Monolity wycinano kilkaset metrów dalej z litej skały i transportowano. Wiele z nich upadło z uwagi na warunki atmosferyczne, ale nikt tego nie restoruje. To jak są stare widać tutaj, gdy drzewo, które wyrosło pośród kręgu.
Niedaleko, na maps.me, w Kuntaur, zobaczyłem, że jest zaznaczony punkt łódek na szympansy i hipopotamy. To tylko kilka kilometrów, więc postanawiamy tam podjechać. Okazuje się, że są łódki i za 40 euro możemy mieć wszyscy 2h wycieczkę łodzią. Szympansy gwarantują, a hipopotamy nie są pewni, bo one cały czas się ruszają.
Kilka rodzin szympansów zostało tu relokowanych i wypuszczonych na wyspach na rzece Gambia. Bardzo ładnie się przyjęły i się rozmnażają. Trochę ich szukaliśmy i w końcu się udało:
Siedzą w koronach drzew, więc nie było łatwo zrobić jakieś sensowne ujęcia.
Jeden z nich na szczęście zszedł bardzo nisko i się zaprezentował. Rangerzy od czasu do czasu je dokarmiają, więc z ciekawości schodzą bliżej. Trzymamy jednak mimo wszystko dystans z łódki, bo ponoć jak się bliżej podpływa to one tego bardzo nie lubią.
Płyniemy w drugie miejsce. Tam też udaje się zobaczyć rodzinę. Jest nawet klatka, z której wypuszczają szympansy na wolność.
Ten szympans to szefu drugiej rodziny.
Z szympansów jak widać byliśmy bardzo zadowoleni
:). Hipopotamów niestety nie widzieliśmy, ale to nic. Pewnie i tak byłoby widać tylko wystające uszy z wody.
Jedziemy do Janjabureh na nocleg. Zarezerwowałem na bookingu jakby się wydawało ładny hotel. Tak naprawdę to bungalowy położone pięknie nad rzeką. Połowa jeszcze w budowie. Najpierw jednak czekaliśmy ponad 1.5h na jedzenie, a potem z rozbrajającą szczerością powiedzieli, że u nich nie ma ciepłej wody jeszcze (sam domek i łazienka bardzo ładne). Po naszych uwagach, że jak można prowadzić hotel za 80 euro bez ciepłej wody, pani przyniosła czajnik elektryczny i duże wiadro. W tym momencie zabrakło prądu, więc zrobiło się też śmiesznie. Po kilku minutach prąd jednak wrócił i trzeba było umyć się z wiadra.Janjanbureh (albo Georgetown) położone jest na spore wyspie na rzece Gambii. Tutaj, jak i w wielu innych miejscach w Afryce Zachodniej, było miejsce wywozu niewolników. Dużo zabytków z tego czasu nie zostało. Slave House jakoś się jeszcze trzyma, ale reszta jest w totalnej rozsypce.
Jest też freedom tree:
Wracamy w stronę stolicy. Wynajmujemy apartament przy samym stripie. Mamy właściwie 2 dni do zabicia, bo już nie ma co tu robić. Korzystamy trochę z basenu, ale woda jest zimna. Ciekawością jest, że na dach budynku obok regularnie przylatują sępy.
W przedostatni dzień wybieramy się na południowy kraniec Gambii do farmy drapieżników. Miejsce założył jakiś biały, który ratował węże i inne stworzenia. Miejsce nie jest jakoś super przyjemne, bo większość zwierzaków przetrzymywanych jest w kamiennych kręgach. No ale dla dzieciaków trochę atrakcji.
Niektóre węże i kameleony pozwalają brać na ręce.
Ostatni dzień to już zupełne nudy. Samolot mamy dopiero wieczorem, wymeldowujemy się o 12 i jeździmy po okolicach by jeszcze coś zobaczyć, ale nic ciekawego nie ma. Dla nas, którzy dość intensywnie spędzają czas na wyjazdach to trochę męczarnia. Gambia to taki kraj na 3 dni, resztę turnusu trzeba przeleżeć na plaży
;-)
Po powrocie miałem 5 dni odpoczynku i znowu pakowałem się do Afryki, ale o tym w następnej relacji.
Ta wyspa na której byłeś Kunta Kinteh (kiedyś używana nazwa Wyspa Świętego Andrzeja) była przez chwile we władaniu Kurlandii która natomiast wtedy była lennem Rzeczypospolitej. Więc na upartego taka dawna quasi- kolonia Polski w Afryce. Jak zawsze fajna relacja
:)
Monolity wycinano kilkaset metrów dalej z litej skały i transportowano. Wiele z nich upadło z uwagi na warunki atmosferyczne, ale nikt tego nie restoruje.
To jak są stare widać tutaj, gdy drzewo, które wyrosło pośród kręgu.
Niedaleko, na maps.me, w Kuntaur, zobaczyłem, że jest zaznaczony punkt łódek na szympansy i hipopotamy. To tylko kilka kilometrów, więc postanawiamy tam podjechać. Okazuje się, że są łódki i za 40 euro możemy mieć wszyscy 2h wycieczkę łodzią. Szympansy gwarantują, a hipopotamy nie są pewni, bo one cały czas się ruszają.
Kilka rodzin szympansów zostało tu relokowanych i wypuszczonych na wyspach na rzece Gambia. Bardzo ładnie się przyjęły i się rozmnażają. Trochę ich szukaliśmy i w końcu się udało:
Siedzą w koronach drzew, więc nie było łatwo zrobić jakieś sensowne ujęcia.
Jeden z nich na szczęście zszedł bardzo nisko i się zaprezentował. Rangerzy od czasu do czasu je dokarmiają, więc z ciekawości schodzą bliżej.
Trzymamy jednak mimo wszystko dystans z łódki, bo ponoć jak się bliżej podpływa to one tego bardzo nie lubią.
Płyniemy w drugie miejsce. Tam też udaje się zobaczyć rodzinę. Jest nawet klatka, z której wypuszczają szympansy na wolność.
Ten szympans to szefu drugiej rodziny.
Z szympansów jak widać byliśmy bardzo zadowoleni :). Hipopotamów niestety nie widzieliśmy, ale to nic. Pewnie i tak byłoby widać tylko wystające uszy z wody.
Jedziemy do Janjabureh na nocleg. Zarezerwowałem na bookingu jakby się wydawało ładny hotel. Tak naprawdę to bungalowy położone pięknie nad rzeką. Połowa jeszcze w budowie.
Najpierw jednak czekaliśmy ponad 1.5h na jedzenie, a potem z rozbrajającą szczerością powiedzieli, że u nich nie ma ciepłej wody jeszcze (sam domek i łazienka bardzo ładne).
Po naszych uwagach, że jak można prowadzić hotel za 80 euro bez ciepłej wody, pani przyniosła czajnik elektryczny i duże wiadro. W tym momencie zabrakło prądu, więc zrobiło się też śmiesznie.
Po kilku minutach prąd jednak wrócił i trzeba było umyć się z wiadra.Janjanbureh (albo Georgetown) położone jest na spore wyspie na rzece Gambii. Tutaj, jak i w wielu innych miejscach w Afryce Zachodniej, było miejsce wywozu niewolników.
Dużo zabytków z tego czasu nie zostało. Slave House jakoś się jeszcze trzyma, ale reszta jest w totalnej rozsypce.
Jest też freedom tree:
Wracamy w stronę stolicy. Wynajmujemy apartament przy samym stripie. Mamy właściwie 2 dni do zabicia, bo już nie ma co tu robić. Korzystamy trochę z basenu, ale woda jest zimna. Ciekawością jest, że na dach budynku obok regularnie przylatują sępy.
W przedostatni dzień wybieramy się na południowy kraniec Gambii do farmy drapieżników. Miejsce założył jakiś biały, który ratował węże i inne stworzenia. Miejsce nie jest jakoś super przyjemne, bo większość zwierzaków przetrzymywanych jest w kamiennych kręgach. No ale dla dzieciaków trochę atrakcji.
Niektóre węże i kameleony pozwalają brać na ręce.
Ostatni dzień to już zupełne nudy. Samolot mamy dopiero wieczorem, wymeldowujemy się o 12 i jeździmy po okolicach by jeszcze coś zobaczyć, ale nic ciekawego nie ma. Dla nas, którzy dość intensywnie spędzają czas na wyjazdach to trochę męczarnia. Gambia to taki kraj na 3 dni, resztę turnusu trzeba przeleżeć na plaży ;-)
Po powrocie miałem 5 dni odpoczynku i znowu pakowałem się do Afryki, ale o tym w następnej relacji.