+4
NasiGoreng.pl 3 września 2014 18:10


„Ja to was nie rozumiem…” zaczął swój monolog spotkany w trakcie naszego krótkiego pobytu w Polsce kolega. „Biegacie po tych górach, męczycie się, pocicie, śpicie po jakichś wioskach, w brudzie, wśród robali… A nie lepiej tak nad jakieś morze, poleżeć sobie na piaszczystej plaży, na słoneczku, jak za ciepło to popluskać się w wodzie albo wypić sobie zimne piwko, pod wieczór jakiś zachód słońca, potem smażona rybka? To są wakacje! No powiedz, nie lepiej?”. Ugiąwszy się pod ciężarem tak żelaznej logiki oraz własnego lenistwa sprawiającego, że nie chciało mi się wdawać w dyskusję, oznajmiłem: „Może i lepiej… Sprawdzimy to”

A że nie zwykłem rzucać słów na wiatr (a przynajmniej się do tego nie przyznaję), w naszym „podróżowaniu” (jakoś cały czas mam opory, żeby nie używać w tym miejscy cudzysłowu) przyszedł czas na etap wyspiarski – właśnie z morzem, plażą i tym podobnym. Oto spędziliśmy kilkanaście dni w okolicach północnego Sulawesi: na wyspie Bunaken oraz kilku różnych wyspach archipelagu Togianów (Togeanów). Na wyspach tych cały ruch turystyczny koncentruje się tzw. „rezortów”, które organizują swoim gościom prawie wszystko: nocleg, wyżywienie, atrakcje, a w wielu przypadkach również transport. Tak więc mieliśmy tam do czynienia z osobliwą indonezyjską wersją all inclusive, bo „rezorty” te różnią się bardzo od tych egipskich, tureckich czy hiszpańskich.

Jak to opisać, czyli Paweł z pracy wyjdzie, ale praca z Pawła nigdy

Opowieść o indonezyjskim all inclusive miałem zacząć mniej więcej tak: „Czarny marlin wyskoczył wysoko ponad ciemnogranatową taflę wody, przez ułamek sekundy zawisł w powietrzu kilkadziesiąt centymetrów nad powierzchnią, by z impetem runąć z powrotem w morską głębinę…”. Ale jak to przeczytałem, zrobiłem mniej więcej taką minę jak Wy teraz. Hemingwaya zrobić się ze mnie nie da. Potem pomyślałem: a może by tak mały reportaż? Ale że jestem akurat w trakcie lektury Antologii 100/XX – wybranych przez Mariusza Szczygła najciekawszych polskich reportaży XX wieku (gorąco polecam), to uznałem, że myślenie „reportaż” o czymkolwiek, co napiszę, to tak jak nazywanie Antoniego Macierewicza „mężem stanu” (jak ktoś chce, może sobie wstawić w tym miejscu inne nazwisko).

Literatem ani dziennikarzem raczej więc nie zostanę, muszę skupić się w takim razie na tym, na czym się choć trochę znam, czyli analizach, raportach, badaniach, porównania, liczbach etc. A że odwiedziliśmy w sumie 4 „rezorty”, to zapraszam do lektury analizy porównawczej (powiało nudą? Nie uciekajcie, będą też zdjęcia) następujących miejsc: Malenge Indah, Bolilanga i Poya Lisa na Togianach oraz Panoramy na wyspie Bunaken.

Do stworzenia poniższego raportu zaprosiłem czworo niezależnych (ba, nawet niepokornych) ekspertów (wymieniam w kolejności zapraszania): siebie, Piotrka oraz Ellen i Jacka (od „Dżak”, nie od „Jacek”) – parę Holendrów, z którymi w wyżej wymienionych miejscach mieliśmy przyjemność przebywać. Każdy z ekspertów przyznał każdemu z 4 „rezortów” ocenę od 1 do 5 (1 – najniższa, 5 najwyższa), odnosząc się do następujących kategorii: nocleg, wyżywienie, obsługa/załoga, plaża, snorkeling, dodatkowe atrakcje (olinowcom lepiej znane pod hasłem „wycieczek fakultatywnych”). Wszystkie kategorie uznaliśmy za tak samo ważne (no dobra, ja uznałem, bo próby ustalenia, czy dobre jedzenie jest ważniejsze od białego piasku na plaży, nieomal skończyły się bójką wśród ekspertów).

Hola, hola, nie tak szybko!

Nasi eksperci, żeby ocenić poszczególne miejsca, najpierw muszą tam dojechać. Co nie jest trywialnym zadaniem. O ile na wyspę Bunaken z Manado (sporego miasta na północnym krańcu Sulawesi) dostać się stosunkowo łatwo i szybko (1h) publicznym promem albo prywatnymi łódkami (za 50 tys. rupii indonezyjskich; 10 tys. rupii = ok. 2.7 zł), to z Togianami to już zupełnie inna, do tego dłuższa historia.

Na Togiany punkty startowe są dwa: od południa możemy dopłynąć tam z miejscowości Ampana (łatwiej i krócej), a od północy z Gorontalo (trudniej i dłużej). Nie wnikając w powody, my zdecydowaliśmy się na opcję drugą. Z Manado dostaliśmy się więc do miasta Gorontalo: albo spędza się 8-9 godzin w dzielonej taksówce (zabiera 7 pasażerów, a miejsca kosztują 125 tys. – najgorsze w ostatnim rzędzie, 150 tys. w środkowym, 175 tys. obok kierowcy) albo 10-12 godzin w autobusie (100 tys. rupii). W obu kierowca, żeby nie zasnąć, będzie katował pasażerów mieszanką indonezyjskich hiciorów, z których 90% ogranicza się do kilku dźwięków wygrywanych na tzw. kibordzie w rytm nieśmiertelnego bitu: upsyyy, upsyyy, upsyyy…; choć odkryliśmy też nowe perełki, które na pewno wkrótce na blogu zaprezentujemy.

W Gorontalo (zazwyczaj już następnego dnia) motocyklową taksówką szorującą przy dużym obciążeniu podwoziem po jezdni (tak, tak, motocyklowe taksówki mają podwozia) udajemy się do portu, żeby wsiąść na prom, który będzie wiózł nas przez 12 godzin do wioski Wakai – głównego huba (choć w tym przypadku hub to brzmi dumnie) Togianów. Ale zanim wsiądziemy na prom, stajemy przed niemal egzystencjalnym wyborem – jaką klasą odbyć podróż. Do wyboru mamy:

- klasę ekonomiczną (63 tys. rupii) razem z większością lokalnych pasażerów, wśród chmur słodkiego goździkowego dymu z indonezyjskich papierosów typu kretek, raczkujących bobasów, porozkładanego wszędzie jedzenia i od czasu do czasu biegających kurczaków (z której zawsze można udać się na górny pokład i tam pod gołym rozgwieżdżonym niebem spędzić noc),

- biznes klasę (89 tys. rupii, jakiekolwiek skojarzenia z biznes klasą w samolotach są dalece nieuzasadnione), której główna przewaga nad klasą ekonomiczną polega na ledwo (ale jednak) działającej klimie i dużo mniejszej liczbie pasażerów na metr kwadratowy; aha, w biznes klasie są też skórzane fotele, ale lepiej wynająć za 10 tys. rupii materac i leżeć na podłodze (materace można też wynająć w ekonomii),

- kabinę odstąpioną przez załogę (4-osobowa za 500 tys. rupii + koszt biletu ekonomicznego, o 2-osobową nawet nie pytaliśmy) – klaustrofobiczna klitka z łóżkami, idealna dla „elytarystów” (przez „Y”).

W jakiejkolwiek klasie się nie podróżuje i tak dojdą do nas odgłosy pasażerów cierpiących na chorobę morską. Przy czym w ekonomicznej są największe szanse, że dojdą do nas nie tylko ich odgłosy.


Podróż promem z Gorontalo do Wakai. Dwa górne zdjęcia to biznes klasa, po prawej w środku ekonomia, na dole po lewej dolny pokład, a po prawej górny pokład


Rozkład promów na Togiany aktualny na sierpień 2014 (rozkład zaczerpnięty ze strony resortu Sifa Cottage – nie byliśmy, ale ci, którzy byli, byli bardzo zadowoleni). Przez większość września 2014 prom z Bumbulan nie kursuje (w remoncie).

I gdy wymęczony człowiek dociera do Wakai i myśli sobie, że to już koniec jego podróżniczej odysei, a wrota raju są tuż tuż: zonk! Do „rezortu” trzeba się jeszcze z Wakai dostać. Można mieć szczęście i trafić akurat na publiczny prom (aktualny w sierpniu 2014 rozkład promów na Togiany i wewnątrz nich zamieściliśmy powyżej) albo jechać do „rezortu”, którego łódka akurat znajduje się w Wakai. Jeśli nie, jesteście zdani na Nią – Królową Wakai, Uni. Nie szukajcie Uni, to Uni znajduje ludzi (a raczej przyzywa ich krzykiem i każe iść za sobą). Uni zna wszystkich, wie wszystko, Uni jest Wszystkim, Togiańskim Absolutem! I nikt nie da wam lepszych cen na transport łódką niż Uni. Możecie próbować negocjować z Uni, ale ostateczna cena i tak zależy od jej kaprysu (albo jak twierdzi Uni od woli Papy Uni, dobrotliwego staruszka – jej ojca, który realizuje przewóz łódką). I nie ma co liczyć na zniżki „po starej znajomości”.

Uni (krzycząc z odległości kilkudziesięciu metrów od nas): To znowy wy?! To gdzie dziś płyniemy?

My: Do Poya Lisa, jest nas 8 osób, ile to będzie kosztować?

Uni (nadal krzycząc): 75 tys. rupii za osobę! Za mną!

My: Co? Ostatnio płaciliśmy mniej i to na dłuższej trasie.

Uni (po dłuższej chwili wahania, krzycząc jeszcze głośniej): A bo ostatnio dałam wam za dobrą cenę i Papa Uni kazał mi zwrócić różnicę!

My: Ale Uni, przecież to Twój tata jest! (w myśli dopowiadając: i jeśli ktoś tu coś komuś każe to na pewno nie jest to Papa Uni)

Uni (wrzeszcząc): Nie musicie ze mną płynąć. Nie to nie. Proszę bardzo – szukajcie sobie tańszej łodzi, w Wakai nie znajdziecie. Proszę bardzo, możecie sobie iść.

Ja: Ale Uni, to nielogiczne, daj nam jakąś drobną zniżkę chociaż, żebyśmy się lepiej poczuli

Uni (cedząc słowa): Żadnej zniżki

Ja (błagalnie): Uni, prosimy…

Uni (z groźbą w głosie): Wsiadacie do łodzi czy nie!?

Oczywiście wsiadamy…

Uni (wskazując palcem na mnie, z satysfakcją w głosie): A Ty za karę jedziesz na dziobie, w pełnym słońcu!

Nie dyskutuje się z Uni… Bo u Uni jest najtaniej, a Papa Uni bezpiecznie zawiezie cię na miejsce (i nawet ciastkami poczęstuje).


Może i się kłóciliśmy z Uni o cenę, ale na pożegnanie i tak było wyznawanie sobie przyjaźni i uściski (a to najważniejsze)


Podróż w Papą Uni (zadowolony Papa Uni w prawym dolnym roku). Po lewej na środku „eksperci”


Kolejna podróż między wyspami Togianów, tym razem w kierunku Poya Lisy.

A jak się już dopłynie, to można oceniać „rezorty”.

Nocleg

W indonezyjskich „rezortach” w ramach all inclusive śpi się w bungalowach, czyli małych drewnianych, bambusowych albo wyplecionych z liści domkach (prawie nowych, tak jak w Malenge Indah albo 12-letnich tak jak w Poya Lisie). Nie śpi się w nich samemu, bo na pewno w pobliżu są: pająki, jaszczurki, karaluchy, a czasem trafiają się też szczury… Do wesołej gromady próbują wieczorem i w nocy dołączyć również komary, dlatego kluczowym elementem każdego bungalowa jest moskitiera nad łóżkiem. Czasem bywa podarta (tak jak w Bolilandze), czasem (tak jak w Panoramie) składa się z czterech oddzielnych kawałków materiały firankopodobnego, który jakbyś się nie starał nie wystarcza, żeby opatulić całe łóżko (tak jak z za małym kocykiem – a to nóżki odkryjesz, a to na główkę nie wystarczy). Ale może też dać ci pełne poczucie bezpieczeństwa (i zaduch wewnątrz) – tak jak w Malenge Indah i Poya Lisie.

Innym ważnym elementem bungalowu jest część sanitarna, z prysznicem (Panorama, Malenge Indah) albo mandi, czyli pojemnikiem z wodą, bieżącą – Bolilanga, albo przynoszoną przez uśmiechniętego Kapitana Wodę (o którym później) – Poya Lisa. Wodę następnie rondelkiem się czerpie z dużego pojemnika i polewa się własne ciało w najlepsze, fundując sobie tym samym prysznic po indonezyjsku. Atrakcja wliczona w cenę.

Może w indonezyjskim all inclusive w pokoju nie ma airconu (klimatyzacji), ale za to nie może zabraknąć hamaka (we wszystkich miejscach na wyłączność na tarasie bądź balkonie, jedynie w Bolilandze kilka wspólnych rozwieszonych na plaży). Czasem niestety nie da się w nim odpocząć, bo wpada do ciebie banda Niemców, Finów i pojedyncze osobniki z Francji i Włoch i nie chcą wyjść, bo masz najładniejszy widok z balkonu w całym „rezorcie” (tak zdarzyło nam się w Poya Lisie) i akurat zbliża się zachód słońca… za 2 godziny. Czułem się jak w Polsce, gdy jak mówię gościom „Czas już na was”, to udają, że myślą, iż ja żartuję…


„Rezort” Panorama na wyspie Bunaken. W lewym dolnym rogu nasze „rezydencja”, wyjątkowo z pustym hamakiem (bo akurat zszedłem na plażę zrobić zdjęcie)


Widok na Malenge Indah z morza)


Domek na plaży w Malenge Indah, w hamaku oczywiście ja.


Bolilanga: po lewej bungalow ekskluzywny (400 tys. rupii za osobę), po prawej standard (za 200 tys. rupii, ale za to z sąsiadami za cienką ścianą, przez który słychać wszystko. Naprawdę wszystko…)


Tym razem nie zdążyłem na hamak. Piotrek na naszym tarasie w Poya Lisie, tym razem gości nie ma.


Współlokator

Wyżywienie

Za wyżywienie, jak w porządnym all inclusive przystało, płaci się łącznie z noclegiem (za osobę za dobę płaciliśmy po 200 tys. rupii w Panoramie, Malenge Indah i Bolilandze, 175 tys. w Poya Lisie) i obowiązuje zasada all you can eat (czyli jedz, ile możesz). Przy czym w związku z tym, że je się przy stole komunalnym, a dania są we wspólnych półmiskach, to w niektórych przypadkach jest to bardziej zjedz, ile zdążysz (najwięcej jedzenia dawano w Panoramie, najmniej w Bolilandze, chociaż tam też głodni nie chodziliśmy, bo okazuje się, że ryż z keczupem też może być inaksikali, czyli po indonezyjsku: pyszny). Dodatkowo za darmo przez cały dzień jest kawa, herbata i woda – z wyjątkiem Panoramy, gdzie puszki z kawą i herbatą w ciągu dnia chowano, mówiąc, że się skończyła. Na szczęście rekompensowano to koszem pełnym owoców. W Poya Lisa dodatkowo w okolicach podwieczorku roznoszono różnorodne desery (zazwyczaj z kokosem, co, ze względu na nienawiść Piotrka do kokosów sprawiało, że zawsze dostawałem dwie porcje)

Jakby ktoś się zastanawiał, jak długo można jeść ryby, to odpowiadam, że na pewno co najmniej przez kilkanaście dni dwa razy dziennie – stanowią one w indonezyjskim all inclusive rdzeń słowa „all” – są podstawowym składnikiem posiłków (jedynie w Panoramie od czasu do czasu trafiało się mięso). Ale na szczęście nie są to smażone w starym oleju dorsze, ale świeżutko wyłowione, przepyszne ikan bakary (o których więcej pisaliśmy tutaj: http://nasigoreng.pl/2014/08/18/bunaken/ ).

Jedyna wada indonezyjskiego all inclusive – za piwo trzeba płacić dodatkowo. I to płacić dużo (45 tys. w Panoramie, 50 tys. na Togianach, czyli prawie 14 zł za butelkę 0,625 litra). Podejrzewam, że w tym momencie połowa czytelników kończy czytanie niniejszego wpisu myśląc „O nie! W takim razie moja stopa tam nie postanie!”.

Obsługa/załoga

Od kilku lat zakochani jesteśmy w wyspiarskich Indonezyjczykach – ich gościnności i otwartości. I na to samo możecie liczyć w indonezyjskich „rezortach”. Oczywiście zdarzają się wyjątki, tak jak wiecznie nabzdyczeni właściciele Panoramy (nie żebym wyjeżdżał z ksenofobią, piszę z kronikarskiej uczciwości – on jest Niemcem) albo wiecznie niezadowolony „szefuńcio” Malenge Indah, którego wszyscy goście zgodnie nazywali Grumpy (Gbur). Ale raczej nastawcie się na wielopokoleniowe rodziny, z którymi już po kilku dniach zaprzyjaźnicie się i będziecie mogli przesiadywać godzinami przy ognisku śpiewając indonezyjskie hiciory (tak jak w Bolilandze). Albo osobników w stylu wiecznie uśmiechniętego Kapitana Wody, który uzupełniał nam pojemniki z wodą w Poya Lisie (i był bardzo pomocny, np. demonstrował, na szczęście „na sucho” i w ubraniu, w jakiej pozycji korzystać z indonezyjskiej toalety).


Kapitan Woda i lekcja korzystania z indonezyjskiej toalety (autorzy zdjęcia: Ellen Hullegie i Jack Westerlaken)

Plaża

Bywalcy all inclusive w Egipcie albo w Tunezji przemierzający w drodze z hotelu nad morze kręte ścieżki ogrodów, parkingi, autostrady i krzaczory, pękajcie z zazdrości. W indonezyjskim all inclusive nikt nie wspomina o tym, jak daleko masz na bielusieńką plażę o piasku delikatnym niczym mąka albo nad turkusową wodę, w której liczne rybki Nemo strzegą zawięcie swoich korali, bo w zasadzie mieszkasz na plaży (Malenge Indah, Bolilanga) albo skale zawieszonej nad wodą (Poya Lisa). A jeśli nienawidzisz ludzi (nawet tych kilku-kilkunastu, którzy akurat przebywają razem z Tobą w „rezorcie), to wystarczy, że przejdziesz (albo przepłyniesz) kilkadziesiąt metrów, żeby mieć swoją prywatną plażę. Za free. I nikt ręcznikiem o piątej rano nie zajmie sobie leżaka na cały dzień ani nie wydzieli parawanem własnego podwórka…


W ramach dbania o kondycję organizowaliśmy na plaży w Malenge Indah biegi w pełnym ekwipunku. Na zdjęciu Ellen, Jack i Piotrek na starcie.


Plaża w Malenge Indah cała w kwiatach (i zgodnie z odwiecznym rytmem przyrody codziennie rano zamiatana przez obsługę, pod wieczór, ku uciesze turystycznej gawiedzi, ponownie zasypana była kwieciem – i to takim prawdziwym, z rosnącego na plaży drzewa, a nie jakimś tam sypanym przez komunijne dzieci suszem)


Plaża-efemeryda w Poya-Lisie – w czasie przypływu w dużej części znika pod wodą


Jak się nienawidzi ludzi, to za łatwo można znaleźć plażę na wyłączność…


…albo wysepkę.

Snorkeling

Pływanie z rurką (snorklowanie nazywane też bardziej swojsko snurkowaniem) może być zajęciem bardzo stresującym, gdy pływa się z Piotrkiem, który uznaje się (i chyba niestety to prawda) za eksperta w tej dziedzinie. „Nieefektywnie machasz nogami!”, „Wyrównuj ciśnienie!”, „Co tak krótko pod tą wodą?!” – na spokój w wodzie nie ma co liczyć. Ale jakby ciężko się z nim nie pływało, to wszystko rekompensują przepiękne podwodne widoki i zaskakujące spotkania – a to trafi się na żółwia, a to gdzieś przemknie ogromna płaszczka, o wielobarwnych rybach nie ma co wspominać. Snorklowanie to jedna z głównych atrakcji indonezyjskiego all inclusive.

Na rafę koralową można dopłynąć wprost z plaży, tak jak w Panoramie (choć tam najlepiej zabrać się za 25 tys. rupii na łódkę z nurkami) albo w Malenge Indah (choć rafa nie jest już tak spektakularna jak na Bunakenie). Ale można też wybrać się na snorkeling trip (jest to już „wycieczka fakultatywna” – płaci się za łódź, więc im więcej osób, tym taniej) np. na Rafę nr 5 (20 minut łodzią z Malenge Indah) albo naszym zdaniem zdecydowanie najładniejszą rafę, jaką do tej pory widzieliśmy o jeszcze ładniejszej nazwie Atol Bomba (godzina łodzią z Poya Lisy).


Rafa tuż przy Bolilandze, może niezbyt spektakularna, ale trochę rybek można spotkać


Rafa 5 oddalona o 20 minut łodzią od Malenge Indah (inne resorty też organizują do niej wycieczki)



Atol Bomba oddalony o godzinę drogi łódką od Poya Lisy



Ludzie-maski…

Dodatkowe atrakcje

Plaża, morze, świeże ryby, zimne piwko i jeszcze mało? Dla niemogących usiedzieć na miejscu i szukających ciągle nowych wrażeń, indonezyjska przyroda oraz mieszkańcy wysp przygotowali, niczym w śródziemnomorskich resortach, dodatkowe atrakcje. Można na przykład pograć w siatkówkę plażową (oczywiście grałem, oczywiście potem cierpiałem, bo oczywiście wybiłem sobie kciuka i zdarłem skórę ze stopy; i byłem, co już tak oczywiste nie jest, w zwycięskiej drużynie) na boisku, przy którym Stare Jabłonki się chowają. Linię układa się z kwiecia, trybuny to pnie drzew albo po prostu bielusieńki piasek tu i tam udekorowany rosnącym akurat pod siatką ananasem albo inną juką. Można też wyruszyć na trekking do dżungli tak jak w Malenge Indah, gdzie można niemal ogłuchnąć od dźwięku cykad albo wybrać się na dodatkowo płatną wycieczkę fakultatywną w celu oglądania delfinów (choć taki Papa Uni zapewnił nam tę atrakcję w cenie transportu) albo pływania w jeziorze pełnym nieparzących meduz (Togiany). Dla romantyków wliczone w cenę codziennie oszałamiające wschody i zachody słońca, a w nocy podziwianie wyjątkowo wyraźnej drogi mlecznej (widoku nie zakłócają żadne światła, bo prąd włączany jest tylko na kilka godzin wieczorem), spadających gwiazd, mrowia świetlików i świecącego planktonu…
Wyprawa do dżungli z Malenge Indah. Mimo namów zdecydowaliśmy się iść be przewodnika. Wszyscy przeżyli.


Wyprawa do dżungli z Malenge Indah. Mimo namów zdecydowaliśmy się iść be przewodnika. Wszyscy przeżyli.



Dżungla, dżungla, a i tak wszystkie ścieżki w końcu prowadzą na plażę. Tak wygląda jaskółka, jak robi się ją „na miękkich nogach” (a 6 osób wokół kibicuje ci, żebyś wpadł do wody).


„Polski blok” rządzi (pomimo swoich marnych 175 cm wzrostu) na boisku do siatkówki w Malenge Indah.


Zjednoczone siły holendersko-niemiecko-polskie (Ellen, Michael i Paweł) pokonały zjednoczone siły holendersko-niemiecko-francuskie (Jack, Moritz, Kim), w setach 2:1!


A po dobrym meczu zimne piwko „w jaccuzzi” (woda była gorąca)


W Bolilandze można za darmo wypożyczyć łódkę. Niestety Piotrkowi i Jackowi nikt nie powiedział, że wiosłami macha się w wodzie, a nie w powietrzu…


Jeżeli chcecie się dowiedzieć, co wyszło z ocen naszych ekspertów, zobaczyć filmik ze snorklowania z żółwiami i zdjęcia z najpiękniejszymi zachodami słońca na Togianach, zapraszamy na: http://nasigoreng.pl/2014/09/02/getlucky/

Więcej naszych relacji na http://nasigoreng.pl/

Zapraszamy również na https://www.facebook.com/nasigorengpl - polub nas!

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

obserwatoreeu 8 września 2014 12:19 Odpowiedz
żyć nie umierać! :)
sztukapodrozowania 25 marca 2015 15:28 Odpowiedz
Wiecie może z jaka czestotliwoscia albo o jakich porach kursuje autobus lub kijang pomiedzy Manado a Gorontalo? Myślicie, że jest realne obudzić się rano w Manado i zdążyć na prom o 17 na Togiany?