Nastęnego dnia musieliśmy się przemieśić do faveli Cantagalo,gdzie znajdował się nasz kolejny nocleg. Na Bookingu opinie były mieszane: jednym się podobało,inni uciekali po pierwszej nocy gdyż nie czuli się bezpiecznie. My zostaliśmy. Z centrum pojechaliśmy metrem (3,70 reala za bilet) na stację General Osorio - wrota do plaż Copacabana i Ipanema. Zapytaliśmy o drogę w pobliskiej kawiarni i po 20 minutach byliśmy w hostelu. Widoki znów niesamowite,przed nami favela a w dalszej odległości ocean. Od razu rzuciła nam się w oczy odmienność faveli od tej, w której spaliśmy poprzednio. Ta była głośna,gwarna,pełna ludzi. Dzieci w pieluchach uganiające się za piłką (już wiadomo,dlaczego Brazylijczycy dobrze grają w futbol), dużo śmieci i policji (50 metrów od naszego hostelu był komisariat). Czuliśmy się bezpiecznie choć nie widzeliśmy innych turystów. Mieszkańcy faveli uśmiechnięci i zajęci swoimi sprawami.
Po zakwaterowaniu (kontakt z recepcjonistka przez google translator) udaliśmy się na plażę. Nie lubimy się opalać i bezczynnie leżeć na plaży ale tym razem postanowiliśmy zrobić wyjątek. Było słonecznie,prawie ostatni raz podczas naszego pobytu. Wypożyczyliśmy parasol (8 reali,leżak 6 reali - tyle samo co puszkowe piwo) i oddaliśmy się błogiemu nieróbstwu. Na plaży oczywiście mnóstwo sprzedawców - można kupić wiele rzeczy: od caipirinhi,poprzez jedzenie,na ręcznikach i innych akcesoriach plażowicza kończąc.
Plaża niezbyt tłoczna,bez problemu mogliśmy znaleźć miejsce do rozłożenia. Woda ciepła a fale niewielkie. Brazylijczycy rzadko pływają,częściej wchodzą do wody po kolana lub pas a najczęściej po prostu leżą na plaży. Po kilkugodzinnym relaksie udaliśmy się na obchód okolicy. Jest kilka knajp,restauracji z jedzeniem na wagę i fast foodow.
Dużo łatwiej znaleźć bankomat niż w centrum. Wieczorem relaks przy piwie w międzynarodowym towarzystwie, na dachu hostelu. Większość turystów których napotkaliśmy, poruszała się po mieście taksówkami. Trochę nas to zdziwiło. Holendrzy np.chcieli dostać się z Leblon do jakiejś galerii handlowej,taksówkarz obwiózł ich dookoła i wysadził w tym samym miejscu. Zapłacili ponad 30 reali ale nadal jeździli taksówkami. Cóż,każdy ma swoj sposob na podróżowanie
:) . My wolimy komunikację miejską. Nie tylko ze względów oszczędnościowych. Wydaje się nam,że jeżdżąc autobusami/metrem jesteśmy bliżej miasta,bliżej ludzi. W faveli głośno,sobota wieczorem i z każdej strony dobiega inna muzyka. Mężczyźni piją i grają w karty, co chwilę się kłócąc. Kobiety wywieszają pranie, sprzątają. Muzyka jest tak głośna,że wydaje się nam,iż nie będziemy mogli zasnąć. Dość obfity deszcz uciszył jednak wszystkich.
Plan na dzień następny zakładal Corcovado i Maracanę. Właściwie na Maracanie mieliśmy oglądać mecz ligowy Fluminense,ale pomieszaly mi się daty i nic z tego nie wyszło. Na początku wybraliśmy się jeszcze na Ipanemę. Plaża jak to plaża:ludzie na ręcznikach,woda,mnóstwo sprzedawców. Jedynie okolica trochę inna. Wypiliśmy sok prosto z coco verde (zielony kokos - 5 reali) z jednego z mnóstwa stoisk,gdzie można kupić ten owoc. Posiedzieliśmy chwilę i udaliśmy się w stronę metra. Po drodze ze stacji metra w stronę plaży, znajduje się targ,gdzie można nabyć miedzy innymi pamiątki z Rio.
Ze stacji General Osorio pojechaliśmy do Largo do Machado-miejsca skąd najłatwiej dostać się na Corcovado. Jest kilka opcji:pieszo,kolejką,minibusem. My nie chcieliśmy tracić czasu,wybraliśmy więc opcje najszybszą-minibusową. Kasy znajdują sie na wprost kościoła - blisko wyjścia ze stacji metra. Bilet na minibus i bilet wstępu na wzgórze kosztują 64 reale (27 plus 37,bus w dwie strony,należy zachować bilet na powrót). Trasa jest kręta i zajmuje ok. 15 minut. Na miejscu od razu rzuca się w oczy mnogość turystów szaleńczo robiących zdjęcia. Miejsca jest niewiele,bardzo łatwo "trafić" do czyjegoś selfie. Generalnie mieliśmy mieszane uczucia i nie wiem czy zdecydowalibyśmy się na to miejsce jeszcze raz. Wiadomo,to jedna z tych atrakcji, które trzeba zobaczyć. Na mnie Głowa Cukru wywarła jednak nieco większe wrażenie. Na górze byliśmy może 10 minut,kilka zdjęć i wracamy.
Postanowiliśmy coś zjeść. W Largo do Machado była restauracja,którą polecano nam w pierwszym hostelu. Siadamy przy stoliku zastanawiając się co wybrać (menu wyłącznie po portugalsku) , gdy zjawia się nasz poprzedni "gospodarz" z dziewczyną pomagając nam w wyborze. Zdecydowaliśmy się na bolinhos de bacalhau - rybno-ziemniaczane kula smażone na głębokim oleju. Smaczne i sycące. Za porcję zapłaciliśmy 50 reali - wystarczająca dla 2 osób.
Po jedzeniu i standardowym piwie,wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy. Largo do Machado nie jest miejscem typowo turystycznym. W okolicy parę knajp,kilka sklepów,kino. Znaleźliśmy mały targ:muzyka na żywo,dużo ludzi,dużo alkoholu,lokalne produkty spożywcze i badziewne pamiątki. Podobało nam się.
Po dotarciu do plaży Flamengo postanowiliśmy wracać by udać się w stronę Maracany. Niestety zaczęło padać. Deszcz był obfity,schowaliśmy się w budynku kina. Gdy przez godzinę nie przestawało padać i zaczęliśmy przeglądać repertuar,deszcz trochę zelżał. Z Largo do Machado na Maracanę można się dostać metrem (po drodze należy słuchać komunikatów - sa po angielsku - gdyż trzeba zmienić linię). Na miejscu okazało się,że dla zwiedzających stadion jest czynny w godzinach 9.00-17.00. Spóźniliśmy się. Często zdarzają się nam takie "wpadki" (chyba za mało planujemy
:)).
Z zewnątrz stadion nie prezentuje się zbyt okazale. Do dziś trochę żałuję, że nie udało nam się dostać do środka. Chodziliśmy jeszcze po okolicy, próbując znaleźć autobus w stronę Copacabany (K.było za zimno w metrze
:)) ale nie do końca się nam udało. Po powrocie kolacja w knajpie z jedzeniem na wagę w pobliżu plaży (49 reali za kilogram). Najedliśmy się za 35 (mięso,frytki,sałatki,pieczone banany etc.). Wieczorem piwo/wino na tarasie i rozmowy z nowopoznanymi podróżnikami (o dziwo, głównie z naszej części Europy). Po północy udajemy się spać,jutro czeka nas wyjazd do Paraty. Jeśli chodzi o nasz drugi hostel to mamy mieszane uczucie. Śniadanie skromne,podobnie jak wyposażenie pokoju (trudno gdzieś powiesić mokre rzeczy). Bardzo ładny wystrój i taras ze wspaniałym widokiem na okolicę. Minusem był brak możliwości otworzenia okna, co w połączeniu z dużą wilotnościa na zewnatrz sprawiło,że szybkoschnące ręczniki nie wyschły nam przez 2 dni. Podobno w innych pokojach okna się otwierały. Za 130 złotych nie oczekiwaliśmy nic więcej. Fawela bezpieczna,podobnie jak plaże. Spotkaliśmy kilka osób,które albo same zostały okradzione (telefon na plaży) lub znają kogoś kto był (dwie dziewczyny,którym grożono rozbitą butelką i musiały oddać plecaki - to w centrum). Fawele są bezpieczne,gdyż ich mieszkańcy nie okradają turystów na swoim terenie, gdyż mogą mieć z tego powodu większe problemy niż zyski z ewentualnej kradzieży. Poniżej ostatnie zdjęcie z naszego tarasu:favela i pogoda,która popsuła się na szczęście dopiero w ostatnim dniu naszego pobytu w Rio.
Po śniadaniu ok. 12 poszliśmy szukać autobusu w stronę dworca Novo Rio,gdyż właśnie stamtąd odjeżdżają autobusy w kierunku Paraty. Autobusu,gdyż jak pisałem wcześniej,dla mojej drugiej połówki w metrze było za zimno. Trochę śmiesznie to wyglądało:dziewczyna z zimnej Polski w swetrze,podczas gdy Brazylijczycy byli ubrani bardzo skąpo. Nie interesowała nas konkretna godzina wyjazdu. Dojazd z Copacabany na dworzec zająl nam grubo ponad godzinę. Mała rada:jeśli możecie gdzieś dojechać metrem (szczególnie w godzinach szczytu), zróbcie to - autobusy jeżdżą bardzo wolno a w wielu miejscach tworzą się gigantyczne korki. Po dotarciu na dworzec (w autobusie oczywiście pytamy gdzie wysiąść), szukamy stanowiska firmy Costa Verde (jest na samym dole dworca). Po zakupie biletu (70 reali za jeden) czekamy na autobus prawie 2 godziny, do godziny 16 (poprzedni odjechał tuż przed naszym przybyciem o godz. 14). Dworzec jest pokaźnych rozmiarów,oferuje duży wybór miejsc z jedzeniem i napojami (ceny znacznie wyższe niż w mieście).
Paraty.
Autobus wedle rozkładu miał jechać mniej więcej 4 i pół godziny. Po naszych wcześniejszych doświadczeniach z autobusami w Ameryce Południowej,zawsze dodajemy conajmniej godzinę. Nie inaczej było tym razem
:). Jeśli możecie,wybierzcie miejsca po lewej stronie autobusu - dużo lepsze widoki).Po prawie 6 godzinach jazdy (2 przystanki po drodze na jedzenie,papierosa etc.w środku wygodnie i przestronnie) jesteśmy na miejscu. Nasz hostel mieści się 15 minut pieszo od dworca. Pierwszy napotkany Brazylijczyk wskazuje nam drogę. Po zakwaterowaniu postanowiliśmy poszukać czegoś do jedzenia. W okolicy kilka knajp - w jednej z nich udaje nam się zamówić pizzę (prawie zamykali). Pizza od 10 reali,bardzo smaczna,przemiłą obsługa,nie mówiąca oczywiście po angielsku. Hostel okazuje się być najlepszym (pod względem standardu) w jakim spaliśmy w Brazylii (przestronny pokój,ciepła woda,hamak na balkonie i smaczne śniadanie). Właściciel mówi nawet trochę po angielsku.Płaciliśmy 120 BRL za noc - pokój dwuosobowy z łazienką.Rzut beretem największy supermarket w mieście. Jest późno i pada,więc zwiedzanie zostawiamy na następny dzień. Jak zwykle nie mieliśmy żadnych szczególnych planów,tym bardziej,że prognoza pogody nie nastrajała optymistycznie. Wstaniemy,zjemy śniadanie i zobaczymy co będzie
:)
O 10 meldujemy się na śniadaniu. Typowo dla tego typu pousad:soki,owoce (papaja,arbuz,ananas,melon),parę plasterków sera i szynki,dżem,masło,miód - czasami widzieliśmy też jajka,trzeba je sobie samemu "oporządzić". Do tego kawa i herbata w termosach. Zadagują do nas młodzi Brazylijczycy: -"Skąd jesteście?" - "Z Polski" -"Fajnie.Mamy samochód,wybierzecie się z nami na plaże w Trynidad?Albo lepiej,na pieciogodzinny rejs łodką po zatoce lub trwającą tyle samo wycieczkę jeepem?Już się dowiedzieliśmy,które biuro jest najtańsze". Bruna i Pedro zorganizowali nam dużą część pobytu w Paraty
:) Hmm,mieliśmy kłopot z wyborem. Ponieważ opcja jeepa odpadała (nie było już miejsc na ten dzień), zdecydowaliśmy się na łodkę. Mieliśmy pół godziny by dostać się do portu, a po drodze musieliśmy jeszcze udać się do agencji, by zapłacic za wycieczkę. Pod biurem Ecoturismo Paraty byliśmy o 10.45. Pierwszy pan powiedział,że nie zdążymy na statek,drugi był odmiennego zdania. Postanowiliśmy zaryzykować i na przystani byliśmy przed czasem
:) Za pakiet: 5 godzin łodką w pierwszy dzień i tyle samo jeepem w dzień drugi zapłaciliśmy 60 reali. Kolejność jest dowolna,można najpierw jeepem a póżniej łodką. Rozkładamy się wygodnie na materacach,piwko w dłoń i płyniemy. Po drodze kilka plaż,możliwosć snorklowania. Koniecznie weźcie stroje kąpielowe i maski do pływania (jeśli macie). Na pokładzie można coś zjeść,napić się caipirinhi. Jesteśmy jedynymi osobami nie mówiącymi po portugalsku. Przeszkadzało nam to w zrozumieniu historii opowiadanych po drodze przez pana,który gdy nie opowiadał umilał nam czas grą na gitarze i śpiewem (również po portugalsku). W międzyczasie podziwiamy widoki.
Całość warta swej ceny. Na końcu do rachunku (tego co spożyliście na pokładzie) doliczają 14 reali za oprawę artystyczną,czyli śpiewającego pana. Ujął mnie portugalską wersją "Ziggy Stardust" z repertuaru Davida Bowie,więc płaciłem z przyjemnością
:)
Przybijamy do brzegu,jesteśmy mokrzy i głodni (na statku wypiliśmy po parę piw). Smakowała nam wczorajsza pizza,a skoro i tak zmierzamy do pousady,by się przebrać,postanawiamy zjeść w tym samym miejscu. Zamawiamy sałatkę z serca palmy i trio smażonych owoców morza (i standardowe piwo,rzecz jasna:)). O ile na owoce morza byli przygotowani,o tyle po serca palmy kelner musiał się wybrać do pobliskiego supermarketu
:) Całość bardzo smaczna a porcja zdecydowanie za duża dla dwóch osób (cena za całość ok. 100 reali).
Po jedzeniu wybieramy się zobaczyć stare miasto. Niska zabudowa,kamienne uliczki,kolonialna atmosfera. Do ścisłego centrum nie mogą wjeżdżać samochody. Bardzo mało turystów,w knajpach i sklepach pusto. Padający obficie deszcz sprawił,że po godzinie musieliśmy udać się do pousady.
Następny dzień mieliśmy spędzić głównie na wycieczce jeepem. Nie myślcie o offroadowych klimatach - jeep jest wyłącznie po to,by zawieżć Was z miejsca na miejsce. Sami nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. O 11 wyruszyliśmy spod biura Ecoturismo. Po dwudzestominutowej jeździe,zatrzymaliśmy się pod jedną z wytwórni cachacy. Wchodzimy do środka,gdzie słuchamy opowieści o tym,jak wygląda proces wytwarzania tego alkoholu (również po angielsku), po czym odbywa się degustacja i zakupy (dla zainteresowanych). Mi najbardziej smakowała złota cachaca,długo dojrzewająca w beczce. Destylarnia jest mała, a cała produkcja odbywa się ręcznie. Bardzo przypominało mi to wizyty w szkockich destylarniach whisky, chociaż w dużo uboższej wersji.Jestem ogromnym miłośnikiem wszelakich alkoholi, więc chyba nie muszę dodawać,że mógłbym tam siedzieć i kosztować godzinami
:)
Po degustacji udaliśmy się do lasu. W sumie tylko po to, by po 5 minutach wędrówki wykąpać się w zimnej rzece. Można poskakać do wody z zawieszonej wśród drzew liny etc. Nasz zwariowany kierowca robił to w bardzo widowiskowy sposób. Jadł też mnóstwo liści z pobliskich drzew i częstował nimi. Gdy odmawialiśmy,mył je w rzece i częstował znowu - nie można było odmówić
:)
Póżniej niewielki wodospad i kolejna możliwość kąpieli. Z wodospadów mozna zjechąc na tyłku,plecach, brzuchu do wody. Następnie lunch w Poco do Tarzan i kolejny wodospad. Nastepnie wizyta w drugiej wytwórni cachacy (już bez zwiedzania ale z degustacją
:)) i powrót do Paraty.
W sumie wycieczka ciekawa i tania. Wiadomo, chodzi o to żeby gringo kupił cachacę, zjadł w zaprzyjaźnionej restauracji i przy okazji cieszył się ze zwiedzania. Jeśli jednak wolicie plażować - jedźcie na plażę
:) Całość trwała ponad 5 godzin.
Po powrocie i przebraniu, ruszyliśmy w miasto. Wieczorem umówiliśmy się na obiad z Pedro i Bruną. Wczesniej chcielismy jeszcze trochę pochodzić, ale pogoda nie była najlepsza. Pozwiedzaliśmy troche mniej turystyczną część Paraty i raczyliśmy się caipirinhą
:) O 2030 dołączyli do nas Bruna i Pedro. Padało,więc miejsca na kolację nie szukaliśmy długo. Sącząc kolejne piwa, rozmawialiśmy o różnicach kulturowych,polityce,futbolu itp. Załowialiśmy, ze nie możemy zostać dłużej i pozwiedzać Sao Paolo z rodowitymi paulistanos. Jedliśmy moquecę - typowo brazylisjki "gulasz" rybny podawany w gorącym kociołku (supersmaczny). Cena - ok 60-70 reali - porcja na 2 osoby.
Bardzo fajna relacja, wreszcie ktoś kto może pochwalić się zdjęciami z faveli (czyt. ostał mu się po wizycie aparat)
;) Sami wybieramy się w podobne rejony w okolicach marca, więc traktujemy Twoją relację jak "prawie-live". Dodatkowo wybieramy się na Ilha Grande. 1). Czy w BR jedzenie jest urozmaicone pod względem hmm ilości kalorii (ryby?). Ja nie mam nic przeciwko kawałkowi solidnego mięsa, ale dla mojej żony może być to na dłuższą metę problem.2). Czy zastanawialiście się nad wycieczkami trekkingowymi na Paratach lub czy kojarzycie opcje takich wycieczek w "zaprzyjaźnionym" biurze podróży? Jak było w Trindade?3). Jak wyglądają opcje imprez w RIO? (oprócz opisanych w favelach)
:)Czekam na relację z kolejnych dni w BR!
Dzięki za miłe słowa
:)1) Jedzenie (w porównaniu do np. Peru, w którym również byliśmy) jest w miarę urozmaicone. O ryby nietrudno. W knajpach typu "jedzenie na kilogramy" jest naprawdę duży wybór (sałatki etc.). Z moją dziewczyną jest ten sam problem
:)2) Nie ,mielismy za mało czasu. Zresztą Trynidade również odpuściliśmy (mimo namów nowych znajomych), decydując się tego dnia na rejs. Bardzo łatwo i tanio można się tam dostać autobusem. Trekkingu równiez nie rozważaliśmy (czas i pogoda) ale są takie możliwości, choć podobno Ilha Grande jest pod tym względem lepszym wyborem.3) Najlepsze imprezy są w Lapie
:)Relacja powoli dobiega końca. Może dzisiaj skończę. Musze trochę dopisać i przede wszystkim dodać zdjęcia,które wcześniej mi się całkowiecie "pomieszały".
@ara Dzięki, ja Twoją również śledzę i czekam na kolejne wpisy. Tym bardziej, że jak wszystko pójdzie po naszej myśli, za jakiś rok rzucamy robotę i udajemy się do Ameryki Południowej na kilka miesięcy. Dlatego każda relacja może być dla nas inspiracją
:)
Świetna relacja!!! Naprawdę fajnie piszesz , ciekawie i rzeczowo. Moje pytanie - czy od razu chciałeś wynajmować noclegi w fawelach czy było to podyktowane ceną?
Dzięki. Fawela była planowana od początku, zawsze chciałem zobaczyć. Teraz jest tam dużo bezpieczniej, niż kilka lat temu. Popularne są wycieczki z przewodnikiem. Cena również miała znaczenie - jest tam stosunkowo tanio a i lokalizacja często bardzo dobra.
@igore wydaje mi się, ze jakbys nie napisal wszystkiego w jednym poście, to byś ominał limit zdjęć ... no i bylyby dostępne powiadomienia o nowych postach
:) (aktualizacjach Twojej relacji)Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
igore napisał:-wysiadamy na Tatuape i wsiadamy w autobus 257,który jedzie prosto na lotnisko (zatrzymuje się przy 1 i 3 terminalu. Wasz odlot będzie zapewne z 2, z 3 można tam przejść pieszo)
:)Jest dokładnie odwrotnie - 257 zatrzymuje się przy terminalach 1 i 2, a Turkish odlatuje z terminala 3.
My lecimy do Brazylii za tydzień: 16.02 z Krakowa do Bolonii Ryanair, następnie do Stambułu TK (jesteśmy tam o 22.20, a rano o 9.05 wylot do Sao Paulo), pytanie: czy mieliście jakiś problem z darmowym hotelem w Stambule (Hotel Desk), czy trzeba to jakoś wcześniej załatwiać / zgłaszać i czy w tym hotelu zapewniali darmowe śniadanie.Nasz plan to najpierw Paraty, a potem Rio - tam zarezerwowaliśmy przez booking hostel w faveli w Santa Teresa - hostel Pousada Favelinha - czy znacie może ten hostel i jak tam jest, czy ta dzielnica jest bezpieczna.I na koniec pytanie o komary - czy było ich dużo podczas Waszego pobytu.
Hotel załatwia się na miejscu, na lotnisku. Darmowe śniadanie jest, ale jak traficie na hotel dalej od lotniska po prostu się na nie nie załapiecie, bo shuttle odjedzie przed śniadaniem. Wtedy przynajmniej powinniście dostać kanapki.
Dzięki za info,Igore my lecimy z 6 latkiem i choć ten hostel Pousada Favelinha wydaje się super - mamy pewne obawy do okolicy, czy lepiej nie zmienić na inną lokalizację?
Cóż,miejsce jest specyficzne - wszak to favela. Mimo wszystko czuliśmy się bezpiecznie. Warunki są skromne,ale ma to odzwierciedlenie w niewygórowanej cenie. W nocy taksówkarze nie chcieli tam jechać. W Rio spaliśmy wyłącznie w Pousada Favelinha i w innej faveli w rejonie Copacabany, więc innych lokum nie mogę za bardzo polecić
:)
krasnal napisał:Hotel załatwia się na miejscu, na lotnisku. Darmowe śniadanie jest, ale jak traficie na hotel dalej od lotniska po prostu się na nie nie załapiecie, bo shuttle odjedzie przed śniadaniem. Wtedy przynajmniej powinniście dostać kanapki.Komary pożarły moją siostrę na Ilha Grande. Mnie - wcale.Na Ilha Grande duzo komarow jest? Jak wygladaja nastroje w Brazylii w zwiazku z naglosniana ostatnio sprawa...Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Krasnal- niestety , ale kanapek, ani w jedną stronę , ani w drugą hotel nie zaoferował...W obydwu hotelach powiedzieli ,że śniadanie dostaniemy w samolocie. Hotel desk na lotnisku w Istambule znajduje się w ostatniej hali (tej z której wychodzi się już na miasto) obok kawiarni starbucks caffee.
W takim razie zależy pewnie od hotelu. Ja w jedną stronę załapałem się na śniadanie (Courtyard Marriott Istanbul International Airport, serwowali od 6), w drugą na kanapki (Hilton Garden Inn Golden Horn).
Przeczytałem z zapartym tchem, naprawdę sympatyczna relacja
:)Ajjj będziesz sobie pluł jeszcze w brodę pare lat przez tą Maracanę, wystarczyło gdzies w internecie zobaczyć...
sądząc po dacie wyjazdu jaką podajesz [przełom listopada i grudnia] wnioskuję że w Rio mogliśmy być w podobnym / tym samym momencie.Po zdjęciach widzę że pogoda też była podobnie kiepska jak wtedy kiedy ja byłem - ale w sumie ponoć całą jesień było kiepsko i tyle. Szkoda bo Rio w chmurach / deszczu traci sporo uroku.Btw ja na Maracanie nie byłem [przy czym nawet się nie wybierałem] i jakoś zupełnie mnie to nie martwi. Stadion jak stadion, po obejrzeniu kilku trudno się kolejnymi szczególnie zachwycać
W nocy dostałem informacje od T-mobile bank, że ktoś płaci moja kartą w Brazylii. Próbowano wyciągnąć w sumie prawie 2 tys. złotych. Karta zablokowana. Dziwi mnie fakt, że ktoś próbuje dopiero po kilku miesiącach. Korzystałem wyłącznie z bankomatów w oddziałach banków. Jak widać, brazylijscy skimmerzy nie próżnują.@rw30 Pogoda była dobra przez dwa dni,później zrobiło się nieciekawie.
tom3k napisał:Na jakiej mocy bank zablokowal operacje?Wysłane z iPhone za pomocą TapatalkZawsze może, że względów bezpieczeństwa i jest to wówczas połączone z telefonem do klienta. Wysłano z telefonu
Zastanawiam sie czy reakcja banku byla czyms standardowym, co kazdy bank robi?! czy powiniem cos zrobic aby moj bank w takim przypadku podobnie reagowal..Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Blokują najczęściej jeśli płacisz kartą w Polsce i jednocześnie zagranicą - to wzbudza ich podejrzenia.Są bank,które blokują już po pierwszej transakcji zagranicą (miałem tak z PKO w Peru) i wtedy trzeba do nich dzwonić,by odblokować.Różnie.bywa.
hej! Krótkie pytanie: jadę do BRA na przełomie listopada/grudnia. Terminarz napięty i zastanawiam się co do wodospadów Iguazu: warto poświęcić 2 dni oraz więcej pieniędzy żeby zobaczyć stronę brazylijską oraz argentyńską czy ta druga w zupełności wystarczy? Jakie są Wasze odczucia?
PS.
pogoda już pewnie bardziej deszczowa będzie,co?
hej! Krótkie pytanie: jadę do BRA na przełomie listopada/grudnia. Terminarz napięty i zastanawiam się co do wodospadów Iguazu: warto poświęcić 2 dni oraz więcej pieniędzy żeby zobaczyć stronę brazylijską oraz argentyńską czy ta druga w zupełności wystarczy? Jakie są Wasze odczucia?
PS.
pogoda już pewnie bardziej deszczowa będzie,co?
Koniecznie obie strony. Zacznij od brazylijskiej. Na argentyńska drugiego dnia proponuje. Wodospady zobaczyć trzeba koniecznie.Wysłane z mojego SM-G925F przy użyciu Tapatalka
Zgadzam sie z @pawfazi . Nie bez powodu wodospady znalazly sie na liscie Nowych siedmiu cudow natury.
;) Listopad i grudzien to dobre terminy - bedzie duzo wody.
Nastęnego dnia musieliśmy się przemieśić do faveli Cantagalo,gdzie znajdował się nasz kolejny nocleg. Na Bookingu opinie były mieszane: jednym się podobało,inni uciekali po pierwszej nocy gdyż nie czuli się bezpiecznie. My zostaliśmy. Z centrum pojechaliśmy metrem (3,70 reala za bilet) na stację General Osorio - wrota do plaż Copacabana i Ipanema. Zapytaliśmy o drogę w pobliskiej kawiarni i po 20 minutach byliśmy w hostelu. Widoki znów niesamowite,przed nami favela a w dalszej odległości ocean. Od razu rzuciła nam się w oczy odmienność faveli od tej, w której spaliśmy poprzednio. Ta była głośna,gwarna,pełna ludzi. Dzieci w pieluchach uganiające się za piłką (już wiadomo,dlaczego Brazylijczycy dobrze grają w futbol), dużo śmieci i policji (50 metrów od naszego hostelu był komisariat). Czuliśmy się bezpiecznie choć nie widzeliśmy innych turystów. Mieszkańcy faveli uśmiechnięci i zajęci swoimi sprawami.
Po zakwaterowaniu (kontakt z recepcjonistka przez google translator) udaliśmy się na plażę. Nie lubimy się opalać i bezczynnie leżeć na plaży ale tym razem postanowiliśmy zrobić wyjątek. Było słonecznie,prawie ostatni raz podczas naszego pobytu. Wypożyczyliśmy parasol (8 reali,leżak 6 reali - tyle samo co puszkowe piwo) i oddaliśmy się błogiemu nieróbstwu. Na plaży oczywiście mnóstwo sprzedawców - można kupić wiele rzeczy: od caipirinhi,poprzez jedzenie,na ręcznikach i innych akcesoriach plażowicza kończąc.
Plaża niezbyt tłoczna,bez problemu mogliśmy znaleźć miejsce do rozłożenia. Woda ciepła a fale niewielkie. Brazylijczycy rzadko pływają,częściej wchodzą do wody po kolana lub pas a najczęściej po prostu leżą na plaży. Po kilkugodzinnym relaksie udaliśmy się na obchód okolicy. Jest kilka knajp,restauracji z jedzeniem na wagę i fast foodow.
Dużo łatwiej znaleźć bankomat niż w centrum.
Wieczorem relaks przy piwie w międzynarodowym towarzystwie, na dachu hostelu. Większość turystów których napotkaliśmy, poruszała się po mieście taksówkami. Trochę nas to zdziwiło. Holendrzy np.chcieli dostać się z Leblon do jakiejś galerii handlowej,taksówkarz obwiózł ich dookoła i wysadził w tym samym miejscu. Zapłacili ponad 30 reali ale nadal jeździli taksówkami. Cóż,każdy ma swoj sposob na podróżowanie :) . My wolimy komunikację miejską. Nie tylko ze względów oszczędnościowych. Wydaje się nam,że jeżdżąc autobusami/metrem jesteśmy bliżej miasta,bliżej ludzi.
W faveli głośno,sobota wieczorem i z każdej strony dobiega inna muzyka. Mężczyźni piją i grają w karty, co chwilę się kłócąc. Kobiety wywieszają pranie, sprzątają. Muzyka jest tak głośna,że wydaje się nam,iż nie będziemy mogli zasnąć. Dość obfity deszcz uciszył jednak wszystkich.
Plan na dzień następny zakładal Corcovado i Maracanę. Właściwie na Maracanie mieliśmy oglądać mecz ligowy Fluminense,ale pomieszaly mi się daty i nic z tego nie wyszło.
Na początku wybraliśmy się jeszcze na Ipanemę. Plaża jak to plaża:ludzie na ręcznikach,woda,mnóstwo sprzedawców. Jedynie okolica trochę inna. Wypiliśmy sok prosto z coco verde (zielony kokos - 5 reali) z jednego z mnóstwa stoisk,gdzie można kupić ten owoc. Posiedzieliśmy chwilę i udaliśmy się w stronę metra. Po drodze ze stacji metra w stronę plaży, znajduje się targ,gdzie można nabyć miedzy innymi pamiątki z Rio.
Ze stacji General Osorio pojechaliśmy do Largo do Machado-miejsca skąd najłatwiej dostać się na Corcovado. Jest kilka opcji:pieszo,kolejką,minibusem. My nie chcieliśmy tracić czasu,wybraliśmy więc opcje najszybszą-minibusową. Kasy znajdują sie na wprost kościoła - blisko wyjścia ze stacji metra. Bilet na minibus i bilet wstępu na wzgórze kosztują 64 reale (27 plus 37,bus w dwie strony,należy zachować bilet na powrót). Trasa jest kręta i zajmuje ok. 15 minut. Na miejscu od razu rzuca się w oczy mnogość turystów szaleńczo robiących zdjęcia. Miejsca jest niewiele,bardzo łatwo "trafić" do czyjegoś selfie. Generalnie mieliśmy mieszane uczucia i nie wiem czy zdecydowalibyśmy się na to miejsce jeszcze raz. Wiadomo,to jedna z tych atrakcji, które trzeba zobaczyć. Na mnie Głowa Cukru wywarła jednak nieco większe wrażenie. Na górze byliśmy może 10 minut,kilka zdjęć i wracamy.
Postanowiliśmy coś zjeść. W Largo do Machado była restauracja,którą polecano nam w pierwszym hostelu. Siadamy przy stoliku zastanawiając się co wybrać (menu wyłącznie po portugalsku) , gdy zjawia się nasz poprzedni "gospodarz" z dziewczyną pomagając nam w wyborze. Zdecydowaliśmy się na bolinhos de bacalhau - rybno-ziemniaczane kula smażone na głębokim oleju. Smaczne i sycące. Za porcję zapłaciliśmy 50 reali - wystarczająca dla 2 osób.
Po jedzeniu i standardowym piwie,wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy. Largo do Machado nie jest miejscem typowo turystycznym. W okolicy parę knajp,kilka sklepów,kino. Znaleźliśmy mały targ:muzyka na żywo,dużo ludzi,dużo alkoholu,lokalne produkty spożywcze i badziewne pamiątki. Podobało nam się.
Po dotarciu do plaży Flamengo postanowiliśmy wracać by udać się w stronę Maracany. Niestety zaczęło padać. Deszcz był obfity,schowaliśmy się w budynku kina. Gdy przez godzinę nie przestawało padać i zaczęliśmy przeglądać repertuar,deszcz trochę zelżał. Z Largo do Machado na Maracanę można się dostać metrem (po drodze należy słuchać komunikatów - sa po angielsku - gdyż trzeba zmienić linię). Na miejscu okazało się,że dla zwiedzających stadion jest czynny w godzinach 9.00-17.00. Spóźniliśmy się. Często zdarzają się nam takie "wpadki" (chyba za mało planujemy :)).
Z zewnątrz stadion nie prezentuje się zbyt okazale. Do dziś trochę żałuję, że nie udało nam się dostać do środka. Chodziliśmy jeszcze po okolicy, próbując znaleźć autobus w stronę Copacabany (K.było za zimno w metrze :)) ale nie do końca się nam udało.
Po powrocie kolacja w knajpie z jedzeniem na wagę w pobliżu plaży (49 reali za kilogram). Najedliśmy się za 35 (mięso,frytki,sałatki,pieczone banany etc.). Wieczorem piwo/wino na tarasie i rozmowy z nowopoznanymi podróżnikami (o dziwo, głównie z naszej części Europy). Po północy udajemy się spać,jutro czeka nas wyjazd do Paraty.
Jeśli chodzi o nasz drugi hostel to mamy mieszane uczucie. Śniadanie skromne,podobnie jak wyposażenie pokoju (trudno gdzieś powiesić mokre rzeczy). Bardzo ładny wystrój i taras ze wspaniałym widokiem na okolicę. Minusem był brak możliwości otworzenia okna, co w połączeniu z dużą wilotnościa na zewnatrz sprawiło,że szybkoschnące ręczniki nie wyschły nam przez 2 dni. Podobno w innych pokojach okna się otwierały. Za 130 złotych nie oczekiwaliśmy nic więcej.
Fawela bezpieczna,podobnie jak plaże. Spotkaliśmy kilka osób,które albo same zostały okradzione (telefon na plaży) lub znają kogoś kto był (dwie dziewczyny,którym grożono rozbitą butelką i musiały oddać plecaki - to w centrum). Fawele są bezpieczne,gdyż ich mieszkańcy nie okradają turystów na swoim terenie, gdyż mogą mieć z tego powodu większe problemy niż zyski z ewentualnej kradzieży.
Poniżej ostatnie zdjęcie z naszego tarasu:favela i pogoda,która popsuła się na szczęście dopiero w ostatnim dniu naszego pobytu w Rio.
Po śniadaniu ok. 12 poszliśmy szukać autobusu w stronę dworca Novo Rio,gdyż właśnie stamtąd odjeżdżają autobusy w kierunku Paraty. Autobusu,gdyż jak pisałem wcześniej,dla mojej drugiej połówki w metrze było za zimno. Trochę śmiesznie to wyglądało:dziewczyna z zimnej Polski w swetrze,podczas gdy Brazylijczycy byli ubrani bardzo skąpo.
Nie interesowała nas konkretna godzina wyjazdu. Dojazd z Copacabany na dworzec zająl nam grubo ponad godzinę. Mała rada:jeśli możecie gdzieś dojechać metrem (szczególnie w godzinach szczytu), zróbcie to - autobusy jeżdżą bardzo wolno a w wielu miejscach tworzą się gigantyczne korki.
Po dotarciu na dworzec (w autobusie oczywiście pytamy gdzie wysiąść), szukamy stanowiska firmy Costa Verde (jest na samym dole dworca). Po zakupie biletu (70 reali za jeden) czekamy na autobus prawie 2 godziny, do godziny 16 (poprzedni odjechał tuż przed naszym przybyciem o godz. 14). Dworzec jest pokaźnych rozmiarów,oferuje duży wybór miejsc z jedzeniem i napojami (ceny znacznie wyższe niż w mieście).
Paraty.
Autobus wedle rozkładu miał jechać mniej więcej 4 i pół godziny. Po naszych wcześniejszych doświadczeniach z autobusami w Ameryce Południowej,zawsze dodajemy conajmniej godzinę. Nie inaczej było tym razem :). Jeśli możecie,wybierzcie miejsca po lewej stronie autobusu - dużo lepsze widoki).Po prawie 6 godzinach jazdy (2 przystanki po drodze na jedzenie,papierosa etc.w środku wygodnie i przestronnie) jesteśmy na miejscu. Nasz hostel mieści się 15 minut pieszo od dworca. Pierwszy napotkany Brazylijczyk wskazuje nam drogę. Po zakwaterowaniu postanowiliśmy poszukać czegoś do jedzenia. W okolicy kilka knajp - w jednej z nich udaje nam się zamówić pizzę (prawie zamykali). Pizza od 10 reali,bardzo smaczna,przemiłą obsługa,nie mówiąca oczywiście po angielsku. Hostel okazuje się być najlepszym (pod względem standardu) w jakim spaliśmy w Brazylii (przestronny pokój,ciepła woda,hamak na balkonie i smaczne śniadanie). Właściciel mówi nawet trochę po angielsku.Płaciliśmy 120 BRL za noc - pokój dwuosobowy z łazienką.Rzut beretem największy supermarket w mieście. Jest późno i pada,więc zwiedzanie zostawiamy na następny dzień. Jak zwykle nie mieliśmy żadnych szczególnych planów,tym bardziej,że prognoza pogody nie nastrajała optymistycznie. Wstaniemy,zjemy śniadanie i zobaczymy co będzie :)
O 10 meldujemy się na śniadaniu. Typowo dla tego typu pousad:soki,owoce (papaja,arbuz,ananas,melon),parę plasterków sera i szynki,dżem,masło,miód - czasami widzieliśmy też jajka,trzeba je sobie samemu "oporządzić". Do tego kawa i herbata w termosach.
Zadagują do nas młodzi Brazylijczycy:
-"Skąd jesteście?"
- "Z Polski"
-"Fajnie.Mamy samochód,wybierzecie się z nami na plaże w Trynidad?Albo lepiej,na pieciogodzinny rejs łodką po zatoce lub trwającą tyle samo wycieczkę jeepem?Już się dowiedzieliśmy,które biuro jest najtańsze".
Bruna i Pedro zorganizowali nam dużą część pobytu w Paraty :) Hmm,mieliśmy kłopot z wyborem. Ponieważ opcja jeepa odpadała (nie było już miejsc na ten dzień), zdecydowaliśmy się na łodkę. Mieliśmy pół godziny by dostać się do portu, a po drodze musieliśmy jeszcze udać się do agencji, by zapłacic za wycieczkę. Pod biurem Ecoturismo Paraty byliśmy o 10.45. Pierwszy pan powiedział,że nie zdążymy na statek,drugi był odmiennego zdania. Postanowiliśmy zaryzykować i na przystani byliśmy przed czasem :) Za pakiet: 5 godzin łodką w pierwszy dzień i tyle samo jeepem w dzień drugi zapłaciliśmy 60 reali. Kolejność jest dowolna,można najpierw jeepem a póżniej łodką.
Rozkładamy się wygodnie na materacach,piwko w dłoń i płyniemy. Po drodze kilka plaż,możliwosć snorklowania. Koniecznie weźcie stroje kąpielowe i maski do pływania (jeśli macie). Na pokładzie można coś zjeść,napić się caipirinhi. Jesteśmy jedynymi osobami nie mówiącymi po portugalsku. Przeszkadzało nam to w zrozumieniu historii opowiadanych po drodze przez pana,który gdy nie opowiadał umilał nam czas grą na gitarze i śpiewem (również po portugalsku).
W międzyczasie podziwiamy widoki.
Całość warta swej ceny. Na końcu do rachunku (tego co spożyliście na pokładzie) doliczają 14 reali za oprawę artystyczną,czyli śpiewającego pana. Ujął mnie portugalską wersją "Ziggy Stardust" z repertuaru Davida Bowie,więc płaciłem z przyjemnością :)
Przybijamy do brzegu,jesteśmy mokrzy i głodni (na statku wypiliśmy po parę piw). Smakowała nam wczorajsza pizza,a skoro i tak zmierzamy do pousady,by się przebrać,postanawiamy zjeść w tym samym miejscu. Zamawiamy sałatkę z serca palmy i trio smażonych owoców morza (i standardowe piwo,rzecz jasna:)).
O ile na owoce morza byli przygotowani,o tyle po serca palmy kelner musiał się wybrać do pobliskiego supermarketu :) Całość bardzo smaczna a porcja zdecydowanie za duża dla dwóch osób (cena za całość ok. 100 reali).
Po jedzeniu wybieramy się zobaczyć stare miasto. Niska zabudowa,kamienne uliczki,kolonialna atmosfera. Do ścisłego centrum nie mogą wjeżdżać samochody. Bardzo mało turystów,w knajpach i sklepach pusto. Padający obficie deszcz sprawił,że po godzinie musieliśmy udać się do pousady.
Następny dzień mieliśmy spędzić głównie na wycieczce jeepem. Nie myślcie o offroadowych klimatach - jeep jest wyłącznie po to,by zawieżć Was z miejsca na miejsce. Sami nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. O 11 wyruszyliśmy spod biura Ecoturismo. Po dwudzestominutowej jeździe,zatrzymaliśmy się pod jedną z wytwórni cachacy. Wchodzimy do środka,gdzie słuchamy opowieści o tym,jak wygląda proces wytwarzania tego alkoholu (również po angielsku), po czym odbywa się degustacja i zakupy (dla zainteresowanych). Mi najbardziej smakowała złota cachaca,długo dojrzewająca w beczce. Destylarnia jest mała, a cała produkcja odbywa się ręcznie. Bardzo przypominało mi to wizyty w szkockich destylarniach whisky, chociaż w dużo uboższej wersji.Jestem ogromnym miłośnikiem wszelakich alkoholi, więc chyba nie muszę dodawać,że mógłbym tam siedzieć i kosztować godzinami :)
Po degustacji udaliśmy się do lasu. W sumie tylko po to, by po 5 minutach wędrówki wykąpać się w zimnej rzece. Można poskakać do wody z zawieszonej wśród drzew liny etc. Nasz zwariowany kierowca robił to w bardzo widowiskowy sposób. Jadł też mnóstwo liści z pobliskich drzew i częstował nimi. Gdy odmawialiśmy,mył je w rzece i częstował znowu - nie można było odmówić :)
Póżniej niewielki wodospad i kolejna możliwość kąpieli. Z wodospadów mozna zjechąc na tyłku,plecach, brzuchu do wody. Następnie lunch w Poco do Tarzan i kolejny wodospad. Nastepnie wizyta w drugiej wytwórni cachacy (już bez zwiedzania ale z degustacją :)) i powrót do Paraty.
W sumie wycieczka ciekawa i tania. Wiadomo, chodzi o to żeby gringo kupił cachacę, zjadł w zaprzyjaźnionej restauracji i przy okazji cieszył się ze zwiedzania. Jeśli jednak wolicie plażować - jedźcie na plażę :) Całość trwała ponad 5 godzin.
Po powrocie i przebraniu, ruszyliśmy w miasto. Wieczorem umówiliśmy się na obiad z Pedro i Bruną. Wczesniej chcielismy jeszcze trochę pochodzić, ale pogoda nie była najlepsza. Pozwiedzaliśmy troche mniej turystyczną część Paraty i raczyliśmy się caipirinhą :)
O 2030 dołączyli do nas Bruna i Pedro. Padało,więc miejsca na kolację nie szukaliśmy długo. Sącząc kolejne piwa, rozmawialiśmy o różnicach kulturowych,polityce,futbolu itp. Załowialiśmy, ze nie możemy zostać dłużej i pozwiedzać Sao Paolo z rodowitymi paulistanos. Jedliśmy moquecę - typowo brazylisjki "gulasz" rybny podawany w gorącym kociołku (supersmaczny). Cena - ok 60-70 reali - porcja na 2 osoby.