Gdy powiał wiatr, "szampańska mgła" prawie wszystko przesłaniała:
Cała okolica "dymi":
Devil's Bath:
Należy także wspomnieć o (i pokazać trochę) egzotycznej z naszego punktu widzenia roślinności:
Wyprawę do Wai-O-Tapu muszę zaliczyć do bardzo udanych. To jednak nie był jeszcze koniec atrakcji na ten dzień.
CDNPrzy kupnie wycieczki m.in. do Wai-O-Tapu w HeadFrist dostaje się gratis wycieczkę SnapshOt Rotorua. Gdy zapytałem się o nią naszą panią przewodnik była wyraźnie zaskoczona tym pytaniem, ale stwierdziła, że faktycznie jest taka możliwość i żebym był parę minut przed 1600 koło i-Site, czyli nowozelandzkiej informacji turystycznej, skąd planowany jest odjazd. Ponieważ do tego czasu miałem jeszcze ze dwie godziny to nie było oczywiście sensu siedzieć bezczynnie i czekać. Lepiej było wybrać się na spacer, na przykład do parku Kuirau.
Park jak park, mógłby ktoś powiedzieć, ale jak często w takich miejscach można spotkać baseny błotne, gorące źródła czy też poczuć ten charakterystyczny zapach, przywodzący na myśl zepsute jajka? Tam można na każdym kroku:
Ze względu na wczesną wiosnę, w końcu była to dopiero połowa września, większość roślin dopiero zaczynała budzić się do życia, ale niektóre już dawno się obudziły:
W parku znajduje się małe jezioro, które za dnia wyglądało ciekawie, a wieczorem chyba musi wyglądać trochę strasznie:
Są tam jednak tacy, którzy na pewno się nie boją, bo park jest ich domem i to z darmowym ogrzewaniem geotermalnym:
A jeśli chodzi o ogrzewanie geotermalne w Rotorua. Pojawiły się oczywiście plany wykorzystania podziemnej energii do ogrzewania wody, którą następnie można by wykorzystywać w domach. Nastąpiła nawet częściowa ich realizacja. Zaczęto budować odwierty dochodzące do wód geotermalnych i je wykorzystujące. Okazało się jednak, że powoduje to bardzo niekorzystne zmiany w ich poziomie. Bardzo szybko zaprzestano nowych prac, a wykonane już ujęcia zaczopowano. Aktualnie, ze względu na tradycję, tylko Maorysi korzystają w taki sposób z naturalnego bogactwa Rotorua.
Nowozelandczycy chyba bardzo dbają o środowisko naturalne, skoro nawet drzewa dostają na zimę ubrania:
Podczas powrotu, trochę okrężną drogą, z parku minąłem m.in. dom spotkań Maorysów:
Kościół Anglikański:
Pięknie położony zaraz nad brzegiem Jeziora Rotorua:
Czy też rowerową choinkę:
Okazało się ostatecznie, że nie tylko ja zamierzałem wziąć udział w wycieczce SnapshOt. Zdecydowało się także na to filipińskie małżeństwo, które odwiedzało studiującego w Auckland syna. Zapraszali mnie bardzo do podróży na Filipiny, a ja ich do Polski. Najpierw jednak mieliśmy przystanek w Redwoods, żeby zobaczyć las sekwoi. Sprowadzono je do Nowej Zelandii w celu uprawy, jednak nie bardzo nadały się do tego celu. Pozostały jednak jako atrakcja oraz miejsce wypoczynku i rekreacji. Oczywiście widziałem te drzewa nieraz w filmach, ale zobaczyć je na żywo to coś zupełnie innego. Akurat te nowozelandzkie są podobno dość małe. W takim razie naprawdę chciałbym zobaczyć te duże:
Mieliśmy także krótki postój koło wioski Maorysów o niezbyt łatwej do wymówienia nazwie:
By następnie pojechać ma miejsce z którego widać prawie cała kalderę Rotorua. Jest ona ogromna, ma prawie 22km średnicy. Jak stwierdziła przewodniczka, jeśli wulkan miałby znowu wybuchnąć, to bardzo szybko wszyscy mieszkańcy Rotorua trafią do nieba. W jej centrum znajduje się wyspa Mokoia, będąca świętą ziemią Maorysów, a także rezerwatem przyrody z tego też względu dostęp na nią jest dość ograniczony. Z wyspą jest także związana legenga o Hinemoa i Tutanekai:
Podczas powrotu do miasta minęliśmy także miejsce, gdzie z powodu niedawnej aktywności geotermalnej trzeba było wysiedlić kilka rodzin, a ich domy zburzyć. Procesy pod ziemią ciągle zachodzą i nawet podczas przechadzki po mieście można natknąć się np. na coś takiego:
Wkrótce po zakończeniu wycieczki zaczął powoli zapadać zmrok. Udało mi się jednak jeszcze szybko odwiedzić Government Gardens:
W których znajduje się m.in. muzeum:
Następnie, już na sam koniec dnia, mijając po drodze trójskrzydłego motyla:
Poszedłem nad jezioro:
I tym sposobem zakończyłem swoje zwiedzania Roturua. Musiałem jeszcze tylko jakoś przeczekać (w pubie i hotelu) czas do nocnego InterCity do Wellington i mogłem wyruszyć na podbój stolicy Nowej Zelandii.
CDNZ tym zdobywaniem Wellington to trochę przesadziłem. Plany były, ale niestety nie udało się wszystkich zrealizować. Częściowo z tej przyczyny, że zbyt długo odkładałem różne zakupy i właśnie w Wellington miałem w zasadzie ostatnią szansę żeby na nie pójść, a częściowo z powodu niespodziewanego spotkania.
Po nocnej podróży nie miałem za bardzo ochoty od razu ruszać na zwiedzanie. W końcu jednak się przemogłem i po zostawieniu bagażu w przechowalni w hostelu Waterloo & Backpackers, który znajduje się zaraz koło dworca kolejowego, wybrałem się na miasto. Wellington jest najbardziej na południe wysuniętą stolicą na świecie, a drugim co do wielkości miastem w kraju. Niedawno otrzymało miano "coolest little capital in the world".
Kilka zdjęć ze spaceru - Wellington Harbour:
Old Government Buildings:
Budynek parlamentu, zwany "the Beehive":
Jeśli chodzi o parlament, to istnieje możliwość jego zwiedzenia i ja z tej możliwości skorzystałem. Sama wycieczka jest dość interesująca, ale niestety nie można robić zdjęć. Jako mały bonus udało nam się za to spotkać wicepremiera Nowej Zelandii. Przed wycieczką, chyba w jakimś celu związanym ze statystyką, pani przewodnik pytała się nas, skąd jesteśmy. Natomiast już po zakończeniu podeszła do mnie z pytaniem, czy byłem w sklepie z pamiątkami. Odpowiedziałem że nie, na co ona stwierdziła, że pracuje tam Polka a więc muszę iść i przywitać się. I faktycznie pani Wioletta była w pracy. Było widać, że chyba było jej miło spotkać kogoś z Polski. No i jak zaczęliśmy rozmawiać, to nie wiedzieć kiedy minęła ponad godzina.
Niestety, jeszcze było za wcześnie, żeby podziwiać ogrody botaniczne w pełnej krasie:
Tam to się chyba dobrze mieszka:
Grób Richarda Seddona - najdłużej urzędującego premiera Nowej Zelandii:
Tam są trzy liny - główna, której zadaniem jest wyhamowanie śmiałka w odpowiednim momencie i dwie boczne, które faktycznie służą jako prowadnice i "naprowadzają na cel". Czy jest to bungee? Chyba nie, bo ta główna lina nie umożwliwia "lotu w górę" i nie jest, z tego co wiem, elastyczna. To tylko takie moje obserwacje - nie próbowałem.
Tylko pozazdrościć. Gratuluje odwagi w podjęciu decyzji o locie. Jak pamiętam po ukazaniu newsa wszyscy odradzali podróż w tym okresie. Ten kierunek jest u mnie wysoko na liście i dzięki takim relacjom widzę , że marzenia można spełniać. Pozzdrawiam
:)
:)
Miejscami woda jakby wrzała:
A miejscami miała taki kolor:
Oyster Pool:
Lake Ngakoro Waterfall:
Jezioro Ngakoro:
Primrose Terrace:
The Champagne Pool:
Gdy powiał wiatr, "szampańska mgła" prawie wszystko przesłaniała:
Cała okolica "dymi":
Devil's Bath:
Należy także wspomnieć o (i pokazać trochę) egzotycznej z naszego punktu widzenia roślinności:
Wyprawę do Wai-O-Tapu muszę zaliczyć do bardzo udanych. To jednak nie był jeszcze koniec atrakcji na ten dzień.
CDNPrzy kupnie wycieczki m.in. do Wai-O-Tapu w HeadFrist dostaje się gratis wycieczkę SnapshOt Rotorua. Gdy zapytałem się o nią naszą panią przewodnik była wyraźnie zaskoczona tym pytaniem, ale stwierdziła, że faktycznie jest taka możliwość i żebym był parę minut przed 1600 koło i-Site, czyli nowozelandzkiej informacji turystycznej, skąd planowany jest odjazd. Ponieważ do tego czasu miałem jeszcze ze dwie godziny to nie było oczywiście sensu siedzieć bezczynnie i czekać. Lepiej było wybrać się na spacer, na przykład do parku Kuirau.
Park jak park, mógłby ktoś powiedzieć, ale jak często w takich miejscach można spotkać baseny błotne, gorące źródła czy też poczuć ten charakterystyczny zapach, przywodzący na myśl zepsute jajka? Tam można na każdym kroku:
Ze względu na wczesną wiosnę, w końcu była to dopiero połowa września, większość roślin dopiero zaczynała budzić się do życia, ale niektóre już dawno się obudziły:
W parku znajduje się małe jezioro, które za dnia wyglądało ciekawie, a wieczorem chyba musi wyglądać trochę strasznie:
Są tam jednak tacy, którzy na pewno się nie boją, bo park jest ich domem i to z darmowym ogrzewaniem geotermalnym:
A jeśli chodzi o ogrzewanie geotermalne w Rotorua. Pojawiły się oczywiście plany wykorzystania podziemnej energii do ogrzewania wody, którą następnie można by wykorzystywać w domach. Nastąpiła nawet częściowa ich realizacja. Zaczęto budować odwierty dochodzące do wód geotermalnych i je wykorzystujące. Okazało się jednak, że powoduje to bardzo niekorzystne zmiany w ich poziomie. Bardzo szybko zaprzestano nowych prac, a wykonane już ujęcia zaczopowano. Aktualnie, ze względu na tradycję, tylko Maorysi korzystają w taki sposób z naturalnego bogactwa Rotorua.
Nowozelandczycy chyba bardzo dbają o środowisko naturalne, skoro nawet drzewa dostają na zimę ubrania:
Podczas powrotu, trochę okrężną drogą, z parku minąłem m.in. dom spotkań Maorysów:
Kościół Anglikański:
Pięknie położony zaraz nad brzegiem Jeziora Rotorua:
Czy też rowerową choinkę:
Okazało się ostatecznie, że nie tylko ja zamierzałem wziąć udział w wycieczce SnapshOt. Zdecydowało się także na to filipińskie małżeństwo, które odwiedzało studiującego w Auckland syna. Zapraszali mnie bardzo do podróży na Filipiny, a ja ich do Polski. Najpierw jednak mieliśmy przystanek w Redwoods, żeby zobaczyć las sekwoi. Sprowadzono je do Nowej Zelandii w celu uprawy, jednak nie bardzo nadały się do tego celu. Pozostały jednak jako atrakcja oraz miejsce wypoczynku i rekreacji. Oczywiście widziałem te drzewa nieraz w filmach, ale zobaczyć je na żywo to coś zupełnie innego. Akurat te nowozelandzkie są podobno dość małe. W takim razie naprawdę chciałbym zobaczyć te duże:
Mieliśmy także krótki postój koło wioski Maorysów o niezbyt łatwej do wymówienia nazwie:
By następnie pojechać ma miejsce z którego widać prawie cała kalderę Rotorua. Jest ona ogromna, ma prawie 22km średnicy. Jak stwierdziła przewodniczka, jeśli wulkan miałby znowu wybuchnąć, to bardzo szybko wszyscy mieszkańcy Rotorua trafią do nieba. W jej centrum znajduje się wyspa Mokoia, będąca świętą ziemią Maorysów, a także rezerwatem przyrody z tego też względu dostęp na nią jest dość ograniczony. Z wyspą jest także związana legenga o Hinemoa i Tutanekai:
Podczas powrotu do miasta minęliśmy także miejsce, gdzie z powodu niedawnej aktywności geotermalnej trzeba było wysiedlić kilka rodzin, a ich domy zburzyć. Procesy pod ziemią ciągle zachodzą i nawet podczas przechadzki po mieście można natknąć się np. na coś takiego:
Wkrótce po zakończeniu wycieczki zaczął powoli zapadać zmrok. Udało mi się jednak jeszcze szybko odwiedzić Government Gardens:
W których znajduje się m.in. muzeum:
Następnie, już na sam koniec dnia, mijając po drodze trójskrzydłego motyla:
Poszedłem nad jezioro:
I tym sposobem zakończyłem swoje zwiedzania Roturua. Musiałem jeszcze tylko jakoś przeczekać (w pubie i hotelu) czas do nocnego InterCity do Wellington i mogłem wyruszyć na podbój stolicy Nowej Zelandii.
CDNZ tym zdobywaniem Wellington to trochę przesadziłem. Plany były, ale niestety nie udało się wszystkich zrealizować. Częściowo z tej przyczyny, że zbyt długo odkładałem różne zakupy i właśnie w Wellington miałem w zasadzie ostatnią szansę żeby na nie pójść, a częściowo z powodu niespodziewanego spotkania.
Po nocnej podróży nie miałem za bardzo ochoty od razu ruszać na zwiedzanie. W końcu jednak się przemogłem i po zostawieniu bagażu w przechowalni w hostelu Waterloo & Backpackers, który znajduje się zaraz koło dworca kolejowego, wybrałem się na miasto. Wellington jest najbardziej na południe wysuniętą stolicą na świecie, a drugim co do wielkości miastem w kraju. Niedawno otrzymało miano "coolest little capital in the world".
Kilka zdjęć ze spaceru - Wellington Harbour:
Old Government Buildings:
Budynek parlamentu, zwany "the Beehive":
Jeśli chodzi o parlament, to istnieje możliwość jego zwiedzenia i ja z tej możliwości skorzystałem. Sama wycieczka jest dość interesująca, ale niestety nie można robić zdjęć. Jako mały bonus udało nam się za to spotkać wicepremiera Nowej Zelandii. Przed wycieczką, chyba w jakimś celu związanym ze statystyką, pani przewodnik pytała się nas, skąd jesteśmy. Natomiast już po zakończeniu podeszła do mnie z pytaniem, czy byłem w sklepie z pamiątkami. Odpowiedziałem że nie, na co ona stwierdziła, że pracuje tam Polka a więc muszę iść i przywitać się. I faktycznie pani Wioletta była w pracy. Było widać, że chyba było jej miło spotkać kogoś z Polski. No i jak zaczęliśmy rozmawiać, to nie wiedzieć kiedy minęła ponad godzina.
Niestety, jeszcze było za wcześnie, żeby podziwiać ogrody botaniczne w pełnej krasie:
Tam to się chyba dobrze mieszka:
Grób Richarda Seddona - najdłużej urzędującego premiera Nowej Zelandii:
Pomnik "Ojca Wellington" Johna Plimmera i Fritza: