Powrót na Bulwar można ułatwić sobie wjeżdżając funikularą za 5 UAH. Zimą niestety najwyraźniej nie funguje, więc podejście zajmuje chwilę, z tyłu głowy mam uczestników biegów po schodach, które rokrocznie się tutaj odbywają, jak na razie daleko mi do rekordu 22,8 sekundy ?
cdn...KOTY
O Odessie mówi się, że to miasto kotów, zaczyna się futrzakom stawiać pomniki, widać często, gęsto zblazowane wylegujące się w lichych promieniach zimowego słońca gdzieś na schodach, czy maskach samochodów. Są częścią miejskiego ekostystemu, dokarmiane, mają stawiane budki. Natomiast smutna refleksja nachodzi jeśli chodzi o bezpańskie psy, widoczne zwłaszcza na prowincji, są co prawda zaczipowane, ale nie sądzę, żeby były sterylizowane, bo zbyt wiele podobnych do siebie okupuje skwerki czekając, czy ktoś dorzuci się do ich miski.
Snując się pomiędzy podwórkami, uliczkami wokół Bulwaru przechodzę przez ulicę Woroncowa. Taka mała ciekawostka dla zmylenia oczu – jeden z budynków wydaje się nie mieć tylnej ściany, bądź mieć ją bardzo wąską – ot, złudzenie optyczne, tylna ściana poprowadzona jest po skosie.
Na końcu Bulwaru lekko odrapany, wyłożony kostką brukową most, przez niektórych zwany „Mostem Teściowej” – kolejna urban legend – budowniczy chciał sobie skrócić drogę do teściowej na obiadki, inna wersja mówiąca o tym, że dla Mamusi właśnie, aby mogła na noc wracać do własnego domu, nie zawracając głowy nikomu.
Most ewidentnie chwieje się, gdy stanąć na jego krawędziach, faluje pod nogami dając odczucie lekkiej choroby morskiej. Ze względu na jego niestabilność (oraz zawalenie krótko po wybudowaniu) zakazano popularnego wieszania na nim kłódek, tworząc nowe miejsce do ich przywieszania – ażurowe metalowe serduszko.
Poniżej mostu zaniedbana uliczka prowadząca do portu, dalej widowiskowa kolumnada, niedaleko Pałacu Woroncowa, popularne miejsce ślubnych sesji zdjęciowych.
ULICA DERIBASOWSKA
Tu się bywa, tu się spaceruje, wstępuje na kawę do Manufaktury Czekolady, pije grzane wino, słucha muzyki czy wierszy Lermontowa recytowanych przez emerytowana nauczycielkę. W dzień całkiem spokojna, wieczorami rozświetla się, szumi, mieni kolorami. Zamknięta dla ruchu kołowego stanowi centralny punkt wycieczek, turystyki kulinarnej, window-shoppingu czy robienia sobie zdjęć na tle altanki w wiekowym parku, czy przy pomniku krzesła z powieści „Dwanaście krzeseł”.
[
Stoję przed „Pijaną Wiśnią”, sącząc z kryształowego kieliszka nalewkę z wisienką w środku, gdy podchodzi do mnie schludnie, ale bardzo skromnie ubrany mocno starszy pan i z uśmiechem przyglądając życzy smacznego. Proponuję, że poczęstuję go papierosem, dziadek nie pali, posługując się moim kalekim rosyjskim wymieniamy uprzejmości. Po chwili dziadek odzywa się „ale wie pani, moja żonka obchodzi dziś urodziny, chciałbym kupić jej mały bukiecik kwiatów”, daję mu co mam w kieszeni nie zastanawiając się, czy kupi coś „żonce”, czy tylko sobie.
Cholerny romantyzm…
PASAŻ
Mieszkam przy ulicy Przeobrażeńskiej, więc najprostszym i niejako naturalnym jest skrót przez hotel „Pasaż”, mijam go więc rano po śniadaniu w drodze na marszrutkę, w ciągu dnia gdy zapełnia się turystami i wieczorem, już po zamknięciu sklepów gdy jest cicho a przygaszone światła i reflektorki ładnie uwypuklają kunsztowne rzeźby i ornamenty.
W latach świetności jeden z lepszych hoteli w mieście połączony z elegancką galerią handlową przypominającą tę mediolańską, czy neapolitańską.
Wychodzę na plac przy Soborze, jedno z moich ulubionych miejsc – w altankach oprócz ławeczek rozstawiono plansze do gry w szachy, miejsce zawsze pełne zarówno graczy, jak i „kibiców”, czasem krzywo patrzących gdy ktoś z aparatem podgląda ich codzienność.
„A NIGHT AT THE OPERA”
Kolejna z wizytówek miasta, barokowy budynek śmiało mogący konkurować z operą lwowską, czy krakowskim teatrem Słowackiego. Obecny kształt zawdzięcza parze jakże płodnych projektantów z biura Fellner & Helmer, spod których kreski wyszedł choćby lwowski hotel „George”, hol w „Kasynie Szlacheckim”, czy rodzimy Teatr Polski w Bielski Białej.
Na wieczorny koncert wpadam w ostatniej chwili, przed wejściem całkiem spory tłumek widzów. Na każdym piętrze wzorem wschodnim, jak w pociągu prowadnica, czy w hotelu etażowa – tutaj zawiadują panie bileterki odpowiedzialne każda za swoje piętro, sprawdzają bilety, kierują do odpowiedniej klatki schodowej, szatni, czy wejścia do właściwej loży. Trochę poganiają, trochę pohukują na opieszałych; po trzecim dzwonku ewentualnie za pomocą klamki uniwersalnej gotowe wpuścić delikwenta do środka.
Z całego serca polecam wizytę, połączoną z przedstawieniem, spektaklem, czy koncertem, bo za śmiesznych nawet 40 hrywien (no, w porywach 100, 150 do 300) można nie tylko mieć ucztę dla uszu, ale też dla oczu, czerwone plusze, kotary, złocenia, balkoniki, ogromny kryształowy żyrandol pod pięknie zdobionym sufitem. Podobno w antrakcie można napić się nawet szampana.
Ja akurat załapałam się na koncert utworów Beethovena, Brahmsa i Straussa. Widownia żywiołowo reaguje po zakończeniu każdego utworu, wykrzykując „brawooo”, czuję się lekko zażenowana, ale może mój gust muzyczny jest nie dość wyrobiony ?
Pani solistka dostaje bukiet większy od siebie, skrzypek grający na Stradivariusie trzyma z uczuciem instrument oburącz, delikatnie jakby wsadzono mu w ramiona dziecko.
Pełna wrażeń wstępuję na mały koniaczek po drodze i do domu.
cdn..ELEKTRICZKA
Niedziela otwiera oczy pogodna, słoneczna nawet, leniwa. Dosyć dobrego, trzeba wstać wcześnie i pomknąć na dworzec kolejowy. Cel – Białogród Dniestrowski. Wychodzę z hotelu, przed Soborem Przeobrażeńskim pierwsi handlarze rozstawiają stoiska z obrazami, słońce podświetla ciemne kopuły świątyni. Z wyciem silnika i szarpaniem marszrutka w kilkanaście minut dojeżdża na wakzał.
Bilet na pociąg kupuję w kasie od strony peronu [26 UAH], do Biełgorodu kursuje pięć par pociągów dziennie.
Czekam na pozwolenie na wejście na platformę. Skład, który lokomotywa ciągnie przez tych 80 kilometrów wygląda jakby miał zawieźć pasażerów hen do Moskwy, kilkanaście wagonów zajmuje cały długaśny peron. Zanim ruszymy przez wagony kilkukrotnie przeparaduje babuszka w jednym ręku oferując naręcze spodni damskich, w drugim maseczki chirurgiczne, za jedyne 10 hrywien. Dziękuję, postoję, to znaczy posiedzę, bo droga długa.
Wagon jest otwarty, każdy kubik/przedział składa się z miejsc dla sześciu pasażerów na plastikowych siedzeniach obitych dermą i oddzielonych stoliczkiem. W głowie bigcycowa przeróbka „Pasażera”: „Ja jestem pasażerem Wyrywam dermę z siedzeń Jadę z niedużym pieskiem Na miejscu matki z dzieckiem” ?
Latem musi być tu wesoło, taka ekskursja do kurortu, Karolino Bugaz, Zatoki, wysiadka na jednej z 28 stacyjek, często składających się z samego peronu. Zanim pociąg wytoczy się poza właściwe granice miasta mija prawie godzina. Przez niemiłosiernie brudne okna mimo pełnego słońca krajobraz lekko rozmyty, rozjazdy kolejowe, zbiorniki z paliwem, rury gazowe biegnące wierzchem, eternit na dachach, ogrodzenia z wkopanych do połowy w ziemię opon.
Pasażerowie drzemią, jedna pani haftuje serwetkę, babcia przepytuje wnuczkę co słuchać w szkole. Dwie i pół godziny mijają dość szybko. Trasa pociągu wiedzie przez mierzeję, Stacyjka „Morskaja” – na prawo – liman Dniestru, na lewo o długość rzutu kamieniem morze – ktoś spaceruje, ktoś powoli kroczy z wykrywaczem metali. Wrażenie jakby w każdej chwili większa fala mogła zalać torowisko. Dalej domki, dacze, „bazy otdycha” powciskane w wąski pas ziemi, niektóre w budowie, inne porzucone, a jeszcze inne czekające na sezon i wczasowiczów. Stacyjki „Drużba”, „Słoneczna”. Dalej most postawiony nad miejscem gdzie Dniestr wpada do morza, kilka żurawi portowych.
AKERMAN
Dobijam do stacyjki w Biełgorodzie.
Przez Park Pokoju „główną” ulicą zmierzam w kierunku twierdzy. Gdybym nie wiedziała, że to 50-tysięczne miasto, nie zgadłabym, asfalt w rozsypce, drzewa malowane na biało. Cicho i spokojnie, do czasu - w środkowej części ulicy Dzierżyńskiego coś na kształt targowiska, sklepiki (jeden dla @pabien do jego kolekcji „światów”) ?
Byłem w czerwcu 2019 i dla mnie to był piękny romans, a Akerman to nawet więcej, fajnie sobie popatrzeć jak to wygląda zimą.Też byłem na tym rozpadającym się pomoście i tam piwko piłem i wyobraźnie uruchomiłem...
spędziłem tam 3 dni w drodze na Krym w '12 roku, no i widzę że nic się nie zmieniło, kompletnie. Miło było poczytać. Czy przed dworcem dalej stoi miafia babuszkowa z kwaterami do wynajęcia ?? A na priwozie najlepsze wino na rozliw nazywało się Izabella. Poranna degustacja wyznaczała rytm dnia....
Powrót na Bulwar można ułatwić sobie wjeżdżając funikularą za 5 UAH. Zimą niestety najwyraźniej nie funguje, więc podejście zajmuje chwilę, z tyłu głowy mam uczestników biegów po schodach, które rokrocznie się tutaj odbywają, jak na razie daleko mi do rekordu 22,8 sekundy ?
cdn...KOTY
O Odessie mówi się, że to miasto kotów, zaczyna się futrzakom stawiać pomniki, widać często, gęsto zblazowane wylegujące się w lichych promieniach zimowego słońca gdzieś na schodach, czy maskach samochodów. Są częścią miejskiego ekostystemu, dokarmiane, mają stawiane budki. Natomiast smutna refleksja nachodzi jeśli chodzi o bezpańskie psy, widoczne zwłaszcza na prowincji, są co prawda zaczipowane, ale nie sądzę, żeby były sterylizowane, bo zbyt wiele podobnych do siebie okupuje skwerki czekając, czy ktoś dorzuci się do ich miski.
Snując się pomiędzy podwórkami, uliczkami wokół Bulwaru przechodzę przez ulicę Woroncowa. Taka mała ciekawostka dla zmylenia oczu – jeden z budynków wydaje się nie mieć tylnej ściany, bądź mieć ją bardzo wąską – ot, złudzenie optyczne, tylna ściana poprowadzona jest po skosie.
Na końcu Bulwaru lekko odrapany, wyłożony kostką brukową most, przez niektórych zwany „Mostem Teściowej” – kolejna urban legend – budowniczy chciał sobie skrócić drogę do teściowej na obiadki, inna wersja mówiąca o tym, że dla Mamusi właśnie, aby mogła na noc wracać do własnego domu, nie zawracając głowy nikomu.
Most ewidentnie chwieje się, gdy stanąć na jego krawędziach, faluje pod nogami dając odczucie lekkiej choroby morskiej. Ze względu na jego niestabilność (oraz zawalenie krótko po wybudowaniu) zakazano popularnego wieszania na nim kłódek, tworząc nowe miejsce do ich przywieszania – ażurowe metalowe serduszko.
Poniżej mostu zaniedbana uliczka prowadząca do portu, dalej widowiskowa kolumnada, niedaleko Pałacu Woroncowa, popularne miejsce ślubnych sesji zdjęciowych.
ULICA DERIBASOWSKA
Tu się bywa, tu się spaceruje, wstępuje na kawę do Manufaktury Czekolady, pije grzane wino, słucha muzyki czy wierszy Lermontowa recytowanych przez emerytowana nauczycielkę.
W dzień całkiem spokojna, wieczorami rozświetla się, szumi, mieni kolorami.
Zamknięta dla ruchu kołowego stanowi centralny punkt wycieczek, turystyki kulinarnej, window-shoppingu czy robienia sobie zdjęć na tle altanki w wiekowym parku, czy przy pomniku krzesła z powieści „Dwanaście krzeseł”.
[
Stoję przed „Pijaną Wiśnią”, sącząc z kryształowego kieliszka nalewkę z wisienką w środku, gdy podchodzi do mnie schludnie, ale bardzo skromnie ubrany mocno starszy pan i z uśmiechem przyglądając życzy smacznego. Proponuję, że poczęstuję go papierosem, dziadek nie pali, posługując się moim kalekim rosyjskim wymieniamy uprzejmości. Po chwili dziadek odzywa się „ale wie pani, moja żonka obchodzi dziś urodziny, chciałbym kupić jej mały bukiecik kwiatów”, daję mu co mam w kieszeni nie zastanawiając się, czy kupi coś „żonce”, czy tylko sobie.
Cholerny romantyzm…
PASAŻ
Mieszkam przy ulicy Przeobrażeńskiej, więc najprostszym i niejako naturalnym jest skrót przez hotel „Pasaż”, mijam go więc rano po śniadaniu w drodze na marszrutkę, w ciągu dnia gdy zapełnia się turystami i wieczorem, już po zamknięciu sklepów gdy jest cicho a przygaszone światła i reflektorki ładnie uwypuklają kunsztowne rzeźby i ornamenty.
W latach świetności jeden z lepszych hoteli w mieście połączony z elegancką galerią handlową przypominającą tę mediolańską, czy neapolitańską.
Wychodzę na plac przy Soborze, jedno z moich ulubionych miejsc – w altankach oprócz ławeczek rozstawiono plansze do gry w szachy, miejsce zawsze pełne zarówno graczy, jak i „kibiców”, czasem krzywo patrzących gdy ktoś z aparatem podgląda ich codzienność.
„A NIGHT AT THE OPERA”
Kolejna z wizytówek miasta, barokowy budynek śmiało mogący konkurować z operą lwowską, czy krakowskim teatrem Słowackiego. Obecny kształt zawdzięcza parze jakże płodnych projektantów z biura Fellner & Helmer, spod których kreski wyszedł choćby lwowski hotel „George”, hol w „Kasynie Szlacheckim”, czy rodzimy Teatr Polski w Bielski Białej.
Na wieczorny koncert wpadam w ostatniej chwili, przed wejściem całkiem spory tłumek widzów. Na każdym piętrze wzorem wschodnim, jak w pociągu prowadnica, czy w hotelu etażowa – tutaj zawiadują panie bileterki odpowiedzialne każda za swoje piętro, sprawdzają bilety, kierują do odpowiedniej klatki schodowej, szatni, czy wejścia do właściwej loży. Trochę poganiają, trochę pohukują na opieszałych; po trzecim dzwonku ewentualnie za pomocą klamki uniwersalnej gotowe wpuścić delikwenta do środka.
Z całego serca polecam wizytę, połączoną z przedstawieniem, spektaklem, czy koncertem, bo za śmiesznych nawet 40 hrywien (no, w porywach 100, 150 do 300) można nie tylko mieć ucztę dla uszu, ale też dla oczu, czerwone plusze, kotary, złocenia, balkoniki, ogromny kryształowy żyrandol pod pięknie zdobionym sufitem. Podobno w antrakcie można napić się nawet szampana.
Ja akurat załapałam się na koncert utworów Beethovena, Brahmsa i Straussa. Widownia żywiołowo reaguje po zakończeniu każdego utworu, wykrzykując „brawooo”, czuję się lekko zażenowana, ale może mój gust muzyczny jest nie dość wyrobiony ?
Pani solistka dostaje bukiet większy od siebie, skrzypek grający na Stradivariusie trzyma z uczuciem instrument oburącz, delikatnie jakby wsadzono mu w ramiona dziecko.
Pełna wrażeń wstępuję na mały koniaczek po drodze i do domu.
cdn..ELEKTRICZKA
Niedziela otwiera oczy pogodna, słoneczna nawet, leniwa. Dosyć dobrego, trzeba wstać wcześnie i pomknąć na dworzec kolejowy. Cel – Białogród Dniestrowski. Wychodzę z hotelu, przed Soborem Przeobrażeńskim pierwsi handlarze rozstawiają stoiska z obrazami, słońce podświetla ciemne kopuły świątyni. Z wyciem silnika i szarpaniem marszrutka w kilkanaście minut dojeżdża na wakzał.
Bilet na pociąg kupuję w kasie od strony peronu [26 UAH], do Biełgorodu kursuje pięć par pociągów dziennie.
Czekam na pozwolenie na wejście na platformę. Skład, który lokomotywa ciągnie przez tych 80 kilometrów wygląda jakby miał zawieźć pasażerów hen do Moskwy, kilkanaście wagonów zajmuje cały długaśny peron. Zanim ruszymy przez wagony kilkukrotnie przeparaduje babuszka w jednym ręku oferując naręcze spodni damskich, w drugim maseczki chirurgiczne, za jedyne 10 hrywien. Dziękuję, postoję, to znaczy posiedzę, bo droga długa.
Wagon jest otwarty, każdy kubik/przedział składa się z miejsc dla sześciu pasażerów na plastikowych siedzeniach obitych dermą i oddzielonych stoliczkiem. W głowie bigcycowa przeróbka „Pasażera”:
„Ja jestem pasażerem
Wyrywam dermę z siedzeń
Jadę z niedużym pieskiem
Na miejscu matki z dzieckiem” ?
Latem musi być tu wesoło, taka ekskursja do kurortu, Karolino Bugaz, Zatoki, wysiadka na jednej z 28 stacyjek, często składających się z samego peronu.
Zanim pociąg wytoczy się poza właściwe granice miasta mija prawie godzina. Przez niemiłosiernie brudne okna mimo pełnego słońca krajobraz lekko rozmyty, rozjazdy kolejowe, zbiorniki z paliwem, rury gazowe biegnące wierzchem, eternit na dachach, ogrodzenia z wkopanych do połowy w ziemię opon.
Pasażerowie drzemią, jedna pani haftuje serwetkę, babcia przepytuje wnuczkę co słuchać w szkole. Dwie i pół godziny mijają dość szybko.
Trasa pociągu wiedzie przez mierzeję, Stacyjka „Morskaja” – na prawo – liman Dniestru, na lewo o długość rzutu kamieniem morze – ktoś spaceruje, ktoś powoli kroczy z wykrywaczem metali. Wrażenie jakby w każdej chwili większa fala mogła zalać torowisko.
Dalej domki, dacze, „bazy otdycha” powciskane w wąski pas ziemi, niektóre w budowie, inne porzucone, a jeszcze inne czekające na sezon i wczasowiczów. Stacyjki „Drużba”, „Słoneczna”. Dalej most postawiony nad miejscem gdzie Dniestr wpada do morza, kilka żurawi portowych.
AKERMAN
Dobijam do stacyjki w Biełgorodzie.
Przez Park Pokoju „główną” ulicą zmierzam w kierunku twierdzy. Gdybym nie wiedziała, że to 50-tysięczne miasto, nie zgadłabym, asfalt w rozsypce, drzewa malowane na biało. Cicho i spokojnie, do czasu - w środkowej części ulicy Dzierżyńskiego coś na kształt targowiska, sklepiki (jeden dla @pabien do jego kolekcji „światów”) ?