Z Hanoi wyjeżdżamy późnym wieczorem w stronę lotniska. Meldujemy się w hotelu, aby kolejnego dnia z samego rana polecieć na Phu Quoc. 10/18Naszym małym rajem był resort The Garden House. Wciśnięty w głąb od drogi, 10 minut skuterem od plaży. Z dużymi, nieźle wyposażonymi domkami. Oprócz nas tylko kilkanaście osób, rzadko kogoś spotykaliśmy. Na basenie czasem ktoś siedział, zazwyczaj było pusto. Obsługa przemiła, jedzenie niezłe. Cena za noc lepsza niż poza sezonem nad polskim morzem.
Przez pierwsze dwie noce mieliśmy cichego lokatora na tarasie, który przestawał być cichy nad ranem i budził nas o 5:50. Następnego dnia był chyba na obiad, bo więcej go nie spotkaliśmy.
6 dni na wyspie upłynęło nam na lenistwie i odrobinie zwiedzania. Przeważał jednak plażing.
Co mogę powiedzieć o wyspie. Cała się buduje, daleko jej do dziewiczych plaż, aby znaleźć coś bez ludzi trzeba się naszukać i najeździć skuterem przez różne dziwne miejsca i krzaki. Raz podczas takiego szukania spotykamy nawet makaki.
Jednego wieczoru skoczyliśmy do stolicy wyspy Duong Dong. Bardzo turystyczne miejsce. Nocny market również mało swojski. Długo szukaliśmy jedzenia, żeby omijać szerokim łukiem pułapki na turystów, ale się udało.
Więcej do miasta nie wróciliśmy. Następnego dnia jedziemy skuterem do wodospadu Suoi Tranh. Krótko - nie warto. Jeśli ktoś ma ochotę na kilometrowy spacer po kamieniach przez las, to jak najbardziej można rozważyć. My nastawiliśmy się na coś więcej i nas nie urzekło.
Phu Quoc to właśnie to miejsce, gdzie pieprz rośnie. W końcu docieramy do tytułowego miejsca relacji. Znaleźć tutaj można wiele plantacji. Nie ma problemu z wejściem i zrobieniem zdjęć. Czasami stoi też ktoś i sprzedaje pieprz w paczkach. Nie wiem jak z cenami, czy są atrakcyjne czy nie. Paczkę 500 g można kupić za 100 000 dongów.
Ale zielona i gorąca wyspa to także świadek strasznych wydarzeń. Kolejnym przystankiem były więzienia Coconut Tree Prison. Amerykanie przetrzymywali tutaj Wietnamczyków podczas wojny, poddając ich wyszukanym i wyjątkowo nieludzkim torturom. Wejście na teren muzeum jest darmowe.
Zaraz obok obiektu jest droga, która prowadzi do plaży Khem. Kilka razy mieliśmy zawracać, bo im dalej w las tym gorzej. Mało co nie wylądowaliśmy na glebie, ale dzielnie się trzymaliśmy skutera. Było warto. Dojechaliśmy do plaży, na której nikogo innego nie było. Mieszkała tutaj tylko jedna rodzina, prowadząca knajpkę. Ceny jednak bardziej niemieckie niż wietnamskie.
Spędzamy tutaj resztę dnia. Po drodze do hotelu zahaczamy jeszcze o słynną Sao Beach. Podobno najładniejsza plaża na wyspie. Okazała się pełna knajp, parasoli i naganiaczy. Gdyby nie cała infrastruktura to może byłoby to urokliwe miejsce. W dodatku ukradli nam tutaj kask, nie był zamknięty co prawda w schowku, no ale...
Na następny dzień rano postanawiamy poszukać innej plaży. Zajęło nam to dobre półtorej godziny. Kilka razy odbijaliśmy się od szlabanów, okrzyków "No, sir, no!" i "No beach". Ale w końcu się udało. Mało ludzi, czysta woda i dużo słońca. Idealne połączenie.
Jedna z lepszych dróg dojazdowych na plażę.
Pyszne.pl - za równowartość 2 zł możemy zjeść pysznego i soczystego ananasa, który jest obierany na naszych oczach. Do wyboru było również mango, małe arbuzy i banany.
Bardzo fajna knajpka przy plaży Ong Lang. Prowadzona przez rodzinę, która chyba w niej mieszka. Praktycznie brak ruchu, bo obok stoi dużo większa, ale ceny również dwukrotnie wyższe.
12/16No to dalej z relacją
:)
Z Phu Quoc nie wracamy do Hanoi tylko lecimy dalej. Dzisiaj i w ciągu najbliższych trzech dni planujemy posiedzieć w Sajgonie. Na lotnisko dojeżdżamy kilka chwil przed godziną 10. Odprawiamy się i idziemy w stronę bramki.
Terminal jak na aktualne potrzeby wydaje się być ok. Dużo stanowisk odpraw, brak kolejki do kontroli bezpieczeństwa i dużo przestrzeni. Obsługa nie dysponuje automatycznym sprawdzaniem kart pokładowych przed wejściem do security. Zamiast tego stoi dwóch smutnych panów, którzy jeszcze z bardziej smutnym wyrazem twarzy sprawdzają dokładnie dane na karcie, w paszporcie i wnikliwie porównują zdjęcie ze stanem faktycznym. Nasz lot jest opóźniony o około 30 minut, ale to nie przeszkadza do uformowania się kolejki do bramki zanim jeszcze ogłoszono boarding. Wszędzie te same zwyczaje.
Dzisiaj polecimy A320 w malowaniu Revotec. Chyba niewiele jest "czystych" malowań we flocie VietJetAir.
Zajmujemy miejsca w ostatnim rzędzie. Z tyłu jest kilka wolnych miejsc, to obok nas też pozostaje wolne. Czuję się podwójnie oszukany. Na plakatach VietJet przedstawia stewardessy w uniformach plażowych, a dwa razy trafiamy na męską załogę. Ostała się chociaż jedna pani.
Lot przebiega spokojnie, trwa 40 minut. Po drodze lecimy nad Can Tho, największym miastem w Delcie Mekongu.
Do Sajgonu dolatujemy kilka minut po czasie.
Z lotniska bierzemy autobus linii 152. Z terminala krajowego odjeżdża ze stanowiska B04 i kosztuje 10 000 VND. Wcześniej pytaliśmy niewłaściwych osób (konkurencji) o dojazd do miasta. Powiedzieli, że koszt biletu to 20 000 VND, a miejski autobus nie kursuje w ogóle.
Po godzinie wysiadamy praktycznie pod samym hotelem. Zarezerwowany dwa dni wcześniej, bo nasz poprzedni hotel zaczął przechodzić remont chwilę przed naszym przyjazdem i chcieli nas przerzucić do jakiegoś hostelu, który na bookingu był 2 razy tańszy. Teraz śpimy w Nest Hotelu. Pokoje małe, ale czyste i z dobrą klimą. W cichym zaułku, z dobrym dojazdem do lotniska i dojściem do centrum.
Pierwsze co nas uderza w Sajgonie to skutery. Hanoi, Tajwan czy Bangkok to nic w porównaniu z Ho Chi Minh. Lecimy coś zjeść i poszukać wycieczki do Delty Mekongu. Z powodu braku czasu chcemy pojechać na coś zorganizowanego. Mamy świadomość, że odwiedzimy wiele różnych sklepów i stracimy masę czasu na głupoty, ale jednak się decydujemy. Z 25 dolarów za osobę schodzimy do 8, więc jest OK. W cenę wliczony jest transport, jedzenie, rejs łódką, statkiem. Poza tym nie wydaliśmy ani donga.
jestem ciekawa dalszego ciągu! zwłaszcza o Phu Quoc - w drugiej połowie listopada byliśmy w Wietnamie i kraj nas zauroczył, a wybieraliśmy właśnie między Phu Quoc a Mui Ne. Postawiliśmy na to drugie miejsce ze względu na więcej atrakcji w okolicy. Czy Phu Quoc warto obrać za cel przy okazji kolejnej podróży?
Bardzo fajna relacja
:)Mam pytanie odnośnie rejsu po zatoce Ha Long - Wasz statek wygląda fajnie, pamiętasz może, jak się nazywał i ile płaciliście? Bookowaliście w jakiejś agencji w Hanoi? Lecimy w marcu i cały czas się zastanawiam, czy zrobić rejs, czy może coś innego, np. Nin Binh, bo takie formacje skalne widzieliśmy już w kilku krajach Azji.
malgo1987 napisał:Bardzo fajna relacja
:)Mam pytanie odnośnie rejsu po zatoce Ha Long - Wasz statek wygląda fajnie, pamiętasz może, jak się nazywał i ile płaciliście? Bookowaliście w jakiejś agencji w Hanoi? Lecimy w marcu i cały czas się zastanawiam, czy zrobić rejs, czy może coś innego, np. Nin Binh, bo takie formacje skalne widzieliśmy już w kilku krajach Azji.Dzięki wszystkim za miłe słowa, aż chce się pisac
;)Rezerwowaliśmy przez Internet https://www.halongbaytours.com .Na papierach mieliśmy tę firmę https://www.bluedragontours.com.Płaciliśmy 250 USD za dwie osoby. Wiem, drogo. Na pewno da się znaleźć taniej i może lepiej. My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
Ale mi się zamarzyły te temperatury, plaże, palmy i apetyczne jedzonko przez te Twoje słoneczne zdjęcia! A tu zimowa breja za oknem i żadnych szans na rychłą zmianę klimatu...
:(
:D byliśmy na tej samej wycieczce po delcie Mekongu albo wszytskie takie same
:D telezakupy na żywo. znajomi byli na dwudniowej opcji i ponoć drugiego dnia faktycznie więcej pływali i mniej było shoppingu; Saigon faktycznie fajne miasto i widze, że też nie udało się Wam zrobić tuneli Cu Chi - uznałam, że to dobry powód żeby tam wrócić, a deltę Mekongu zrobić z Kambodżą ponownie
;) udanych kolejnych podróży i więcej relacji!
Bardzo przyjemnie sie czytało. Mogę spytać o cenę biletów lotniczych? Konkretnie interesuje mnie połączenie WWA-DOH i DOH-WWA. Czy może bilet był łączony?
flower188 napisał::D byliśmy na tej samej wycieczce po delcie Mekongu albo wszytskie takie same
:D telezakupy na żywo. znajomi byli na dwudniowej opcji i ponoć drugiego dnia faktycznie więcej pływali i mniej było shoppingu; Saigon faktycznie fajne miasto i widze, że też nie udało się Wam zrobić tuneli Cu Chi - uznałam, że to dobry powód żeby tam wrócić, a deltę Mekongu zrobić z Kambodżą ponownie
;) udanych kolejnych podróży i więcej relacji!Pewnie wycieczki organizuje kilka firm, a sprzedaje kilkadziesiąt
;)Tunele Cu Chi nas w ogóle nie interesowały, ale są inne powody, żeby wrócić.
malgo1987Dzięki za relację, dla mnie bardzo pomocna przez marcowym Wietnamem
:)
My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
malgo1987Dzięki za relację, dla mnie bardzo pomocna przez marcowym Wietnamem
:)
My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
My nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
vietzayMy nie chcieliśmy biegać po Hanoi i szukać wycieczki, porównywać cen, a na koniec i tak zapłacić 120 USD za wypas albo 280 USD za biedę. Czysta loteria. Jeśli drugi raz miałbym pojechać na taką wycieczkę zorganizowaną to uderzyłbym do tej samej firmy, bo przewodnik był przesympatyczny, jedzenie było dobre, było na statku czysto i jedyny minus to za krótki czas na kajakach.
http://www.vietnameseprivatetours.com/vietnam-tours
Z Hanoi wyjeżdżamy późnym wieczorem w stronę lotniska. Meldujemy się w hotelu, aby kolejnego dnia z samego rana polecieć na Phu Quoc.
10/18Naszym małym rajem był resort The Garden House. Wciśnięty w głąb od drogi, 10 minut skuterem od plaży. Z dużymi, nieźle wyposażonymi domkami. Oprócz nas tylko kilkanaście osób, rzadko kogoś spotykaliśmy. Na basenie czasem ktoś siedział, zazwyczaj było pusto. Obsługa przemiła, jedzenie niezłe. Cena za noc lepsza niż poza sezonem nad polskim morzem.
Przez pierwsze dwie noce mieliśmy cichego lokatora na tarasie, który przestawał być cichy nad ranem i budził nas o 5:50. Następnego dnia był chyba na obiad, bo więcej go nie spotkaliśmy.
6 dni na wyspie upłynęło nam na lenistwie i odrobinie zwiedzania. Przeważał jednak plażing.
Co mogę powiedzieć o wyspie. Cała się buduje, daleko jej do dziewiczych plaż, aby znaleźć coś bez ludzi trzeba się naszukać i najeździć skuterem przez różne dziwne miejsca i krzaki. Raz podczas takiego szukania spotykamy nawet makaki.
Jednego wieczoru skoczyliśmy do stolicy wyspy Duong Dong. Bardzo turystyczne miejsce. Nocny market również mało swojski. Długo szukaliśmy jedzenia, żeby omijać szerokim łukiem pułapki na turystów, ale się udało.
Więcej do miasta nie wróciliśmy. Następnego dnia jedziemy skuterem do wodospadu Suoi Tranh. Krótko - nie warto. Jeśli ktoś ma ochotę na kilometrowy spacer po kamieniach przez las, to jak najbardziej można rozważyć. My nastawiliśmy się na coś więcej i nas nie urzekło.
Phu Quoc to właśnie to miejsce, gdzie pieprz rośnie. W końcu docieramy do tytułowego miejsca relacji. Znaleźć tutaj można wiele plantacji. Nie ma problemu z wejściem i zrobieniem zdjęć. Czasami stoi też ktoś i sprzedaje pieprz w paczkach. Nie wiem jak z cenami, czy są atrakcyjne czy nie. Paczkę 500 g można kupić za 100 000 dongów.
Ale zielona i gorąca wyspa to także świadek strasznych wydarzeń. Kolejnym przystankiem były więzienia Coconut Tree Prison. Amerykanie przetrzymywali tutaj Wietnamczyków podczas wojny, poddając ich wyszukanym i wyjątkowo nieludzkim torturom. Wejście na teren muzeum jest darmowe.
Zaraz obok obiektu jest droga, która prowadzi do plaży Khem. Kilka razy mieliśmy zawracać, bo im dalej w las tym gorzej. Mało co nie wylądowaliśmy na glebie, ale dzielnie się trzymaliśmy skutera. Było warto. Dojechaliśmy do plaży, na której nikogo innego nie było. Mieszkała tutaj tylko jedna rodzina, prowadząca knajpkę. Ceny jednak bardziej niemieckie niż wietnamskie.
Spędzamy tutaj resztę dnia. Po drodze do hotelu zahaczamy jeszcze o słynną Sao Beach. Podobno najładniejsza plaża na wyspie. Okazała się pełna knajp, parasoli i naganiaczy. Gdyby nie cała infrastruktura to może byłoby to urokliwe miejsce. W dodatku ukradli nam tutaj kask, nie był zamknięty co prawda w schowku, no ale...
Na następny dzień rano postanawiamy poszukać innej plaży. Zajęło nam to dobre półtorej godziny. Kilka razy odbijaliśmy się od szlabanów, okrzyków "No, sir, no!" i "No beach".
Ale w końcu się udało. Mało ludzi, czysta woda i dużo słońca. Idealne połączenie.
Jedna z lepszych dróg dojazdowych na plażę.
Pyszne.pl - za równowartość 2 zł możemy zjeść pysznego i soczystego ananasa, który jest obierany na naszych oczach. Do wyboru było również mango, małe arbuzy i banany.
Bardzo fajna knajpka przy plaży Ong Lang. Prowadzona przez rodzinę, która chyba w niej mieszka. Praktycznie brak ruchu, bo obok stoi dużo większa, ale ceny również dwukrotnie wyższe.
12/16No to dalej z relacją :)
Z Phu Quoc nie wracamy do Hanoi tylko lecimy dalej. Dzisiaj i w ciągu najbliższych trzech dni planujemy posiedzieć w Sajgonie. Na lotnisko dojeżdżamy kilka chwil przed godziną 10. Odprawiamy się i idziemy w stronę bramki.
Terminal jak na aktualne potrzeby wydaje się być ok. Dużo stanowisk odpraw, brak kolejki do kontroli bezpieczeństwa i dużo przestrzeni. Obsługa nie dysponuje automatycznym sprawdzaniem kart pokładowych przed wejściem do security. Zamiast tego stoi dwóch smutnych panów, którzy jeszcze z bardziej smutnym wyrazem twarzy sprawdzają dokładnie dane na karcie, w paszporcie i wnikliwie porównują zdjęcie ze stanem faktycznym.
Nasz lot jest opóźniony o około 30 minut, ale to nie przeszkadza do uformowania się kolejki do bramki zanim jeszcze ogłoszono boarding. Wszędzie te same zwyczaje.
Dzisiaj polecimy A320 w malowaniu Revotec. Chyba niewiele jest "czystych" malowań we flocie VietJetAir.
Zajmujemy miejsca w ostatnim rzędzie. Z tyłu jest kilka wolnych miejsc, to obok nas też pozostaje wolne. Czuję się podwójnie oszukany. Na plakatach VietJet przedstawia stewardessy w uniformach plażowych, a dwa razy trafiamy na męską załogę. Ostała się chociaż jedna pani.
Lot przebiega spokojnie, trwa 40 minut. Po drodze lecimy nad Can Tho, największym miastem w Delcie Mekongu.
Do Sajgonu dolatujemy kilka minut po czasie.
Z lotniska bierzemy autobus linii 152. Z terminala krajowego odjeżdża ze stanowiska B04 i kosztuje 10 000 VND. Wcześniej pytaliśmy niewłaściwych osób (konkurencji) o dojazd do miasta. Powiedzieli, że koszt biletu to 20 000 VND, a miejski autobus nie kursuje w ogóle.
Po godzinie wysiadamy praktycznie pod samym hotelem. Zarezerwowany dwa dni wcześniej, bo nasz poprzedni hotel zaczął przechodzić remont chwilę przed naszym przyjazdem i chcieli nas przerzucić do jakiegoś hostelu, który na bookingu był 2 razy tańszy.
Teraz śpimy w Nest Hotelu. Pokoje małe, ale czyste i z dobrą klimą. W cichym zaułku, z dobrym dojazdem do lotniska i dojściem do centrum.
Pierwsze co nas uderza w Sajgonie to skutery. Hanoi, Tajwan czy Bangkok to nic w porównaniu z Ho Chi Minh. Lecimy coś zjeść i poszukać wycieczki do Delty Mekongu. Z powodu braku czasu chcemy pojechać na coś zorganizowanego. Mamy świadomość, że odwiedzimy wiele różnych sklepów i stracimy masę czasu na głupoty, ale jednak się decydujemy.
Z 25 dolarów za osobę schodzimy do 8, więc jest OK. W cenę wliczony jest transport, jedzenie, rejs łódką, statkiem. Poza tym nie wydaliśmy ani donga.