0
e-prezes 16 lipca 2022 17:18
[Wpis już wspomnieniowy, bo pandemia rozjechała początkowe zauroczenie tego typu tripami]

Pomysł zrodził się tylko jak ogłoszono możliwość wjazdu do Białorusi i Rosji bez wiz na biletach Igrzysk. Na Białorusi byłem wielokrotnie, ale lubiłem tam wracać, więc zaczęły się przygotowania. Do końca nie było wiadomo czy Rosja wpuści na biletach, choć takie informacje potwierdzające ten fakt pojawiały się w mediach. Niemniej jednak plan wyjściowy był taki, by wszystko lub prawie wszystko zrobić samolotem. Do końca zwlekałem z rezerwacją lotu z Moskwy do Mińska na czym mi szczególnie zależało, bo obawiałem się odmowy wjazdu do Rosji. Niepotrzebnie. Tak czy inaczej wyszło przednio - tak jak lubię na 1 dzień i ruszam dalej. Zatem po kolei...

Kuszetką nie jechałem już lata, więc z racji dość wysokich cen na połączenie z Warszawy do Budapesztu samolotem w wybranym terminie wybrałem nocny pociąg ze spaniem. Nie był to zły wybór, bo dobrze zaopatrzony w Warszawie w nawadniacze podróż okazała się krótka i komfortowa. Współpasażerka-Węgierka była mało rozmowna, więc nie nalegałem, bo do rozmownych też nie należę. Budapeszt już widziałem nie raz, więc moje kroki skierowałem tam gdzie poprzednio mnie nie było. Ciesząc się z wyjazdu i wolnych dni. Lubię to miasto, bo przypomina mi Kraków z którego pochodzę.

Lot do Kosova to było już wyzwanie, bo tam nie byłem, a dodatkowo miałem w pamięci działania wojenne sprzed lat. Okazało się znów, że nie jest tak źle jak tę okolicę opisują. Niedrogi hostel w przyjemnej okolicy, wieczorna eskapada po modnych lokalach w mieście i słoneczny poranek z wizytą kota, który wszedł z dachu do pokoju. Samo miasto brzydkie, rozkopane, niemniej obawy były płonne. Jakiejś specjalnej niechęci nie doświadczyłem. Owszem problemy językowe czasem przeszkadzały.

Busik do Skopje w Macedonii miałem obczajony wcześniej, więc dotarcie było bezproblemowe z pięknymi widokami na górskie drogi, którymi wiodła trasa. Samo miasto sprawiało od rogatek wrażenie obskurnego i... o czym na miejscu się dowiedziałem głośnego, bo wszyscy trąbią na potęgę. Hostel zapamiętam do końca życia, bo tak taniego i tak hardcorowego to jeszcze nie wizytowałem. Tylko 5 €. Na szczęście po powrocie ze zwiedzania miasta spotkałem Słowaka, gościa również i od razu poczułem się jak w domu, mimo początkowych uprzedzeń. Jest to tani (wtedy był) kraj, więc pewnie kiedyś wrócę, bo pomimo jakichś niepotrzebnych uprzedzeń zapamiętałem wizytę na +.

Następny skok to międzylądowanie w Budapeszcie i skok do Moskwy. Schody zaczęły się po dolocie do stolicy Węgier, bo kupiłem butelkę wina macedońskiego (rzadko spotykanego szczepu w Polsce), a nie było strefy tranzytowej. Czas nieubłagalnie mijał, a mnie czekała jeszcze kontrola paszportowa, o której zupełnie zapomniałem. Zdążyłem i nie był to najgorszy z moich wyników - nie byłem ostatni. Sam lot przy kiepskiej pogodzie i dłużył się strasznie. Odprawę robiłem w ostatniej chwili, więc przydzielono mi miejsca z najmniejszą przestrzenią na nogi. Moskwa witała deszczem...

Tu byłem pierwszy raz, więc zapłaciłem frycowe. Prowizję z wypłaty z bankomatu i przepłacona karta SIM za miejscowy telefon. Natomiast hotel, mimo, że zajęło mi trochę czasu wieczorem dotacie do niego (w deszczu) okazał się najlepszym jaki wizytowałem za takie pieniądze. Dlatego lubię (wtedy) wschód. W Moskwie marzeniem było jedno muzeum, więc plan zakładał, że reszta będzie dodatkiem. Udało się, choć coś pominąłem. Niemniej zapamiętam to miasto, bo mimo wszystko miło spędziłem tam czas. I trochę szkoda, że bedzie ciężko tam wrócić.

Dalej to już Białoruś. Tym razem plackarta premium, czyli z pościelą już obleczoną. Nie przepadam za tym środkiem transportu na wschodzie, ale był najtańszy i w widełakach cenowych (po Białorusi wybieram zamykany 4-osobowy przedział). Dla wielu miejscowych jest to coś tak naturalnego, że od razu widać innostrańca ;)
Fajnie było kibicować na Igrzyskach nielicznym Polakom/Polkom, ale chyba nie jesteśmy potęgą sportów ;). Mimo, że miasto już znane i wydawałoby się niczym nie zaskakuje trafiłem na Grodnianina pracującego w Mińsku, z którym wieczór przegadaliśmy jak kumple sprzed lat.

Potem nocny pociąg do Brześcia i poranne kolejki busów w Terespolu.


Wypad mojego życia okazał się jednak gwoździem do trumny mojego małżeństwa. Dalej było już tylko kropka nad i i rozwód. Niemniej niczego nie żałuję.

Całość ze zdjęciami na https://e-prezes.livejournal.com/2431.html

Dodaj Komentarz