Najciekawsza była okolica portu, zwykle porty są najciekawsze. Ludzie całymi rodzinami dokonywali południowych ablucji. Niedożywione zwierzęta grzebały w śmieciach a ja bałem się gdzieś usiąść, gdyż zaraz byłem w centrum zainteresowania. Zawsze wyglądało to w podobny sposób. Na początku pojawiały się dzieci. Dorośli przychodzili pojedynczo i z pewną dozą nieśmiałości. Gdy jeden zaczynał ze mną rozmawiać, pojawiali się następni. Po pięciu minutach, miałem już obok siebie ze 30 osób. Prym wiedli ci, którzy choć trochę mówili po angielsku. Zestaw pytań był zawsze taki sam jak poprzednie, czasami urozmaicany pytaniem, czy w moim kraju jest brudno. Nie będę już próbował opisywać Barisal, bo mam z tym problem. Zdjęcia (niestety tylko z telefonu) mniej więcej pokazują miasto.
Po ponad sześciu godzinach na statku przypłynąłem do portu Sadarghat. Podróż byłą dość ciekawa. Chyba najbardziej mnie uderzył widok modlących się na górnym pokładzie mężczyzn. Słońce zachodziło, a oni w unoszącym się dymie z dwóch kominów bili pokłony Allahowi. Poza tym, głownie pozowałem do zdjęć. W Dhace powitał mnie znany już tłum ludzi, ryksz. Było ciemno. Do odlotu zostało mi kilka godzin. Stwierdziłem, że zamówię Ubera spod najbliższego hotelu. W innym miejscu kierowca raczej by mnie nie dostrzegł w tej ludzkiej gęstwinie. Szedłem przez ciemne ulice I po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że w sumie nie odrobiłem zadania domowego I nie zdałem sobie pytania, czy nocą w Dhace jest bezpiecznie. Pod hotelem uświadomiłem sobie, że wybrałem beznadziejne miejsce. Zresztą, pierwszy kierowca zamówionego Ubera był chyba tego samego zdania, bo po 20 minutach jazdy (przejechał może kilometr) skasował kurs. W międzyczasie byłem świadkiem opróżniania ogromnego kontenera na śmieci. Brała w tym udział chyba cała okolica. Smród był niesamowity, a mnie na wszelki wypadek schowano na hotelowe schody by nic mi się nie stało. Do odlotu miałem niecałe 3 godziny I robiło się nieciekawie. Drugi kierowca przyjechał po 40 minutach. W mieście przed północą były niesamowite korki. Nie pamiętam jak długo jechałem na lotnisko, ale wiem, że w samochodzie sprawdzałem na wszelki wypadek ceny lotów do Singapuru, z którego następnego dnia miałem lecieć do Londynu.
Przed lotniskiem kolejka do security. Z tłumu wyłowił mnie mężczyzna z pytaniem, czy chcę przyspieszyć procedurę. A co mi tam. Zgodziłem się. Po 10 minutach, było po wszystkim. Po rozmowie z jakimiś mundurowymi, załatwił mi fast track, potem odprawę biznes i ominięcie wszystkich kolejek. Nie musiałem się o nic martwić. Na lotnisku tłumy, znane mi już komary. Zawitałem na krótko do saloniku I wsiadłem do pełnego tym razem samolotu, opuszczając ten fascynujący kraj.
P.S. Tak naprawdę opisałem jedną twarz Bangladeszu, a tytuł był jedynie chwytem marketingowym. Przepraszam. Przepraszam też, za - jak zwykle - zbyt dużo zdjęć.
Ta wzmianka o braku czystej pościeli niestety utwierdziła mnie tylko w przekonaniu że nigdy tam nie pojadę. Ale poczytać zawsze warto, tym bardziej że Twój nienachalnie pesymistyczny styl wypowiedzi pasuje do tego Bangladeszu jak ulał...
@julk1 Miałem nadzieję, że była to bengalska wersja pytania how tall?, więc odpowiadałem zgodnie z prawdą. Wydaje mi się, że nie miało znaczenia, co mówiłem. Ci ludzie żyją bez smartfonów, dostępu do internetu, rzadko spotykają obcych i każdy kontakt z czymś innym był dla nich cenny. Niecodziennie mogli zobaczyć takie dziwo jak ja. A jak już spotkali, nie mieli skrupułów by pytać, dotykać, głaskać. Na początku było to ciekawe i miłe, po czterech dniach miałem już trochę dość.
@Sudoku jak jeździsz po łatwch krajach to Bangladesz będzie dużym szokiem. Natomiast całe piękno Bangladeszu to wejść w ten gąszcz w starej Dhace i chłonąć atmosferę.Ja byłem zachwycony, ale wziąłem sobie całkiem przyzwoity hotel obok lotniska jako oddech spokoju.
Wiem, ze relacja starszawa, ale dopiero teraz czytam.Wiesz, jak ktos czyta to, to moze miec zupelnie niewlasciwe wyobrazenie o Bangladeszu, a w szczegolnosci o Dhace.Bo nawet sama Dhaka jest bardzo rozna. Tutaj moja dopiska o innej twarzy Bangladeszu.Ja bylam tam w styczniu i naprawde zaskoczylo mnie jak czysto bylo i jak sprawnie wszystko dzialalo, bo nie taka Dhake pamietalam. (Gwoli wyjasnienia, moj maz spedzil w Bangladeszu dwa lata na poczatku lat 2000-nych).W Gulshan pelny swiatowy swiat - restauracje jakich nie powstydzilby sie Nowy Jork, sklepy z cenami bardziej na miejscu w Londynie niz w Bangladeszu, na ulicach samochody na ktore ja nie jestem sobie w stanie pozwolic.Korki, fakt, okropne, ale i tak lepiej jest niz bylo kiedys.Ludzie tez bardziej wyluzowani niz kiedys.W Shyamoli (gdzie kiedys mieszkalismy) teraz kultura pelna para. Nowe apartamentowce (naprawde piekne mieszkania ze wszystkimi zachodnimi wygodami) na kazdym kroku, galerie handlowe, przedszkola prowadzone wylacznie po angielsku...Do tego stopnia mi sie w tym roku w Dhace podobalo, ze az sama bylam zaskoczona. Bo pamietalam z dawnych lat tylko smrod, brud i skrajne ubostwo.A teraz ulice pelne mlodych ludzi ze smartphone'ami w garsci, biurowce ze szkla i metalu (i nowe w roznych fazach konstrukcji), a nowa generacja ubolewa nad faktem, ze w Dhace nie ma jeszcze Starbucks'a. No i kurde, nawet Coke Light teraz wszedzie mieli...Jedynie na poczcie nic sie nie zmienilo. Wysylka zwyklej pocztowki za granice to nadal wieloetapowy proces, ktory trzeba pokonac niczym tor przeszkod. Ale za to tablice z numerkami do wyswietlania do ktorego okienka podejsc juz sa.Nikt mnie nie dotykal, nikt mnie nie chcial glaskac, nie wiem, moze wygladam na jadowita babe, ktora moze ugryzc. Niektorzy prosili o wspolne zdjecie, ale w wiekszosci przypadkow nikt mnie nie zaczepial. I nie bardzo sie nawet gapili, przynajmniej nie w tej czesci stolicy, gdzie bylam.Ja lecialam porannym samolotem z Kalkuty i to byl pelen lot. Kolejka po VOA byla dosyc spora - grupa backpackerska z Niemiec, rodzina z Wloch, ludzie z Australii, dziewczyny podrozujace same z Teksasu, paru mlodych Japonczykow. Urzedasy skrupulatnie sprawdzali kazdy wydruk potwierdzenia rezerwacji hotelu na KAZDY dzien pobytu. Jesli rezerwacji ktos nie mial, to musial ja robic na miejscu w hotelach z listy podsunietej pod nos przez pana / pania od VOA.Wracajac do Kalkuty samolot tez byl pelen. Jak wylatywalam, to na lotnisku byla tez grupa Polakow, ktorzy czekali na lot do Dubaju. I takie jest to moje oblicze Bangladeszu...
8-) PS> Mnie sie tam bardzo podobalo (duzo bardziej niz w Kalkucie), do tego stopnia, ze rozwazamy z mezem przeprowadzke do Dhaki i myslimy, zeby jakis biznes tam otworzyc...
Dopiero teraz zauważyłem odpowiedź. Miałem za mało czasu, by odwiedzić Gulshan i wyrobić sobie zdanie o tej części Dhaki. To co ja widziałem dalekie było od "europejskości". Bardziej cywilizowane części miasta zostawię sobie na kolejną wizytę. Chociaż do starej Dhaki też chętnie wrócę.
:)
Najciekawsza była okolica portu, zwykle porty są najciekawsze. Ludzie całymi rodzinami dokonywali południowych ablucji. Niedożywione zwierzęta grzebały w śmieciach a ja bałem się gdzieś usiąść, gdyż zaraz byłem w centrum zainteresowania. Zawsze wyglądało to w podobny sposób. Na początku pojawiały się dzieci. Dorośli przychodzili pojedynczo i z pewną dozą nieśmiałości. Gdy jeden zaczynał ze mną rozmawiać, pojawiali się następni. Po pięciu minutach, miałem już obok siebie ze 30 osób. Prym wiedli ci, którzy choć trochę mówili po angielsku. Zestaw pytań był zawsze taki sam jak poprzednie, czasami urozmaicany pytaniem, czy w moim kraju jest brudno.
Nie będę już próbował opisywać Barisal, bo mam z tym problem. Zdjęcia (niestety tylko z telefonu) mniej więcej pokazują miasto.
Po ponad sześciu godzinach na statku przypłynąłem do portu Sadarghat. Podróż byłą dość ciekawa. Chyba najbardziej mnie uderzył widok modlących się na górnym pokładzie mężczyzn. Słońce zachodziło, a oni w unoszącym się dymie z dwóch kominów bili pokłony Allahowi. Poza tym, głownie pozowałem do zdjęć.
W Dhace powitał mnie znany już tłum ludzi, ryksz. Było ciemno. Do odlotu zostało mi kilka godzin. Stwierdziłem, że zamówię Ubera spod najbliższego hotelu. W innym miejscu kierowca raczej by mnie nie dostrzegł w tej ludzkiej gęstwinie. Szedłem przez ciemne ulice I po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że w sumie nie odrobiłem zadania domowego I nie zdałem sobie pytania, czy nocą w Dhace jest bezpiecznie.
Pod hotelem uświadomiłem sobie, że wybrałem beznadziejne miejsce. Zresztą, pierwszy kierowca zamówionego Ubera był chyba tego samego zdania, bo po 20 minutach jazdy (przejechał może kilometr) skasował kurs. W międzyczasie byłem świadkiem opróżniania ogromnego kontenera na śmieci. Brała w tym udział chyba cała okolica. Smród był niesamowity, a mnie na wszelki wypadek schowano na hotelowe schody by nic mi się nie stało. Do odlotu miałem niecałe 3 godziny I robiło się nieciekawie. Drugi kierowca przyjechał po 40 minutach. W mieście przed północą były niesamowite korki. Nie pamiętam jak długo jechałem na lotnisko, ale wiem, że w samochodzie sprawdzałem na wszelki wypadek ceny lotów do Singapuru, z którego następnego dnia miałem lecieć do Londynu.
Przed lotniskiem kolejka do security. Z tłumu wyłowił mnie mężczyzna z pytaniem, czy chcę przyspieszyć procedurę. A co mi tam. Zgodziłem się. Po 10 minutach, było po wszystkim. Po rozmowie z jakimiś mundurowymi, załatwił mi fast track, potem odprawę biznes i ominięcie wszystkich kolejek. Nie musiałem się o nic martwić.
Na lotnisku tłumy, znane mi już komary. Zawitałem na krótko do saloniku I wsiadłem do pełnego tym razem samolotu, opuszczając ten fascynujący kraj.
P.S. Tak naprawdę opisałem jedną twarz Bangladeszu, a tytuł był jedynie chwytem marketingowym. Przepraszam. Przepraszam też, za - jak zwykle - zbyt dużo zdjęć.