdjęciami kilkunastu różnych okazów i słuchamy opowieści.
Absolutnie unikatowe miejsce, nawet dla zwykłego zjadacza chleba
;-)
Te znaki to oczywiście jakiś umyślny chciał je odłupać. Kilka razy zresztą próbowano ukraść i generalnie łapano takie osoby. Teraz już wszędzie są kamery i pilnują.
Na wieczór wracamy do St. John's. Pogoda się psuje, trochę kropi i wieje. Odwiedzamy najbardziej wysunięty na wschód punkt Kanady z latarnią.
Cape Spear:
Samolot mamy dopiero po północy, jedziemy jeszcze pooglądać wzgórze i widoki z niego na St. John's:
Samo miasto robimy tylko przejazdem. Ładnie wyglądają tylko kolorowe elewacje domów.
Oddajemy samochód. Dobrze nam się sprawował. Łącznie z Anticosti zrobiliśmy 4100 km, co daje imponującą średnią 500 km dziennie.
Nasz Westjet do Londynu Gatwick trochę się spóźnił. W nocy znowu dają dobre jedzenie i napoje za free.
To jeszcze nie koniec. Mamy jeszcze sobotę/niedzielę w Wielkiej Brytanii, ale o tym już w następnym i ostatnim odcinku.Po przylocie do Gatwick rozdzielamy się. Wypożyczamy samochody i jedziemy w różne strony. W moim planie jest odwiedzenie Canterbury, Stonehenge i Old Harry's Rocks. Kawał jazdy.
Najpierw jadę w stronę Canterbury zobaczyć katedrę i ruiny opactwa. Pogoda zmieniła się na 20+ stopni i jest mocne słońce. A że to sobota to także niestety tłumy ludzi, od których zupełnie odwykliśmy w Kanadzie.
Katedra piękna, ale 100 zł za wstęp uważam za dużą przesadę, więc oglądam z zewnątrz
:)
Do opactwa wstęp niewiele taniej. Pogłupieli.
Za to kościół św. Marcina, najstarszy zachowany kościół parafialny w Anglii z VI wieku jest dostępny za darmo i nikogo tu nie ma.
Deptak w Canterbury, udało mi się złapać z mniejszą ilością ludzi.
I jeszcze katedra pomiędzy budynkami:
Czekało mnie teraz kilka godzin jazdy w drugą stronę i jak mogłem się spodziewać, w Stonehenge były takie tłumy, że nie dało się kupić biletu. Eh, brak przygotowania. Przejeżdżam drogą 3x w jedną i w drugą i robię zdjęcia z daleka. Okropny sposób na zaliczenie największej atrakcji Anglii
:(
Na wieczór dojeżdżam do Old Harry's Rocks. Ktoś daje mi bilet parkingowy i idę na szlak. Uwielbiam klify i te robią mega wrażenie.
Całe wybrzeże jurajskie w tej części Anglii ma podobne widoki, no ale ja tylko zajrzę w to jedno miejsce.
Styrany na maxa jadę do Bournemouth na nocleg. Rano już tylko dojazd do Gatwick, oddanie samochodu i transfer flixem na LHR. British Airways zabiera mnie do Warszawy.
To była kolejna wspaniała podróż w nieoczywiste miejsca.
cart napisał:w Stonehenge były takie tłumy, że nie dało się kupić biletuPrzy cenie biletu 1 szyling to nic dziwnego, że się wyprzedają szybko
:lol: Faktycznie odwiedzone miejsca nieoczywiste, nawet sobie człowiek nie zdaje sprawy ile miejsc na świecie nie jest odwiedzanych przez turystów, bo nie przebiły się do głównego nurtu. Może to i lepiej?Piękna relacja
;)
Dochodzimy do platformy. Jest ich 6, ale udostępnione do zwiedzania są tylko 2. Trzeba zdjąć buty i chodzi się w skarpetkach. Na szczęście wyszło słońce i jest sucho.
To właśnie jedna z platform dla nas do oglądania:
Odcisków jest mnóstwo. Dostajemy kartkę ze zdjęciami kilkunastu różnych okazów i słuchamy opowieści.
Absolutnie unikatowe miejsce, nawet dla zwykłego zjadacza chleba ;-)
Te znaki to oczywiście jakiś umyślny chciał je odłupać. Kilka razy zresztą próbowano ukraść i generalnie łapano takie osoby. Teraz już wszędzie są kamery i pilnują.
Na wieczór wracamy do St. John's. Pogoda się psuje, trochę kropi i wieje. Odwiedzamy najbardziej wysunięty na wschód punkt Kanady z latarnią.
Cape Spear:
Samolot mamy dopiero po północy, jedziemy jeszcze pooglądać wzgórze i widoki z niego na St. John's:
Samo miasto robimy tylko przejazdem. Ładnie wyglądają tylko kolorowe elewacje domów.
Oddajemy samochód. Dobrze nam się sprawował. Łącznie z Anticosti zrobiliśmy 4100 km, co daje imponującą średnią 500 km dziennie.
Nasz Westjet do Londynu Gatwick trochę się spóźnił. W nocy znowu dają dobre jedzenie i napoje za free.
To jeszcze nie koniec. Mamy jeszcze sobotę/niedzielę w Wielkiej Brytanii, ale o tym już w następnym i ostatnim odcinku.Po przylocie do Gatwick rozdzielamy się. Wypożyczamy samochody i jedziemy w różne strony.
W moim planie jest odwiedzenie Canterbury, Stonehenge i Old Harry's Rocks. Kawał jazdy.
Najpierw jadę w stronę Canterbury zobaczyć katedrę i ruiny opactwa. Pogoda zmieniła się na 20+ stopni i jest mocne słońce. A że to sobota to także niestety tłumy ludzi, od których zupełnie odwykliśmy w Kanadzie.
Katedra piękna, ale 100 zł za wstęp uważam za dużą przesadę, więc oglądam z zewnątrz :)
Do opactwa wstęp niewiele taniej. Pogłupieli.
Za to kościół św. Marcina, najstarszy zachowany kościół parafialny w Anglii z VI wieku jest dostępny za darmo i nikogo tu nie ma.
Deptak w Canterbury, udało mi się złapać z mniejszą ilością ludzi.
I jeszcze katedra pomiędzy budynkami:
Czekało mnie teraz kilka godzin jazdy w drugą stronę i jak mogłem się spodziewać, w Stonehenge były takie tłumy, że nie dało się kupić biletu. Eh, brak przygotowania. Przejeżdżam drogą 3x w jedną i w drugą i robię zdjęcia z daleka. Okropny sposób na zaliczenie największej atrakcji Anglii :(
Na wieczór dojeżdżam do Old Harry's Rocks. Ktoś daje mi bilet parkingowy i idę na szlak. Uwielbiam klify i te robią mega wrażenie.
Całe wybrzeże jurajskie w tej części Anglii ma podobne widoki, no ale ja tylko zajrzę w to jedno miejsce.
Styrany na maxa jadę do Bournemouth na nocleg. Rano już tylko dojazd do Gatwick, oddanie samochodu i transfer flixem na LHR. British Airways zabiera mnie do Warszawy.
To była kolejna wspaniała podróż w nieoczywiste miejsca.