0
DAD 2 kwietnia 2025 09:48
dji_fly_20250321_152736_286_1744113383346_photo_optimized.jpg



dji_fly_20250321_152512_277_1744113385902_photo_optimized.jpg



dji_fly_20250321_152438_274_1744113386362_photo_optimized.jpg



To właśnie tu odbywa się jedno z najważniejszych wydarzeń w Beninie: Międzynarodowy Festiwal Religii Voodoo, który ma miejsce każdego roku, 10 stycznia. To tutaj zbierają się tancerze, kapłani, rytuały, maski, muzyka i tysiące uczestników z kraju i zza granicy. Miejsce tętni wtedy życiem, ale teraz – poza sezonem – panuje tu cisza. Morze spokojnie uderza o brzeg, a po okolicy przechadzają się pojedyncze osoby. Bardzo chciałbym uczestniczyć w takim wydarzeniu, ale niestety tym razem się to nie udało. Czas ruszać w dalsza drogę.
IMG_2636.jpg



Nasi kierowcy szybko ogarniają nam przewodnika. Cena, 45ł za osobę W sumie nie wiem czy to dużo czy mało ale jednostkowo za kilka godzin z pewnością dla nas przyzwoicie.

Zostawiamy auta przy nabrzeżu i przesiadamy się do łodzi. Wypływamy i nasz przewodnik zaczyna opowiadać o historii tego miejsca i w sumie robi to bardzo interesująco.


IMG_2654.jpg




IMG_2664.jpg



Nasi kierowcy szybko ogarniają nam przewodnika. Cena, 45ł za osobę W sumie nie wiem czy to dużo czy mało ale jednostkowo za kilka godzin z pewnością dla nas przyzwoicie.

Zostawiamy auta przy nabrzeżu i przesiadamy się do łodzi. Wypływamy i nasz przewodnik zaczyna opowiadać o historii tego miejsca i w sumie robi to bardzo interesująco.


IMG_2702.jpg




IMG_2703.jpg




IMG_2710.jpg



Zbliżamy się do pierwszych zabudowań. Od razu mam skojarzenia z Kambodza i jeziorem Tanle Sap. Tam była wioska Kompong Pluk. Bardzo mi się tam podobalo i widze ze tutaj będzie podobnie.


IMG_2740.jpg



Przewodnik mówi że dziś Ganvié liczy ok. 40 000 mieszkańców. Tutaj niemal wszystko czyli, domy, szkoły, kościoły, meczety, sklepy, a nawet cmentarz, zbudowane są na palach wbitych w dno jeziora. Mieszkańcy poruszają się pirogami. Podobno uczą dzieci pływac łodzia już od czwartego roku zycia


IMG_2832.jpg



Nie ma tu ulic, chodników, ani samochodów — cały świat odbywa się na wodzie. Cały handel odbywa się z łodzi do łodzi. Kobiety sprzedają owoce, warzywa, ryby czy gotowe posiłki bez potrzeby wychodzenia z pirogi. Najlepsze w tym jest chyba to, że nie czuje tutaj żadnej komercji. Mieszkańcy z ciekawością się nam przyglądają i nikt niczego od nas nie probuje wymusić. Zauważam ze czesc kobiet na widok aparatu zaslania się kapeluszem. Nikt jednak nie krzyczy, nie przegania nas.


IMG_2826.jpg



Przewodnik zawiózł nas rzekomo do swojego domu, w którym było sporo do kupienia pamiątek. Lekko powątpieaam czy na pewno to jego dom, ale nie jest nachalny. Tym bardziej ze poczęstował nas czymś co nazwał lokalnym whisky :). Później to sprawdziłem i była to chyba była sodabi, czyli lokalna wódka palmowa, bardzo popularna w Beninie i Togo. Destylowany trunek powstaje ze fermentowanego soku palmowego.
Smak lekko korzenny. Jakieś zioła i przyprawy. To było całkiem mocne… i dobre :). Zastanawialiśmy się nawet czy sobie nie kupić na droge, ale jednak lekko się obawialiśmy skutków ubocznych niewiadomego pochodzenia alkoholu.



IMG_2776.jpg




IMG_2799.jpg



Można u niego wynająć pokój! Fajna sprawa — prosty, lokalny nocleg nad samym jeziorem, z widokiem na życie, które płynie dosłownie i w przenośni. Gdybym był w mniejszym gronie i wiedział o tej opcji wcześniej, z pewnością poważnie bym to rozważył. Cena? Coś w okolicach 100 zł za noc, a klimat nie do podrobienia.


IMG_2744.jpg




IMG_2747.jpg



Nas było jednak trochę więcej, więc po wizycie każdy zaczął się rozchodzić po różnych zakątkach tego niewielkiego, ale zaskakująco rozbudowanego domostwa, które okazało się połączone z innymi zabudowaniami. W pewnym momencie, eksplorując te drewniane konstrukcje, natknąłem się na coś, co wyglądało jak toaleta. Zawahałem się, spojrzałem w dół i... uświadomiłem sobie, że mieszkańcy Ganvié, czyli kilkadziesiąt tysięcy ludzi, załatwiają się bezpośrednio do tej samej wody, z której żyją: piją, gotują, łowią ryby, kąpią się i piorą.


IMG_2760.jpg



W Ganvié postanowiliśmy zrobić coś, na co od dawna czekałem – wizyta u lokalnego fryzjera. To już prawie moja podróżnicza tradycja – gdziekolwiek jestem, staram się odwiedzić jakiś lokalny zakład fryzjerski. Z czasem zacząłem naprawdę to lubić.

Czułem się jak element czegoś autentycznego – nie turystycznej atrakcji, ale codzienności mieszkańców. W zakładzie co chwilę ktoś wpadał, ktoś wychodził, ktoś komentował, ktoś się śmiał. NApierw fryzjer wpadł w konsternacje, bo raz że nie spodziewal się takich klientów, a dwa ze nie byliśmy zainteresowani wybraniem jednej z ustalonych w schamcie fryzur. Fryzjer za pomocą tłumaczenia naszego przewodnika poinformowal nas ze mamy sobie wybrać fryzure z plakatu wiszącego na „zakładzie”.
Wyszliśmy z zakładu z lekką fryzurą i dużym uśmiechem. Znowu udało się uchwycić kawałek świata z zupełnie innej perspektywy – i za to właśnie lubię te moje podróżnicze wizyty u fryzjera. Cena… 10zł. Wprawdzie przewodnik mocno protestował ze to za dużo, ale uważam ze należalo mu się ;-)


Wypuszczam drona i unoszę go nad Ganvié. Z dołu wszystko było już niezwykłe, ale z góry to miejsce wygląda jak zupełnie inny świat. Nie przypomina żadnej wioski, miasta czy osady, którą widziałem wcześniej. To nie sieć ulic, tylko sieć kanałów. Nie place i chodniki, tylko kładki, łodzie i woda — wszędzie woda.
I choć wszystko wydaje się kruche, to jednak funkcjonuje — od wieków. Jestem tym miejscem autentycznie zachwycony.


dji_fly_20250321_175022_297_1742798266747_photo_optimized.jpg




dji_fly_20250321_175110_304_1744113381163_photo_optimized.jpg




dji_fly_20250321_175502_322_1742798315799_photo_optimized.jpg



Nadlatuję nad coś, co przypomina stację benzynową – tyle że nie tankuje się tu paliwa, tylko wodę pitną. Dziesiątki wąskich łodzi przybijają do brzegu, a każda z nich załadowana jest nie ludźmi, lecz beczkami w różnych kolorach. To miejsce tętni życiem – ktoś napełnia zbiornik, ktoś inny czeka w kolejce, dzieci siedzą na krawędzi pirog, pomagając rodzicom.



dji_fly_20250321_175600_325_1744113376644_photo_optimized.jpg



W Ganvié woda jest paradoksem — wszędzie obecna, a jednocześnie deficytowa. Woda z jeziora, choć otacza mieszkańców ze wszystkich stron, nie nadaje się do picia. Jest zanieczyszczona, pełna odpadów i ścieków. Dlatego taka „wodna stacja” to dla wielu najważniejsze miejsce dnia — tutaj zdobywa się coś, co w naszych oczach wydaje się oczywiste, a dla nich ma wartość przetrwania.

Mijamy też budynek, który wygląda na kościół katolicki — prosty, z krzyżem na dachu i charakterystycznym układem przestrzeni. Nie jest to monumentalna świątynia, raczej skromne miejsce. Co ciekawe, tu w Ganvié, katolicyzm współistnieje z voodoo i islamem. Wszystko funkcjonuje w jednej, zadziwiającej symbiozie.



IMG_2842.jpg



Słońce zaczyna zachodzić. Ciepłe światło kładzie się na tafli jeziora, odbijając się w spokojnych falach. Sporo łodzi wraca do domów ze stałego lądu. Dużo dziś zobaczyliśmy, chłonąc tę wioskę wszystkimi zmysłami – zapachami, dźwiękami, widokami. Ale mimo to czuję niedosyt. To miejsce ma w sobie coś, co zostaje pod skórą. Chciałbym zostać tu na noc, zobaczyć jak wygląda Ganvié po zmroku, kiedy wszystko cichnie, a światło pochodzi już tylko z latarni, ognisk i księżyca odbijającego się w wodzie. Niestety nasz plan jest napięty. Zresztą, niestety jak zawsze.


IMG_3080.jpg




W przystani czekają na nas kierowcy, których spotkaliśmy jeszcze rano. Mają ze sobą nasze bagaże – na szczęście nie musieliśmy zabierać ich do wioski, co dało nam większą swobodę poruszania się. Docieramy do przystani już po zachodzie słońca. Szybko wsiadamy do samochodów i ruszamy w stronę KotonuCos poknociłem i złe wysłałem, później chciałem skasować, skasowałem wcześniejszy post z połowa zdjęć. Na szczęście na stronie głównej są relacje i one odświeżają się z opóźnieniem, wiec tekst odzyskałem :shock: :roll:

W każdym razie wracam z relacją, bo z powodu innych wyjazdów ciężko mi było zachować dyscyplinę ;)Docieramy już nocą. Hotel okazuje się całkiem przyjemny, a do tego ma własną restaurację. Tego wieczora raczymy się wołowymi burgerami i zimnym piwem. Smakuje wybornie.
Wcześniej dogadujemy się z naszymi kierowcami, żeby następnego dnia zawieźli nas do Abomey. Swoją drogą, zrobią z nami spory kawałek trasy – ruszyliśmy razem z Grand Popo. Za transport z Kotonu do Abomey zapłacimy po 30 zł od osoby.

Rankiem szukamy kantoru. Docieramy w końcu do miejsca, które – okratowane i z ochroną – wygląda jak bank.
W środku w rzędach z 20 krzesełek, jak w poczekalni. A to tylko kantor. Ciekawe.


IMG_4775.jpg




IMG_3142.jpg




Trochę żałujemy, że nie mamy czasu porządnie zwiedzić Kotonu, ale plan jest napięty. Był też pomysł, żeby pojechać do Port-Novo – stolicy Beninu – ale trochę się obawiałem, że ucieknie nam ostatni autobus z Abomey na północ, do Natitingou.

W Kotonu znajduje się kilka znaczących pomników. Najbardziej imponującym z nich jest statua Amazonki – monument upamiętniający legendarne wojowniczki z Królestwa Dahomeju, znane jako Agojie lub Amazonki Dahomejskie – elitarny żeński korpus wojskowy, który istniał od XVII do XIX wieku. Trochę poczytałem wcześniej o tych kobietach i muszę przyznać, że to bardzo ciekawa lektura – polecam.


IMG_3166.jpg




Ruszamy w dalszą drogę i mijamy kolejny pomnik. Doczytuję, że to Pomnik Bio Guéry – bohatera narodowego Beninu, który odegrał kluczową rolę w oporze przeciwko francuskiemu kolonializmowi. Jest całkiem ładny, ale nie chcemy się już zatrzymywać.


IMG_4802.jpg



Inaczej jednak było dosłownie chwilę później, gdy kątem oka zauważam... samolot na plaży (sic!). Szybki kontakt z drugim samochodem – zawracamy.
Szczerze przyznam, że zupełnie zapomniałem o tym samolocie – coś mi się kiedyś przewinęło na YouTubie, ale to było wiele miesięcy temu.
Samolot to prawdziwa gratka dla miłośników lotnictwa. Jestem autentycznie podekscytowany – na środku plaży stoi ogromny samolot!
Podchodzimy bliżej, a z daleka ktoś na nas krzyczy i biegnie w naszym kierunku. Aha... koniec zwiedzania? Okazuje się jednak, że ten ktoś przebiegł tylko po to, by zapytać, czy chcemy wejść do środka. Cena: 1000 CFA, czyli jakieś 6 zł. Nie zastanawiamy się długo – nawet nie próbujemy negocjować.


IMG_3200.jpg




IMG_3213.jpg




IMG_4811.jpg



Wchodzimy na pokład – boarding czas zacząć! ?


IMG_3228.jpg




IMG_3232.jpg




Wnętrze samolotu robi wrażenie. Widać rzutnik, na którym kiedyś wyświetlano filmy. Na końcu znajduje się aż sześć toalet ustawionych jedna obok drugiej – totalny odjazd.


IMG_3247.jpg




IMG_3259.jpg



W lukach bagażowych znajdujemy zestawy ratunkowe i maski przeciwgazowe w kabinie pilota – nikt ich nie zabrał, co nas autentycznie zaskakuje. Nasi kierowcy, widząc naszą radość, też chętnie zaczynają robić sobie zdjęcia ?.


IMG_4825.jpg




IMG_4827.jpg




IMG_3328 (1).jpg




IMG_4843.jpg



Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze historię tego samolotu, którą wyczytałem z internetu:
Samolot został wyprodukowany w 1978 roku i dostarczony japońskim liniom All Nippon Airways (ANA). Przez 18 lat obsługiwał loty pasażerskie w Japonii, aż do 1996 roku. Wtedy trafił do amerykańskich linii Rich International Airways. W 2001 roku został przekazany kambodżańskim Kampuchea Airlines, a w 2004 kupiła go jordańska linia czarterowa Air Rum.
Air Rum obsługiwała m.in. loty pielgrzymkowe na Hadżdż. W 2008 roku zakończyła działalność, pozostawiając swoje samoloty na różnych lotniskach. W 2015 roku lokalny przedsiębiorca kupił ten konkretny egzemplarz i przetransportował go z lotniska na plażę w Kotonu (ok. 400 metrów), z zamiarem przekształcenia go w restaurację. Usunięto silniki, przemalowano kadłub – ale projekt nigdy nie został ukończony.
Czas nas goni – robimy ostatnie wspólne fotki i ruszamy dalej.
Muszę przyznać – wizyta na pokładzie tego samolotu dała mi dziecięcą frajdę, jak jazda na karuzeli. I wcale się tego nie wstydzę. ?Do Abomey dojeżdżamy bez komplikacji. Na miejscu kierowcy chwilę kluczą w poszukiwaniu właściwego „dworca”, ale w końcu się udaje. To jeden wielki, podziurawiony plac – właściwie klepisko – otoczone prowizorycznymi straganami.

Zastanawiam się przez moment, jak wygląda to miejsce po porządnej ulewie, i cieszę się, że nie trafiliśmy na porę deszczową.

Z transportem nie ma problemu – odpowiedni ludzie znajdują nas sami. Wiedzieliśmy, że między 14:00 a 15:00 będzie autobus do Natitingou – i faktycznie jest. Koszt za ponad 400 km – 40 zł od osoby. Mamy więc 1,5 godziny, żeby zobaczyć pałace Królestwa Dahomeju. Mało, ale nie mamy wyjścia.

Nie spodziewam się zbyt wiele. Przed wyjazdem widziałem zdjęcia i nie robiły specjalnego wrażenia.

Zaczynamy od wizyty na Place Goho i oglądamy pomnik króla Béhanzina – ostatniego niezależnego władcy Dahomeju.


IMG_3429.jpg



Następnie podjeżdżamy pod pałace. Od XVII wieku Abomey pełniło funkcję stolicy Królestwa Dahomeju. Rozpoznaję to miejsce ze zdjęć. Kompleks Królewskich Pałaców Abomey został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1985 roku. To właśnie ten status był głównym powodem, dla którego bardzo chciałem się tu zatrzymać.


IMG_3444.jpg




IMG_3447.jpg




IMG_3467.jpg




Przy wejściu znajduje się muzeum – niestety, nieczynne z powodu renowacji. Pojawia się przewodnik, który oferuje oprowadzenie, ale tym razem nie mamy na to czasu.


IMG_3450.jpg



Doczytałem wcześniej, że kompleks obejmuje 12 pałaców zbudowanych przez kolejnych królów w latach 1625–1900. Charakterystycznym elementem są kolorowe płaskorzeźby, przedstawiające historię, mitologię i symbole władzy.

Niemniej… jeśli ktoś wyobraża sobie to miejsce jako imponujące budowle ukazujące potęgę monarchii, to raczej się zawiedzie. Mnie się jednak podoba – jest w tym wszystkim coś surowego, prawdziwego.

Postanawiamy obejść kompleks i wejść tylnym wejściem. Całość wygląda trochę jak opuszczona strefa – porośnięta, z pustostanami. Czasem coś odremontowane, ale nie czuć ani dostojeństwa, ani nawet historii.

Znajdujemy kilka posągów, m.in. ten przedstawiający potencjalną żonę króla. Królowie Dahomeju mieli dziesiątki, a nawet setki żon – wiele z nich pełniło funkcje rytualne, administracyjne lub opiekuńcze na terenie pałacu. Miejsce to nosi nazwę „Targ żon” – zgodnie z tabliczką przy rzeźbie.


IMG_3482.jpg



Zagłębiam się trochę dalej w teren, ale ekipa zaczyna się niecierpliwić – chcą wracać na plac autobusowy, żeby zrobić zakupy przed wyjazdem. Rzeczywiście, nie ma tu wiele do oglądania.

Jako ciekawostkę zauważam jeszcze kolejne kręgi voodoo – jeden z nich dość ciekawie wymalowany, choć w środku... wygląda, jakby ktoś zrobił z niego toaletę.


IMG_3488.jpg




IMG_3525.jpg




Wracamy na umówioną godzinę na targ. Autobus ma być „wkrótce”, co w Afryce znaczy tyle co: będzie, jak będzie.

Jemy dobre bagietki z awokado po 3 zł za sztukę i jakieś mięso z grilla niewiadomego pochodzenia. Pewnie koza – klasyka.


IMG_3553.jpg



Zaczynamy być lokalną atrakcją – podchodzi masa dzieci i kobiet, trochę się wygłupiają, trochę śmieją. Jest wesoło, sympatycznie. Nikt nie zaczepia, nikt niczego nie oczekuje. Po prostu są.


IMG_3594.jpg



Pozostaje nam obserwować życie ulicy – a to chyba zawsze najbardziej mnie fascynuje.

Podjeżdżają różne autobusy, ale to nie nasz. Gdy w końcu przyjeżdża ten właściwy, pojawia się nagle tłum handlarzy – od jedzenia po wentylatory i... zapasowe opony. No ale każdy chce zarobić, każdy chce żyć – i to akurat rozumiem.


IMG_3609.jpg



Z godzinnym opóźnieniem wpuszczają nas do autobusu. Kierowcy wcześniej rozłożyli dywaniki i modlili się przy pojeździe, na gołej ziemi. Przednia szyba? Pęknięta i... zalepiona zaprawą murarską.


IMG_3612.jpg



Ale czy cokolwiek w Afryce może mnie jeszcze zdziwić?

Autobus się zapełnia. Część pasażerów wyszła wcześniej coś kupić, a po powrocie ich miejsca były już zajęte. Zaczynają się awantury – głośne, emocjonalne. Obsługa próbuje to jakoś ogarnąć. Akcja trwa dobre 15 minut. Może dobrze, że nie do końca rozumiemy, kto, co i dlaczego...



Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

tropikey 2 kwietnia 2025 12:08 Odpowiedz
Niezły początek opowieści. Jak rozumiem, emocje będą teraz stopniowo rosnąć :DCiekawe, co o Was sądzili inni pasażerowie, gdy opuszczaliście ten Y+ (w sensie, o przyczynach tego opuszczenia, a nie o Was samych) :D
maxima 2 kwietnia 2025 17:08 Odpowiedz
BRU chyba często daje białym Y+ bo u nas też dali ;) nie uprzedzając relacji napisze tylko, że serwis dość słaby jak na Y+, to samo co w economy, nawet sztućce plastikowe, więcej alko za to, fajnie bo jest więcej miejsca :)
pabien 2 kwietnia 2025 17:08 Odpowiedz
A nie! Jeszcze snacki cały czas dostepne
maxima 20 kwietnia 2025 12:08 Odpowiedz
Mnie też odrzucały ich dania. Ciężko to zjeść.
dad 21 kwietnia 2025 12:08 Odpowiedz
Ja nie do końca rozumiem z czego to wynika. Mięso maja, choćby mieli mieć tylko kurczaka. Przyprawy? Może to. W Tajlandii tez maja a mimo wszystko dla mnie kuchnia tam rewelacja. Może w Afryce struktura potraw, może podanie. Sam nie wiem.
pabien 21 kwietnia 2025 12:08 Odpowiedz
Mieliście smaczne, zwykle papu w przyzwoitych cenach i piwo w regulowanej (chyba) cenie 150 metrów na lewo od ośrodka, a jeszcze lepsze trochę przed Domem Pracy Twórczej. Pewnie Lions Bar też dobrze karmi.Widzę, że powinienem takie informacje umieszczać w relacji, ale trochę wstydziłem się mojego Avale PlageRozmawiałem z Belgiem i mi się wydaje, że on jest kierownikiem ośrodka, może ajentem ale nie właścicielem, jest tam bodaj 2 lata z 20 i myśli aby wrócić do Cotonou, bo w Grand Popo nudy.
dad 20 maja 2025 17:08 Odpowiedz
Cos poknociłem i złe wysłałem, później chciałem skasować, skasowałem wcześniejszy post z połowa zdjęć. Na szczęście na stronie głównej są relacje i one odświeżają się z opóźnieniem, wiec tekst odzyskałem :shock: :roll: W każdym razie wracam z relacją, bo z powodu innych wyjazdów ciężko mi było zachować dyscyplinę ;)
maxima 1 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Brali ludzi na stojąco/siedząco na środku? Bo u mnie nie chcieli
dad 1 czerwca 2025 23:08 Odpowiedz
Overbooking 8-) Wydaje mi się ze przypadkiem sprzedali więcej biletów niż miejsc, ale to chyba nie było celowe ładowanie ile wejdzie. Myślę ze ta awantura była właśnie z tego powodu.