O tej porze jarmark na alei Giedymina jest dużo bardziej popularny, niż wczoraj:
Czas na standardowy punkt wizyty w Wilnie - Bramę Ostrobramską. Docieram tam w kwadrans. Po drodze mijam nielicznych turystów, w tym kilka grup zorganizowanych z Polski. Staram się również ustalić, czy to Mickiewicz, czy Król Lew.
Tuż obok jest hala targowa, ale jej wnętrze mnie rozczarowuje, więc pomijam ją bezzdjęciowo. Dużo ciekawszy jest budynek vis a vis.
Skoro już jestem w tym miejscu, nie mogę pominąć słynnego (w wątku o jedzeniu w Wilnie) "szopena 3". Po śniadaniu w HGI nie zgłodniałem jeszcze porządnie, więc zamawiam tylko chłodnik (2,50 EUR). Robię też dobry uczynek i dziewczynie bez certyfikatu kupuję na wynos wielkiego pieroga z grzybami i serem. Żeby nie było, żem jakiś filantrop, wyjaśniam, że za jej pieniądze.
Powiem tak... Owszem, chłodnik był smaczny, ale ten w Post Scriptum był lepszy, bardziej wyrazisty. Do chłodników, które jadałem w Polsce, obu wyrobom jednak bardzo daleko. Muszę się zastanowić, czy kontynuować penetrowanie kuchni litewskiej...
Kieruję się do Courtyarda na kawkę. Po drodze wpadam na chwilę do kościoła z silnymi akcentami polskimi (niestety, przeoczyłem jego nazwę) i pięknym barokowym wnętrzem.
Teraz jest już regularny, rzęsisty deszcz, więc przyśpieszam kroku, by jak najszybciej dotrzeć do hotelu. Nie pamiętam, by w połowie września z ust wydobywała mi się para. Jest chyba coś ok. 5 st. C.
Cdn...No ale, że co... Czyżbym dotknął jakiejś czułej krakowskiej struny
:D ? Przyjmę to na moją wąską klatę
:DA, teraz rozumiem... Tu wcale nie poszło o Kraków, tylko o Wilno!
Posypuję zatem głowę popiołem i tłumaczę się, że pod hasłem "szkaradztwo" ukryłem aktualny stan tego obiektu, który wywołuje u odbiorcy takiego, jak ja wrażenie oszpecenia tego miejsca.
Co do samej architektury, zwłaszcza jeśli hala ma być przywrócona do świetności, to oczywiście jest ciekawa. W dużym stopniu (mam na myśli ogólny widok) przypomina halę Olivia w Gdańsku
:)Na koniec dnia jeszcze "final touch".
Po wypiciu w pokoju kapsułkowej kawki, nie ciągnie mnie specjalnie na zewnątrz. Pada, pada i jeszcze więcej pada. Piszę odcinek relacji (ten poprzedni), coś tam jeszcze ogarniam, ale nadchodzi czas, by pomimo wody cieknącej z litewskich chmur wypełnić resztkę dnia jakąś aktywnością.
Pierwsza sprawa, to gastronomia. Jak wspomniałem wcześniej, dotychczasowa konsumpcja oparta na kuchni litewskiej - jakkolwiek satysfakcjonująca - nie w pełni mnie ukontentowała. Patrzę sobie zatem na mapę okolicy, szperam i wychodzi na to, że ja już jednak chyba wpadłem w tryby narzucone przez wegańską córkę, bo moją uwagę przykuwa położony na tyłach wzgórza Giedymina lokal Rosehip. No to idę tam. Wybieram "Buddha Bowl" na bazie kaszy gryczanej, z dodatkiem pieczonej dyni, ogórków, buraków, wegańskiej fety i prażonych migdałów, z sosem orzechowym i to jest pyszne!
Potem zaglądam jeszcze raz na aleję Giedymina, mając nadzieję, że koncert z plakatu będzie ciekawy, ale słysząc śpiew wokalistki, szybko zawracam. Po drodze zaglądam do Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego, w którym, jak widać poniżej, cenią polskich twórców:
Zgodnie z daną obietnicą, idę jeszcze raz pod basztę Giedymina oczekując cudu rozpogodzenia, który nie nadchodzi, ale coś tam udaje się cyknąć.
Potem jeszcze szybkim krokiem przez rzekę do hotelu, winko z hotelowego vouchera i do pokoju. A vis a vis hotelu znalazłem nawet swojego Żalgirisa
;)
Rankiem zjeżdżam na śniadanie. Jestem jednym z kilku tylko gości. Nic dziwnego - jest dopiero 8:00, a w niedzielę ludzie lubią sobie pospać dłużej. Później, po 10:00, gdy wychodzę z hotelu, sala śniadaniowa jest pełna do tego stopnia, że niektórzy siedzą poza nią, w hallu przy recepcji. A co tam oferują? Muszę przyznać, że i Courtyard zaskoczył mnie pozytywnie. Jest równie smacznie i zróżnicowanie, jak w HGI. Brakuje mi co najwyżej większego wyboru świeżych owoców (jest tylko arbuz).
Z ciekawostek dodam jeszcze, o czym zapomniałem wcześniej, że na Litwie odbywają się akurat mistrzostwa świata w futsalu (https://www.fifa.com/tournaments/mens/f ... huania2021). W obu moich hotelach są drużyny biorące udział w zawodach - w HGI Irańczycy, a w Courtyardzie chyba Gwatemalczycy. Jeżdżę sobie z nimi czasem windą i kto wie, może któryś z nich, to nawet jaka gwiazda? W HGI jest nawet takie stoisko:
a pod Courtyardem stał dodatkowo autobus z wielkim napisem z tyłu: "FIFA FUTSAL WC"
:D .
Śmieszne to trochę, gdy się jedzie windą i widzi się czasem tych piłkarzy - gdy jest akurat przystanek na ich piętrze - jak się walają gdzieś na podłodze w korytarzu i się tam rozciągają, czy cholera wie, co robią, bo gdzie indziej nie ma na to miejsca. Z drugiej strony, niech się cieszą chłopaki, że to futsal, a nie piłka na świeżym powietrzu, bo przy temperaturze takiej jak dziś (jest góra 5 st. C!), to by się jeden z drugim zapalenia płuc ponabawiali.
Wróćmy jednak do zwiedzania Wilna. O dziwo (bo myślałem, że tutaj to już tak na stałe), po śniadaniu już nie pada. Nadal jest ponuro, ale brak deszczu kieruje mnie w stronę Zarzecza. Po drodze mijam jeszcze m. in. kościół św. Anny (jest akurat msza, więc nie zwiedzam wnętrza) i sąsiedni skwer, co do którego centralnej postaci nie mam już wątpliwości, że to Mickiewicz (a nie Król Lew, jak wczoraj).
Potem jeszcze tylko skok przez mostek i jestem w Republice Zarzecza. Już za samą "granicą" natykam się na oznaki tutejszej wolności - pod dużym namiotem odbywa się konkurencyjne dla mszy w kościele św. Anny spotkanie z mnichami buddyjskimi. Okazuje się jednak, że na tym koniec. Phi! Myślałem, że ta republika, to może jakaś oaza buntowników, odszczepiencow i innych odrębnych ideowo, a tu jedynie anioł, świnka i konstytucja w kilkunastu językach. Może się wszyscy do ciepłego pochowali?
Zaczyna znowu trochę kropić, ale mizernie, więc przez Park Bernardyński idę pod Trzy Krzyże. Od tej strony na wzgórze prowadzą dość strome drewniane schody. Nie lubiącym zbytniego wysiłku proponuję raczej wejście od strony ul. Kościuszki.
Jestem już wymeldowany z pokoju, więc wracam tylko na chwilę po bagaż, który zostawiłem w recepcji Courtyarda i idę znowu do HGI (pamiętacie, maksymalizacja bonusów i te sprawy
:D ). Po drodze dostrzegam przejaw dobrosąsiedzkiego koegzystowania:
Napis trochę ucięło, więc podpowiem, że chodzi o fatazijos.lt
;)
Kawałek dalej przechodzę mostem na drugą stronę Wilii i patrząc za siebie dostrzegam, że tutejsi włodarze potrafią fajnie zagospodarować tereny nadrzeczne.
Jestem już w HGI. Tym razem dostaję większy pokój narożny, z ekspresem kapsułkowym, z którego zaraz korzystam wraz ze "wstawką"
:)
tropikey napisał:Ba! Jesteśmy 10 minut przed czasem, a zaoszczędzone minuty spędzamy na... oczekiwaniu na rampę i autobus. Ciekawe, ostatnio jak leciałem z KTW, to byliśmy kwadrans przed czasem i też ten "nadrobiony" czas spędziliśmy w samolocie czekając na obsługę naziemną...Może po prostu trzydzieste plenum spółdzielni Zenum
:D
O poczekalni biz. w GDN można różnie, ale ja akurat ją lubię za jedną rzecz - jako chyba jedyni w czasach głębokiej sra*ki lockdownowej byli czynni z pełną swoją ofertą na miejscu "podawaną na wynos" dwa metry od bufetu do stolika. W WAW poczekalnie były wtedy albo nieczynne, albo bez butelki wody mineralnej nawet, nie mówiąc o jakimkolwiek jedzeniu, a w innych miejscach dawały jakieś ochłapy na rzeczywisty wynos.
Gadekk napisał:Ech znak czasów, kiedyś relacje na leżąco przez świat, a teraz dashozą po Europie
:P@Gadekk - no znak czasów, absolutnie się zgadzam. Sam zabierając się za swoją relację stwierdziłem, że chyba nie wypada patrząc na kierunek - ale w razie czego będąc w Europie jakoś zawsze wrócę do domu a z umownej Aruby mogłoby to nie być takie proste. Niestety zmieniła się nasza podróżnicza poprzeczka - mam nadzieję, że tylko tymczasowo:-)@tropikey - czekamy niecierpliwie na ciąg dalszy
To pałac sporty w końcu więchttps://www.instagram.com/reel/CT4Q5Z0A ... _copy_linkWawel trochę lepszy niż te pożal się Boże odpicowane ruinki, więc nie będę pisał, że jeśli miałbym wybierać miedzi Wawelem a Forum biorę to drugie.Natomiast w Wilnie to w ogóle nie ma o czym mówić - Pałac sportu wygrywa o wiele długości. To jest bardzo ciekawa architektura i szczęśliwie Litwini to doceniają i planują go ożywić - pewnie bardziej niż ożywiono ForumTakże @tropikey nie dość, że jeździsz moim śladem po punkty i mile do Wilna, to jeszcze zupełnie nie rozumiesz tego miasta
;)
też cisnę po FTL-a ale wybrałem zupełnie inną drgoę. Jak wszystko dobrze pójdzie i nic mi nie odwołają, to już za 1,5 miesiąca osiagne 30 odcinków w roku.
A to nie miała być Łotwa? Czy może też będzie?Przy korkach, które ostatno nam serwują drogowcy, budowlańcy i nie wiadomo kto jeszcze, PKM urasta niemalże do roli zbawiciela.A salonik, no cóż... Na pocieszenie dodam, że są jeszcze gorsze.
@tropikey Ty jak dobre wino. Z wiekiem i ilością live'ow jestes coraz lepszy. Wyciskasz 120% z tematu
:-)A swoja droga ciekaw jestem jak wyglada "biznes" w dashu...
Dzięki za tą relację. Jako że o 15 ruszam w służbową trasę WAW-RIX-VNO-WAW, zmobilizowałeś mnie żeby, mimo prognozowanej pogody, wygospodarować trochę czasu i ruszyć się z hotelu i w Rydze i w Wilnie
:) Niby już większość widziałem, przy ostatnich wizytach, ale kilku miejsc jeszcze nie odwiedziłem.I cieszę się, słysząc, że nie tylko mnie Dash do Rygi przeraża
:) Ale dzięki temu będę w środę miał okazję sprawdzić nowego A220, ale tylko w Eco.
@tropikey - jak patrzę na zdjęcia z tego saloniku to aż nie mogę uwierzyć, że to możliwe.Dla porównania ja wczoraj w Rzymie zaliczyłem salonik z pustymi bemarami i stołami oraz lodówkami wypełnionymi na maksa tylko wodą butelkowaną - jakbym był w jakiejś hurtowni.Na szczęście pani za barem miała coś innego do picia. Do jedzenia też miała ale to było absolutnie niejadalne.Dzięki za relację
:-)
O tej porze jarmark na alei Giedymina jest dużo bardziej popularny, niż wczoraj:
Czas na standardowy punkt wizyty w Wilnie - Bramę Ostrobramską. Docieram tam w kwadrans. Po drodze mijam nielicznych turystów, w tym kilka grup zorganizowanych z Polski. Staram się również ustalić, czy to Mickiewicz, czy Król Lew.
Tuż obok jest hala targowa, ale jej wnętrze mnie rozczarowuje, więc pomijam ją bezzdjęciowo. Dużo ciekawszy jest budynek vis a vis.
Skoro już jestem w tym miejscu, nie mogę pominąć słynnego (w wątku o jedzeniu w Wilnie) "szopena 3".
Po śniadaniu w HGI nie zgłodniałem jeszcze porządnie, więc zamawiam tylko chłodnik (2,50 EUR). Robię też dobry uczynek i dziewczynie bez certyfikatu kupuję na wynos wielkiego pieroga z grzybami i serem. Żeby nie było, żem jakiś filantrop, wyjaśniam, że za jej pieniądze.
Powiem tak... Owszem, chłodnik był smaczny, ale ten w Post Scriptum był lepszy, bardziej wyrazisty. Do chłodników, które jadałem w Polsce, obu wyrobom jednak bardzo daleko. Muszę się zastanowić, czy kontynuować penetrowanie kuchni litewskiej...
Kieruję się do Courtyarda na kawkę. Po drodze wpadam na chwilę do kościoła z silnymi akcentami polskimi (niestety, przeoczyłem jego nazwę) i pięknym barokowym wnętrzem.
Teraz jest już regularny, rzęsisty deszcz, więc przyśpieszam kroku, by jak najszybciej dotrzeć do hotelu. Nie pamiętam, by w połowie września z ust wydobywała mi się para. Jest chyba coś ok. 5 st. C.
Cdn...No ale, że co... Czyżbym dotknął jakiejś czułej krakowskiej struny :D ? Przyjmę to na moją wąską klatę :DA, teraz rozumiem... Tu wcale nie poszło o Kraków, tylko o Wilno!
Posypuję zatem głowę popiołem i tłumaczę się, że pod hasłem "szkaradztwo" ukryłem aktualny stan tego obiektu, który wywołuje u odbiorcy takiego, jak ja wrażenie oszpecenia tego miejsca.
Co do samej architektury, zwłaszcza jeśli hala ma być przywrócona do świetności, to oczywiście jest ciekawa. W dużym stopniu (mam na myśli ogólny widok) przypomina halę Olivia w Gdańsku :)Na koniec dnia jeszcze "final touch".
Po wypiciu w pokoju kapsułkowej kawki, nie ciągnie mnie specjalnie na zewnątrz. Pada, pada i jeszcze więcej pada. Piszę odcinek relacji (ten poprzedni), coś tam jeszcze ogarniam, ale nadchodzi czas, by pomimo wody cieknącej z litewskich chmur wypełnić resztkę dnia jakąś aktywnością.
Pierwsza sprawa, to gastronomia. Jak wspomniałem wcześniej, dotychczasowa konsumpcja oparta na kuchni litewskiej - jakkolwiek satysfakcjonująca - nie w pełni mnie ukontentowała. Patrzę sobie zatem na mapę okolicy, szperam i wychodzi na to, że ja już jednak chyba wpadłem w tryby narzucone przez wegańską córkę, bo moją uwagę przykuwa położony na tyłach wzgórza Giedymina lokal Rosehip. No to idę tam. Wybieram "Buddha Bowl" na bazie kaszy gryczanej, z dodatkiem pieczonej dyni, ogórków, buraków, wegańskiej fety i prażonych migdałów, z sosem orzechowym i to jest pyszne!
Potem zaglądam jeszcze raz na aleję Giedymina, mając nadzieję, że koncert z plakatu będzie ciekawy, ale słysząc śpiew wokalistki, szybko zawracam. Po drodze zaglądam do Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego, w którym, jak widać poniżej, cenią polskich twórców:
Zgodnie z daną obietnicą, idę jeszcze raz pod basztę Giedymina oczekując cudu rozpogodzenia, który nie nadchodzi, ale coś tam udaje się cyknąć.
Potem jeszcze szybkim krokiem przez rzekę do hotelu, winko z hotelowego vouchera i do pokoju. A vis a vis hotelu znalazłem nawet swojego Żalgirisa ;)
A co tam oferują? Muszę przyznać, że i Courtyard zaskoczył mnie pozytywnie. Jest równie smacznie i zróżnicowanie, jak w HGI. Brakuje mi co najwyżej większego wyboru świeżych owoców (jest tylko arbuz).
Z ciekawostek dodam jeszcze, o czym zapomniałem wcześniej, że na Litwie odbywają się akurat mistrzostwa świata w futsalu (https://www.fifa.com/tournaments/mens/f ... huania2021). W obu moich hotelach są drużyny biorące udział w zawodach - w HGI Irańczycy, a w Courtyardzie chyba Gwatemalczycy. Jeżdżę sobie z nimi czasem windą i kto wie, może któryś z nich, to nawet jaka gwiazda? W HGI jest nawet takie stoisko:
a pod Courtyardem stał dodatkowo autobus z wielkim napisem z tyłu: "FIFA FUTSAL WC" :D .
Śmieszne to trochę, gdy się jedzie windą i widzi się czasem tych piłkarzy - gdy jest akurat przystanek na ich piętrze - jak się walają gdzieś na podłodze w korytarzu i się tam rozciągają, czy cholera wie, co robią, bo gdzie indziej nie ma na to miejsca. Z drugiej strony, niech się cieszą chłopaki, że to futsal, a nie piłka na świeżym powietrzu, bo przy temperaturze takiej jak dziś (jest góra 5 st. C!), to by się jeden z drugim zapalenia płuc ponabawiali.
Wróćmy jednak do zwiedzania Wilna. O dziwo (bo myślałem, że tutaj to już tak na stałe), po śniadaniu już nie pada. Nadal jest ponuro, ale brak deszczu kieruje mnie w stronę Zarzecza. Po drodze mijam jeszcze m. in. kościół św. Anny (jest akurat msza, więc nie zwiedzam wnętrza) i sąsiedni skwer, co do którego centralnej postaci nie mam już wątpliwości, że to Mickiewicz (a nie Król Lew, jak wczoraj).
Potem jeszcze tylko skok przez mostek i jestem w Republice Zarzecza. Już za samą "granicą" natykam się na oznaki tutejszej wolności - pod dużym namiotem odbywa się konkurencyjne dla mszy w kościele św. Anny spotkanie z mnichami buddyjskimi. Okazuje się jednak, że na tym koniec. Phi! Myślałem, że ta republika, to może jakaś oaza buntowników, odszczepiencow i innych odrębnych ideowo, a tu jedynie anioł, świnka i konstytucja w kilkunastu językach. Może się wszyscy do ciepłego pochowali?
Zaczyna znowu trochę kropić, ale mizernie, więc przez Park Bernardyński idę pod Trzy Krzyże. Od tej strony na wzgórze prowadzą dość strome drewniane schody. Nie lubiącym zbytniego wysiłku proponuję raczej wejście od strony ul. Kościuszki.
Jestem już wymeldowany z pokoju, więc wracam tylko na chwilę po bagaż, który zostawiłem w recepcji Courtyarda i idę znowu do HGI (pamiętacie, maksymalizacja bonusów i te sprawy :D ). Po drodze dostrzegam przejaw dobrosąsiedzkiego koegzystowania:
Napis trochę ucięło, więc podpowiem, że chodzi o fatazijos.lt ;)
Kawałek dalej przechodzę mostem na drugą stronę Wilii i patrząc za siebie dostrzegam, że tutejsi włodarze potrafią fajnie zagospodarować tereny nadrzeczne.
Jestem już w HGI. Tym razem dostaję większy pokój narożny, z ekspresem kapsułkowym, z którego zaraz korzystam wraz ze "wstawką" :)