0
wilczagorka 2 lipca 2023 01:07
04.JPG



Parę godzin w Papeete spędziliśmy między innymi próbując dodzwonić się do Fiji Airways w sprawie biletu, który podejrzewaliśmy, że w związku z wymuszoną zmianą planów możemy stracić. Oryginalny bilet mieliśmy z Apii do Nandi i potem kilka dni później z Nandi do Sydney i kupiłem go przez OTA (cała podróż na jednym numerze biletu). Jako że nie mogliśmy wykorzystać pierwszej części z Samoa na Fidżi to chciałem dać znać linii by nam odcinku do Sydney nie skasowali z powodu no show. Już na Bora Bora dzwoniłem do FJ ale bez powodzenia. Napisałem maila to mi po dwóch dniach odpisali, że może to OTA zrobić a oni dopiero 24h przed wylotem. OTA chciała jakąś duża opłatę za zmianę biletu więc wysłałem kolejnego maila tak by dotarł do FJ na mniej niż 24h do odlotu by oni mogli już to sami zadziałać. Jako że nic nie odpisywali to z Papeete do nich znów dzwoniłem ale znów żaden agent nie odebrał (ani na infolinii na Fidżi ani w US ani w Kanadzie). Nic nie załatwiłem i jedyną szansą była wizyta w biurze FJ po wylądowaniu w Nandi (ale to już było kilka godzin po lądowaniu samolotu z Api, którym mieliśmy przylecieć).

Fidżi i lot przez Auckland w kolejnej częściWybaczcie proszę roczne opóźnienie ale w końcu udało się opisać ciąg dalszy. Niestety im dłużej się czeka tym trudniej potem wrócić do relacji...

PPT-AKL by Air New Zealand
990 NZD/os
Oczekiwanie na lotnisku to trochę powtórka z rozrywki i ponownie długie oczekiwanie od około 20 do około 22:30 kiedy to otworzył się check-in. Żadnej znajomej twarzy z oczekiwania tydzień temu nie widzieliśmy, za to ponownie całe rodziny żegnające odlatujących do US. Odprawa zaczęła się o czasie i bez problemu udało się nadać bagaże od razu do Fidżi (dwa loty NZ ale jeden kupiony za gotówkę a drugi za mile od A3 a później zmieniony przez NZ). Nie pamiętam już czemu, ale dostaliśmy miejsca w ostatnim rzędzie na środku (co przy locie w środku nocy nie miało i tak znaczenia). Głodni już i szczęśliwi, że wszystko się układa chcieliśmy szybko iść do saloniku ale okazało się, że trzeba czekać na wpuszczenie przez ochronę na kontrolę bagażu wpierw. A czekaliśmy aż wszyscy pasażerowie z poprzedniego lotu przejdą, czyli ponad 30 minut od odejścia od stanowiska odprawy. Największą zaletą saloniku na lotnisku w Papeete było to, że był otwarty i prawie pusty. W między czasie okazało się, że lot będzie opóźniony o 2h więc finalnie wylecieliśmy koło 3 rano zmęczeni, śpiący i ledwo żywi. Lot do Auckland trwał koło 6h a moje wspomnienia z nim są mało przyjemne, głównie z racji niewygodnych siedzeń oraz serwowania posiłku w środku nocy (po 1,5h od startu). Z racji opóźnienia czas na przesiadkę skrócił nam się do niecałych dwóch godzin, ale okazało się to wystarczające by coś zjeść na śniadanie, wziąć prysznic, wypić piwo z NZ i pooglądać trochę pamiątek w drodze do bramki. W saloniku jak i na lotnisku masa ludzi, nie widać było skutków powodzi.


1.jpg



1a.jpg



1b.jpg



AKL-NAN w C by Air New Zealand
21 tyś mil A3 plus 24 EUR / os

Miałem duże oczekiwania co do tego lotu. Miał być to jedyny lot w biznesie w całym RTW, lot linią trochę egzotyczną, lot w 787 oraz fakt, że bilety w C na tą linię ciężko kupić za mile. Z drugiej strony wiedziałem, że to tylko niecałe 3h lotu w kabinie z nietypowym układem, ale za tą cenę to grzech byłoby nie wziąć.
Od samego początku było słabo. Jakoś źle spojrzałem przy odprawie i wybrałem miejsca. Poprosiłem szybko o możliwość przesiadki na wolne obok. Udało się, ale dopiero po pomocy drugiego stewarda i dopiero po starcie. Potem okazało się, że dla mojej żony zabrakło zamówionego śniadania z karty (cabin crew zbierali zamówienia na samym początku) mimo, że siedzieliśmy w pierwszym rzędzie i widziałem, że dokładkę takiego dania dostała osoba w tyłu. Nie wiem czemu, ale żona została pominięta przy roznoszeniu śniadań i dopiero przy zwróceniu uwagi okazało się nie ma dla niej tego co zamówiła. Alternatywna propozycja, czyli drugie danie z karty nie spotkała się z naszą aprobatą (jakaś maślanka versus zamówiony naleśnik). Mi było szczególnie smutno, bo mieliśmy za sobą ciężką noc, lot w C był niespodzianką dla żony a dla CC nic się takiego nie stało. Wychodząc z samolotu przekazałem swój feedback szefowi pokładu i udało mi się w ramach przeprosin uzyskać amenity kit z lotów długodystansowych (bardziej ja się ucieszyłem z tego niż żona).


1g.jpg



Jak już pisałem wcześniej, udało się oryginalny plan tak zmienić, że wylądowaliśmy w Nandi tego samego dnia co planowaliśmy, czyli 4 lutego tylko kilka godzin później. W biurze FJ na lotnisku załatwiliśmy, że nasz lot do Sydney 7 lutego nie zostanie skasowany z powodu no show na locie z Samoa (nie był to żaden problem dla agenta na miejscu a tyle miałem stresu z tego powodu i tyle czasu spędziłem na telefonach do FJ, nic nie załatwiwszy).
Z racji tylko 3 dni na Fidżi, celowo ograniczyłem pobyt tylko do głównej wyspy Viti Levu (palmy, plaże i rajskie klimaty mieliśmy wcześniej). Wynajęliśmy samochód i na spokojnie chcieliśmy zobaczyć atrakcje wyspy. Ten krótki pobyt okazał się bardzo interesujący, szczególnie, że nie widziałem czego się spodziewać do Fidżi.
Wypożyczenie samochodu było łatwe i przyjemne choć chyba mało popularne wśród turystów (spotkaliśmy bardzo mało innych turystów, jeśli w ogóle, którzy mieli wynajęty samochód samemu bez kierowcy). Ruch na wyspie jest lewostronny, drogi główne są w dobrym stanie choć mają dziury i progi zwalniające, dodatkowo na drogach w okolicy Nandi potrafi się mocno zakorkować (podobno nie tylko ze względu na ilość aut ale też pogodę). Dwa razy wracaliśmy po nocy do hotelu, raz z Suvy i dało radę, choć jakbym miał możliwość to bym tego nie chciał powtarzać (Suva okazała się dużo dalej niż myśleliśmy). Do kilku miejsc jak plaże czy błotne spa dojazd był po drogach gruntowych i nasz Nissan Altima ledwo dał radę (i to dlatego tylko, że było akurat sucho).
Mieszkaliśmy w resorcie Gecko’s w Cuvu, który lata świetności ma za sobą, ale utrzymany był ciągle w dobrym stanie. Obłożenie miał niskie, prócz nas i jednego samotnego Włocha to sami Australijczycy. Na miejscu był basen, siłownia, sklepik ale dla nas to głównie noclegownia i śniadaniownia plus mieli tanie drinki. Jednego wieczora zorganizowali jakąś lokalną grupę taneczną i zaprosili gości z innych hoteli. Ot taki typowy chyba występ dla turystów; Australijczykom się bardzo podobało, dla mnie była to egzotyka a Włoch czytał książkę i tylko co pewien czas spoglądał co się dzieje.


16.jpg



Co mnie zaskoczyło na tej wyspie na Fidżi to bardzo mała ilość turystów i taka autentyczność. Wszyscy miejscowi spotkani byli super przyjaźni, skorzy do rozmowy, pomocni. Pomimo początkowego poczucia niepewności lub lekkiej obawy o bezpieczeństwo ze względu na dużą ilość miejscowych oczu wpatrzonych w nas, szybko okazało się, że będzie ok. Choć wiadomo bywa różnie i w necie można znaleźć relacje, jak to w Nandi potrafi być niebezpiecznie.
Drugą rzeczą co nas zaskoczyło na wyspie to krajobraz, sporo lasów, widoki, jak z Europy a nie tropików.


3.jpg



4.jpg



5.jpg



Nie nastawialiśmy się na snorkelling czy kąpanie, ale jednego dnia pojechaliśmy sprawdzić plaże. Ciekawe doświadczenie, bo po pierwsze sporo plaż jest ciężko dostępnych (drogi gruntowe, brak znaków), sporo plaż jest brudnych i zaśmieconych a te na które dotarliśmy służyły miejscowym do gier i zabaw. Masa miejscowych dzieciaków biegała, grała w piłkę na plaży i ciężko było znaleźć kawałek wolnego miejsca. Jak już udało się dotrzeć na czystą plażę przy hotelu (ale nie należącą do hotelu) to w wodzie prócz glonów i paru rybek nie było nic ciekawego (trzeba by wypłynąć dużo dalej). To była plaża Natadola przy Intercontinentalu (swoją drogą kto jedzie na Fidżi i nocuje w Intercontinentalu na głównej wyspie przy słabej plaży?)


6.jpg



7.jpg



Bardzo ciekawym miejscem na południu wyspy, blisko naszego hotelu był park wydm „Sigatoka Sand Dunes National Park”. Kilka szlaków, w tym długa pętla przez dżunglę, trawiaste wzgórza a potem przez wydmy (prawie jak w Sowińskim). Trudnością był brak oznakowania szlaku i po którejś kolejnej wydmie zeszliśmy do brzegu, gdzie wiedzieliśmy, że tam biegnie szlak powrotny. Ocean był w tamtym miejscu mocno wzburzony (w siedzibie parku info, żeby nie próbować wchodzić do wody tam). Ciężki teren (wydmy i piasek) jak i temperatura spowodowały, że nasze zmęczenie przez te 2,5h było znaczne (nie spotkaliśmy nikogo na trasie). Otwierają od 8 rano i o tej byliśmy, później w ciągu dnia chodzenie tam to dużo większy wysiłek i większe ryzyko związane z ekspozycją na Słońce.


9.jpg



10.jpg



11.jpg



12.jpg



12a.jpg



Innym ciekawym miejscem co odwiedziliśmy był błotne spa „Sabeto Hot Springs and Mud Pool” (odkryte i założone przez Japończyków). Dojazd po drodze gruntowej, naszym autem możliwy tylko w okresie bez deszczu (akurat trafiliśmy, że nasze 3 dni pobytu było całkiem suche). Na miejscu warunki podstawowe, ale wszystko działało. Młody chłopak pokazał nam co i jak, gdzie jest błoto do nałożenia, które potem baseny zaliczyć i pomógł zrobić zdjęcia. Fajna rozrywka, bo znów byliśmy sami plus widoki z basenów na okolice cudne.


13.jpg



14.jpg



15.jpg



Odwiedziliśmy też dwa miasta, Nandi i Suvę. W Nandi nie wpuścili nas do świątyni hinduistycznej, bo było jakieś święto i nie swoich nie przepuszczali (Ochroniarz nas nie chciał przepuścić, mimo że miejscowi nas zapraszali). Z Nandi pojechaliśmy na Denarau Island, gdzie jest sporo bogatych chałup oraz centrum handlowe i port. Dobre miejsce na zakupy pamiątek itd.


2.jpg



Do Suvy niby wedle mapy mieliśmy tylko 130km, ale okazało się, że z postojami na trasie na zdjęcia, kokosy na zaspokojenie pragnienia plus pogaduchy z miejscowymi oraz z racji dużej ilości tirów droga zeszła nam koło 4h w jedną stronę. Jako że tego samego dnia byliśmy jeszcze na wydmach to dojechaliśmy do stolicy koło 14.
Pierwsze kroki skierowaliśmy do Muzeum Fidżi, które znajduje się obok pałacu prezydenckiego. Muzeum ciekawe, warte odwiedzenia, sporo oryginalnych eksponatów z rejonu Pacyfiku. Mają też oryginalną bele drewnianą z HMS Bounty, tego z Pitcairnu. Ciekawe są też eksponaty związane z kanibalizmem, np. specjalne widelce. Przewodnik z muzeum pytał się co robimy w Suvie przecież żaden wycieczkowiec nie przypłynął. Ciekawe, ale rzeczywiście nawet w muzeum byli sami lokalsi. Potem obejrzeliśmy kilka ciekawych budynków, udało się kupić kartki pocztowe i znaczki, jakieś pamiątki oraz coś zjeść. Z ciekawostek dwa razy dostałem resztę jako banknot 7 dolarów Fidżi (dostałem dwa różne, ale na obu jest upamiętnienie złota olimpijskiego w Rugby).
3 dni bardzo szybko minęły, wyspa okazała się bardzo duża i przy tak krótkim pobycie bez szans na północne wybrzeże. Mniej ważne drogi mogą być w słabym stanie plus częste deszcze mogą utrudnić lub uniemożliwić dojazd w wybrane miejsca.


17.jpg



18.jpg



19.jpg



20.jpg



21.jpg



23.jpg



24.jpg



25.jpg



Wracając na lotnisko we wtorek rano 7 lutego utknęliśmy w dużym korku przed Nandi. Na tyle dużym i na tyle wolno się posuwającym, że z ponad godzinnego zapasu zrobiło się nerwowo. Na lotnisko dotarliśmy 45 minut przed odlotem. Dzięki uprzejmości obsługi (szczęśliwie ktoś tam jeszcze stał) otworzyli zamknięty już checkin (w dalszym ciągu nie wiem jak to możliwe?) i przyjęli nasze bagaże. Żona pobiegła na security a ja wybiegłem przed terminal by jeszcze odstawić wypożyczone auto na parking obok lotniska. Do samolotu weszliśmy jako ostatni pasażerowie, ale zdążyliśmy. Kolejny raz doświadczyliśmy pomocy, uprzejmości i wyluzowania mieszkańców Fidżi bo nie wszędzie by nam się tak udało.


26.jpg



kolejna część z Sydney i powrotu do PL niedługo.trzeba pisać na bieżąco lub zaraz po powrocie bo pisząc relacje półtora roku po powrocie jest takie męczące...ale kończę już tym wpisem. Wspaniała podróż z przygodami, drugie RTW.

(APW-)NAN-SYD by Fiji Airways
1320 PLN
Wrażenia z 3h lotu do Sydney mam dobre, ale nic nie utkwiło mi szczególnie w pamięci po za bardzo ładnymi widokami na podejściu. Dosyć szybkie przejście przez kontrolę po wylądowaniu i brak problemów z olejkami z Polinezji (organiczne, ręcznie robione i bez etykiet itd.). Załatwiliśmy sim kartę, karty miejskie, autobus, metro i byliśmy pod hotelem. Sydney jest ogromne i wybrać jakiś nocleg, trafić na dostępny, tani i w dobre lokalizacji nie jest łatwo. Nasz wybór Wynyard Hotel okazał się strzałem w dziesiątkę. Super lokalizacja, fajny stary budynek plus pub na dole, gdzie w Happy Hours było piwo za $6, skrzydełka kurczaka za $1/sztukę oraz zestawy za $16 lub $18 sznycel lub stek z piwem. Ceny jak na okolicę rewelacyjne. Dodatkowo na dachu hotelu jest stolik i parę krzeseł i można sobie posiedzieć wieczorem przy piwku, jak się pamiętało by wcześniej kupić. W Sydney jest prohibicja od 20 i alko nie kupisz, dodatkowo bardzo mało sklepów w ogóle sprzedaje alkohol. Pierwszego dnia się w ogóle nie zorientowałem, ale zastanawiało mnie, że tyle ludzi tłoczy się wieczorem w pubach przy piwie (tak po angielsku trochę). Dowiedzieliśmy się potem, że to miasto Sydney tak zadecydowało by przeciwdziałać problemowi alkoholizmu wśród młodzieży, który narastał (podobno poziom tego problemu przy wprowadzeniu prohibicji był i tak na dużo niższym poziomie niż to co się dzieje w Europie).
W Sydney mieliśmy 4 pełne dni, niby sporo, ale jeszcze z dzień/dwa by się przydały. Bardzo mi się to miasto spodobało, jest ładnie, dobrze działa komunikacja miejska, jest co robić, jeśli chodzi o aktywny wypoczynek w szerokich ramach miasta.
Wszyscy kojarzą budynek opery, natomiast bardziej widowiskowy moim zdaniem jest widok na Harbour Bridge albo widoki z Taronga Zoo. Swoja droga ogród zoologiczny przypadł nam do gustu, fajnie jednak zobaczyć kangury ?. Dodatkow mieliśmy golden pass dla 4 osób, więc wytypowaliśmy jaką parę młodych ludzi idących do zoo, którzy weszli z nami i oddali nam gotówkę za jeden bilet. Oni weszli za połowę ceny, my zyskaliśmy trochę gotówki a okazało się później, że przylecieli wczoraj tym samym lotem z Fidżi co my. Po zoo udaliśmy się na Balmoral Beach i potem na spacer po Georges Height i Clifton Gardens. Na plaży Balmoral zobaczyliśmy też ogrodzony siatką w wodzie akwen do pływania. Jest to ochrona przed rekinami i innymi żyjątkami, które mogła wpływać z otwartych wód do zatoki i stwarzać zagrożenie.
Byliśmy też na Bondi beach, gdzie takiej ochorny nie widzieliśmy ale tam głównie surferzy byli. Z Bondi jest bardzo ciekawy spacer na południe wzdłuż wybrzeża do Coogee Beach.
W Sydney bardzo nam się podobało Maritime Museum i okolica.
Byliśmy też w Ikei w Tempe, w której było może kilka osob tylko. Co za odmiana po Jankach, ale szczęśliwie były tam miski do kolekcji, któych już w Polsce nie ma.
Byliśmy też na Burleigh St w Burwood, czyli w domu gdzie mieszkali bracia Young z AC/DC. Ogólnie w Sydney śladów po tej legendzie nie ma za dużo, na poczcie widziałem jedynie znaczki z okładkami płyt.
Sydney nie jest tanie ale udało się znaleźć jakiś bar, gdzie w czwartek po południu mieli ostrygi za 2$, do tego pyszna APA czy inny lokalny Pale Ale i jest fajnie.
Fajnie było się pokręcić po okolicy Wynyard czy Town Hall, zobaczyć widoki z Sydney Tower Eye czy kupić buty UGG ?


DSC_4145.JPG




DSC_4153.JPG




DSC_4219.JPG




DSC_4208.JPG




DSC_4300.JPG




DSC_4318.JPG




IMG_20230210_123437a.jpg


ktoś samolotem poprosił o rękę :)


DSC_4264.JPG




IMG_20230209_101427.jpg


to ten dom gdzie mieszkali bracia Young


DSC_4341.JPG




IMG_20230210_140934.jpg




DSC_4234a.JPG




DSC_4255a.JPG



SYD-BKK-MUC-WAW by Thai and LO
50k mil MM I 448PLN dopłaty/os
Lot Tajem miał małe dopłaty i był, dlatego go wziałem. Oczekiwania miałem małe a zostały spełnione. Co prawda nie pamiętam już za wiele z lotu do BKK jak i z BKK do Mochanium i do Warszawy ale bagaże doleciały, samoloty miały mały LF i było przyjemnie.
W Bangkoku mieliśmy koło 8h na przesiadkę co wykorzystaliśmy by wyskoczyć do miasta, przepłynąc się po rzece Menam, zjeść coś na ulicy i zobaczyć parę ulic w okolicy Si Lom. Ja w Bangkoku już byłem ale dla żony te parę godzin było wspaniałe. Było to bardzo przyjemne zakończenie całej podróży.


DSC_4364.JPG



dziękuję

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

sendmeasmile 8 listopada 2024 12:08 Odpowiedz
Hej, bardzo fajnie to spisales - wiem wiem, ciezko sie za to zabrac, ale jakas pamiatka i slad pozostaje w sieci. Podobalo mi sie, bo tak reportersko, szybko, bez zbednych dyrdymalow, no i lotniczo. Fajnie sie czytal o i gratuluje podrozy. Skad miales tyle tych roznych mil nagromadzonych z roznych programow? - zadziwiajace, no ale piekne :) pozdrowienia