Parkuję jako drugi przed wejściem. Jest przed 9, wejście jeszcze jest teoretycznie zamknięte, ale bramka jest otwarta. Wczoraj Chilijczyk z mojego hostelu mówił, że zapłacił dopiero na powrocie, więc wchodzę i się nie przejmuję.
Dobrze się idzie po płaskim, a szlak trwa tylko niecałą godzinkę.
Tu już widać, że będzie super...
Dochodzę do punktu widokowego. Zdjęcie pod słońce, ale klimat kosmiczny
:shock:
Wchodzę właśnie najpierw na te klify i oglądam klify na przeciwko skąpane w porannym słońcu. Nic tylko siąść i podziwiać.
Generalnie słowa są zbędne. Lepiej pooglądać
:)
Absolutnie zachwycające, fantastyczne, porażające i ogólnie najzajebistsze
:D
Jeziorko ma odpływ do oceanu w postaci wodospadu.
Spędziłem tu ponad godzinkę i wracałem. Minąłem po drodze kilka osób i jak dotarłem do punktu wejściowego to słyszałem muzykę, ale nikogo nie widziałem. Specjalnie nie krzyczałem czy ktoś tu jest, wyszedłem po prostu przez bramkę oszczędzając 200 DKK. Swoją drogą to chamstwo brać tyle kasy.
Ponad połowę tego, czyli 110 DKK wydaję za chwilę na kanapkę z dorszem oraz kawę.
Idę jeszcze na pobliski palec trolla, też fajny
:D
Mając jeszcze chwilę do odlotu, jadę jeszcze na miejsce tam, gdzie zacząłem, czyli wodospad Mulafossur, aby zobaczyć jak prezentuje się w słońcu.
I to tyle na Wyspach Owczych. Jadę na lotnisko, oddaję samochód zostawiając go otwarty i chowając kluczyki w schowku. Sprawdzają moje szczepienie i dostaję miejsce przy wyjściu awaryjnym. Lot do CPH bez historii. Jadę do wypożyczalni po samochód. W Europcar zarezerwowałem klasę B, a dostałem Corollę Hybrid. Jest już wieczór. Dojeżdżam w okolice Stevns Klint, by jutro z samego rana zacząć zwiedzanie Zelandii.
Także będzie jeszcze deser
:)Niecałą godzinkę.Deser:
Spałem przy Stevns Klint by rano tam zacząć swój intensywny dzień. W planie zaliczenie wszystkich 4 miejsc Unesco i 2 z listy rezerwowej. Moje miejsce noclegowe to taka przybudówka do garażu, dwupoziomowa, ale bardzo fajnie zrobiona i z pełnym węzłem kuchenno-sanitarnym. Kosztowało 50 euro, a gospodyni nawet do lodówki włożyła mi piwko i colę
;-). Gospodarze hodują konie, ale po ciemku mało widziałem. Rano też zebrałem się jeszcze jak było ciemno, bo chciałem zdążyć na wschód słońca na Stevns Klint. Właścicielka jednak mnie spotkała bo wyszła z psem i zebrało się jej na gadanie.
Wschód słońca zastaje mnie zatem 5 km przed miejscem docelowym:
Po dojechaniu na miejsce byłem jedyny. Jest tu automatyczny parking. W sumie mogłem zaparkować na drodze, ale nie robiłem przypału (parking kosztował 10 DKK jak się opuściło do 10 rano). Jest tu kościółek, ale najważniejsza rzecz to klify po uderzeniu meteorytu i ogromne osady sedymentacyjne. Łapię jeszcze końcówkę wschodu słońca:
Jadę dalej. Po drodze wstępuje do Vikingeborgen. Jest jeszcze zamknięte, ale można wejść bokiem. Za bardzo nie wiem o co tu chodzi. Są jakieś kręgi, zdjęcia zabytkowe, ale zasadniczo żadnej odkrywki.
Natomiast zaczyna padać deszcz, co mnie trochę martwi. Po chwili dojeżdżam do Roskilde zobaczyć słynną katedrę ceglaną z XII wieku. Trochę pada. Katedra zamknięta na 4 spusty. Obchodzę dookoła, ale mam problem z objęciem jej obiektywem, bo jest tak wielka.
Obiektyw tak 14 mm by się przydał.
Piję kawę na rynku. Jest tu też małe targowisko.
Szkoda, że zamknięte. Kilka osób lokalnych też próbowało wejść, ale nie było możliwości.
Jadę zatem dalej. Następne w kolejce jest Jaegersborg Dyrehave, jedno z "Par force hunting landscape". Zasadniczo królowe kilkaset lat temu zrobili sobie tereny łowieckie, dowozili zwierzynę i urządzali sobie polowania. Pozostało po tym sieć traktów, pałace oraz ogrodzenia. Obecnie ponoć raz do roku robi się jakieś zawody łowieckie, ale przez resztę roku można tu połowić dziury na polach golfowych.
Jadę na koniec Danii, czyli do zamku Kronborg. Miejsce mega strategiczne. Róg Zelandii ze świetnym widokiem na okoliczne wody, no i Szwecję. Ogromne mury potwierdzają ważność tego miejsca.
W środku raczej skromnie i bym odpuścił wchodzenie, ale trzeba było zapłacić by wejść na wspaniały dziedziniec.
Jadę do Hellerod, do zamku Frederiksborg. Tu akurat wejście na dziedziniec było darmowe, więc odpuściłem wejście do środka. Zamek robi fantastyczne wrażenie. Jedyny problem to deszczyk.
Samochód zostawiłem na parkingu na ulicy, gdzie pierwsza godzina jest gratis. Natomiast zapomniałem nastawić zegarka przyklejonego do szyby i oczywiście znalazłem mandat na 795 DKK
:(. Zwiedzałem niecałą godzinę, więc w sumie mi się ten mandat nie należał. Napisałem maila i czekam na odpowiedź do tej pory. Ponoć dopóki nie ma ich odpowiedzi to mandat jest zawieszony...
Odwiedzam jeszcze kilka miejsc niedaleko zamku, które też są terenami łowieckimi królów, ale większość jest zabudowana, jedynie las w Gribskov ma dalej oryginalny układ traktów.
Miałem jeszcze chwilę czasu, więc odwiedziłem Dragor, niedaleko lotniska. Piękna miejscówka z portem.
Jak tak sobie chodziłem to zaczepił mnie jakiś lokales i zaczął tłumaczyć, że to nie jest prawdziwe Dragor. To była wioska rybacka z biednymi ludźmi, a teraz wszystkie domy zostały wykupione przez bogatych mieszkańców Kopenhagi i odnowione. Ja tam w zasadzie nic przeciwko temu nie mam.
I to tyle. Parkuję samochód na lotniskowym parkingu, wrzucam kluczyki do skrzynki i bezproblemowo wracam KLM przez Amsterdam.
Quote:Miałem w garści bilety do Belgradu, ale po lekturze forum i zachęcie @BooBooZB, zdecydowałem, że ostatni tydzień września spędzę na Wyspach Owczych.I to rozumiem! Kapitalne zdjęcia, co tylko potwierdzają prawidłową decyzję. Czekamy na ciąg dalszy.
;)
@j_a każdy ma własne zdanie, ale nie polecam patrzeć na grind zero-jedynkowo. To poniżej nie jest copy-pastą, tylko moimi słowami:1)grindwale nie są stricte delfinami, a z rodziny delfinowatych,2)wszyscy wiemy, gdzie na mapie są Wyspy Owcze. Ci ludzie jedzą to, co mają, jeśli chodzi o świeżą żywność. Mięso grindwali jest rozprowadzane do lokalnej ludności, a nie na eksport.3)Grindwale zabijane są wyłącznie przez wykwalifikowanych ku temu ludzi specjalistycznym sprzętem.4)Rocznie zabijany jest mniej niż promil populacji.5)Grindwale wiodą szczęśliwe życie, a w niewoli są przez ostatnie 5-10 minut życia. A jak z naszymi krówkami i kurczaczkami?6)Tak, cała zatoka jest we krwi. Nie budzi to dobrych skojarzeń.7)Nie jest to żaden rytualny mord delfinów i namaszczenie młodych Farerczyków. Poluje się wówczas, gdy są blisko archipelagu.Proszę sobie wyrobić własne zdanie i nie łykać wyłącznie clickbajtowych nagłówków. A najlepiej samemu polecieć na Wyspy Owcze.p.s. @cart Sory za wbicie w relację. Jak coś - można usunąć.
Co by nie mówić to w tym roku to przegięli. Na pewno zaszlachtowali dużo więcej niż było im potrzeba. Oczywiście podjechałem do tej zatoki 3 tygodnie po masakrze i nie było ani śladu niczego.
Bez urazy @BooBooZB bo jestem wielkim fanem Twoich relacji z północy ale w mojej opinii rzezi grindwali obronić się nie da. Wystarczającym komentarzem dla mnie jest informacja, że część ciał trafia do utylizacji. @cart jak zawszę super relacja, dokładne opisy i ekstra zdjęcia. Ciekaw jestem całościowego podsumowania co do kosztów bo to chyba jeden z droższych kierunków w Europie
:)
Ja się tylko wypowiedziałem, by inni mieli jakkolwiek pogląd na sytuację z drugiej strony. Ten artykuł z gazeta.pl totalnie ukierunkowany słowami "rzeź" i "szlachtowanie", by tylko zwrócić uwagę tych bardziej wrażliwych. Jeśli w tym roku, w grindzie brał udział ktoś nieuprawniony, jest to oczywiście godne potępienia plus liczba grindwali na plaży rzeczywiście duża. Ale bywały lata, że złapano raptem kilkanaście sztuk w całym roku. Tak naprawdę na cały proceder będzie z roku na rok skierowanych jeszcze więcej oczu całego świata, bo odbywa się na otwartej przestrzeni. Wszyscy to mogą zobaczyć. I tyle. Zalecam przejrzeć się temu, co dzieje się w hodowlach na naszym rodzimym podwórku, pod zamkniętym dachem.Kto mnie zna, wie jaki mam stosunek do zwierzaków wszelkiej maści. Pośród grindwali pływałem w zeszłym roku na Islandii kajakiem i to jedno z najbardziej niezwykłych, namacalnych doświadczeń w moim życiu. Ale nie jestem hipokrytą. Rocznie na świecie zabijanych jest 70 miliardów zwierząt. W Polsce 840 milionów samych zwierząt lądowych.Ode mnie EOT. Jeszcze raz sory @cart za ingerencję w relację
;)
To nie były grindwale tylko ogromne stado delfinów białobokich. Ponad 1400 sztuk, nie zmieni tego faktu to, że ktoś napisał emocjonalny artykuł. Nie ma co relatywizować wrzucając jakiś cyfry. Coś było jednak nie tak w tej całej sytuacji. Mój entuzjazm do odwiedzenia tego zakątka świata po prostu trochę opadł, tylko tyle. Mam nadzieję, że chociaż wyciągną wnioski na przyszłość. EOT.Oczywiście z niecierpliwością czekam na dalsze zdjęcia i wrażenia.
75 koron za krafta to nie jest niespotykana cena w supermarkecie w Danii - za sztukę. Więc sześciopak za tyle, to nic tylko zazdrościć. Nawet jeśli to tylko 0,33
:D
Ja też bardzo lubię relacje @cart - oglądam zdjęcia, sam robię znacznie gorsze, więc mogę uznać dane miejsce za niewarte odwidzenia i wyruszyć tam, gdzie @cart nie dotrze np. do Zawichostu, gdzie nie ma żadnego mostu
albo do Kraśnika, gdzie podstępni Niemcy jednak oferują 5G
Przepraszam za tego offtopa (to wszystko przez Żabkę)
Tak jak mi sie podobalo juz do tej pory, to tymi fotami po prostu mnie....(chcialem napisac weekendowo slowo na zaj...) ale niech bedzie...rozwaliles, Genialne!.
Stevens Klint jest bardzo ładne, ale po Wyspach Owczych może być lekko rozczarowujące. (Ale, jak to mawiał pan Wołoszański - nie uprzedzajmy faktów)Swoją drogą, jeśli interesują Cię ciekawe krajobrazy, może rzucisz okiem na nieodległą kopalnie kredy w Faxe? (Ale znowu, ładne, nie do końca przepiękne)
Parkuję jako drugi przed wejściem. Jest przed 9, wejście jeszcze jest teoretycznie zamknięte, ale bramka jest otwarta. Wczoraj Chilijczyk z mojego hostelu mówił, że zapłacił dopiero na powrocie, więc wchodzę i się nie przejmuję.
Dobrze się idzie po płaskim, a szlak trwa tylko niecałą godzinkę.
Tu już widać, że będzie super...
Dochodzę do punktu widokowego. Zdjęcie pod słońce, ale klimat kosmiczny :shock:
Wchodzę właśnie najpierw na te klify i oglądam klify na przeciwko skąpane w porannym słońcu. Nic tylko siąść i podziwiać.
Generalnie słowa są zbędne. Lepiej pooglądać :)
Absolutnie zachwycające, fantastyczne, porażające i ogólnie najzajebistsze :D
Jeziorko ma odpływ do oceanu w postaci wodospadu.
Spędziłem tu ponad godzinkę i wracałem. Minąłem po drodze kilka osób i jak dotarłem do punktu wejściowego to słyszałem muzykę, ale nikogo nie widziałem. Specjalnie nie krzyczałem czy ktoś tu jest, wyszedłem po prostu przez bramkę oszczędzając 200 DKK. Swoją drogą to chamstwo brać tyle kasy.
Ponad połowę tego, czyli 110 DKK wydaję za chwilę na kanapkę z dorszem oraz kawę.
Idę jeszcze na pobliski palec trolla, też fajny :D
Mając jeszcze chwilę do odlotu, jadę jeszcze na miejsce tam, gdzie zacząłem, czyli wodospad Mulafossur, aby zobaczyć jak prezentuje się w słońcu.
I to tyle na Wyspach Owczych. Jadę na lotnisko, oddaję samochód zostawiając go otwarty i chowając kluczyki w schowku. Sprawdzają moje szczepienie i dostaję miejsce przy wyjściu awaryjnym. Lot do CPH bez historii. Jadę do wypożyczalni po samochód. W Europcar zarezerwowałem klasę B, a dostałem Corollę Hybrid. Jest już wieczór. Dojeżdżam w okolice Stevns Klint, by jutro z samego rana zacząć zwiedzanie Zelandii.
Także będzie jeszcze deser :)Niecałą godzinkę.Deser:
Spałem przy Stevns Klint by rano tam zacząć swój intensywny dzień. W planie zaliczenie wszystkich 4 miejsc Unesco i 2 z listy rezerwowej.
Moje miejsce noclegowe to taka przybudówka do garażu, dwupoziomowa, ale bardzo fajnie zrobiona i z pełnym węzłem kuchenno-sanitarnym. Kosztowało 50 euro, a gospodyni nawet do lodówki włożyła mi piwko i colę ;-). Gospodarze hodują konie, ale po ciemku mało widziałem. Rano też zebrałem się jeszcze jak było ciemno, bo chciałem zdążyć na wschód słońca na Stevns Klint. Właścicielka jednak mnie spotkała bo wyszła z psem i zebrało się jej na gadanie.
Wschód słońca zastaje mnie zatem 5 km przed miejscem docelowym:
Po dojechaniu na miejsce byłem jedyny. Jest tu automatyczny parking. W sumie mogłem zaparkować na drodze, ale nie robiłem przypału (parking kosztował 10 DKK jak się opuściło do 10 rano). Jest tu kościółek, ale najważniejsza rzecz to klify po uderzeniu meteorytu i ogromne osady sedymentacyjne. Łapię jeszcze końcówkę wschodu słońca:
Jadę dalej. Po drodze wstępuje do Vikingeborgen. Jest jeszcze zamknięte, ale można wejść bokiem. Za bardzo nie wiem o co tu chodzi. Są jakieś kręgi, zdjęcia zabytkowe, ale zasadniczo żadnej odkrywki.
Natomiast zaczyna padać deszcz, co mnie trochę martwi.
Po chwili dojeżdżam do Roskilde zobaczyć słynną katedrę ceglaną z XII wieku. Trochę pada. Katedra zamknięta na 4 spusty. Obchodzę dookoła, ale mam problem z objęciem jej obiektywem, bo jest tak wielka.
Obiektyw tak 14 mm by się przydał.
Piję kawę na rynku. Jest tu też małe targowisko.
Szkoda, że zamknięte. Kilka osób lokalnych też próbowało wejść, ale nie było możliwości.
Jadę zatem dalej. Następne w kolejce jest Jaegersborg Dyrehave, jedno z "Par force hunting landscape". Zasadniczo królowe kilkaset lat temu zrobili sobie tereny łowieckie, dowozili zwierzynę i urządzali sobie polowania. Pozostało po tym sieć traktów, pałace oraz ogrodzenia. Obecnie ponoć raz do roku robi się jakieś zawody łowieckie, ale przez resztę roku można tu połowić dziury na polach golfowych.
Jadę na koniec Danii, czyli do zamku Kronborg. Miejsce mega strategiczne. Róg Zelandii ze świetnym widokiem na okoliczne wody, no i Szwecję. Ogromne mury potwierdzają ważność tego miejsca.
W środku raczej skromnie i bym odpuścił wchodzenie, ale trzeba było zapłacić by wejść na wspaniały dziedziniec.
Jadę do Hellerod, do zamku Frederiksborg. Tu akurat wejście na dziedziniec było darmowe, więc odpuściłem wejście do środka. Zamek robi fantastyczne wrażenie. Jedyny problem to deszczyk.
Samochód zostawiłem na parkingu na ulicy, gdzie pierwsza godzina jest gratis. Natomiast zapomniałem nastawić zegarka przyklejonego do szyby i oczywiście znalazłem mandat na 795 DKK :(. Zwiedzałem niecałą godzinę, więc w sumie mi się ten mandat nie należał. Napisałem maila i czekam na odpowiedź do tej pory. Ponoć dopóki nie ma ich odpowiedzi to mandat jest zawieszony...
Odwiedzam jeszcze kilka miejsc niedaleko zamku, które też są terenami łowieckimi królów, ale większość jest zabudowana, jedynie las w Gribskov ma dalej oryginalny układ traktów.
Miałem jeszcze chwilę czasu, więc odwiedziłem Dragor, niedaleko lotniska. Piękna miejscówka z portem.
Jak tak sobie chodziłem to zaczepił mnie jakiś lokales i zaczął tłumaczyć, że to nie jest prawdziwe Dragor. To była wioska rybacka z biednymi ludźmi, a teraz wszystkie domy zostały wykupione przez bogatych mieszkańców Kopenhagi i odnowione. Ja tam w zasadzie nic przeciwko temu nie mam.
I to tyle. Parkuję samochód na lotniskowym parkingu, wrzucam kluczyki do skrzynki i bezproblemowo wracam KLM przez Amsterdam.
Co za wspaniały tydzień!