I tu kończy się zaznaczony na w/w mapie szlak. Stoi tam wspomniany wcześniej znak ostrzegawczy, ale ścieżka prowadzi dalej.
Teraz jeszcze godzina drogi do punktu widokowego na nowy krater. To ten pierwszy, mniejszy szczyt, schowany trochę za większym wzniesieniem na środku zdjęcia.
I w końcu ostatnie podejście.
Widok z góry jest imponujący, słychać pomruki wulkanu. Lawa gotuje się jak w kotle, nie wylewa już się jednak, jak to miało miejsce jeszcze tydzień wcześniej, nie mówiąc już o początkach erupcji. Nie czuć też charakterystycznego zapachu siarki, słaby wiatr wieje bowiem w drugą stronę.
Pole wylanej z tego krateru lawy też robi wrażenie. Gdzieniegdzie z lawy wydobywa się jeszcze dym.
Po drugiej stronie krateru i pola lawy widoczny jest szlak który prowadzi z trasy niebieskiej E. Punkt widokowy jest jednak niżej niż krawędź krateru przez co prawdopodobnie widok nie był w tym dniu tak spektakularny jak ze szczytu na końcu trasy A. Widok powala na kolana, wszyscy siedzą na zboczu jak na widowni i obserwują to niecodzienne dla nas zjawisko. W końcu trzeba się jednak zbierać, przed nami kolejne 3 godziny drogi. Wracając mijamy wiele osób idących dopiero w kierunku wulkanu. Ciekawie byłoby zobaczyć go w nocy, ale żeby to zrobić o tej porze roku należałoby zaczekać pewnie do północy. Wrażenia wizualne muszą być wtedy jeszcze lepsze niż za dnia. Widząc kipiącą lawę w nowym kraterze, wyobrażam sobie jak spektakularne musiały być erupcje z 2021 i 2022 roku, szczególnie, że dało się podejść dość blisko kraterów i płynącej lawy, a jej ilość była wielokrotnie większa niż w tegorocznej erupcji, no i dojście z parkingu było znacznie krótsze.
Dzień ósmy, a właściwie jego część, przeznaczyliśmy na krótki pobyt w Reykjaviku i dojazd na lotnisko. W sumie przez ten tydzień przejechaliśmy trochę ponad 1900 km. Tym razem samolot przyleciał i odleciał punktualnie, więc późnym wieczorem byliśmy z powrotem w Krakowie.
Kilka dni po powrocie sprawdziłem obraz z kamer internetowych pokazujących na żywo krater Litli-Hrútur. Nie widać w nim już było wrzącej lawy, więc i ta erupcja się skończyła. Ale bez względu na to czy będzie kolejna, czy nie, polecam odwiedzić to kolejne magiczne miejsce na mapie Islandii i zobaczyć nieziemski efekt działania Matki Natury. Szczególnie, że do parkingu pod wulkanem jest tylko około 35 km z lotniska, 60 km z Reykjaviku, czy 8 km z Grindavíku.
I tu kończy się zaznaczony na w/w mapie szlak. Stoi tam wspomniany wcześniej znak ostrzegawczy, ale ścieżka prowadzi dalej.
Teraz jeszcze godzina drogi do punktu widokowego na nowy krater. To ten pierwszy, mniejszy szczyt, schowany trochę za większym wzniesieniem na środku zdjęcia.
I w końcu ostatnie podejście.
Widok z góry jest imponujący, słychać pomruki wulkanu. Lawa gotuje się jak w kotle, nie wylewa już się jednak, jak to miało miejsce jeszcze tydzień wcześniej, nie mówiąc już o początkach erupcji. Nie czuć też charakterystycznego zapachu siarki, słaby wiatr wieje bowiem w drugą stronę.
Pole wylanej z tego krateru lawy też robi wrażenie. Gdzieniegdzie z lawy wydobywa się jeszcze dym.
Po drugiej stronie krateru i pola lawy widoczny jest szlak który prowadzi z trasy niebieskiej E. Punkt widokowy jest jednak niżej niż krawędź krateru przez co prawdopodobnie widok nie był w tym dniu tak spektakularny jak ze szczytu na końcu trasy A.
Widok powala na kolana, wszyscy siedzą na zboczu jak na widowni i obserwują to niecodzienne dla nas zjawisko. W końcu trzeba się jednak zbierać, przed nami kolejne 3 godziny drogi. Wracając mijamy wiele osób idących dopiero w kierunku wulkanu. Ciekawie byłoby zobaczyć go w nocy, ale żeby to zrobić o tej porze roku należałoby zaczekać pewnie do północy. Wrażenia wizualne muszą być wtedy jeszcze lepsze niż za dnia.
Widząc kipiącą lawę w nowym kraterze, wyobrażam sobie jak spektakularne musiały być erupcje z 2021 i 2022 roku, szczególnie, że dało się podejść dość blisko kraterów i płynącej lawy, a jej ilość była wielokrotnie większa niż w tegorocznej erupcji, no i dojście z parkingu było znacznie krótsze.
Dzień ósmy, a właściwie jego część, przeznaczyliśmy na krótki pobyt w Reykjaviku i dojazd na lotnisko. W sumie przez ten tydzień przejechaliśmy trochę ponad 1900 km.
Tym razem samolot przyleciał i odleciał punktualnie, więc późnym wieczorem byliśmy z powrotem w Krakowie.
Kilka dni po powrocie sprawdziłem obraz z kamer internetowych pokazujących na żywo krater Litli-Hrútur. Nie widać w nim już było wrzącej lawy, więc i ta erupcja się skończyła. Ale bez względu na to czy będzie kolejna, czy nie, polecam odwiedzić to kolejne magiczne miejsce na mapie Islandii i zobaczyć nieziemski efekt działania Matki Natury. Szczególnie, że do parkingu pod wulkanem jest tylko około 35 km z lotniska, 60 km z Reykjaviku, czy 8 km z Grindavíku.