Wielorybów nie udało się dostatecznie dobrze sfotografować, ale zaręczam słowem, iż obecne były! Udało się za to wtargnąć do kokpitu i dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć.
Kolejnym punktem naszego 'januszowania' był krótki postój przy wraku statku Maheno
Ostatnim natomiast, Eli Creek - największy 'ciek wodny' na wyspie. Tak jak pozostałe, super czysty.
Na koniec jeszcze nasz wesoły autobus: Dzień 16. Noosa National Park
Chociaż zbliżaliśmy się już coraz bardziej do Brisbane, gdzie musieliśmy oddać samochód, chcieliśmy jeszcze zobaczyć możliwie jak najwięcej...Takim sposobem dotarliśmy do Noosa Heads i Noosa National Park.
Dość zatłoczona plaża w Noosa
Warto wspomnieć, że campingi w tamtych okolicach należały do najdroższych, jakie spotkaliśmy na całej trasie (40 i więcej AUD/noc!), tak więc trochę najeździliśmy się w poszukiwaniu czegoś przyzwoitego. Znalazłszy takie miejsce, rozbiliśmy obozowisko i wybraliśmy się do ww. parku. Do wyboru było kilka tras różnej długości, była też mowa o obecności koali,a przy odrobinie szczęścia (podobno) można było z niektórych miejsc wypatrzyć wieloryby (ewidentnie szczęście nam w tym dniu nie sprzyjało...). Wybraliśmy dość długą trasę, która początkowo wiodła przez las, a potem wracała wybrzeżem.
Jeśli się przyjrzycie, zobaczycie jedyną koalę, jaką udało się nam w tym dniu zobaczyć.
Ponieważ nasz road trip nieuchronnie zmierzał ku końcowi, postanowiliśmy na jego zwieńczenie skonsumować pozostałe nabytki z winiarni na północy (i nie tylko)
Dzień 17. Brisbane No więc stało się...Dojechaliśmy...Po przejechaniu nieco ponad 2500 km dotarliśmy do Brisbane... Po ponad dwóch tygodniach w dżungli, parkach, wioskach i mieścinach, przeżyliśmy szok na ponowne spotkanie z cywilizacją;) Żeby jednak nie przechodzić do normalności zbyt gwałtownie, na miejsce noclegu w Brisbane wybraliśmy dostępny na terenie miasta camping. Pozostawiliśmy dobytek i z dziwnym uczuciem, komunikacją miejską ruszyliśmy do centrum...
Ów most obchodził tydzień przed naszym przybyciem urodziny...Obchody ponoć były huczne i żałujemy do dziś, że nie dane nam było partycypować....
Po spacerze w centrum, odwiedziliśmy dwa darmowe muzea: Museum of Queensland i Museum of Modern Art...
(Prawie cała) gigantyczna kałamarnica w Museum of Queensland
Nowoczesne dzieło sztuki inspirowane wytworami rdzennej ludności Australii...
Po 'ukulturalnieniu' się, udaliśmy się do pubu na długo wyszukiwanie przez nas piwo z polskim akcentem...
Dzień 17. Lone Pines Koala Sanctuary
Nasz praktycznie ostatni dzień australijskiej przygody postanowiliśmy spędzić wśród koali. Wyruszyliśmy do położonego nieopodal Brisbane sanktuarium koali
:) Wstęp do przybytku to koszt 32 AUD, na miejscu obecni chyba wszyscy przedstawiciele australijskiej fauny (z ogromną przewagą koali, podzielonych na różne 'działy', np.: matki z dziećmi, emeryci, etc). Poza oglądaniem zwierząt istnieje również możliwość zrobienia sobie zdjęcia z koalą (chyba 12 AUD, spore kolejki i nieznany mi komfort koali podawanej z rąk do rąk). Jeśli ktoś nie chce wyjeżdżać z Australii nie doktnąwszy uprzednio 'misia', można to zrobić (bez opłaty) - mniej wiecej co godzinę, odbywają się prezentacje i prelekcje na temat zwierząt, w tym koali, i właśnie po koalowej przemowie (podczas której dowiedzieć się można jak odróżnić pana i panią koalę, a także, że wbrew powszechnemu przekonaniu torbacze te nie są bez przerwy na haju...), można się grzecznie ustawić w kolejce i koalkę pogłaskać (a także uwidocznić to na zdjęciu, prywatnym aparatem, bez opłat).
Koale...Wszędzie (śpiące) koale...
Poza nimi, można przyjrzeć się też dziobakom, psom dingo, diabłom tasmańskim, latającym lisom, wombatom, ptakom, gadom...Dla każdego coś się znajdzie.
Ponadto, można też poobcować z kangurami (są bardziej chętne do zdjęć, jeśli dzierżymy w dłoni zakupioną w tutejszym sklepiku paczkę karmy...)
Dodatkową atrakcją Lone Pine jest pokaz zaganiania owiec przez psy pasterskie oraz pokaz strzyżenia owiec. Nie przypuszczałam, że to takie interesujące
;)
Nacieszywszy się zwierzętami ruszyliśmy ku lotnisku...Zwróciliśmy samochód w siedzibie Apexu (wszystko sprawnie i bez żadnych problemów) i zostaliśmy odtransportowani na lotnisko, skąd na pokładzie Tigera polecieliśmy Do Sydney.
W Sydney znaleźliśmy się dość późnym wieczorem, a biorąc pod uwagę czekające nas dłuuugie loty, noc spędziliśmy niedaleko lotniska, korzystając z Airbnb. Dzień 18. Żegnaj Australio....
Nie ma co się rozpisywać, wszystko co dobre szybko się kończy...Rano wyruszyliśmy na lotnisko, nadaliśmy nasze bagaże na drugi koniec świata i niedługo później wyruszyliśmy do Perth. Lot na pokładzie Virgin Australia był bardzo przyjemny, nowiutki A330, jeden ciepły posiłek + napoje (w tym alko) bez ograniczeń.
Ostatni rzut oka na Sydney...
W Perth czekała nas kilkugodzinna przesiadka, mieliśmy w planie wybrać się do miasta, niestety byliśmy dość zmęczeni, więc postanowiliśmy pokoczować na lotnisku...Decyzja średnio trafiona, bo terminal międzynarodowy lotniska w Perth (akurat w trakcie remontu) okazał się wyjątkowo ubogi w rozrywki i miejsca do pokoczowania...W końcu doczekekaliśmy się wezwania do Boardingu i na pokładzie B777 ruszyliśmy w stronę Dohy...
[img]Dzień%2019.%20Doha[/img]
Nasz stopover w Katarze zaplanowany był na ponad 9 godzin (warto dodać, że już w samolocie zapowiedziano, że właśnie trwa Ramadan i spożywanie posiłków i płynów w miejscach publicznych nie powinno mieć miejsca). W związku z tym zaraz po wylądowaniu i doprowadzeniu się do porządku w lotniskowej łazience udaliśmy się po zakup wizy (pan nie mógł pojąć, po co chcemy wyruszać do miasta o 5 rano, ale z otrzymaniem wizy nie było problemu). Korzystając z porady wyczytanych na forum, zaopatrzliśmy się w karty na przejazd autobusem i tymże wyruszyliśmy do centrum...Temperatura o też wczesnej jeszcze porze była już dość wysoka (prawie 40 stopni, do tego masakryczna wilgotność). Pochodziliśmy trochę po mieście, chłodząc się od czasu do czasu w wyłożonym marmurami przejściu podziemnym. Na nasze nieszczęście trwał Ramadan, więc wszystko co chciałoby się zobaczyć (m.in. Muzeum Sztuki Islamskiej i bazar) były otwierane dopiero wieczorem, a nasz wylot już o 14...Poczyniwszy krótsze niż zaplanowane oględziny, autobusem miejskim powróciliśmy na lotnisko...
Szybki rzut oka na Dohę (a zarazem ostatnie focie tej relacji):
Nasz tunel chłodniczy:)
Tak oto zakończyła się nasza wyprawa...Chociaż bilety zostały zakupione zupełnie spontanicznie, Australia okazała się strzałem w dziesiątkę i pozostawiła niedosyt...Na pewno chcę tam jeszcze wrócić, jest po prostu piękna!
Co do informacji praktycznych....Australia jak wiadomo tania nie jest i trzeba o tym pamiętać. Wg mnie ceny były porównywalne do fińskich (kupowaliśmy jedzenie głównie w Woolworths, czasem jedliśmy coś 'na mieście', ale przeważnie żywiliśmy się na własną rękę)...Z tego co widziałam na forum są już osobne wątki na temat cen, więc warto zaglądać. Co do atrakcji, mimo że bywają kosztowne, generalnie jestem zadowolona ze wszystkiego co widzieliśmy i myślę, że były to dobrze zainwestowane dolary.
Samochód, jak wspominałam, wypożyczaliśmy z Apex, opcja z full ubezpieczeniem, rezerwowane ok. miesiąc wcześniej. Wszytsko w jak najlepszym porządku-polecam.
Campingi i pola namiotowe są na naprawdę wysokim poziomie. Kuchnie przewaznie dobrze wyposażone, łazienki czyste. Spanie w namiocie i jazda osobówką wychodzi sporo taniej niż camper, ale trzeba się liczyć z codziennym rozkładaniem i składaniem obozu. Płaciliśmy od 15 do 40 AUD (średnio ok. 25-28) za noc (dwie osoby, namiot i pojazd).
Jeśli ktoś ma jakieś specyficzne pytania to chętnie postaram się odpowiedzieć.
Wow, bardzo mi się podoba Twoja relacja, podzielam zachwyt nad tym niesamowitym krajem i faktycznie jak wyżej ktoś wspomniał takie trochę dziwne ale pozytywnym znaczeniu uczucie jak się ogląda i czyta o miejscach, w których samemu się było
;) .Wróżę, że Twoja relacja weźmie udział w konkursie miesiąca i obstawiam miejsce na pudle-raczej wyższe niż niższe
:) .
Wielorybów nie udało się dostatecznie dobrze sfotografować, ale zaręczam słowem, iż obecne były! Udało się za to wtargnąć do kokpitu i dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć.
Kolejnym punktem naszego 'januszowania' był krótki postój przy wraku statku Maheno
Ostatnim natomiast, Eli Creek - największy 'ciek wodny' na wyspie. Tak jak pozostałe, super czysty.
Na koniec jeszcze nasz wesoły autobus:
Chociaż zbliżaliśmy się już coraz bardziej do Brisbane, gdzie musieliśmy oddać samochód, chcieliśmy jeszcze zobaczyć możliwie jak najwięcej...Takim sposobem dotarliśmy do Noosa Heads i Noosa National Park.
Dość zatłoczona plaża w Noosa
Warto wspomnieć, że campingi w tamtych okolicach należały do najdroższych, jakie spotkaliśmy na całej trasie (40 i więcej AUD/noc!), tak więc trochę najeździliśmy się w poszukiwaniu czegoś przyzwoitego. Znalazłszy takie miejsce, rozbiliśmy obozowisko i wybraliśmy się do ww. parku.
Do wyboru było kilka tras różnej długości, była też mowa o obecności koali,a przy odrobinie szczęścia (podobno) można było z niektórych miejsc wypatrzyć wieloryby (ewidentnie szczęście nam w tym dniu nie sprzyjało...).
Wybraliśmy dość długą trasę, która początkowo wiodła przez las, a potem wracała wybrzeżem.
Jeśli się przyjrzycie, zobaczycie jedyną koalę, jaką udało się nam w tym dniu zobaczyć.
Ponieważ nasz road trip nieuchronnie zmierzał ku końcowi, postanowiliśmy na jego zwieńczenie skonsumować pozostałe nabytki z winiarni na północy (i nie tylko)
Dzień 17. Brisbane
No więc stało się...Dojechaliśmy...Po przejechaniu nieco ponad 2500 km dotarliśmy do Brisbane... Po ponad dwóch tygodniach w dżungli, parkach, wioskach i mieścinach, przeżyliśmy szok na ponowne spotkanie z cywilizacją;) Żeby jednak nie przechodzić do normalności zbyt gwałtownie, na miejsce noclegu w Brisbane wybraliśmy dostępny na terenie miasta camping. Pozostawiliśmy dobytek i z dziwnym uczuciem, komunikacją miejską ruszyliśmy do centrum...
Ów most obchodził tydzień przed naszym przybyciem urodziny...Obchody ponoć były huczne i żałujemy do dziś, że nie dane nam było partycypować....
Po spacerze w centrum, odwiedziliśmy dwa darmowe muzea: Museum of Queensland i Museum of Modern Art...
(Prawie cała) gigantyczna kałamarnica w Museum of Queensland
Nowoczesne dzieło sztuki inspirowane wytworami rdzennej ludności Australii...
Po 'ukulturalnieniu' się, udaliśmy się do pubu na długo wyszukiwanie przez nas piwo z polskim akcentem...
Dzień 17. Lone Pines Koala Sanctuary
Nasz praktycznie ostatni dzień australijskiej przygody postanowiliśmy spędzić wśród koali. Wyruszyliśmy do położonego nieopodal Brisbane sanktuarium koali :) Wstęp do przybytku to koszt 32 AUD, na miejscu obecni chyba wszyscy przedstawiciele australijskiej fauny (z ogromną przewagą koali, podzielonych na różne 'działy', np.: matki z dziećmi, emeryci, etc). Poza oglądaniem zwierząt istnieje również możliwość zrobienia sobie zdjęcia z koalą (chyba 12 AUD, spore kolejki i nieznany mi komfort koali podawanej z rąk do rąk). Jeśli ktoś nie chce wyjeżdżać z Australii nie doktnąwszy uprzednio 'misia', można to zrobić (bez opłaty) - mniej wiecej co godzinę, odbywają się prezentacje i prelekcje na temat zwierząt, w tym koali, i właśnie po koalowej przemowie (podczas której dowiedzieć się można jak odróżnić pana i panią koalę, a także, że wbrew powszechnemu przekonaniu torbacze te nie są bez przerwy na haju...), można się grzecznie ustawić w kolejce i koalkę pogłaskać (a także uwidocznić to na zdjęciu, prywatnym aparatem, bez opłat).
Koale...Wszędzie (śpiące) koale...
Poza nimi, można przyjrzeć się też dziobakom, psom dingo, diabłom tasmańskim, latającym lisom, wombatom, ptakom, gadom...Dla każdego coś się znajdzie.
Ponadto, można też poobcować z kangurami (są bardziej chętne do zdjęć, jeśli dzierżymy w dłoni zakupioną w tutejszym sklepiku paczkę karmy...)
Dodatkową atrakcją Lone Pine jest pokaz zaganiania owiec przez psy pasterskie oraz pokaz strzyżenia owiec. Nie przypuszczałam, że to takie interesujące ;)
Nacieszywszy się zwierzętami ruszyliśmy ku lotnisku...Zwróciliśmy samochód w siedzibie Apexu (wszystko sprawnie i bez żadnych problemów) i zostaliśmy odtransportowani na lotnisko, skąd na pokładzie Tigera polecieliśmy Do Sydney.
W Sydney znaleźliśmy się dość późnym wieczorem, a biorąc pod uwagę czekające nas dłuuugie loty, noc spędziliśmy niedaleko lotniska, korzystając z Airbnb.
Dzień 18. Żegnaj Australio....
Nie ma co się rozpisywać, wszystko co dobre szybko się kończy...Rano wyruszyliśmy na lotnisko, nadaliśmy nasze bagaże na drugi koniec świata i niedługo później wyruszyliśmy do Perth. Lot na pokładzie Virgin Australia był bardzo przyjemny, nowiutki A330, jeden ciepły posiłek + napoje (w tym alko) bez ograniczeń.
Ostatni rzut oka na Sydney...
W Perth czekała nas kilkugodzinna przesiadka, mieliśmy w planie wybrać się do miasta, niestety byliśmy dość zmęczeni, więc postanowiliśmy pokoczować na lotnisku...Decyzja średnio trafiona, bo terminal międzynarodowy lotniska w Perth (akurat w trakcie remontu) okazał się wyjątkowo ubogi w rozrywki i miejsca do pokoczowania...W końcu doczekekaliśmy się wezwania do Boardingu i na pokładzie B777 ruszyliśmy w stronę Dohy...
[img]Dzień%2019.%20Doha[/img]
Nasz stopover w Katarze zaplanowany był na ponad 9 godzin (warto dodać, że już w samolocie zapowiedziano, że właśnie trwa Ramadan i spożywanie posiłków i płynów w miejscach publicznych nie powinno mieć miejsca). W związku z tym zaraz po wylądowaniu i doprowadzeniu się do porządku w lotniskowej łazience udaliśmy się po zakup wizy (pan nie mógł pojąć, po co chcemy wyruszać do miasta o 5 rano, ale z otrzymaniem wizy nie było problemu). Korzystając z porady wyczytanych na forum, zaopatrzliśmy się w karty na przejazd autobusem i tymże wyruszyliśmy do centrum...Temperatura o też wczesnej jeszcze porze była już dość wysoka (prawie 40 stopni, do tego masakryczna wilgotność). Pochodziliśmy trochę po mieście, chłodząc się od czasu do czasu w wyłożonym marmurami przejściu podziemnym. Na nasze nieszczęście trwał Ramadan, więc wszystko co chciałoby się zobaczyć (m.in. Muzeum Sztuki Islamskiej i bazar) były otwierane dopiero wieczorem, a nasz wylot już o 14...Poczyniwszy krótsze niż zaplanowane oględziny, autobusem miejskim powróciliśmy na lotnisko...
Szybki rzut oka na Dohę (a zarazem ostatnie focie tej relacji):
Nasz tunel chłodniczy:)
Tak oto zakończyła się nasza wyprawa...Chociaż bilety zostały zakupione zupełnie spontanicznie, Australia okazała się strzałem w dziesiątkę i pozostawiła niedosyt...Na pewno chcę tam jeszcze wrócić, jest po prostu piękna!
Co do informacji praktycznych....Australia jak wiadomo tania nie jest i trzeba o tym pamiętać. Wg mnie ceny były porównywalne do fińskich (kupowaliśmy jedzenie głównie w Woolworths, czasem jedliśmy coś 'na mieście', ale przeważnie żywiliśmy się na własną rękę)...Z tego co widziałam na forum są już osobne wątki na temat cen, więc warto zaglądać.
Co do atrakcji, mimo że bywają kosztowne, generalnie jestem zadowolona ze wszystkiego co widzieliśmy i myślę, że były to dobrze zainwestowane dolary.
Samochód, jak wspominałam, wypożyczaliśmy z Apex, opcja z full ubezpieczeniem, rezerwowane ok. miesiąc wcześniej. Wszytsko w jak najlepszym porządku-polecam.
Campingi i pola namiotowe są na naprawdę wysokim poziomie. Kuchnie przewaznie dobrze wyposażone, łazienki czyste. Spanie w namiocie i jazda osobówką wychodzi sporo taniej niż camper, ale trzeba się liczyć z codziennym rozkładaniem i składaniem obozu. Płaciliśmy od 15 do 40 AUD (średnio ok. 25-28) za noc (dwie osoby, namiot i pojazd).
Jeśli ktoś ma jakieś specyficzne pytania to chętnie postaram się odpowiedzieć.