Ponieważ teraz oddalamy się od cywilizacji, to trzeba nakarmić nasz "Czołg". Siergiej wypożyczając auto radził, żeby nie tankować na małych, starych stacjach. Pomimo tego, że będzie tam kilka dystrybutorów i kilka różnych cen, to jest najczęściej tylko jeden zbiornik z paliwem i jest to benzyna o liczbie oktanowej 78. Nie zalecana do naszego auta. Powinniśmy tankować 95 albo przynajmniej 86. Najlepiej tankować na dużych, niedawno wybudowanych stacjach. Tam powinno być wszystko dobrze. Potwierdzeniem tego jest, że mamy przed sobą dwie stacje, na jednej, starszej, są niższe ceny i pustki, na drugiej cena o kilkanaście procent wyższa i kolejki. My też jedziemy na tą droższą, mijając po drodze Lenina.
Wypożyczając auto wziąłem też 20l kanister, właśnie na ten moment. Bałem się, że w rejonie, w który się teraz udawaliśmy nie będzie gdzie uzupełnić paliwa, więc jakiś zapas trzeba mieć. Kanister okazał się mieć nieszczelne zamknięcie.
:( Pomysłowy Dobromił, który nam nalewał paliwo uszczelnił to torebką foliową, a na moje pytania, czy to aby bezpieczne, odpowiedział, że oczywiście. Jakoś nie do końca byłem przekonany i postanowiłem się pozbyć tego kłopotliwego ładunku jak najszybciej.
Wyruszamy zatem w stronę Songkul. W aucie paskudnie śmierdzi benzyną, więc wentylacja pracuje cały czas na podwyższonych obrotach, żeby stężenie oparów w kabinie nie zaczęło zagrażać zdrowiu czy wręcz życiu. Na szczęście po kilkunastu minutach natężenie smrodu wyraźnie spada.
Jedziemy przez piękne, ale bardzo surowe okolice. Niewiele tu roślinności, są za to pomniki.
:) Goni nas burza, ale jej uciekamy.
I wtedy dzieje się coś, co powoduje że wyrywa mi się kilka brzydkich wyrazów, a włosy na moment stają dęba. Telefon, który służy za nawigację i jest podłączony cały czas do zasilania stwierdza, że bateria właśnie się rozładowała i się wyłącza.
:shock: Ale jak? Okazuje się, że w gniazdku zapalniczki, do którego podłączyłem telefon nie ma napięcia. Zostajemy bez telefonu, bez nawigacji, bez połączenia z internetem, bez wielu ważnych informacji, które w telefonie miałem... Najważniejsze rzeczy (jak np rezerwacje) mam podrukowane, ale nie wszystko. Na szczęście, po krótkim poszukiwaniu, udaje się znaleźć inne gniazdko zapalniczki, w podłokietniku. Tu napięcie jest i telefon, po kilku minutach ponownie zaczyna współpracować. Uff...!!!
Z drogi A365 skręcamy w dolinę rzeki Tolok. Kończy się asfalt, ale za to zaczynają jeszcze piękniejsze widoki. I robi się bardziej zielono.
W pewnym momencie zaczyna padać. Po chwili przestaje, ale zieleń robi się jeszcze bardziej zielona. A droga coraz bardziej stroma.
Wreszcie przełęcz. Na górze, mimo tego, że to lipiec wciąż leży trochę śniegu. Żeby zrozumieć, ile to jet trochę, trzeba zauważyć, że te czarne kropeczki poniżej śniegu, to konie.
I jest. Pierwszy widok na Songkul. Nawigacja twierdzi, że do miejsca, gdzie będziemy spać zostało am jeszcze około 15 minut. Jazda zajmuje nam ponad półtorej godziny. Ale o tym będzie dopiero w kolejnym odcinku.
Nie wierzcie google maps w górach, a zwłaszcza tam, gdzie nie ma zasięgu!@eskie No i zepsułeś niespodziankę. O tym miało być w kolejnym odcinku.
:lol: Faktycznie maps.me radzi sobie nieźle z określaniem czasu przejazdu w głuszy i przy normalnym ruchu, za to google maps jest zdecydowanie lepszy w miastach czy na autostradach - uwzględnia na bieżąco korki. Kiedyś miałem okazję zobaczyć na żywo, jak konar drzewa spadł na drogę i zaczął się tworzyć korek. Google dosłownie po minucie już to miał na mapie. Jednak gdy nie ma zasięgu i nie mają informacji zwrotnych, to pewnie algorytm przyjmuje czas przejazdu wg jakiejś hipotetycznej średniej dla danego typu dróg. Wynik może być bardzo różny od rzeczywistości.Najgorszy odcinek drogi mieliśmy już za sobą.
Teraz droga, choć nadal szutrowa, była równa, szeroka i prosta. Prowadziła dość wysokim nasypem, delikatnie w dół, w stronę doliny gdzie widać było pola uprawne i sady. Chyba zacząłem lekko przysypiać...
- Jezu!!! - krzyknęła Asia Nasz "Czołg" zaczynał obracać się bokiem do kierunku jazdy. "Poślizg! Kontrować, nie hamować" - setki godzin za kierownicą w różnych warunkach sprawiły, że te myśli natychmiast zapaliły się wielkim czerwonym neonem w mojej głowie. I pewnie odruchy sprawiłyby, że zacząłbym to robić, zanim zdałbym sobie sprawę co właściwie się dzieje, ale... tym razem za kierownicą siedziała Asia.
Po raz pierwszy, od kiedy wynajmujemy auta. Po raz pierwszy w takim dużym, terenowym aucie i na szutrowej drodze. Po raz pierwszy w takiej sytuacji...
Poprzedniego wieczoru, gdy wjeżdżaliśmy do Songkul, nawet mi do głowy nie przyszło, że to Asia będzie z niego wyjeżdżać...
Songkul powitało nas przepięknym zachodem słońca. Niebo, przez ostatnich kilka godzin całkowicie zachmurzone, po przekroczeniu przełączy zorganizowało nam ten niezwykły spektakl i przybrało barwę fioletu. I nie tylko niebo zadbało o oprawę artystyczną. Właśnie w tym momencie wjechaliśmy w obszar łąki porośniętej na powierzchni chyba kilku hektarów, przez fioletowe astry. Nad nami i pod nami fiolet a przed nami jurty, jezioro i ośnieżone szczyty.... Żałuję tylko, że nie wyjąłem statywu i zdjęcia są średniej jakości.
Jak już się widowisko zakończyło, to ruszyliśmy w dalszą drogę, póki widno. Nawigacja (google maps) pokazywała 15 minut, tylko, że my jechaliśmy i jechaliśmy, a czas do przybycia do celu się nie zmniejszał. No ale nic dziwnego. Jeżeli google założyło, że jest to normalna droga w terenie niezabudowanym, i będziemy jechać z 90 km/h, a my jechaliśmy jakieś 15 km/h. Po drodze kilka małych strumyczków i jedna większa rzeka. Większa być może dlatego, że przez ostatnich kilka godzin w górach padał deszcz. Mostów oczywiście żadnych nie ma.
:) Te strumyczki, to jak większe kałuże, ale przed rzeką, to bym się pewnie moment zawahał, zatrzymał i poszedł popatrzeć, czy damy radę. Na szczęście akurat wtedy z naprzeciwka jechało jedno z dosłownie kilku spotkanych w okolicach Songkul aut - zwykła, stara osobówka, która nawet za bardzo nie zwalniając po prostu przejechała przez tą rzeką. Jak tak, to i "Czołg" da radę.
Niestety nie zdążyliśmy dojechać za widoku. Ciemność, która zapadła, była naprawdę ciemna. W promieniu kilku kilometrów świeciło się tylko kilka żarówek, i to bardzo słabych. Na szczęście byliśmy już blisko obozowiska: Yurt camp Tuzashuu Azamat, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Najpierw jednak wjechaliśmy na podwórko ich sąsiada, bo tak nas droga poprowadziła, ale gospodarz wskazał nam właściwy kierunek i za niewielkim wzgórzem wreszcie nasz dzisiejszy nocleg. Samo obozowisko (może należałoby pisać hotel?
:) ) pokażę Wam rano, jak się rozwidni, a teraz tylko kolacja i spać.
Na zdjęciu z Asią rozmawia Sabiną. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że Sabina, to Sabina i ochrzciliśmy ją na roboczo "Wańka-wstańka". Zupełnie bez sensu, bo zgodnie z definicją:
Wikipedia napisał:
Wańka-wstańka – zabawka, która poruszona kolebie się na boki, lecz nigdy się nie przewraca. Po wychyleniu samoistnie odzyskuje równowagę i powraca do pionowej pozycji wyjściowej...
... a Sabina zachowywała się dokładnie odwrotnie. Postawiona do pozycji pionowej, po chwili przewracała się i za nic nie była w stanie samodzielnie wstać. Przeszkadzało jej w tym ubranie, a konkretnie wielkie i sztywne palto, które miała na sobie. Najbardziej przewracała się, przekraczając wysoki próg w wejściu, no ale oczywiście musiała właśnie co chwilę wychodzić i sprawdzać, czy aby na pewno na dworze jest ciemno.
Po zjedzeniu, wypiciu gorącej herbaty i postawieniu Sabiny jakieś 27 razy na nogi udaliśmy się na spoczynek. A tam panie, luksusy. Kocyki od Chanel!
Z wierzchu Chanel, a pod spodem deska, na której leżało coś w rodzaju materaca. Nie wiem kto projektował te łóżka, ale ta deska nie była płaska, tylko pofalowana. Kiedy już udało się dopasować naturalne krzywizny ciała do tej deski, to można było zasnąć, ale jakoś super wygodnie, to nie było.
Zdjęcie Asi śpiącej w "szanelach" oczywiście zrobione już rano. Może powinienem posprzątać drugi plan, przed zrobieniem zdjęcia, ale Asia tak słodko spała...
Zresztą zdjęcie posprzątanej jurty też mam. Na zdjęcia załapały się również: - system ogrzewania - łazienka - skład opału - obiekty sportowo-rekreacyjne
:lol:
O zaopatrzenie obozowiska w opał dbają krowy, konie i Kuba. Kuba był jedynym facetem w obsłudze tego ośrodka wypoczynkowego. Kiedy rano wstałem, Kuba właśnie kończył poranne zbiory. Bardzo się ucieszył, że jest okazja zrobić sobie przerwę i pogadać z turystą. Dowiedziałem się kilu ciekawych rzeczy o życiu tutaj. Zdecydowanie nie jest łatwe. Jesienią natomiast wszyscy się stąd zwijają, bo jak śnieg zasypie przełęcze, to nie ma opcji się tu dostać. Jedynie helikopterem. Nie bardzo zrozumiałem w jakim celu, ale podobno kilka osób tu zostaje na zimę żeby pilnować. Ale czego? Przecież jurty się zwija. - Zrób mi zdjęcie. - poprosił w pewnym momencie Kuba. Zrobiłem i pokazałem Kubie jak wyszło. - Ładne - stwierdził. - To dla Ciebie? Przesłać Ci? - Nie, to dla Ciebie. Na pamiątkę.
No to mam pamiątkę z Kubą.
Przy śniadaniu mieliśmy okazję poznać innych mieszkańców obozowiska. Była tam para Amerykanów, wyglądająca trochę jak bezdomni. Jak się okazało małżeństwo nauczycieli z Nowego Jorku. Pani uczyła matematyki, pan "Computer Science", cokolwiek to dokładnie znaczy. Bardzo mili i świetnie się z nimi rozmawiało. Właśnie byli w trakcie siedmiotygodniowego urlopu, który spędzają w Azji Centralnej. Przemieszczają się transportem publicznym, co w Songkul oznacza akurat zamawianą taksówkę. W jurtach spędzili 3 nocki i bardzo im się podobało. Był Austriak, podróżujący rowerem i nie za bardzo mówiący po angielsku. Był drugi rowerzysta, chyba z Singapuru, ale skończył śniadanie, zanim przyszliśmy. Był też Chińczyk, ale ten w ogóle na śniadanie nie przyszedł i z nikim nie rozmawiał.
Okazało się też, że nie tylko Kuba, ale cała obsługa chętnie pozuje do zdjęć. Jest oczywiści i nasza kumpela Sabina, tym razem w outficie, pozwalającym jej na samodzielne wstawanie, a nawet wsiadanie do samochodu.
Robimy jeszcze trochę zdjęć okolicy. Ja przelewam paliwo z kanistra do baku i wietrzę kanister pozbywając się wreszcie ostatecznie problemu smrodu. Płacimy za pobyt całe $18 (czyli ok. 70 PLN) za dwie osoby ze śniadaniem i kolacją oraz pytam Kuby, czy jesteśmy w stanie dojechać tego dnia do Osz. Bo nawigacja pokazuje, że powinno nam to zająć 8 godzin z kawałkiem, ale po wczorajszym dniu już jej nie ufam. Kuba, podrapał się w głowę i powiedział, że w 8 godzin, to się absolutnie nie uda. Że gdyby wyjechać bardzo wcześnie rano, jak się tylko rozwidni, to może by się udało dojechać przed północą, ale nie jest pewien. Trzeba by szybko jechać. No tak... Pakujemy graty, żegnamy się z sympatycznymi gospodarzami i wyruszamy na objazd jeziora Songkul.
Relacja zapowiada się świetnie
:), z niecierpliwością czekam na dalsze wpisy, zwłaszcza z Kirgistanu (i zdjęcia
:))! Już wiem, że trzeba tam koniecznie pojechać, być może Waszymi śladami i tak na wariata, też to lubimy
:P. Niestety nie znamy rosyjskiego, więc jak zatrzyma nas policja, to 3 lata więzienia w szpitalu jak nic
:P (cały czas nie mogę ze śmiechu z Waszych przygód ;P). Ale faktycznie jak już człowiek ogarnie jedną taką większą i dalszą wyprawę (jak do USA) to potem reszta wydaje się pestką (czyli np.brak bukowania noclegów w KIRGISTANIE (!), przecież jakoś sobie poradzimy
:P)
:lol: . Ciekawe co było dalej
:)!
@Bubu69 Dzięki! Sam z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy. Niestety, nie chcą się same napisać.
:( Co do noclegów, to zupełny luz, tam booking działa tak samo, jak wszędzie indziej. Na google maps też można hotele znaleźć... Tylko ten rosyjski - to naprawdę bardzo pomagało. Raz, że organizacyjnie, dwa - towarzysko.
A ja żałuję, że nie starczyło nam czasu na odwiedzenie Uzbekistanu.
:lol:Tak jak mówisz, nie da się wszystkiego zobaczyć. Dzięki temu jest dobry pretekst, żeby wrócić.
:)
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu :)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego ;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
Ja caly czas glowkuje co to jest to co kupiliscie do domu
:)))) Wyglada na jakies bursztyny z mydla glicerynowego
;) A w ogole to zaluje, ze nie pojechaliscie do Uzbekistanu, bo byloby cudownie poczytac relacje i z tamtad !
@DorotaY Popatrz wyżej - ewaolivka już "wygłówkowała", że to cukier.
:)Co do Uzbekistanu, to właśnie się zastanawiamy, czy w następne wakacje nie uzupełnić pozostałych poradzieckich stanów (Uzbekistan, Tadżykistan).
:) Inną alternatywą, którą bardzo poważnie rozważamy, myślę, że też dla Ciebie interesującą, jest opcja wyjazdu do Kanady.
:lol::Co do poczytania relacji z Uzbekistanu, to jest tu na forum kilka. Na przykład relacja Cubero4: azja-srodkowa-zabim-skokiem,215,146077albo, nie tylko moim zdaniem, rewelacyjnie napisana i ze świetnymi zdjęciami relacja nenyan: kirgistan-uzbekistan-tadzykistan-od-pamiru-po-m-aralskie,215,120523Czytania wystarczy na kilka zimowych wieczorów.
:)
BrunoJ napisał:Fajna ta mapka. ...Masz na myśli #relive czy historie z google maps?
:lol:Domyślam się, że raczej to pierwsze. Żebyś nie musiał za dużo rozpracowywać - ja po kilku różnych próbach uznałem, że dla mnie najodpowiedniejszy jest następujący schemat działania:1. Ścieżkę w telefonie zapisuję za pomocą endomondo. Relive też potrafi to robić, ale wiele razy mi się wieszało.2. Po drodze robię kilka zdjęć, najlepiej tym samym telefonem, którym zapisuję ścieżkę.3. Efekt końcowy "robi się sam" w aplikacji #relive. Apka jest darmowa w wersji podstawowej (niska rozdzielczość, brak muzyki, krótkie filmy) albo płatna (nie pamiętam ile). Można wziąć wersję pełną na miesiąc na próbę za darmo.
Dzięki. Tak, chodziło o relive. Wstępnie już czytałem. Pomacam coś jak. Tylko chyba telefon będę musiał po mału wymienić bo od tych wszystkich apek w tle to bateria przestaje trzymać
;)
:lol: Tak w dużym uproszczeniu, to wiem, bo sam coś takiego kończyłem jakieś dwadzieścia kilka lat temu. Tyle, że świat idzie na przód i teraz są tysiące najróżniejszych specjalizacji. Nie drążyłem, czy pan Amerykanin uczył ogólnie obsługi komputera, czy też był specjalistą od nierelacyjnych baz danych, programowania w C/C++ czy może tworzenia modeli 3D.
Jakie tam są piękne widoki
:o !!! Za to przygody macie równie ciekawe
:P. Podziwiam, że nie odpuszczacie i kombinujecie dalej, żeby dostać przepustki
:) i wszystko pod okiem uzbrojonych strażników
:P. Super relacja!
marcinsss napisał: Se tą przepustkę w ramkę mogę oprawić. Jedynie do tego się przyda. E tam. Warto było. Już choćby dla samej formułki: "marcinsss razem z 1 człowiekiem". Możesz się poczuć jak jakiś Terminator czy coś...
;)
Będzie, będzie...Na razie okres świąteczny, teraz siedzę na kilka dni w Norwegii, a do tego mnóstwo czasu zajmuje przygotowanie kolejnego wyjazdu (HKG + Filipiny).
:)No ale w styczniu muszę skończyć.
Nie daj czekaj na kolejną część tak długo
:) Świetnie się czyta, to styl, który lubię- w razie czego pierwszą chętną na książkę już macie
;) Tylko koniecznie z toną zdjęć, bo są cudne!
@jerzy5 Dziękuję.Wśród ponad 50 odwiedzonych krajów, Kirgistan jest jednym z niewielu, do których bardzo chciałbym wrócić. I wrócę.Tym razem łącząc go z Uzbekistanem i Tadżykistanem.
:)
marcinsss napisał:Za to auto na wypasie
:) UAZ-452, prawdopodobnie starszy od kierowcy. Ale sprawny. Trochę mu tylko przy większym obciążeniu jedynka "wylata", ale jak się ręką trzyma, to się da pod każdą górkę podjechać.Marcin no nie, to ja tyle kasy w ostrej walucie wydalem, aby zobaczyc Buchanke, a Ty mogles sie nawet przejechac 60-letnia Buchanka. Anyway swietna relacja i gratulacje! cccc napisał:Moim marzeniem bylo rowniez zobaczyc Buchankemiesiac-w-podrozy-ktora-mi-sie-przysnila,214,127564&p=1445765#p1445765Pozdrawiam cieplutko.
@cccc Jeśli w ciągu najbliższych 10 lat wybierzesz się w tamte rejony, to niewątpliwie ten UAZ dalej będzie tam kursował do jeziora. A jak grzecznie poprosisz, to pewnie nawet będziesz mógł zasiąść za jego kierownicą.
:)
@marcinsss w Kirgistanie jest takie powiedzenie, ze Buchanka nie do zdarcia, nawet po domach przejedzie, mysle, ze nawet za 15 lat moze jeszcze jezdzic. Jak sam pojade to nie bede mial mozliwosci dac zarobic kierowcy z napiwkiem.Gdybym nie musial znow do A to bym jutro pojechal. Btw dzieki, ze zabrales tych Biednych ludzi, masz plusa.
:)Dobrej nocki.
@cccc Tym razem zupełnie się z Tobą nie zgadzam.
:)1. Jeżeli kierowca pozwoli Ci prowadzić jego samochód (i jednocześnie, być może jedyne, źródło utrzymania), to napiwek powinien być przynajmniej podwójny.
:)2. Nie zabrałem tych ludzi, bo byli biedni, tylko dlatego, że potrzebowali zabrania. Czy gdyby byli bogaci, to frajda ze zrobionej im przysługi byłaby mniejsza? Zresztą, kto wie, może na warunki Kirgiskie wcale nie byli biedni?
:)
@marcinsss nie przejmuj sie tak, bedzie dobrze, potrafie cieszyc sie z malych rzeczy, mi wystarczy, jak tylko wejde do srodka i chetnie porzadnie wynagrodze.
:) Nikt nie bedzie mial krzywdy na pewno. Zreszta mam juz dogadane, ze nastepnym razem wycieczka w gory Buchanka i po drodze bedziemy zabierac stopem Wszystkich, kto tylko nas zatrzyma, czy biednych czy bogatych. Ja nie oceniam ludzi po stanie konta, tylko albo ktos jest sympatyczny albo nie. Nawet bogaty moze okazac sie Biednym, gdy potrzebuje pomocy. W Son Kul wlasciciel campu z kanistrem w reku poprosil, czy go nie podwieziemy do Naryn, bo tam stalo jego auto. Kierowca zapytal mnie o zgode i sie oczywiscie zgodzilem.
:) Po drodze sympatyczny starszy Pan chwalil sie, ze ma 100 owiec, a ilosci koni to nie pamietam, ale podkreslal, ze sa bogatsi od niego. Pozdr. i milego dnia.
Ponieważ teraz oddalamy się od cywilizacji, to trzeba nakarmić nasz "Czołg". Siergiej wypożyczając auto radził, żeby nie tankować na małych, starych stacjach. Pomimo tego, że będzie tam kilka dystrybutorów i kilka różnych cen, to jest najczęściej tylko jeden zbiornik z paliwem i jest to benzyna o liczbie oktanowej 78. Nie zalecana do naszego auta. Powinniśmy tankować 95 albo przynajmniej 86. Najlepiej tankować na dużych, niedawno wybudowanych stacjach. Tam powinno być wszystko dobrze.
Potwierdzeniem tego jest, że mamy przed sobą dwie stacje, na jednej, starszej, są niższe ceny i pustki, na drugiej cena o kilkanaście procent wyższa i kolejki. My też jedziemy na tą droższą, mijając po drodze Lenina.
Wypożyczając auto wziąłem też 20l kanister, właśnie na ten moment. Bałem się, że w rejonie, w który się teraz udawaliśmy nie będzie gdzie uzupełnić paliwa, więc jakiś zapas trzeba mieć.
Kanister okazał się mieć nieszczelne zamknięcie. :( Pomysłowy Dobromił, który nam nalewał paliwo uszczelnił to torebką foliową, a na moje pytania, czy to aby bezpieczne, odpowiedział, że oczywiście.
Jakoś nie do końca byłem przekonany i postanowiłem się pozbyć tego kłopotliwego ładunku jak najszybciej.
Wyruszamy zatem w stronę Songkul. W aucie paskudnie śmierdzi benzyną, więc wentylacja pracuje cały czas na podwyższonych obrotach, żeby stężenie oparów w kabinie nie zaczęło zagrażać zdrowiu czy wręcz życiu. Na szczęście po kilkunastu minutach natężenie smrodu wyraźnie spada.
Jedziemy przez piękne, ale bardzo surowe okolice. Niewiele tu roślinności, są za to pomniki. :) Goni nas burza, ale jej uciekamy.
I wtedy dzieje się coś, co powoduje że wyrywa mi się kilka brzydkich wyrazów, a włosy na moment stają dęba. Telefon, który służy za nawigację i jest podłączony cały czas do zasilania stwierdza, że bateria właśnie się rozładowała i się wyłącza. :shock:
Ale jak?
Okazuje się, że w gniazdku zapalniczki, do którego podłączyłem telefon nie ma napięcia. Zostajemy bez telefonu, bez nawigacji, bez połączenia z internetem, bez wielu ważnych informacji, które w telefonie miałem... Najważniejsze rzeczy (jak np rezerwacje) mam podrukowane, ale nie wszystko. Na szczęście, po krótkim poszukiwaniu, udaje się znaleźć inne gniazdko zapalniczki, w podłokietniku. Tu napięcie jest i telefon, po kilku minutach ponownie zaczyna współpracować.
Uff...!!!
Z drogi A365 skręcamy w dolinę rzeki Tolok. Kończy się asfalt, ale za to zaczynają jeszcze piękniejsze widoki. I robi się bardziej zielono.
W pewnym momencie zaczyna padać. Po chwili przestaje, ale zieleń robi się jeszcze bardziej zielona. A droga coraz bardziej stroma.
Wreszcie przełęcz. Na górze, mimo tego, że to lipiec wciąż leży trochę śniegu. Żeby zrozumieć, ile to jet trochę, trzeba zauważyć, że te czarne kropeczki poniżej śniegu, to konie.
I jest. Pierwszy widok na Songkul. Nawigacja twierdzi, że do miejsca, gdzie będziemy spać zostało am jeszcze około 15 minut. Jazda zajmuje nam ponad półtorej godziny. Ale o tym będzie dopiero w kolejnym odcinku.
Nie wierzcie google maps w górach, a zwłaszcza tam, gdzie nie ma zasięgu!@eskie No i zepsułeś niespodziankę. O tym miało być w kolejnym odcinku. :lol:
Faktycznie maps.me radzi sobie nieźle z określaniem czasu przejazdu w głuszy i przy normalnym ruchu, za to google maps jest zdecydowanie lepszy w miastach czy na autostradach - uwzględnia na bieżąco korki. Kiedyś miałem okazję zobaczyć na żywo, jak konar drzewa spadł na drogę i zaczął się tworzyć korek. Google dosłownie po minucie już to miał na mapie.
Jednak gdy nie ma zasięgu i nie mają informacji zwrotnych, to pewnie algorytm przyjmuje czas przejazdu wg jakiejś hipotetycznej średniej dla danego typu dróg. Wynik może być bardzo różny od rzeczywistości.Najgorszy odcinek drogi mieliśmy już za sobą.
Teraz droga, choć nadal szutrowa, była równa, szeroka i prosta. Prowadziła dość wysokim nasypem, delikatnie w dół, w stronę doliny gdzie widać było pola uprawne i sady. Chyba zacząłem lekko przysypiać...
- Jezu!!! - krzyknęła Asia
Nasz "Czołg" zaczynał obracać się bokiem do kierunku jazdy.
"Poślizg! Kontrować, nie hamować" - setki godzin za kierownicą w różnych warunkach sprawiły, że te myśli natychmiast zapaliły się wielkim czerwonym neonem w mojej głowie. I pewnie odruchy sprawiłyby, że zacząłbym to robić, zanim zdałbym sobie sprawę co właściwie się dzieje, ale... tym razem za kierownicą siedziała Asia.
Po raz pierwszy, od kiedy wynajmujemy auta.
Po raz pierwszy w takim dużym, terenowym aucie i na szutrowej drodze.
Po raz pierwszy w takiej sytuacji...
Poprzedniego wieczoru, gdy wjeżdżaliśmy do Songkul, nawet mi do głowy nie przyszło, że to Asia będzie z niego wyjeżdżać...
Songkul powitało nas przepięknym zachodem słońca. Niebo, przez ostatnich kilka godzin całkowicie zachmurzone, po przekroczeniu przełączy zorganizowało nam ten niezwykły spektakl i przybrało barwę fioletu. I nie tylko niebo zadbało o oprawę artystyczną. Właśnie w tym momencie wjechaliśmy w obszar łąki porośniętej na powierzchni chyba kilku hektarów, przez fioletowe astry.
Nad nami i pod nami fiolet a przed nami jurty, jezioro i ośnieżone szczyty.... Żałuję tylko, że nie wyjąłem statywu i zdjęcia są średniej jakości.
Jak już się widowisko zakończyło, to ruszyliśmy w dalszą drogę, póki widno. Nawigacja (google maps) pokazywała 15 minut, tylko, że my jechaliśmy i jechaliśmy, a czas do przybycia do celu się nie zmniejszał. No ale nic dziwnego. Jeżeli google założyło, że jest to normalna droga w terenie niezabudowanym, i będziemy jechać z 90 km/h, a my jechaliśmy jakieś 15 km/h. Po drodze kilka małych strumyczków i jedna większa rzeka. Większa być może dlatego, że przez ostatnich kilka godzin w górach padał deszcz. Mostów oczywiście żadnych nie ma. :) Te strumyczki, to jak większe kałuże, ale przed rzeką, to bym się pewnie moment zawahał, zatrzymał i poszedł popatrzeć, czy damy radę. Na szczęście akurat wtedy z naprzeciwka jechało jedno z dosłownie kilku spotkanych w okolicach Songkul aut - zwykła, stara osobówka, która nawet za bardzo nie zwalniając po prostu przejechała przez tą rzeką. Jak tak, to i "Czołg" da radę.
Niestety nie zdążyliśmy dojechać za widoku.
Ciemność, która zapadła, była naprawdę ciemna. W promieniu kilku kilometrów świeciło się tylko kilka żarówek, i to bardzo słabych. Na szczęście byliśmy już blisko obozowiska: Yurt camp Tuzashuu Azamat, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Najpierw jednak wjechaliśmy na podwórko ich sąsiada, bo tak nas droga poprowadziła, ale gospodarz wskazał nam właściwy kierunek i za niewielkim wzgórzem wreszcie nasz dzisiejszy nocleg.
Samo obozowisko (może należałoby pisać hotel? :) ) pokażę Wam rano, jak się rozwidni, a teraz tylko kolacja i spać.
Na zdjęciu z Asią rozmawia Sabiną. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że Sabina, to Sabina i ochrzciliśmy ją na roboczo "Wańka-wstańka". Zupełnie bez sensu, bo zgodnie z definicją:
... a Sabina zachowywała się dokładnie odwrotnie. Postawiona do pozycji pionowej, po chwili przewracała się i za nic nie była w stanie samodzielnie wstać. Przeszkadzało jej w tym ubranie, a konkretnie wielkie i sztywne palto, które miała na sobie. Najbardziej przewracała się, przekraczając wysoki próg w wejściu, no ale oczywiście musiała właśnie co chwilę wychodzić i sprawdzać, czy aby na pewno na dworze jest ciemno.
Po zjedzeniu, wypiciu gorącej herbaty i postawieniu Sabiny jakieś 27 razy na nogi udaliśmy się na spoczynek.
A tam panie, luksusy. Kocyki od Chanel!
Z wierzchu Chanel, a pod spodem deska, na której leżało coś w rodzaju materaca. Nie wiem kto projektował te łóżka, ale ta deska nie była płaska, tylko pofalowana. Kiedy już udało się dopasować naturalne krzywizny ciała do tej deski, to można było zasnąć, ale jakoś super wygodnie, to nie było.
Zdjęcie Asi śpiącej w "szanelach" oczywiście zrobione już rano. Może powinienem posprzątać drugi plan, przed zrobieniem zdjęcia, ale Asia tak słodko spała...
Zresztą zdjęcie posprzątanej jurty też mam. Na zdjęcia załapały się również:
- system ogrzewania
- łazienka
- skład opału
- obiekty sportowo-rekreacyjne
:lol:
O zaopatrzenie obozowiska w opał dbają krowy, konie i Kuba.
Kuba był jedynym facetem w obsłudze tego ośrodka wypoczynkowego. Kiedy rano wstałem, Kuba właśnie kończył poranne zbiory. Bardzo się ucieszył, że jest okazja zrobić sobie przerwę i pogadać z turystą.
Dowiedziałem się kilu ciekawych rzeczy o życiu tutaj. Zdecydowanie nie jest łatwe. Jesienią natomiast wszyscy się stąd zwijają, bo jak śnieg zasypie przełęcze, to nie ma opcji się tu dostać. Jedynie helikopterem. Nie bardzo zrozumiałem w jakim celu, ale podobno kilka osób tu zostaje na zimę żeby pilnować. Ale czego? Przecież jurty się zwija.
- Zrób mi zdjęcie. - poprosił w pewnym momencie Kuba.
Zrobiłem i pokazałem Kubie jak wyszło.
- Ładne - stwierdził.
- To dla Ciebie? Przesłać Ci?
- Nie, to dla Ciebie. Na pamiątkę.
No to mam pamiątkę z Kubą.
Przy śniadaniu mieliśmy okazję poznać innych mieszkańców obozowiska.
Była tam para Amerykanów, wyglądająca trochę jak bezdomni. Jak się okazało małżeństwo nauczycieli z Nowego Jorku. Pani uczyła matematyki, pan "Computer Science", cokolwiek to dokładnie znaczy. Bardzo mili i świetnie się z nimi rozmawiało. Właśnie byli w trakcie siedmiotygodniowego urlopu, który spędzają w Azji Centralnej. Przemieszczają się transportem publicznym, co w Songkul oznacza akurat zamawianą taksówkę. W jurtach spędzili 3 nocki i bardzo im się podobało.
Był Austriak, podróżujący rowerem i nie za bardzo mówiący po angielsku.
Był drugi rowerzysta, chyba z Singapuru, ale skończył śniadanie, zanim przyszliśmy.
Był też Chińczyk, ale ten w ogóle na śniadanie nie przyszedł i z nikim nie rozmawiał.
Okazało się też, że nie tylko Kuba, ale cała obsługa chętnie pozuje do zdjęć. Jest oczywiści i nasza kumpela Sabina, tym razem w outficie, pozwalającym jej na samodzielne wstawanie, a nawet wsiadanie do samochodu.
Robimy jeszcze trochę zdjęć okolicy. Ja przelewam paliwo z kanistra do baku i wietrzę kanister pozbywając się wreszcie ostatecznie problemu smrodu. Płacimy za pobyt całe $18 (czyli ok. 70 PLN) za dwie osoby ze śniadaniem i kolacją oraz pytam Kuby, czy jesteśmy w stanie dojechać tego dnia do Osz. Bo nawigacja pokazuje, że powinno nam to zająć 8 godzin z kawałkiem, ale po wczorajszym dniu już jej nie ufam. Kuba, podrapał się w głowę i powiedział, że w 8 godzin, to się absolutnie nie uda. Że gdyby wyjechać bardzo wcześnie rano, jak się tylko rozwidni, to może by się udało dojechać przed północą, ale nie jest pewien. Trzeba by szybko jechać. No tak...
Pakujemy graty, żegnamy się z sympatycznymi gospodarzami i wyruszamy na objazd jeziora Songkul.