Powyżej przykładowe ceny z naszej lodgy, która nazywała się Hotel Khumbi-La, polecam
;)Dzień 11 12 13
Kolejny dzień obudził nas pięknym słońcem. Na początek czekała nas wycieczka po lodowcu Ngozumpa, najdłuższym w Nepalu. 22 km gruzu i lodu spływającego spod Cho Oyu. Już na początku ciekawa sytuacja, para Francuzów, z którymi również wczoraj kilka razy się mijaliśmy, prosi nas o pomoc w przejściu przez lodowiec. Nasz porter zgadza się, więc idziemy już w 6 osób plus porter. Zgoda wiązał się z oczekiwaniem na partnerkę Francuza, ponieważ zdążyli już zrobić kawałek drogi w przeciwnym kierunku niż Gokyo
;) Po kilku chwilach jesteśmy w komplecie, a nawet w nadmiarze. Dołącza do nas pies, młody szczeniak. Próbowaliśmy go przegonić, żeby się nie zgubił, ale się nie udało i koniec końców doszedł z nami do Gokyo. Przejście zajmuję około 3 godzin, lodowiec robi naprawdę duże wrażenie, ścieżka wbrew naszym obawom jest nieźle widoczna. I tu dementuję to co można znaleźć w internecie. Trasa nie jest w żaden sposób oznaczona, idzie się po wydeptanej ścieżce, raz w górę raz w dół, owszem w wielu miejscach tych ścieżek jest kilka ale ktoś kto się choć trochę orientuję w mapie i topografii terenu przyjmie azymut na dobrze widoczne od samego początku Gokyo Ri i bez problemów dojdzie do celu. Jedyne na co trzeba uważać to kamienie spadające z moreny bocznej, ale ją przekraczamy jedynie w dwóch miejscach i trzeba to zrobić jak najszybciej.
Tak więc w świetnych humorach dochodzimy do Gokyo i tu zapada decyzja, żeby tego samego dnia zaatakować Gokyo Ri. Czuliśmy się świetnie, pogoda niezła, jednak pojawiło się ziarno niepewności że przecież zaraz się popsuję i ze wspaniałego widoku będzie kiszka. Mimo to idziemy, na lekko. Pierwsze pół godzinki super, potem przychodzą chmury i robi się coraz chłodniej, zaczyna prószyć, już wiem że z widoków nici, jednak chłopaki prą do przodu. Ja rezygnuję, jestem od nich wolniejszy i nie chce żeby na mnie czekali na szczycie, daję im znać i zawracam, jak się okazało jakieś 50m od szczytu. Trudno. Nocleg spędzamy w Gokyo Resort, naprawdę fajnej, choć dużej lodgy. I tutaj pojawiają się pro tipy na temat Gokyo, szczyt zdobywać rano, wszyscy tak piszą, wszyscy o tym wiedzą ale powtórzę
;) Do tego warto i trzeba pójść na drugą stronę trzeciego jeziora widok obłędny w szczególności wieczorem, gdy nie ma chmur (ostatnie zdjęcie). Rada trzecia iść nad piąte jezioro!! Widok na Everest lepszy niż z Kalla Pathar a ludzie odpowiednio mniej - nie to że jestem taki mądry bo tam byłem, ale widziałem zdjęcia zrobione przez osoby nocujące z nami w Gokyo Resort. My rano chcieliśmy nawet iść dalej do piątego jeziora, jednak dopadło mnie to czego się obawiałem. Przewiało mnie, katar, ból, głowy, kaszel, gorączka do podchodzenia się nie nadawałem. Ale to dobrze jest po co wracać
;)
Tak więc z samego rana ruszamy na dół, udaję się w niecałe 10 godzin dojść do Namche. Trasa szczególnie dla mnie jest męką idę na autopilocie patrząc się w ziemie, chociaż dookoła jest przepięknie, brak ludzi a dolina robi niesamowite wrażenie. Na koniec jest jeszcze podejście do wioski Mong, ja prawie zszedłem szedłem krok za krokiem i nie byłem w stanie nic przyśpieszyć, jakbym szedł na zaciągniętym hamulcu. Do przodu pchało mnie jedynie to że w Namche będę mógł się podleczyć bo zaplanowaliśmy sobie tam dzień regeneracji.
Jak już doszliśmy do Namche to uprzedziliśmy naszego portera, że tym razem nie ma możliwości żebyśmy poszli do wskazanej przez niego lodgy, jak to miało miejsce w drodze na górę. Hotel Hillten to nie jest miejsce gdzie można się zregenerować. Wybraliśmy Alpine Lodge i było to bardzo dobry, wybór. Miejsce wręcz ekskluzywne, jedzenie świetne, brak ludzi i miły właściciel. Tak więc po gorącym prysznicu, przyszedł czas na relaks, dobrą whisky, miejscowe specjały i Fifę18 na Xboxie
;) Wiem, że pewnie wielu z Was będzie zniesmaczonym że pojechał w Himalaje i namawia do gry na konsoli, jednak po wysiłku jest to super rozrywka! Teraz trochę o powrocie do KTM. Bilet powrotny niezależnie jakimi liniami lecimy trzeba potwierdzić dzień wcześniej. Można to zrobić dzwoniąc bezpośrednio do linii, w agencji lub w lodgy, my wybraliśmy trzecią opcję i jak się okazało znowu mieliśmy mega fart. Okazało się w Lukli w lodgy o tej samej nazwie, która prowadzi kuzyn naszego właściciela będą czekać na nas bilety ze zmieniona datą wylotu, bo do naszej pierwotnej zostało jeszcze 4 dni, a my planowaliśmy zejść do Lukli już pojutrze, więc następnego dnia rano mogliśmy lecieć. Kuzyn właściciela jest agentem Summit Air w Lukli i generalnie odpowiada tam za wszystko co jest związane ze startem i lądowaniem ich maszyn. Historia jest ciekawa,ale przytoczę ją w następnym poście. Co do pobytu w Namche to cały następny dzień spędziliśmy na słodkim nic nie robieniu. Obeszliśmy całe Namche, zahaczyliśmy o wszystkie stragany z pamiątkami i wypiliśmy parę piwek na zakwasy, wakacje pełną gębą
:)
Ten gość po lewej, jest tragarzem wysokościowym i był już na Evereście, tak więc poza zachodnimi udogodnieniami były też górskie tematy
;)No właśnie z tymi warunkami to tak nie do końca, podobno tegoroczny kwiecień był bardzo wilgotny jak na miejscowe standardy. Przez to widoki nie były tak spektakularne, chociaż mnie i tak zatykało co każdy zakręt
;)Dzień 14 i 15
Tak więc pożegnania nadszedł czas. Ruszamy w dół do Lukli. Niestety przeziębienie daję się we znaki, a do tego dzień zaczyna się strasznie upalnie co nie pomaga w marszu, nawet jeśli na początku jest tylko w dół. Dochodząc do Monjo do chekpointu mam mroczki przed oczami, musiałem odpocząć dobre pół godziny zanim ruszyłem dalej. Potem znaną ścieżką do Phakding i potem pod górę do Lukli, powrót był o wiele bardziej męczący niż droga Lukla - Namche. Ciekawym zjawiskiem było mijanie ludzi dopiero zaczynających trek, świeżutcy, wypachnieni, ogoleni. My wyglądaliśmy jak kupa nieszczęścia w brudnych ciuchach, tym bardziej, że od Phakding siąpił drobny deszcz.
Koniec końców się udało, trek został zakończony, pozostało wrócić do Kathmandu i tu zaczyna się przygoda
:) Ale po kolei. Jak już pisałem wcześnie po bilety musieliśmy udać do Alpine Lodge, okazało się, że to skromna, przyjemna lodga niedaleko lotniska. Okazało się, że biletów w formie papierowej nie ma, ale mamy być jutro około 8ej na lotnisku i tam będzie wszystko załatwione. Dla nas ok, słowo Nepalczyka droższe pieniędzy
;) parafrazując klasyka. Ale musieliśmy jeszcze "oddać" portera, dlatego poszliśmy do Sunny Garden Lodge, a tam właściciel gdy dowiedział się, że w drodze powrotnej w Namche nie spaliśmy w wybranej przez portera lodgy wpadł w szał, ewidentnie zwyzywał młodego portera i stwierdził, że w tej lodgy nie ma dla nas miejsca na noc. Na początku twierdził że miejsca są po 300NPR za osobę (!!) byłby to najdroższy nocleg jeśli chodzi o cenę łóżka. Tak więc wróciliśmy do Alpine gdzie standardowo było 100NPR, ale miłe zaskoczenie cena za pokój
:) Rano udaliśmy się na lotnisko, po drodze spotkaliśmy znaną nam już grupę Polaków, którzy już 3 dzień siedzieli i czekali na wylot. Pogoda w Lukli była świetna, jednak w Kathmandu poprzedniego dnia wieczorem B737 linii Malindo Air wypadł z pasa, więc lotnisko było zamknięte - jak nie urok to sraczka. Po godzinie czekania na lotnisku poruszenie, linie lotnicze korzystając z dobrej pogody przysłały samoloty, żeby zabrać ludzi z Lukli i rozładować korek oczekujących. Podszedł do nas pan z lodgy i zaproponował lot do miejscowości której nazwy nie zrozumiałem, jednak zgodziliśmy się, z każdego innego lotniska byliśmy w stanie dotrzeć do KTM lądem. I tak w ciągu 10 minut nadanie bagażu, odprawa i do samolotu. W powietrzu okazało się, że lecimy do KTM radość była niesamowita, jednak tuż przed lotniskiem stewardessa oznajmiła, że KTM nadal zamknięte, więc lądujemy w Ramecchap, jakieś 120 km od KTM, po wylądowaniu pilot wskazał nam toaletę, miejsce gdzie można palić a także sklep za siatką. Upał był niemiłosierny, mając na sobie polar i kurtkę by zmniejszyć wagę bagażu po prostu płynąłem. Na płytę postojową zlatywały się kolejne maszyny różnych przewoźników, wszystkie z takim samym zamiarem, poczekania na otwarcie lotniska w Kathmandu. Po godzinie w piekarniku rozległa się syrena alarmowa oznajmiająca by udać się do swoich maszyn. Scena przypominała trochę start brytyjskich lotników podczas II wojny światowej, nagle z każdego zacienionego miejsca wybiegali ludzie i w popłochu dobiegali do swoich maszyn. Oczywiście nikt nie sprawdzał ponownie biletów, nie wiem nawet czy pasażerowie zostali powtórnie policzeni, teoretycznie można było wsiąść do nie swojego samolotu. Po 20 minutach wylądowaliśmy w KTM. Trek dobiegł końca.
Stolica i okolica
Tak więc udało się wcześniej i bezboleśnie zakończy trekking, pozostało 6 dni w Kathmandu do zagospodarowania, z góry wiedzieliśmy, że jest to za dużo i albo przepijemy wszystkie pieniądze, albo się zanudzimy
;) Padł pomysł pojechania do Chitwan, parku narodowego na południu Nepalu lub w folderach nazywanego dżunglą. Ja odpuściłem wciąż miałem problemy zdrowotne, a do ponad to prognoza mówiła o temperaturze +45 w cieniu, zdecydowanie lepiej znoszę -30 wszystko powyżej 25 na plusie jest dla mnie męczarnią. Z ciekawych rzeczy, które widzieliśmy w KTM i okolicy na pewno trzeba zaliczyć Bakhtapur i Patan czyli poprzednie stolice, nie jestem fanem chodzenia po muzeach i świątyniach, jednak architektura tych miejsc robi wrażenie. Niestety po trzęsieniu ziemi nie wszystko wróciło do stanu pierwotnego i sądząc po tempie odbudowy długo nie wróci. Wstęp na Durbar Square czyli centralny plac i najbliższą okolicę jest biletowany i kosztuje odpowiedni 1500 i 1000 NPR. Wstęp na Durbar Square w Kathmandu też jest płatny, ale tam mimowolnie udało nam się zawsze wejść za darmo, jednak zawsze był to przypadek. Do w/w miejscowości najlepiej dostać się taksówką przejazd to ok 1000NPR w obie strony, do Patanu jednak wybraliśmy się komunikacją miejską i nie powiem było to przeżycie. Pierwszym problemem jest znalezienie przystanku, bo nie są one oczywiście oznaczone, drugim znalezieni pośród dziesiątek busików tego właściwego, trzecim wytrzymanie kilkunastu minut w niemiłosiernym ścisku. Cena za przejazd, niezależnie czy jedziesz jeden przystanek czy całą trasę zawsze ta sama - 20NPR. Rachunek jest więc prosty
:) Co do samych miejscowości to w Patanie trafiliśmy na jakieś święto hinduskie, więc tłum był nieprzebrany i szczerze mówiąc nie porwało mnie to miejsce. Ale każdy lubi co innego. Po obejściu placu i okolicznych uliczek wróciliśmy do stolicy.
Bakhtapur to już trochę inna bajka, przede wszystkim "stare miasto" jest o wiele większe po drugie ciekawiej położone, na górkach itp. Tu też odbywały się jakieś obrzędy ofiarowania ponieważ w świątyniach roiło się od kwiatów i darów w formie mięsa i kozich głów. Ponad to nad rzeką, odbywały się kremacje. Miasto znane jest głównie z wyrobów garncarskich, można sobie samemu zrobić garnek lub talerz, dla lubiących tego typu atrakcje i pamiątki frajda niesamowita.
Ponad to w okolicy znajduję się wzgórze Nagarkot z którego jest piękny widok na Himalaje, jednak tak jak pisałem wcześniej ilość wilgoci w powietrzu uniemożliwiała dalekie obserwacje, dlatego zrezygnowaliśmy z jazdy tam, zdecydowanie lepszym terminem na tego typu wycieczkę jest jesień.
Co do samej stolicy to jest kilka punktów must see. Świątynia Małp, Swayambhunath, Pashupati Nath. Na mnie największe wrażenie zrobiła ta ostatnia. Znajdująca się tuż przy lotnisku, wpisana na listę UNESCO. Wstęp 1000NPR, niestety nie będąc Hindusem nie można wejść do samego budynku świątynnego, jednak cały teren też jest wart zobaczenia. Przede wszystkim ceremonie kremacji zwłok, nie wyobrażałem sobie jak można odprawiać pogrzeby publicznie, tu nikt się tym nie przejmuję, na nabrzeżu rzeki są specjalne platformy na których ustawiane są stosy. Hindusi z całego Nepalu przyjeżdżają tutaj jeśli czują że ich życie dobiega końca, jest nawet specjalny budynek, coś na wzór hospicjum z którego wynoszone są ciała. Mówiąc w skrócie ludzie przyjeżdżają tam by umrzeć.
Resztę czasu spędziliśmy na chodzeniu po miejscowych lokalach, oczywiście omijając Thamel, polecam w szczególności kuchnię Newarów. Poznaliśmy Polkę mieszkającą w Nepalu oraz jej partnera, właśnie Newarczyka. Znani są oni z tego, że zabijając krowę (są buddystami więc mogą) nic się nie marnuję powstaje nawet zupa z kopyt. Polecił nam on knajpkę w pobliżu Durbar Square w Kathmandu. Postanowiliśmy ją znaleźć, zajęło nam to około 1,5 godziny pomimo to, że wskazał dokładną lokalizację na mapach google. Miejsce do którego pewnie 80% Europejczyków nawet by nie zajrzała, jednak jedzenie wyśmienite, do tego ceny wręcz śmieszne. Smażone ozory, choila, smażony mózg i inne podroby świetnie zrobione. Brak zachodniego menu świadczy tylko o tym, że jedzenie będzie dobre!
:)
A jeśli ktoś ma dość miejscowej kuchni, w naszym przypadku też to miało miejsce, polecam restaurację Curilo na przeciwko brytyjskiej ambasady.
Jeśli chodzi o Nepal to byłoby na tyle, oczywiście na wszelkie pytania oczywiście odpowiem. Dziękuję za uwagę
:)
Dzień 1 2 3 Tak więc jak już po tych wszystkich przygodach wsiedliśmy do samolotu poczułem wielką ulgę. Lot do Stambułu odbył się bez historii, jedyne co zapamiętam to pani Urszula Radwańska, która siedziała za nami w samolocie
:)Ze względu na ponad 6 godzinną przesiadkę na Ataturku dostaliśmy darmowy posiłek. Do wyboru 4 restauracje, wszystkie znajdujące się w jednym kącie lotniska z dużą stołówką, wg opinii zaczerpniętych na tym forum do spożycia nadawał się jedynie Burger King, jednak skorzystaliśmy z usług Turkish Cousine i się nie zawiedliśmy smaczne i dało się najeść. Z Warszawy przywieźliśmy sobie kolegę Ballantine'sa który zdecydowanie umilił nam oczekiwanie na lot do Kathmandu.Sam lot do stolicy Nepalu również przebiegał bez większych zakłóceń, godzinka opóźnienia spowodowana tłokiem na płycie postojowej i przymusowym holdingiem nie popsuła nabytych w Stambule nastrojów
;)Pierwsze zderzenie z nepalską rzeczywistością to wiza. Nie wyrabialiśmy wizy online co okazało się błędem. W kolejkach najpierw do automatu, potem do opłaty a na końcu do urzędnika spędziliśmy dobre dwie godziny. Rada dla potomnych, nikt nie sprawdza danych na blankietach wystarczy wpisać adres dowolnego hotelu i mieć odliczone 20USD a w przypadku wizy online zdjęcia i można ten proceder zdecydowanie przyśpieszyć.Co ciekawe wychodząc z terminalu i odebraniu bagażu musimy jeszcze potwierdzić że plecak, który niesiemy należy do nas poprzez sprawdzenie numeru przez policjanta.Po wyjściu z budynku znajdujemy się w innym świecie, ja w Azji byłem po raz pierwszy więc dziki tłum przed wejściem trochę mnie przeraził. Taksówki pre-paid to dobra opcja żeby nie dać się naciągnąć na przejazd za jakieś chore pieniądze. Nasz hotel znajdował się wg mojego kolegi obok Thamelu, cena za taksówkę za Thamel to 700NPR, jak się okazało to obok Thamelu to jakieś 15 minut piechotą w normalnych warunkach, jak idziesz pierwszy raz to licz 2 razy tyle
;) Więc koniec końców za podwózkę wyszło 1000NPR, ale frycowe trzeba zapłacić.Zamieszkaliśmy w Anita's Home Stay u rodziny z dwójką dzieci i trzema pokojami do wynajęcia, nocleg gorąco polecam jeśli po prostu chcecie odpocząć i pomieszkać w dzielnicy gdzie białego człowieka widzieli w telewizji. Nasza okolica zdecydowanie różniła się od Thamelu jeśli chodzi o jedzenie w knajpach a przede wszystkim ceny w sklepach i barach, mniej więcej 3 razy taniej. Cena za nocleg to 18USD za pokój trzyosobowy z łazienką na korytarzu. Reszta dnia to wycieczka na Thamel i zapoznawanie się ze zwyczajami panującymi w knajpach i sklepach a także załatwienie portera tak żeby czekał na nas dnia następnego w Lukli.Co do wylotu do Lukli to lecieliśmy z Summit Air (Goma Air) lotem numer 3 o 9.30 cena za bilet w obie strony to 354USD. Doskonale wiedzieliśmy o specyfice lotów do Lukli, o tym, że im wcześniej tym lepiej, że możliwy jest kilkudniowy kibel itp itd. Ale opowieść z lotniska do już inna historia.Na samo lotnisko dostaliśmy się dzięki uprzejmości gospodarza, który podwiózł nas o 6 rano pod terminal krajowy i tu kolejna rada - taksówki o tak wczesnej porze można nie uświadczyć, a już na pewno kiedy rano pada deszcz - miasto jest wymarłe.
no i super, jak mawia trener z reklamy,ponad rok temu wróciłem z ABC, i czytałem, że się wybierasz do Nepalu, długo to trwało ale jeszcze raz super, że udało Ci się spełnić swoje postanowienia, lecę ponownie we wrześniu i chciałem Cię poprosić o bliższy opis, sam szukam jakiejś nie obleganej trasy, tak więc ta relacja jest idealna dla mnie, chociaż wrażenia z lotu do Lukli trochę mnie zniechęcają, ale czekam na dalszy ciąg i na końcu proszę o krótkie podsumowanie, dzień pierwszy z do, drugi itd., w krótkich punktach ułatwia to planowanie,jeszcze raz dzięki i pozdrawiam
@Marco Manno a to różnie, niektóre moją małpką, niektóre z Iphone, ale większość lustrzanką Nikon D5300.@kostek966 Plan wykonany, nie różni się specjalnie od tego który wrzuciłem w jeden z tematów dotyczących treku na podforum o Nepalu, ale jasne mam takie zestawienie, więc wrzucę i tutaj.
No właśnie z tymi warunkami to tak nie do końca, podobno tegoroczny kwiecień był bardzo wilgotny jak na miejscowe standardy. Przez to widoki nie były tak spektakularne, chociaż mnie i tak zatykało co każdy zakręt
;)
Dzięki za relację! Mam nadzieję, że kiedyś zrobię użytek z wszystkich technicznych informacji
;) Krajobrazy naprawdę są tam bajeczne, zachęcają bardzo do podróży... tylko nad kondycją trzeba by popracować
;)
Dzięki. Jak będę mieć chwile to skończę czytać Twoją bo też wciąga
;)Co do kondycji to przeczytaj drugi post w relacji. Naprawdę jest to wyolbrzymianie tego że tam potrzebna jest kondycja, liczy się siła woli i chęci.
fajna relacja, taka z przymrużeniem oka w korelacji z tytułemnie chcę się czepiać, ale kubus571 napisał: ...Tragnak - lodowiec Ngozumpa - Gokyo Ri - Gokyo czas: 5h ... zweryfikuj czas, moim zdaniem to przejście Thagnak - Gokyo ok. 2-3h, i wejście/zejście na Gokyo Ri 2+2h razem 6-7hkubus571 napisał: ...kupić papier toaletowy, najlepiej w KTM ... a nie lepiej w Biedronce? 3 razy taniej
Grubiej nad tym pomyślałem i faktycznie bliżej 6h, jednak na zejście bym 2h nie przeznaczył
;)Tu też muszę się zgodzić przy okazji można się zaopatrzyć w siatkę z Biedronki do zdjęć
;) a tak serio to ja nie miałem w plecaku miejsca żeby wcisnąć parę skarpetek, sporą część rzeczy zostawialiśmy w hotelu w KTM więc dopiero wtedy znalazło się miejsce na papier
;)
W ubieglym roku w styczniu ,przeszedlem trase ABC i zastanawialem sie nad nastepna.Myslalem o treku w okolicach Manaslu,ale chyba narazie go sobie odpuszcze i zrobie trase opisana przez Ciebie.Ciekawy i interesujacy opis. Jednak jesli chodzi o pore roku ,to chyba bede celowal w styczen,gdyz pogode mialem ostatnio wysmienita ,moze troche zimniej ,ale ja rowniez jestem tak jak Ty zimnolubny i tak do -15 noca da sie przezyc.
Dzięki za garść informacji, tym bardziej przydatnych, bo w październiku miał bym w planach EBC.Póki co mam bilety do Delhi i KTM.Niestety mam tylko 11 dni na Lulka-EBC-Lukla.Czytając o tych lotach KTM-Lukla-KTM ... mam mega obawy o ewentualne "poślizgi", chociaż piszą że październik-listopad i luty-marzec jest w miarę OK.Nic mnie tak nie martwi jak "zwis" na lotnisku jedne dzień ...Zastanawiam się czy nie zrobić ABC, wychodzi trochę krócej, a to zawsze bezpieczniej na ewentulne "lotniskowe postoje". Pytanie:- kiedy kupowaliście bilety do Lukli i gdzie?- Jak nie wylecisz danego dnia, to rozumiem że z automatu jest anulacja biletu i zwrot kasy, chyba ze szybko go przebukujesz na dzień kolejny, jeżeli jest miejsce.
@kubus571 propsy za relację, wybieram się za miesiąc na podobną trasę więc część informacji się przyda. Czy zrobienie trasy z Gokyo do Namche w jeden dzień było sporym wysiłkiem ? Wstępnie zaplanowałem nocleg w Lumde i Thame. Przejście tego w jeden dzień pozwoliłoby mi kontynuować trekking do Jiri. Gdybyś miał to zrobić jeszcze raz, przeszedłbyś to w jeden dzień czy coś zmienił ?
Dzięki za dobre słowo.Dla mnie było mega wysiłkiem ze względu na przeziębienie i gorączkę, jednak nie jest to coś z rzeczy niemożliwych jednak trochę to trwa Jeśli musisz to do zrobienia, sądząc po niektórych Twoich wpisach dasz radę w cuglach
;) Gdybym miał coś zmienić w swoim planie to posiedziałbym jeszcze jeden dzień w Gokyo i poszedł pod Cho Oyu Base Camp nad Piąte jezioro. To miejsce do którego muszę wrócić.
Dzięki za informację. W Gokyo mam zaplanowane 2 dni, więc zarówno Gokyo Ri jak i 5 jezioro wchodzi w grę. Nie mam problemów z pokonywaniem dużych odległości, ale nie wiem jak organizm się zachowa na takiej wysokości, mimo wszystko dobrze wiedzieć, że jest miejsce gdzie w razie potrzeby mogę jeszcze z 1-2 dni urwać
Zakładam, że trasę Gokyo-Namche będziesz pokonywać na koniec treku więc już spokojnie ogarniesz czy organizm lubi wysokość czy nie. My z wysokością nie mieliśmy żadnych problemów, ale zawdzięczamy to rzetelnej pracy w dniach restowych. Była taka polska ekipa która szła mniej więcej równo z nami i na restach w Namche i Dingboche patrzyli się na nas jak na ufoludki że w ogóle chcemy iść w góry żeby wrócić. Poszli pod EBC z 7 osób dwie doszły w ogóle do EBC na KP nikt (chyba nawet jest to gdzieś ujęte w relacji).Go high sleep low
;)
Powyżej przykładowe ceny z naszej lodgy, która nazywała się Hotel Khumbi-La, polecam ;)Dzień 11 12 13
Kolejny dzień obudził nas pięknym słońcem. Na początek czekała nas wycieczka po lodowcu Ngozumpa, najdłuższym w Nepalu. 22 km gruzu i lodu spływającego spod Cho Oyu. Już na początku ciekawa sytuacja, para Francuzów, z którymi również wczoraj kilka razy się mijaliśmy, prosi nas o pomoc w przejściu przez lodowiec. Nasz porter zgadza się, więc idziemy już w 6 osób plus porter. Zgoda wiązał się z oczekiwaniem na partnerkę Francuza, ponieważ zdążyli już zrobić kawałek drogi w przeciwnym kierunku niż Gokyo ;) Po kilku chwilach jesteśmy w komplecie, a nawet w nadmiarze. Dołącza do nas pies, młody szczeniak. Próbowaliśmy go przegonić, żeby się nie zgubił, ale się nie udało i koniec końców doszedł z nami do Gokyo. Przejście zajmuję około 3 godzin, lodowiec robi naprawdę duże wrażenie, ścieżka wbrew naszym obawom jest nieźle widoczna. I tu dementuję to co można znaleźć w internecie. Trasa nie jest w żaden sposób oznaczona, idzie się po wydeptanej ścieżce, raz w górę raz w dół, owszem w wielu miejscach tych ścieżek jest kilka ale ktoś kto się choć trochę orientuję w mapie i topografii terenu przyjmie azymut na dobrze widoczne od samego początku Gokyo Ri i bez problemów dojdzie do celu. Jedyne na co trzeba uważać to kamienie spadające z moreny bocznej, ale ją przekraczamy jedynie w dwóch miejscach i trzeba to zrobić jak najszybciej.
Tak więc w świetnych humorach dochodzimy do Gokyo i tu zapada decyzja, żeby tego samego dnia zaatakować Gokyo Ri. Czuliśmy się świetnie, pogoda niezła, jednak pojawiło się ziarno niepewności że przecież zaraz się popsuję i ze wspaniałego widoku będzie kiszka. Mimo to idziemy, na lekko. Pierwsze pół godzinki super, potem przychodzą chmury i robi się coraz chłodniej, zaczyna prószyć, już wiem że z widoków nici, jednak chłopaki prą do przodu. Ja rezygnuję, jestem od nich wolniejszy i nie chce żeby na mnie czekali na szczycie, daję im znać i zawracam, jak się okazało jakieś 50m od szczytu. Trudno.
Nocleg spędzamy w Gokyo Resort, naprawdę fajnej, choć dużej lodgy.
I tutaj pojawiają się pro tipy na temat Gokyo, szczyt zdobywać rano, wszyscy tak piszą, wszyscy o tym wiedzą ale powtórzę ;)
Do tego warto i trzeba pójść na drugą stronę trzeciego jeziora widok obłędny w szczególności wieczorem, gdy nie ma chmur (ostatnie zdjęcie). Rada trzecia iść nad piąte jezioro!! Widok na Everest lepszy niż z Kalla Pathar a ludzie odpowiednio mniej - nie to że jestem taki mądry bo tam byłem, ale widziałem zdjęcia zrobione przez osoby nocujące z nami w Gokyo Resort. My rano chcieliśmy nawet iść dalej do piątego jeziora, jednak dopadło mnie to czego się obawiałem. Przewiało mnie, katar, ból, głowy, kaszel, gorączka do podchodzenia się nie nadawałem. Ale to dobrze jest po co wracać ;)
Tak więc z samego rana ruszamy na dół, udaję się w niecałe 10 godzin dojść do Namche. Trasa szczególnie dla mnie jest męką idę na autopilocie patrząc się w ziemie, chociaż dookoła jest przepięknie, brak ludzi a dolina robi niesamowite wrażenie. Na koniec jest jeszcze podejście do wioski Mong, ja prawie zszedłem szedłem krok za krokiem i nie byłem w stanie nic przyśpieszyć, jakbym szedł na zaciągniętym hamulcu. Do przodu pchało mnie jedynie to że w Namche będę mógł się podleczyć bo zaplanowaliśmy sobie tam dzień regeneracji.
Jak już doszliśmy do Namche to uprzedziliśmy naszego portera, że tym razem nie ma możliwości żebyśmy poszli do wskazanej przez niego lodgy, jak to miało miejsce w drodze na górę. Hotel Hillten to nie jest miejsce gdzie można się zregenerować. Wybraliśmy Alpine Lodge i było to bardzo dobry, wybór. Miejsce wręcz ekskluzywne, jedzenie świetne, brak ludzi i miły właściciel. Tak więc po gorącym prysznicu, przyszedł czas na relaks, dobrą whisky, miejscowe specjały i Fifę18 na Xboxie ;) Wiem, że pewnie wielu z Was będzie zniesmaczonym że pojechał w Himalaje i namawia do gry na konsoli, jednak po wysiłku jest to super rozrywka!
Teraz trochę o powrocie do KTM. Bilet powrotny niezależnie jakimi liniami lecimy trzeba potwierdzić dzień wcześniej. Można to zrobić dzwoniąc bezpośrednio do linii, w agencji lub w lodgy, my wybraliśmy trzecią opcję i jak się okazało znowu mieliśmy mega fart. Okazało się w Lukli w lodgy o tej samej nazwie, która prowadzi kuzyn naszego właściciela będą czekać na nas bilety ze zmieniona datą wylotu, bo do naszej pierwotnej zostało jeszcze 4 dni, a my planowaliśmy zejść do Lukli już pojutrze, więc następnego dnia rano mogliśmy lecieć. Kuzyn właściciela jest agentem Summit Air w Lukli i generalnie odpowiada tam za wszystko co jest związane ze startem i lądowaniem ich maszyn. Historia jest ciekawa,ale przytoczę ją w następnym poście.
Co do pobytu w Namche to cały następny dzień spędziliśmy na słodkim nic nie robieniu. Obeszliśmy całe Namche, zahaczyliśmy o wszystkie stragany z pamiątkami i wypiliśmy parę piwek na zakwasy, wakacje pełną gębą :)
Ten gość po lewej, jest tragarzem wysokościowym i był już na Evereście, tak więc poza zachodnimi udogodnieniami były też górskie tematy ;)No właśnie z tymi warunkami to tak nie do końca, podobno tegoroczny kwiecień był bardzo wilgotny jak na miejscowe standardy. Przez to widoki nie były tak spektakularne, chociaż mnie i tak zatykało co każdy zakręt ;)Dzień 14 i 15
Tak więc pożegnania nadszedł czas. Ruszamy w dół do Lukli. Niestety przeziębienie daję się we znaki, a do tego dzień zaczyna się strasznie upalnie co nie pomaga w marszu, nawet jeśli na początku jest tylko w dół. Dochodząc do Monjo do chekpointu mam mroczki przed oczami, musiałem odpocząć dobre pół godziny zanim ruszyłem dalej. Potem znaną ścieżką do Phakding i potem pod górę do Lukli, powrót był o wiele bardziej męczący niż droga Lukla - Namche. Ciekawym zjawiskiem było mijanie ludzi dopiero zaczynających trek, świeżutcy, wypachnieni, ogoleni. My wyglądaliśmy jak kupa nieszczęścia w brudnych ciuchach, tym bardziej, że od Phakding siąpił drobny deszcz.
Koniec końców się udało, trek został zakończony, pozostało wrócić do Kathmandu i tu zaczyna się przygoda :) Ale po kolei.
Jak już pisałem wcześnie po bilety musieliśmy udać do Alpine Lodge, okazało się, że to skromna, przyjemna lodga niedaleko lotniska. Okazało się, że biletów w formie papierowej nie ma, ale mamy być jutro około 8ej na lotnisku i tam będzie wszystko załatwione. Dla nas ok, słowo Nepalczyka droższe pieniędzy ;) parafrazując klasyka.
Ale musieliśmy jeszcze "oddać" portera, dlatego poszliśmy do Sunny Garden Lodge, a tam właściciel gdy dowiedział się, że w drodze powrotnej w Namche nie spaliśmy w wybranej przez portera lodgy wpadł w szał, ewidentnie zwyzywał młodego portera i stwierdził, że w tej lodgy nie ma dla nas miejsca na noc. Na początku twierdził że miejsca są po 300NPR za osobę (!!) byłby to najdroższy nocleg jeśli chodzi o cenę łóżka. Tak więc wróciliśmy do Alpine gdzie standardowo było 100NPR, ale miłe zaskoczenie cena za pokój :)
Rano udaliśmy się na lotnisko, po drodze spotkaliśmy znaną nam już grupę Polaków, którzy już 3 dzień siedzieli i czekali na wylot. Pogoda w Lukli była świetna, jednak w Kathmandu poprzedniego dnia wieczorem B737 linii Malindo Air wypadł z pasa, więc lotnisko było zamknięte - jak nie urok to sraczka.
Po godzinie czekania na lotnisku poruszenie, linie lotnicze korzystając z dobrej pogody przysłały samoloty, żeby zabrać ludzi z Lukli i rozładować korek oczekujących. Podszedł do nas pan z lodgy i zaproponował lot do miejscowości której nazwy nie zrozumiałem, jednak zgodziliśmy się, z każdego innego lotniska byliśmy w stanie dotrzeć do KTM lądem. I tak w ciągu 10 minut nadanie bagażu, odprawa i do samolotu.
W powietrzu okazało się, że lecimy do KTM radość była niesamowita, jednak tuż przed lotniskiem stewardessa oznajmiła, że KTM nadal zamknięte, więc lądujemy w Ramecchap, jakieś 120 km od KTM, po wylądowaniu pilot wskazał nam toaletę, miejsce gdzie można palić a także sklep za siatką. Upał był niemiłosierny, mając na sobie polar i kurtkę by zmniejszyć wagę bagażu po prostu płynąłem. Na płytę postojową zlatywały się kolejne maszyny różnych przewoźników, wszystkie z takim samym zamiarem, poczekania na otwarcie lotniska w Kathmandu. Po godzinie w piekarniku rozległa się syrena alarmowa oznajmiająca by udać się do swoich maszyn. Scena przypominała trochę start brytyjskich lotników podczas II wojny światowej, nagle z każdego zacienionego miejsca wybiegali ludzie i w popłochu dobiegali do swoich maszyn. Oczywiście nikt nie sprawdzał ponownie biletów, nie wiem nawet czy pasażerowie zostali powtórnie policzeni, teoretycznie można było wsiąść do nie swojego samolotu. Po 20 minutach wylądowaliśmy w KTM. Trek dobiegł końca.
Tak więc udało się wcześniej i bezboleśnie zakończy trekking, pozostało 6 dni w Kathmandu do zagospodarowania, z góry wiedzieliśmy, że jest to za dużo i albo przepijemy wszystkie pieniądze, albo się zanudzimy ;)
Padł pomysł pojechania do Chitwan, parku narodowego na południu Nepalu lub w folderach nazywanego dżunglą. Ja odpuściłem wciąż miałem problemy zdrowotne, a do ponad to prognoza mówiła o temperaturze +45 w cieniu, zdecydowanie lepiej znoszę -30 wszystko powyżej 25 na plusie jest dla mnie męczarnią.
Z ciekawych rzeczy, które widzieliśmy w KTM i okolicy na pewno trzeba zaliczyć Bakhtapur i Patan czyli poprzednie stolice, nie jestem fanem chodzenia po muzeach i świątyniach, jednak architektura tych miejsc robi wrażenie. Niestety po trzęsieniu ziemi nie wszystko wróciło do stanu pierwotnego i sądząc po tempie odbudowy długo nie wróci. Wstęp na Durbar Square czyli centralny plac i najbliższą okolicę jest biletowany i kosztuje odpowiedni 1500 i 1000 NPR. Wstęp na Durbar Square w Kathmandu też jest płatny, ale tam mimowolnie udało nam się zawsze wejść za darmo, jednak zawsze był to przypadek.
Do w/w miejscowości najlepiej dostać się taksówką przejazd to ok 1000NPR w obie strony, do Patanu jednak wybraliśmy się komunikacją miejską i nie powiem było to przeżycie. Pierwszym problemem jest znalezienie przystanku, bo nie są one oczywiście oznaczone, drugim znalezieni pośród dziesiątek busików tego właściwego, trzecim wytrzymanie kilkunastu minut w niemiłosiernym ścisku. Cena za przejazd, niezależnie czy jedziesz jeden przystanek czy całą trasę zawsze ta sama - 20NPR. Rachunek jest więc prosty :)
Co do samych miejscowości to w Patanie trafiliśmy na jakieś święto hinduskie, więc tłum był nieprzebrany i szczerze mówiąc nie porwało mnie to miejsce. Ale każdy lubi co innego. Po obejściu placu i okolicznych uliczek wróciliśmy do stolicy.
Bakhtapur to już trochę inna bajka, przede wszystkim "stare miasto" jest o wiele większe po drugie ciekawiej położone, na górkach itp. Tu też odbywały się jakieś obrzędy ofiarowania ponieważ w świątyniach roiło się od kwiatów i darów w formie mięsa i kozich głów. Ponad to nad rzeką, odbywały się kremacje. Miasto znane jest głównie z wyrobów garncarskich, można sobie samemu zrobić garnek lub talerz, dla lubiących tego typu atrakcje i pamiątki frajda niesamowita.
Ponad to w okolicy znajduję się wzgórze Nagarkot z którego jest piękny widok na Himalaje, jednak tak jak pisałem wcześniej ilość wilgoci w powietrzu uniemożliwiała dalekie obserwacje, dlatego zrezygnowaliśmy z jazdy tam, zdecydowanie lepszym terminem na tego typu wycieczkę jest jesień.
Co do samej stolicy to jest kilka punktów must see. Świątynia Małp, Swayambhunath, Pashupati Nath. Na mnie największe wrażenie zrobiła ta ostatnia. Znajdująca się tuż przy lotnisku, wpisana na listę UNESCO. Wstęp 1000NPR, niestety nie będąc Hindusem nie można wejść do samego budynku świątynnego, jednak cały teren też jest wart zobaczenia. Przede wszystkim ceremonie kremacji zwłok, nie wyobrażałem sobie jak można odprawiać pogrzeby publicznie, tu nikt się tym nie przejmuję, na nabrzeżu rzeki są specjalne platformy na których ustawiane są stosy. Hindusi z całego Nepalu przyjeżdżają tutaj jeśli czują że ich życie dobiega końca, jest nawet specjalny budynek, coś na wzór hospicjum z którego wynoszone są ciała. Mówiąc w skrócie ludzie przyjeżdżają tam by umrzeć.
Resztę czasu spędziliśmy na chodzeniu po miejscowych lokalach, oczywiście omijając Thamel, polecam w szczególności kuchnię Newarów. Poznaliśmy Polkę mieszkającą w Nepalu oraz jej partnera, właśnie Newarczyka. Znani są oni z tego, że zabijając krowę (są buddystami więc mogą) nic się nie marnuję powstaje nawet zupa z kopyt. Polecił nam on knajpkę w pobliżu Durbar Square w Kathmandu. Postanowiliśmy ją znaleźć, zajęło nam to około 1,5 godziny pomimo to, że wskazał dokładną lokalizację na mapach google. Miejsce do którego pewnie 80% Europejczyków nawet by nie zajrzała, jednak jedzenie wyśmienite, do tego ceny wręcz śmieszne. Smażone ozory, choila, smażony mózg i inne podroby świetnie zrobione. Brak zachodniego menu świadczy tylko o tym, że jedzenie będzie dobre! :)
A jeśli ktoś ma dość miejscowej kuchni, w naszym przypadku też to miało miejsce, polecam restaurację Curilo na przeciwko brytyjskiej ambasady.
Jeśli chodzi o Nepal to byłoby na tyle, oczywiście na wszelkie pytania oczywiście odpowiem. Dziękuję za uwagę :)