+2
Bulusia 3 listopada 2022 10:14
Jest gorąco, jest drogo, brakuje parkingów i tanich noclegów. Nie ma bajkowych plaż ani atmosfery klubowej stolicy. Nie przyjeżdżają tu hordy Anglików na wieczory kawalerskie ani Rosjanie ze złotymi rolexami. A jednak każdego dnia w Dubrowniku tysiące ludzi wydeptuje kamienne mury Starego Miasta i bruk ulicy Stradun.
Żar lał się z nieba, a przecież to jeszcze nie pełnia sezonu. – Latem lepiej tu nie przyjeżdżać – potwierdza recepcjonistka w hotelu, w którym się zatrzymałem. – Znośne temperatury kończą się w maju, a później zaczynają z końcem września.
Ciekawe, bo podobne opinie słyszałem w wielu miejscach wschodniego wybrzeża Adriatyku. W Albanii i Czarnogórze w nadmorskich miastach zostawali tylko ci, którzy żyli z turystów. Kto tylko mógł uciekał z rozpalonych plaż. – Część w górskie tereny na wschodzie kraju, inni za granicę na północ, a ci najbogatsi do swoich daczy w Skandynawii – opowiadał mi kilka lat temu w Podgoricy dr Marko Savić z wydziału nauk politycznych Uniwersytetu Czarnogórskiego. W ubiegłym roku podobne opinie słyszałem w nadmorskich kurortach Albanii. – Lato jest dla turystów i tych, co z nich żyją – śmiał się kelner z w nadmorskiej restauracji w Sarandzie. – Każdy normalny ucieka z tej patelni.
Wielu upał jednak nie odstrasza. Ba, jest wręcz argumentem za przyjazdem do tego piekła. Dubrownik 2015 – 39,7 stopnia, 2017 – 38,5. Również tegoroczne temperatury zbliżają się do rekordowych. Białe mury Starego Miasta nagrzewają się szybko, uliczny bruk parzy. Gwarnym wycieczkom, rodzinom z dziećmi to nic nie przeszkadza. Jest głośno, pot się leje, banknoty przechodzą z rąk do rąk. Biznes jak zawsze.
Najgorsza Gra o Tron
- Tylko życia tu nie ma – kiwa głową Janko. Ma pecha, bo mieszka w jednym z rozlatujących się domów wewnątrz Starego Miasta. Wszystko pod kontrolą konserwatora zabytków, więc w zasadzie albo niczego nie wolno ruszać albo byle mała przeróbka kosztuje gigantyczne pieniądze. – A ty chodzisz mi nad głową i sikasz do ogródka – załamuje ręce.
Janko oczywiście przesadza, bo akurat nie sikałem, ale wierzę, że komuś się to zdarza. Toalet na murach jest niewiele, a do tych, co są, ustawiają się długie kolejki. Inna rzecz, że będąc sto pięćdziesiątym tego dnia, raczej bez przesadnej przyjemności korzysta się z tego rodzaju przybytku. – I myślisz, że to uprawnia cię do wystawienia tyłka na mój ogródek?? – Janko zaperza się coraz bardziej i czekam tylko kiedy zacznie rzucać chorwackimi (a może serbskimi?) przekleństwami.
Rację ma czy też nie, faktem jest, że to, co znajduje się pod charakterystycznymi czerwonymi dachami, dobrze nie wygląda. Tam gdzie mieszkają zwykli ludzie, gdzie nie ma restauracji, klasztorów i barów, uliczki przypominają ruinę – kończące się ślepo ciemne zakamarki, poplątane żelastwo, stare cegły i wyrwy w dawnych chodnikach, na których można połamać nogi. Połatane, stare markizy, a w oknach dziurawe, wyblakłe od ostrego słońca żaluzje mają odizolować od ciekawskich spojrzeń turystów z muru: wprost do kuchni i sypialń. Wiele zakamarków tonie w półmroku nawet w słoneczny dzień. Na parterach oficyn słońca nie ma nigdy. Janko oczywiście przesadza, w tłumie przechodniów i pod okiem kamer trudno sobie wyobrazić by ktoś faktycznie załatwiał swoje potrzeby na parapet. Nie zmienia to faktu, że rozdźwięk między zadbanymi, misternie odnowionymi murami, pałacami, biblioteką i klasztorami starego miasta a domami zwykłych mieszkańców jest uderzający.
- Najgorsza wcale nie była wojna z 1991 roku – przekonuje Janko. – Najgorsza dla miasta była Gra o Tron.
Dubrownik zagrał w serialu Królewską Przystań, czyli stolicę Siedmiu Królestw. To tu naga Cersei maszerowała w pokutnym pochodzie, stąd odjeżdżał Jon Snow, tu – w Forcie Lovrijenac była filmowa Czerwona Twierdza, a w Pałacu Rektorów – rezydencja Króla Przypraw. – Mnie, mieszkańcowi tego miasta, nic nie było wolno – wspomina gniewnie Janko. – Zamknęli nas w jakimś getcie, nie można było wychodzić, otwierać okien! Dobrze, że oddychać pozwolili!
Gra o Tron była nieszczęściem, ale dopiero później, po szklaneczce rakiji, wydało się, że za rolę statysty w tłumie Janko przytulił 300 dolarów… Więc może tak bardzo źle nie było.
Tym bardziej, że do dziś na wspomnieniach serialu wielu robi wielkie pieniądze. W Dubrowniku wszystkie agencje turystyczne mają w ofercie spacer śladami bohaterów Gry. Kilka specjalizuje się wyłącznie w tej tematyce. To pełna obsługa: można nie tylko zwiedzać, ale i ubrać się jak bohaterowie sagi. Ba, nawet posiedzieć na Żelaznym Tronie – niestety plastikowym. W sklepach na Starym Mieście filmową zbroję, kolczugę czy hełm można dopasować do niemal każdej sylwetki. Aż żal, że nie można zabrać do samolotu któregoś ze Smoków Daenerys. Pewnie niejeden turysta ma swoją prywatną listę tych, których wierny i posłuszny Smok mógłby spopielić…
Apteka ściśle tajna
Zwiedzanie Dubrownika nie jest tanie, ale paragonów grozy raczej nie ma. Zaoszczędzić nieco można kupując Dubrovnik Pass (wcześniej zwany Dubrovnik card). Nazwa się zmieniła, ceny nie, ale wliczonych atrakcji ubyło. Za 1-dniową kartę płaci się 250 kun (ok. 157 zł), za 3-dniową 300 kun (ok. 188 zł), a za 7-dniową 350 kun, czyli niemal 220 złotych. W cenie jest m.in. wejście na mury, do Pałacu Rektorów czy monasteru franciszkanów. Z jednodniową kartą można też bezpłatnie jeździć po mieście autobusami, z 3-dniową niestety tylko sześciokrotnie. Czy to się faktycznie opłaca? Regularny bilet na mury kosztuje 250 kun, czyli dokładnie tyle ile jednodniowa karta. Cała reszta atrakcji wydaje się więc darmowa. Tyle, że – w moim odczuciu – ta reszta zawarta w pakiecie jest dużo mniej warta obejrzenia, a nawet, podejrzewam, bez zachęty w postaci darmowej wejściówki, przyciągałaby jedynie pasjonatów tematu. Największym rozczarowaniem wydaje się monastyr franciszkanów. Turyści wpuszczani są na wewnętrzny dziedziniec, gdzie wśród bogatej roślinności mogą kontemplować jedną ze 120 kamiennych kolumn. W klasztorze mieści się apteka – druga pod względem długości działania w Europie. Została założona w 1317 roku, a starsza od niej jest jedynie florencka apteka dominikanów z 1221 roku. Tyle, że turysta niewiele się o tym dowie. W jednej sali muzeum wystawione jest kilka medycznych książek sprzed setek lat i kilkanaście menzurek. Zdecydowanie za mało, jak na potencjał kryjący się w zbiorach 700-letniej apteki.
Zaszczytne miejsce w muzeum zajmuje natomiast… dziura w ścianie, otoczona szklanym kloszem. To pozostałość bośniackiego ostrzału z 1991 roku, gdy zbłąkana kula uderzyła w ścianę monastyru. Wojnie sprzed 30 lat poświęcone jest zresztą osobne muzeum – wojny domowej. Wejście tutaj jest dodatkowo płatne – 70 kun – i można się głęboko zastanawiać czy są to dobrze wydane pieniądze. Zdecydowana większość ekspozycji to po prostu zdjęcia. Historia tu przedstawiona jest oczywiście z punktu widzenia ofiary, turysta nie pozna więc losów generała Slobodana Praljaka, zbrodniarza wojennego skazanego przez Międzynarodowy Trybunał Karny na 20 lat więzienia. Nie dowie się też o ciemnej stronie działalności generała Anty Gotoviny – bohatera Chorwacji skazanego przez MTK najpierw na 24 lata więzienia, a następnie w apelacji uniewinnionego. Dowie się natomiast dużo o barbarzyństwie Serbów i Bośniaków. Zainteresowani tematem lepiej zatem zrobią gdy pojadą w miejsce, gdzie faktycznie doszło do masakry – do Vukovaru i pobliskiego Centrum Ofiar Ovčary. Tam przynajmniej czarno-biały obraz bałkańskiej wojny – Serbowie źli, Chorwaci dobrzy – będzie miał moralne uzasadnienie.
Tylko piasku brak
Dubrownik to oczywiście nie tylko Stare Miasto. Turyści chętnie korzystają z kolejki linowej na wzgórze Srd. Przy dobrej pogodzie można stąd przyglądać się nie tylko Dubrownikowi, ale i okolicy wokół, aż do 50 km. Tutaj też, w fortecy, mieści się wspomniane wyżej muzeum wojny domowej. W Dubrowniku są też oczywiście plaże, ale te naturalne są kamieniste i nie zachęcają do wypoczynku. Jest tu nawet Copacabana, ale ci, którzy byli w Rio de Janeiro, tylko popukają się w głowę. Klimatycznie i romantycznie jest w centrum, u podnóża twierdzy Lovrijenac. Ale i tu wszystko, choć ze smakiem, zrobione jest z kamienia, granitu i betonu. W poszukiwaniu piasku należy udać się do luksusowych nadmorskich hoteli, gdzie sztucznie pobudowano plaże dla turystów. Lub zwyczajnie wyjechać z miasta. Okoliczne miejscowości, zwłaszcza w stronę lotniska mają znacznie więcej pod tym względem do zaoferowania.
Choć warunki do życia poza starówką są lepsze, to jednak raj na ziemi to zdecydowanie nie jest. Fakt, że nieco ponad 30 tys. stałych mieszkańców co roku odwiedza około milion ludzi (w 2019 roku rekordowe 2,1 mln, w ubiegłym roku 545 tys.) sprawia, że codzienność tutaj jest naprawdę trudna. – Jest ciasno, jest głośno, jest drogo – wylicza na palcach recepcjonistka w hotelu Rixos. Choć trudno w to uwierzyć, ale są miejsca, gdzie za zostawienie auta na cały dzień trzeba zapłacić niemal 850 złotych! Władze miejskie wprowadziły pewne ograniczenia, ale dotyczą one wyłącznie starego miasta. Od kilku lat na tym terenie nie może przebywać jednocześnie więcej niż 8 tys. ludzi. Porządku pilnuje 6 kamer zlokalizowanych nad bramami, którymi wchodzi się na starówkę. System liczy każdą osobę, a gdy limit jest przekroczony bramy zostają zamknięte. Docelowo tych kamer ma być aż 166 i kontrolować mają również drogi dojazdowe do miasta. – Problemem są ogromne wycieczkowce wpływające do portu – macha ręką Janko. – Jednorazowo taki statek może wypluć kilka tysięcy turystów. Wystarczy, że jednego dnia przypłyną jednocześnie dwa lub trzy i miasto się dusi.
Na to władze miejskie też znalazły sposób. Od 2019 roku obowiązuje przepis o maksymalnie dwóch wycieczkowcach jednocześnie. To i tak jednak 5-6 tys. gości. Miasto uderza zatem w turystów finansowo. Podatek lokalny można było dodawać jedynie do kosztu noclegu, tymczasem pasażerowie cruiserów spędzali w mieście jeden dzień i wracali na statek. Zmieniono więc prawo i teraz wszyscy muszą zapłacić za prawo zejścia na ląd. Władze zabroniły też instalowania nowych ogródków piwnych, by nie zakłócać ciągów pieszych. Wszystko to póki co przynosi umiarkowane efekty. – Dubrownik to miasto turystyczne – wzrusza ramionami kelner w pizzerii tuż przy staromiejskich murach. – Jeśli pójdziemy na totalną wojnę z turystami, to z czym zostaniemy?
Kilka miesięcy temu oddano do użytku Pelješki Most. Nowa przeprawa łączy półwysep Pelješac i Dubrownik z lądową częścią kraju. Do tej pory wszyscy jadący samochodem musieli przejeżdżać przez bośniacką miejscowość Neum. Teraz, blisko 2,5-kilometrowy most Bośnię omija. A to w konsekwencji oznacza nieprzerwany strumień nowych turystów. I może, wbrew pozorom, o to właśnie władzom Dubrownika chodzi.

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

sinap 15 grudnia 2022 15:24 Odpowiedz
dobrze napisane, szczere to i prawdziwe określenie, że miejsce jest ładne, ale nie zachęca do dłuższego pobytu