0
ara 20 października 2015 18:35
Sztuka "Ameryka" w wielu odsłonach
aktorzy: ona (ara), on (repman) i dwa podręczne bagaże
miejsce: kontynent południowoamerykański z elementami północno-, środkowo- i południowoeuropejskimi
czas trwania: 07-29.11
przerwy: nie przewidziano, pełen speed
bilety: wstęp wolny - zapraszamy!

Prolog
Dawno dawno temu użytkownikowi ara zamarzyło się, aby najbliższą rocznicę urodzin spędzić w miejscu, które zostanie w pamięci na długo - takie miejsce na miarę okrągłej trzydziestej rocznicy :D Jak na babską wyobraźnię przystało - pomysłów było dużo: Tajlandia, Maroko, Norwegia, Japonia, Malediwy, Kanada, Bałkany i inne światowe kierunki. Z pomocą jak zawsze w takich dylematach przyszło f4f i wrzutka na Amerykę Południową z Madrytu za 250e. Po szybkim telefonie użytkownika ara do użytkownika repman i równie szybkiej weryfikacji planów urlopowo - urodzinowych na druga część roku oraz uporaniu się mentalnie metodą na udo (albo się udo albo się nie udo) z dylematami związanymi z dolotem do Madrytu, dotarciem do Chile, brakiem znajomości języka, niewielkim budżetem itp. podjęta została decyzja - lecimy!

25.06
duuużo dni do wyjazdu...

Kupione loty z Madrytu do Rio, powrót z Santiago - oprócz dolotu i powrotu z Madrytu trzeba jakoś ogarnąć przemieszczenie się z Brazylii do Chile. Możliwości jest wiele - pierwsza wspólna myśl - przez Argentynę! Tak - Argentyna jest piękna - są cudowne wodospady Iguacu, jest boskie Buenos, jest kolonialna Salta, jest Mendoza ze swoimi winnicami, argentyńskie tango, któremu na kursie tańca zbyt mało czasu poświęciliśmy i można by to nadrobić w warunkach "live", Andy, Patagonia i w ogóle masa ciekawych miejsc i rzeczy do zobaczenia i spróbowania.

15.09
o jakieś 80 dni mniej do wyjazdu...

W miarę zdobywania nowych informacji o Argentynie, rośnie w głowie także potrzebny na wyjazd budżet a jako, że budżet standardowo ograniczony to zrezygnowaliśmy z przejazdu przez Argentynę, zostawiamy ją sobie na kolejny trip - może motocyklowy :) Zatem...
ara: może jednak przez Boliwię?

07.10
o kolejne 22 dni mniej do wyjazdu...

repman: ja chcę na Machu Picchu!

19.10
18 dni do wyjazdu...

Po wielu tygodniach i pewnie kilkuset godzinach rozmyślania nad trasą, czytania blogów, relacji, szukania lotów, sprawdzania kosztów busów, godzin odjazdów, przyjazdów, oglądania atrakcji, szukania informacji o szczepionkach, jedzeniu, bezpieczeństwie, walutach:
zarys trasy ustalony, loty dokupione, brakuje tylko jeden - powrotny z Londynu, ceny póki co takie sobie więc czekam - może spadną a może przepłacę :P

Trasa powietrzna wygląda następująco:

07.11 SXF - PMI - MAD
08.11 MAD - GRU - GIG
09.11 SDU - VCP
10.11 VCP - CAC
12.11 IGU - CGB
12.11 CGB - PVH
12.11 PVH - RBR
26.11 SCL - GRU - MAD
27.11 MAD - LTN
29.11 LTN - POZ*

*A teraz przekład na język polski, tzw. legenda:

W sobotę 07.11 udajemy się z krainy podziemnej pomarańczy... stop - miało być po polsku - udajemy się z Poznania do Berlina ;) Możliwe, że w tym celu wybierzemy się dzień wcześniej do Zielonej G., skąd ktoś z rodziny podrzuci nas na lotnisko - oczywiście ta opcja dla budżetowego turysty wydaje się być najlepsza :D
Z Berlina lecimy na Majorkę - bynajmniej nie po to, żeby katedrę w Palmie ponownie zobaczyć, bo tak nam się spodobała ale wspaniałomyślnie tnąc koszty przesiadamy się tam na lot do Madrytu, gdzie po nocnej regeneracji na lotnisku stawimy się wypoczęci i uśmiechnięci na nasz 11-godzinny lot do Sao Paulo i dalej do Rio.

Oczami wyobraźni przenosimy się do Rio. Wsiadamy w niebieski bus czerwonej linii albo na odwrót i jedziemy do naszego hosta - Jose. Nie zapominajcie o wyobraźni - noclegu jeszcze nie mamy ale tak mniej więcej powinno to wyglądać.
Dzień kolejny to podbój Rio - Corcovado i Pao de Acuar, koniecznie w tej kolejności tak, żeby na Głowie zameldować się na zachód słońca - ponoć tego dnia nastąpi on o 17.40. Jak dobrze, że już po zmianie czasu! :) Ta godzina spadła nam z nieba, bo o 21.59 lecimy z oddalonego o 8 km Santos Dumont do Viracopos, gdzie kolejny raz mamy okazję przespać się w ulubionych okolicznościach - lotniskowych.

Poranek dnia kolejnego - wypoczęci i uśmiechnięci stawiamy się na 2-godzinny lot do Cascavel, skąd do wodospadów Iguazu mamy 150 km. Phi, co to dla nas... komu znane są realia dystansowe w Brazylii ten wie, że taki dsystans to żaden dystans - ogarniemy to busem lub stopem - w zależności co szybciej złapiemy ;)
Jesteśmy zatem w Iguazu. Pierwszy dzień, albo to co z niego zostanie po przyjeździe z Cascavel poświęcamy na brazylijską część wodospadów, kolejnego dnia jedziemy na stronę argentyńską. Wieczór poświęcamy na zgranie 5 tysięcy zdjęć z wodospadów i zrobienie miejsca na karcie na kolejne. Zaraz... przecież nasz tablet nie ma wejścia na kartę - ara w myślach wścieka się na dzień, w którym repman dokonał zakupu tabletu oraz każdy kolejny, w którym mógł a go nie sprzedał. Nic to jednak, zmieniamy po prostu kartę, zdjęcia zgramy standardowo po powrocie.

Dzień kolejny to dzień pod znakiem lotów i modlitw aby wszystko odbyło się planowo. Rano lecimy z Iguazu do Cuiaby, stamtąd do Porto Velho - parogodzinny wypad na miasto i powrót na wieczorny lot do Rio Branco. Tu śpimy jak ludzie - w normalnym ibisie choć oczywiście w promocyjnej cenie, tak żeby spanie na lotnisku opłacało się tylko trochę bardziej... Szkoda tylko że z samego rana trzeba gnać ponad pińcet kilometrów, nie wiemy jeszcze jak i czym, ale mamy nadzieję, że komunikacja brazylijsko - peruwiańska nas nie zawiedzie.
Z Rio Branco uderzamy najpierw do granicy z Peru - Assis/Inapari, stamtąd do Puerto Maldonaldo. Na pokonanie tej trasy (574km) mamy jakieś 12h, tak żeby zdążyć na wieczornego busa do Cuzco. Forum LP daje szansę na powodzenie tej misji. Przedstawiciele forum f4f potwierdzą te doniesienia 13.11. Bilety na busa zakupione, w różnych rzędach bo promocyjne miejsca były rozrzucone po autobusie. Wszak budżetowy turysta nie zapłaci za bilet więcej skoro może mniej tylko dlatego, żeby siedzieć koło swojej połówki :P To przecież wciąż ten sam autobus! Ostatecznie, mając w pamięci fakt nieodpowiedniego doboru tabletu i braku możliwości zgrania zdjęć, można pod pozorem tradycyjnego focha wyjść z założenia, że dobrze nam zrobi te 10h w osobnych rzędach ;)

19.10
17 dni do wyjazdu...

Planowania ciąg dalszy. Szczęśliwie udaje nam się zdążyć na nocny bus do Cuzco z, mam nadzieję, wypaśnym rozkładanym fotelem, co by trochę zrekompensować sobie trudy dotarcia na owy bus. Rano meldujemy się w Cuzco, gdzie najpierw łapiemy jeden pojazd do Santa Marii, potem kolejny do Santa Teresy i jeszcze kolejny do już nie świętej ale do zwykłej hydroelektrowni. Następnie udajemy się z buta do Aguas Calientes, skąd tylko jedna noc i 150 zł dzieli nas od przekroczenia bramy do miasta Inków!
Rezerwujemy sobie cały dzień na ten rejon oraz kolejny na ponowne dotarcie szlakiem wszystkich świętych do Cuzco. Bedąc tu dwa dni wcześniej orientujemy się w możliwościach dotarcia do Kanionu Colca. Kondor jest ptakiem ciekawym i dużym i ponoć warto go zobaczyć ;)
Później jak przez mgłę widzę zdobywanie kanionu, skąd mogłaby nastąpić teleportacja na boliwijski salar a stamtąd do San Pedro de Atacama w Chile ale jak znam życie i to przyjdzie nam zaplanować od A do Z.
Zabieramy się zatem za planowanie a o efektach poinformujemy niebawem.

W tym miejscu zasadnym wydaje się postawienie pytania: czy nie można było kupić lotu z Iguazu do Cuzco. Oczywiście można było, ale tak jak człowiek nie rodzi się z umiejętnością chodzenia i czytania tak kupując loty do Ameryki nie mieliśmy w głowie odpowiedzi na pytania: skąd, dokąd, za ile, kiedy, po co i jak ;) Druga sprawa to koszty. Nie jest to nasz pierwszy wyjazd w tym roku, budżet mocno okrojony więc próbujemy ten wypad ogarnąć najtaniej jak damy radę a przy okazji odwiedzić fajne miejsca. Możliwe, że jakąś część podróży pokonamy jeszcze drogą lotniczą, ale ostro musimy dopracować tę część wyjazdu.

W kolejnym akcie druga część prologu, po którym nastąpi sztuka właściwa. Bądźcie z nami, zapraszamy już wkrótce!09.11 poniedziałek, dzień 3
Zemsta kantoru
Trasa: Rio: Corcovado - Głowa Cukru - Rio (SDU) - Sao Paulo (VCP)


W planach Corcovado i Pão de Açúcar, szybki powrót do hotelu a potem lot do VCP. No i kantor, koniecznie kantor! Po wczorajszym wieczornym spacerze nabraliśmy trochę pewności w poruszaniu się po mieście. I dobrze, bo mamy co chodzić ;) Po śniadaniu i wrzuceniu bagaży do skrytki wychodzimy na miasto. Nawigacja wyznaczyła nam trasę w pobliże Corcovado. Jak się później okazało było to naciągane pobliże.

P1160634.JPG



P1160640.JPG


Spacer do kas zajął nam łącznie jakieś 3 godziny. Wspinając się pod górę powietrze coraz bardziej przypomina mleko, w dole mało co widać a i Chrystusa nigdzie nie widać. Mijamy budkę strażników, mówią, że zła pogoda... tyle to i sami widzimy :P Po drodze zatrzymuje się samochód, odradzają nam dalsze wchodzenie, mówią, że totalnie nic nie widać ze szczytu i żebyśmy wrócili jutro. Ups, no nie da rady, wieczorem już się żegnamy z Rio, decydujemy się więc przeprowadzić atak na szczyt ;) Docieramy do kas, ludzi prawie wcale, miły pan w kasie odradza wjazd, pokazuje nam ekran z obrazem z kamery - totalny white screen :P Krótka narada i decyzja - kupujemy bilety (25 brl/os), niemożliwe przecież, żeby ponad 30-metrowego Chrystusa nie było widać ;) No i momentami faktycznie nie było :P Mgła nachodziła, trochę się przerzedzała i znowu nachodziła.

P1160740.JPG


Czekamy jednak wytrwale i po jakimś czasie dostajemy nagrodę - mgła się rozrzedza nie tylko na tyle, że widać Chrystusa ale zaczyna być widoczne wybrzeże i Głowa Cukru hurrrraaaa!

P1160661.JPG



P1160681.JPG



P1160702.JPG


Robimy fotki, podziwiamy widoki i zjeżdżamy w dół, czeka nas długa droga powrotna, trochę ją modyfikujemy tak, aby przemieszczać się w stronę Głowy Cukru.

P1160765.JPG


Po drodze łapiemy stopa, miła dziewczyna podrzuca nas kawałek, potwierdza, że w okolicy jest kantor. Super! Odnajdujemy go z pomocą miłej Brazylijki, próbujemy wymienić dolary.
Sprzedawca: niestety nie ma pieniędzy
My: :shock: jak to nie ma? jesteśmy w kantorze?
Sprzedawca: tak, ale nie ma pieniędzy.
My: może masz jakieś pieniądze w portfelu? chociaż z 10 dolarów nam wymień.
Sprzedawca: niestety nie mam.
My: <wtf??> czy jest tu jakiś inny kantor w okolicy?
Sprzedawca: na Copacabanie.
:o Ok, i tak idziemy w tamten rejon, coś znajdziemy po drodze. Mijamy market, zaopatrujemy się w ciepłe kurczaki i napoje, płacimy kartą i kontynuujemy nasz spacer po mieście.

P1160767.JPG


Na jednej ze stacji paliw udaje nam się połączyć z netem i przerzucić środki na konto walutowe. Wypłacimy kasę z karty i nie trzeba będzie się martwić o kantor. Próbujemy wypłacić, bankomat chce prowizje 20 brl, znajdziemy bez prowizji. Yhy... :P Kontynuujemy nasz spacer, jesteśmy już tak blisko Głowy, że porzucamy myśl o podjechaniu busem, która towarzyszyła nam od Corcovado ;) Znajdujemy kasy, płacimy kartą (70 brl/os) i po chwili ładujemy się do wagonika kolejki. Widoki obłędne, na Głowie mamy zamiar zostać do zachodu, niestety pojawia się mgła i zaczyna się znowu chmurzyć a do pełnego zachodu mamy pewnie z 2 h, przed 18 decydujemy się więc na zjazd i powrót do hotelu, gdzie o 19 zapowiedzieliśmy odbiór bagaży. Nie zapominamy o kantorze albo bankomacie!

P1160808.JPG



P1160803.JPG



P1160820.JPG



P1160866.JPG


Idziemy w stronę Santa Teresa. Jest bankomat huraaaa! Ale co?! Jak to karta invalido? Dobra, sprawdzimy w kolejnym. Już nie zwracamy uwagi na prowizję, próbujemy w pięciu bankomatach jednak za każdym razem brak powodzenia. Co jest nie tak? Czasu coraz mniej, niedługo 19, łapiemy taksę. Pytamy o kantor - jest na Copacabanie. Siet, to w odwrotną stronę do tej, w którą idziemy ale innego wyjścia nie mamy. O 21.59 mamy lot, trzeba się spieszyć. Jedziemy taksą, po drodze widzimy Copacabanę, punkt nadprogramowy, kiedyś tu wrócimy na dłużej :) Podjeżdżamy pod kantor, roleta spuszczona - kantor zamknięty! Aaaaaa, teraz to już nam się gorąco zrobiło. Podchodzimy, widzimy klucz w drzwiach czyli ktoś musi być, poruszenie w okolicy - szukamy sprzedawcy,‎ w pobliskim sklepie nas uspokajają - sprzedawca zaraz przyjdzie :) Jest, uff, mamy reale! Po 24 h pobytu udaje nam się wymienić kasę ;) Jedziemy do hotelu po bagaże, krótkie poszukiwania bileciku do odbioru bagażu i pakujemy się z powrotem do naszego wehikułu. Docieramy na lotnisko, udało się, plan dnia zrealizowany!
Lot mija szybko, jak na godzinny lot przystało, robimy rundkę po lotnisku w celu znalezienia odpowiedniego miejsca na nocleg, wybór pada na schowek pod schodami na wózki inwalidzkie :)
Rano czeka nas lot do Cascavel, w statystykach 96% anulacji, nie mamy planu awaryjnego pozostaje więc modlić się, aby lot się odbył.
Repman zasypia snem kamiennym zaraz po położeniu głowy na podłodze, ara meczy się - gorąco mimo krótkich spodenek i koszulki, duszno, tną komary. Można by się nakryć śpiworem po uszy ale grozi to ugotowaniem się. Ara z podziwem patrzy na repmana: koszulka, kurtka, krótkie spodenki, długie spodnie, śpiwór naciągnięty na głowę :shock: W końcu zasypia i ara, ślady po komarach będą jeszcze dokuczać przez dobre kilka dni ale noc zaliczona.

‎10.11 wtorek, dzień 4
Cataratas!
Trasa: Sao Paulo (VCP) - Cascavel (CAC) - Foz do Iguaçu - Wodospady Iguaçu


Poranek pod znakiem szybkiego sprawdzania statusu lotu - "on time" i od razu w niepamięć poszły trudy minionej nocy a na naszych twarzach zagościł prawdziwy banan, o taki - :D Uśmiech trochę się zmniejszył po sprawdzeniu pogody na najbliższe dwa dni w Iguaçu - pochmurno i burze z piorunami... :cry:
Przed nami dwugodzinny lot do Cascavel. Na krótkich trasach krajowych Gol'em czy Azul'em możemy liczyć na darmowy napój oraz przekąskę, na ogół jakieś snacki. Na tym locie oferowali do wyboru jedną z czterech przekąsek - snacki, jabłko, babeczka albo żelki. Nie wiem czy to nasz urok osobisty, czy wręcz przeciwnie - odciśnięte na twarzy trudy nocy spowodowały, że dostaliśmy po komplecie przekąsek, po czym dostaliśmy je ponownie :P
Zbliża się czas lądowania, pilot nadaje jakiś komunikat, niestety tylko po portugalsku.
Ara: chyba zmieniamy lotnisko na IGU
Repman: <udaje, że słucha> yhy...
Stewardesa: nie wiem czy zrozumieliście co powiedział pilot?
My: niestety nie <nie znamy portugalskiego>
S: lotnisko w Cascavel jest zamknięte, będziemy lądowac w Foz do Iguaçu, to niedaleko.
My: oooo to świetnie <wybuch radości>, tam zmierzamy :lol:
S: naprawdę? To macie szczęście ;)
My: taaa, mamy dobry dzień :D
Pokręciliśmy się trochę nad Iguaçu po czym pilot nadał kolejny komunikat, zaczęliśmy już przeczuwać co może oznaczać. Stewardesa potwierdziła - wracamy do Cascavel :cry: No cóż, widocznie to, że lot w ogóle się odbył wyczerpało nasz limit farta na dziś ;) Z lekkim opóźnieniem lądujemy w CAC. Lotnisko maleńkie, do ostatniej chwili myśleliśmy, że będziemy lądować w polu, bo nigdzie pasa nie było widać ;)
Do miasta udaje nam się sprawnie złapać stopa. Miła para podrzuca nas na dworzec autobusowy, kupujemy bilety do Foz (36 brl/os) przy okazji upuszczając telefon i gubiąc kartę z częścią zdjęć, dlatego w relacji zabraknie m.in. zdjęć z naszych lotniskowych noclegów :evil: Do odjazdu mamy ok. pół godziny. Szybki obiad i zajmujemy wygodne miejsca w busie. Dwugodzinną drogę w większości przesypiamy. Koło 14 docieramy do Foz, szkoda nam czasu na kombinowanie dojazdu busami do hotelu, bierzemy więc taxi. Najbliższe dwie noce spędzamy ponownie z promocji MMT, tym razem w Royal Iguassu Hotel (13 USD/noc). Hotel fajnie położony - blisko lotniska w Foz, przy drodze prowadzącej na wodospady. Bezpośrednio przy drodze są przystanki autobusowe więc można tanio i wygodnie przemieszczać się na trasie: hotel - lotnisko - wodospady - miasto. Dopełniamy formalności w hotelu, zrzucamy bagaże i biegniemy na wodospady. Po drodze łapiemy stopa. Zatrzymuje się miły argentyński taksówkarz i podrzuca nas pod samo wejście do parku :) (wstęp 56 brl). Pogoda piękna, słońce grzeje, śladów burzy brak. Turystycznym busikiem jedziemy do szlaku na wodospady. Widoki oczywiście nieziemskie.

P1160875.JPG



P1160879.JPG



P1160881.JPG



P1160896.JPG



P1160939.JPG



P1160929.JPG



P1160955.JPG



P1160956.JPG



P1160979.JPG


Nie ma dzikich tłumów, jako że godziny już popołudniowe. Ciężko nam sobie wyobrazić co się czuje chodząc po stronie argentyńskiej, zapowiada się genialnie :) Szlakiem dochodzimy do Garganty, gdzie mokniemy całkowicie, wjeżdżamy jeszcze windą na górę, skąd także są świetne widoki, po czym kierujemy się na powrotny busik.

P1160994.JPG



P1160999.JPG



P1170005.JPG


Niebo zaczyna się ściemniać, po chwili czuć pierwsze krople deszczu i momentalnie zaczyna się burza z taką ulewą i wichurą, że ponownie totalnie mokniemy w naszym turystycznym busiku bez okien a dodatkowo trzeba uważać na lecące z dużą prędkością gałęzie i liście. Oto nasza burza z piorunami z porannej prognozy :lol:
Po wyjściu z parku przesiadamy się na busa linii 120 jadącego przez lotnisko do miasta (3,2 brl/os). Jedziemy do samego końca, na terminal, gdzie w okolicy znajdujemy market Super Muffato z bufetem na wagę. Polecamy to miejsce. Najadamy się do syta za niecałe 20 brl, robimy zakupy w markecie i wracamy busem do hotelu. Jutro czeka nas wyprawa na wodospady po stronie argentyńskiej. Musimy opracować plan dotarcia iii wymiany pieniędzy, oby poszło to sprawniej niż w Rio... ;)

11.11 środa, dzień 5
Bilans zero
Trasa: Foz - Puerto Iguazú - Wodospady Iguazú - Foz


Po obfitym śniadaniu dowiadujemy się w recepcji, że obok hotelu w sklepie z pamiątkami jest kantor. Idziemy sprawdzić kurs. 13 ars za dolara. Ujdzie, chociaż na stronie w necie było 14, decydujemy się wymienić 50 usd a resztę po stronie argentyńskiej. Dostajemy 650 ars. Nie chce nam się jechać do miasta żeby dostać się do Argentyny, postanawiamy pójść pieszo do granicy. Po 45 minutach marszu z hotelu docieramy do przejścia granicznego w Brazylii. Dopełniamy formalności wyjazdowych i ruszamy dalej. Po paru minutach udaje nam się złapać stopa, jedziemy więc w towarzystwie miłego gościa przez granicę argentyńską, gdzie dostajemy pieczątki wjazdowe na 90 dni do drogi prowadzącej do wodospadów, zaraz na wjeździe do Puerto Iguazú. Pan nas jeszcze instruuje, gdzie mamy złapać busa.
Ara: jesteśmy na drodze do wodospadów, to po co jechać jeszcze do miasta? Jedzmy od razu na wodospady! 
Repman: no tak, możemy tu coś złapać, nie ma sensu się wracać do miasta. Po co właściwie mieliśmy tam jechać?
Do kantoru :P Ale chwilowo o tym nie pamiętamy :lol:
Podjeżdża taksówka, gość chce 100 ars za trasę na wodospady. Wsiadamy. Po chwili dosiada się dwójka Wenezuelczyków. Pytają czy nie chcemy z nimi wracać, żeby dzielić koszty taksy. Nie wiemy ile czasu nam zejdzie na wodospadach, wolimy się nie ograniczać. Zaczynamy podliczać wydatki: 
100 ars taksa
260 ars jeśli pamięć ary nie myli wejście na wodospady, co daje 520 ars na dwie osoby
30 ars zostaje na ewentualne wydatki i drogę powrotną - jakieś 10 zł - brawo my! :D

P1170028.JPG



P1170029.JPG


W parku spędzamy kilka dobrych godzin, widoki wspaniałe, nie pada ale jest pochmurno i co jakiś czas słychać w oddali burzę. Zastanawiamy się kiedy nas złapie. Profilaktycznie wzięliśmy ciuchy na zmianę ale mimo wszystko w burzy po tych metalowych kładkach nie chcielibyśmy śmigać ;)

P1170040.JPG


Wodospady robią niesamowite wrażenie i to, że można podejść tak blisko, poczuć moc tej masy wody, która tu przepływa, świetne uczucie!

P1170084.JPG



P1170115.JPG



P1170076.JPG



P1170190.JPG



P1170191.JPG



P1170196.JPG



P1170200.JPG



P1170201.JPG


Podczas spaceru w parku mijamy zwierzaki (np. powszechne tu coati) i różne zorganizowane grupy (grupę tygrysów, grupę Miguel, grupę 1112 i 6015), jako nieliczni idziemy bez plakietki, mogliśmy przyjechać jedną z nich ale nasz hotel chyba nie świadczy takich usług. Oferowali nam sam dojazd i powrót za 150 brl, ale nie z nami te numery :P  

P1170036.JPG


Na koniec zostawiamy sobie podróż kolejką do Garganty, burzę słychać coraz bardziej, doszły też błyski na horyzoncie, czuć pierwsze spadające krople deszczu. Szczęśliwie i sucho udaje nam się dotrzeć na koniec platformy. Kilka fotek i z powrotem, łapiemy powrotna kolejkę i teraz już się może dziać, co chce. Plan zrealizowany :)

P1170237.JPG



P1170273.JPG


Opuszczamy teren parku, po drodze łapie nas lekki deszcz, idziemy w nadziei, że złapiemy coś za te nędzne 30 ars, które nam zostały... Po jakimś czasie zatrzymuje się taksa, my - poziom espagnol zero, kierowca - poziom english zero. Dogadać się ciężko, w ruch idzie kartka, długopis i pieniądze do zobrazowania naszych możliwości finansowych. Pan pisze na kartce 100 ars, my pokazujemy 30. Ok, stawka dograna, wręczamy panu pieniądze i jedziemy do Puerto Iguazú, gdzie po szybkim spacerku przez miasto i minięciu jednego nieczynnego kantoru trafiamy na dworzec autobusowy. Za 4 brl od głowy kupujemy bilety powrotne do Brazylii. Granica pierwsza - argentyńska - wychodzimy z busa, podbijamy paszporty, wsiadamy z powrotem. Granica druga - brazylijska - wysiadamy, pytamy czy bus na nas poczeka, nie poczeka, mamy łapać kolejnego. Idziemy podbić paszporty i karty wjazdowe. Czekamy na kolejnego busa, godzinę! Gdybyśmy wiedzieli, że tyle to potrwa, wrócilibyśmy na stopa, ale, że bilety już mieliśmy a i planów specjalnych na wieczór brak, posiedzieliśmy na przystanku i poobserwowaliśmy ruch graniczny. W końcu docieramy do miasta, gdzie wzorem dnia poprzedniego udajemy się do Super Muffato na obiad po czym wracamy do hotelu. 13.11 piątek, dzień 7
Maraton
Trasa: Rio Branco - Brasilea - Assis - Puerto Maldonaldo - Cuzco


Poprzedniego wieczoru w miarę sprawnie złapaliśmy stopa. Samochodem podróżowała przesympatyczna trzyosobowa ekipa - starsi państwo oraz chłopak w naszym wieku. Podrzucili nas pod same drzwi hotelu (Ibis Rio Branco), 15 km od lotniska... a mieliśmy już wizję marszu w ciemnościach ;) Przy okazji wymieniliśmy się sugestiami co do dotarcia do granicy i dalszej podroży do Peru. Hotel, najlepszy i najdroższy z dotychczasowych (89 brl), żal było opuszczać, jednak perspektywa przejazdu 570 km skutecznie wygania nas z łóżka skoro świt ;)

P1170318.JPG


Idziemy wzdłuż drogi i łapiemy stopa, miejsce nienajlepsze, bo pobocze wąskie z ciągłą linią... Przechodzimy z dwa kilometry, dopiero 7 a upał już niesamowity. Zatrzymuje się samochód, miły gość podrzuca nas kilkanaście kilometrów na dworzec autobusów dalekobieżnych. Szybki reserch - bezpośredni autobus do Puerto Maldonaldo odjeżdża kolejnego dnia, bus do granicy o 12. Żadna z tych opcji nie wchodzi w grę, o 21 mamy busa z Puerto Maldonaldo do Cuzco. Negocjujemy z taksówkarzem. Proponuje cenę 200 brl za przejazd do granicy. Bus kosztuje połowę tego. Rezygnujemy i odchodzimy z zamiarem złapania kolejnego stopa. Gość nas goni, negocjujemy dalej‎ - my po angielsku, on po portugalsku. Ustalamy cenę 155 brl. Niesamowite, że mówiąc w różnych językach można jakoś jednak dogadać cenę i trasę ;) Dojeżdżamy do Brasilei, gdzie przejmuje nas kolejny taksówkarz. Przed 13 meldujemy się na granicy brazylijsko - peruwiańskiej, skąd sprawnie przesiadamy się do busa, który za 30 soli od głowy dostarczy nas do Puerto Maldonaldo. Docieramy tam na 17, 4 godziny w zapasie :) Jeszcze tylko uścisk dłoni od kierowcy busa i za 5 soli zostajemy przekazani kierowcy tuktuka, który podrzuca nas na terminal, pilnuje wymiany voucherów na bilety, pomaga w uiszczeniu opłaty za skorzystanie z terminala, ściska nam dłonie, wita w Peru i odjeżdża. Doprawdy poczuliśmy się jak wymagający specjalnej troski :P
Korzystając z zapasu czasu przystępujemy do składania zamówienia na obiad w pobliskim barze. Kasy standardowo deficyt, bo na granicy wymieniliśmy jedynie reale, które nam zostały, za co dostaliśmy 90 soli. Wspinamy się na szczyt naszych zdolności językowych i próbujemy ustalić co i za ile dostaniemy. Zamawiamy kurczaka a przynajmniej tak nam się wydawało do momentu, kiedy na stół wjechała zupa :lol:

P1170319.JPG


Po zupie nastąpiło jednak danie właściwe z rzeczonym kurczakiem, całość dla dwóch osób 10 soli ;)

P1170321.JPG


W międzyczasie zapoznajemy się z turystami, jak się okazało po krótkiej konwersacji - z turystami z Polski - pozdrawiamy Marcina, Ewelinę i Przemka!
Pozostały czas wykorzystujemy na wypłatę kasy z bankomatu, prysznic na dworcu i obserwacje lokalnej ludności. Podziw i grozę jednocześnie budzi Peruwiańczyk z dziwnym stworem w ręce - pasikonik w powiększeniu x100! O 21 wyjeżdżamy do Cuzco. Zajmujemy miejsca w busie. Pan z pasikonikiem trafia na miejsce obok ary :?

P1170329.JPG


Repmanowi trafia się w towarzystwie Peruwianka, która niezrażona naszym brakiem znajomości języka zagadywała nas podczas oczekiwania na autobus. Zmęczenie całodzienną podrożą daje o sobie znać i mimo nadawanego filmu udaje nam się zasnąć... do czasu. Po ok. dwóch godzinach droga robi się mocno kręta - prawo, lewo, góra, doł, prawo lewo... i tak do samego rana. Ara źle znosi podróż, nie wiadomo czy przez niezliczone zakręty czy bardziej przez wysokość, do Cuzco wznosimy się na 3400 m a tabletki na chorobę wysokościowa jadą w luku bagażowym :roll: Trasa jest ciężka, ara kilkakrotnie ląduje w wc, na jednym z zakrętów z niego wypada, na szczęście zatrzymuje się na ostatnim rzędzie foteli :lol:14.11 sobota, dzień 8
Wysoko
Trasa: Cuzco


Przyjeżdżamy do Cuzco - koniec zakrętów, huraaaa! Tego dnia ara i repman długo będą do siebie dochodzić ze względu na trudy całonocnej podróży i niewyspania w połączeniu z wysokością, na jakiej położone jest miasto - prawie 3400 m.n.p.m. Zaczynamy poszukiwania zabookowanego hotelu. Pytamy kilku taksówkarzy, żaden nie kojarzy naszej miejscówki ani z nazwy ani co gorsza - z adresu :? To źle wróży. Jedna taksa zabiera nas na Plaza Armas, potem błądzimy w uliczkach Cuzco, pytając o drogę, cały czas bez efektu. Miły Peruwiańczyk pakuje nas do swojego auta, zabiera jako świadka jednego z przechodniów i podrzuca nas na komisariat policji - bingo! Policji udaje się ustalić gdzie jest nasz nocleg. W adresie zabrakło jednej ważnej informacji. Ładujemy się do kolejnej taksówki, która nie bez problemu, ale w końcu nas podwozi pod drzwi Residencial Panorama (15 USD/noc). Padamy na łóżko i budzimy się w południe. Robimy przegląd plecaków i oddajemy rzeczy do prania. Właściwie to jeszcze nie wiemy czy nie oddaliśmy ich np. na cele charytatywne albo do wyrzucenia, bo dogadać się nijak nie mogliśmy. Pani gospodyni ciuchy jednak wzięła, za dwa dni, kiedy wrócimy z wypadu na Machu Picchu, okaże się czy dostaniemy je z powrotem :lol: Wychodzimy na miasto w poszukiwaniu jakiejś jadłodajni. Nie ma z tym problemu. Po chwili siedzimy na targu San Pedro, gdzie jedzenie dostajemy wprost z gotujących się kotłów. Na ulicy też jest sporo możliwości żywienia się, można np. zakupić peruwiański przysmak - świnkę morską ;)

P1170337.JPG



P1170336.JPG


Zamawiamy sobie po jednym daniu - błąd, należało zamówić jedno na spółkę. Porcje są ogromne, nie jesteśmy w stanie‎ zjeść wszystkiego, nic dziwnego - każde z nas dostało po pół krowy na talerz :P

P1170334.JPG



P1170332.JPG


Dalsza cześć dnia upływa nam na leniwym spacerze po mieście, lepieniu plastelinowych ludzików z miejscową dziewczynką (pozwólcie, że nie będę nas kompromitować wstawianiem zdjęć naszych dzieł :lol:) i szybkim kursie fotografowania, za co dostajemy piękny uśmiech :D

P1170395.JPG


oraz orientowaniu się w możliwościach dojazdu kolejnego dnia na Machu Picchu. Zastaje nas ulewa, ładujemy się więc do taksówki i uciekamy do naszej noclegowni.15.11 niedziela, dzień 9
Półmaraton
Trasa: Cuzco - Hydroelektrownia - Aguas Calientes

Dzień zaczynamy od pakowania, potem szybkie śniadanko, zostawiamy bagaż pod drzwiami przechowalni w nadziei, że ktoś go tam wspaniałomyślnie umieści i lecimy na miasto. Po drodze znajdujemy bankomat, gdzie wypłacamy sole i dolary. Plan jest taki, aby dotrzeć do Machu Picchu nie rujnując się przy tym z oszczędności ;)
Wchodzimy do napotkanej agencji. Cena 70 soli/os za dojazd do hydroelektrowni i powrót do Cuzco wydaje się być bardzo przyzwoita. Poprzedniego dnia najtaniej udało nam się znaleźć za 90 soli. Istnieje jeszcze opcja dojazdu na własną rękę z przesiadkami w Santa Maria i Santa Teresa ale kosztowo wyszłoby nam pewnie bardzo podobnie a nie sprawdziliśmy jak?, skąd? i o której? Przystajemy więc na propozycję agencji. Wymagało to kontaktu z kierowcą busa, zatrzymaniem go, zapakowaniem nas do taksówki i dowiezieniu na busa, który opuszczał już miasto. Siedmiogodzinna trasa w większości mocno zakręca a końcowe ok. 10 km to niemalże wertepy - brak utwardzonej nawierzchni oraz w większości niezabezpieczone zbocza urwiska. Trasa daje w kość ale widoki są przednie!

P1170563.JPG



P1170589.JPG




Dodaj Komentarz

Komentarze (33)

dialam 21 października 2015 10:31 Odpowiedz
zapowiada się super :)będę kibicować :) będziecie pisać relację "live"?
karpik 21 października 2015 10:45 Odpowiedz
rezerwuję miejsce w pierwszym rzędzie!
olajaw 21 października 2015 11:15 Odpowiedz
Czy są miejsca VIP? :lol: Zapowiada się świetna wyprawa, Ameryka Południowa ciągle mnie kusi a kolejne relacje nie pomagają :D
ara 21 października 2015 12:02 Odpowiedz
@dialam o ile możliwości techniczne pozwolą, mamy zamiar transmitować nasze poczynania "live"@karpik @olajaw gwarantujemy miejsca w klasie "presidencial" - takie, jakie mamy w busie do Cuzco :D
kaviorwiki 21 października 2015 12:37 Odpowiedz
Odliczam dni do premiery :)
maxima 21 października 2015 12:53 Odpowiedz
a macie już bilety na Machu? będę w podobnym terminie, ale lecę już za tydzień ;)
ara 21 października 2015 13:06 Odpowiedz
@maxima chciałam kupić ale stwierdziłam, że spróbujemy wynegocjować stawkę dla studentów przed wejściem ;) w kalendarzu sprawdzałam, że na samo MP nie ma problemu z kupnem biletów przy bramie, co innego z wejściem na Huayna Picchu... jeśli na tym Ci zależy to koniecznie wcześniej kup
maxima 21 października 2015 14:04 Odpowiedz
ja kupiłam już z 2 miesiące temu bilety na HP ;) kiedy planujecie być w Peru?JA robię trasę od SCL na północ, przez Boliwię do Limy
ara 21 października 2015 14:24 Odpowiedz
od 13.11, nie wiem jeszcze do kiedy ;) myślę nad dotarciem do Kanionu Colca i nie wiem ile czasu nam na to zejdzie i czy stamtąd uderzać do Boliwii czy od razu do Chile
ara 6 listopada 2015 23:31 Odpowiedz
06.11 jeden dzień do wyjazduRodzina pochorowana, opcja druga dojazdu - blablacar. Krótki reserch i bingo! - jest przejazd na lotnisko :) Co prawda gość świeżak, bez komentarzy ale tańszej alternatywy nie mamy, rezerwujemy więc tylną kanapę na godzinę 8.30 spod domu. Trasa od Cuzco w dalszym ciągu nieopracowana czyli polecimy standardem pt. improwizacja w warunkach live ;) Prawdopodobnie z Cusco uderzymy do Colca Canyon, następnie do Arequipy, i przez Tacnę dotrzemy do Chile. W tym wypadku odpuszczamy Boliwię a skupiamy się na północy Chile. Trochę z bólem serca rezygnujemy z Boliwii ale tylko trochę, bo więcej czasu będziemy mogli spędzić w Peru i Chile :D O dziwo - jesteśmy spakowani - pierwszy raz z zapasem większym niż 0,5h przed podróżą! Plecaki coś podejrzanie lekkie a upchnęliśmy w nie nawet śpiwory, ciekawe o czym zapomnieliśmy :? Już teraz zapraszamy na pierwszą odsłonę brazylijską, która, jeśli nie brak internetu albo inne problemy techniczne, powinna nastąpić w okolicach poniedziałku.
ara 12 listopada 2015 20:52 Odpowiedz
Google+KalendarzSiećwięcejOdebraneZasady korzystania z Usługi GGZ19:01Zespół GGZasady korzystania z Usługi GG (English version below) Zgodnie z uprzednio rozsyłaną informacją, odRelacja 1Agnieszka Batyckado ja2 godziny temuSzczegóły07.11 sobotaLadujemy w Palmie. Gdyby tak na SXF mieli choc 5% tych krzesel! Z Palmy wylatujemy z lekka obsuwa. Po przylocie do Madrytu szukamy miejscowki na nocleg. Lotnisko jest ogromne, jest duzo fajnych katow, korytarzy, placykow zabaw (juz zajetych :P). Ostatecznie bunkrujemy sie w waskim przejsciu stworzonym chyba specjalnie z mysla o podroznych potrzebujacych noclegu - miedzy sciana a szyba lotniska na jednym z krancow hali przylotow. Nie wyglada, aby miejsce to mialo jeszcze jakies przeznaczenie, jest ciemno i nie slychac telewizorow jak np. na placykach zabaw ;) Rozwijamy spiwory i ...08.11 niedziela... spimy praktycznie do budzika. Przed piata znowu slychac komunikaty (mega glosne) o sprawdzaniu tablicy odlotow i nie zostawianiu bagazu bez opieki - spalismy tak dobrze, ze ich nie slyszelismy czy wspanialomyslnie nie nadaja ich w srodku nocy? ;)O 5.30 przemierzamy lotnisko w celu odprawy, przy okazji mijamy kolejke gigant do kontroli bagazowej cieszac sie, ze nie przyszlo nam do glowy spac dluzej. Przy check-inie okazuje sie, ze jest problem z wydrukowaniem karty repmana na kolejny odcinek lotu (GRU-GIG). Nie jest nam to zbytnio na reke, mamy tam 1,5h na przesiadke. No ale co zrobisz jak nic nie zrobisz ;) Idziemy odstac swoje w kolejce do kontroli i lecimy do bramki (oczywiscie na szarym koncu lotniska, zeby zapewnic sobie troche ruchu przed 11-godzinnym lotem). Przy bramce widac troche rodakow, z dwojka zapoznamy sie blizej pod koniec dnia ;) Lot mija nam w 1/3 na spaniu, 1/3 na jedzeniu i 1/3 na rozrywce. Miejsca mamy w ostatnim rzedzie, przewidujac, ze bedziemy wychodzic rekawem informujemy obsluge, ze mamy transfer w Sao Paulo, na czas ladowania dostajemy wiec upgrade do klasy biznes. Po wyladowaniu na transferowiczow czeka obsluga lotniska, sprawdzaja nasza rezerwacje i dochodza do wniosku, ze poradzimy sobie na wlasna reke. Z racji braku biletu na kolejny odcinek dla repmana, szukamy wyjscia i stanowisk do check-inu. Po drodze zalatwiamy formalnosci wjadowe po czym znajdujemy kioski, bez problemu drukujemy brakujacy bilecik i dalej juz tylko kontrola i bramka (nie odchadzac od standardow - na koncu lotniska). Mamy chwile na podladowanie elektroniki i szybki kontakt z rodzina w celu przeslania pozdrowien z Brazylii. Kolejny lot mija szybko, po godzinie jestesmy w Rio. Wypatrujemy przez okno charakterystycznych miejsc - klapa, zachmurzenie i slaba widocznosc... nic to, jutro przeciez tez jest dzien ;) Na lotnisku postanawiamy sie zaopatrzyc w walute na przejazd do hotelu. Wymieniany 10 usd za ktore dostajemy marne 24 brl. Czytalismy, ze zdzieraja na lotnisku ale ze az tak?! Za malo na bilet dla dwoch osob, do kantoru postanawiamy nie wracac. Znajdujemy bankomaty ale jako, ze jest niedziela a przelew repman zrobil w piatek to kasy na walutowym jeszcze nie ma. Hmmm... Z pomoca przychodza rodacy widziani przy bramce w Madrycie - wymieniamy u nich 5 euro - starcza na bilet i wieczorny posilek :) Pozdrawiamy chlopakow - Michala i Piotra! No to mozna sie ewakuowa z lotniska, wychodzimy na zewnatrz i ogarnia nas dziwne uczucie zapamietane z dziecinstwa - inhalacje pod kocem - taaaak wilgotnosc! Duuuza wilgotnosc ;) Przed przyjazdem autobusu zapoznajemy miejscowa kobiete. Pani bardzo mila, troche z nami pogadala. Sprawdzila gdzie spimy i zaoferowala, ze pokaze gdzie mamy wysiasc. Fajnie, bo przystanki nieoznaczone i zadnej informacji w busie ;) Po drodze tlumaczy nam dojscie do hotelu, kaze uwazac, schowac zegarek, zegnamy sie z nia i chlopakami, ktorzy jada na Copacabane i wysiadamy. Jest juz wieczor, do hotelu mamy jakies 2 km, nawigacja odpalona ale mamy stracha isc z tabletem w rece skoro mielismy zdjac zegarki :P Poczatkowo idziemy na czuja ale juz na pierwszych swiatlach przejmuje nas inna pasazerka z busa ;) To matka z dzieckiem. Pytamy czy tu tak niebezpiecznie czy o co chodzi, mowi, ze sama sie nie boi ale pierwszy raz jest z dzieckiem i ma lekkiego stresa. No pieknie, ale sobie dzielnice wybralismy skoro nawet lokalna ludnosc ma stresa jak wraca do domu :PSprawnie docieramy do ulicy, przy ktorej jest nasz hotel. Numery poczatkowe, my szukamy 201, zapewniany nasza towarzyszke, ze damy sobie rade, dziekujemy za eskorte i rozdzielamy sie. Idziemy glowna ulica dzielnicy Santa Teresa, trafiamy do hotelu. Chwila niepewnosci przy check-inie, bo hotel bookowany z promocji u indyjskiego posrednika ale voucher przyjety, sniadanie potwierdzone, dodatkowo nagrywamy na kolejny dzien przechowalnie bagazu. Zrzucamy bagaze i idziemy poszukac czegos do picia i jedzenia. Mamy w okolicy mase knajpek, sklepikow, nawet market choc juz zamkniety. Stracza nam kasy na przeceniona wielka a'la drozdzowke i napoj. Rozgladamy sie za kantorem, bezskutecznie wiec dochodzimy do wniosku, ze pieniadze wymienimy kolejnego dnia, w drodze do Corcovado. Wracamy do hotelu. Sprawdzamy jeszcze prognoze pogody na jutro - zachmurzenie i deszcze. Niefajnie.09.11 poniedzialekZemsta kantora.W planach Corcovado i Pao de Acuar, szybki powrot do hotelu a potem lot do VCP. No i kantor, koniecznie kantor! Po wczorajszym wieczornym spacerze nabralismy troche pewnosci w poruszaniu sie po miescie. I dobrze, bo mamy co chodzic ;) Po sniadaniu i wrzuceniu bagazy do skrytki wychodzimy na miasto. Nawigacja wyznaczyla nam trase w poblize Corcovado. Jak sie pozniej okazalo bylo to naciagane poblize. Spacer do kas zajal nam lacznie jakies 3 godziny. Wspinajac sie pod gore powietrze coraz bardziej przypominalo mleko, w dole malo co widac a i Chrystusa nigdzie nie widac. Mijamy budke straznikow, mowia, ze zla pogoda, tyle to i sami widzimy, po drodze zatrzymuje sie samochod, odradzaja nam dalsze wchodzenie, mowia, ze totalnie nic nie widac ze szczytu i zebysmy wrocili jutro. Ups, no nie da rady, wieczorem juz sie zegnamy z Rio, decydujemy sie wiec przeprowadzic atak na szczyt ;) Docieramy do kas, ludzi prawie wcale, mily pan w kasie odradza wjazd, pokazuje nam ekran z obrazem z kamery - totalny white screen :P Krotka narada i decyzja - kupujemy bilety, niemozliwe przeciez, zeby ponad 30-meytrowego Chrystysa nie bylo widac ;) No i momentami faktycznie nie bylo :P Mgla nachodzila, troche sie przerzedzala i znowu nachodzila. Czekamy jednak wytrwale i po jakims czasie dostajemy nagrode - mgla sie rozrzedza nie tylko na tyle, ze widac Chrystusa ale zaczyna byc widoczne wybrzeze i Glowa Cukru hurrrraaaa! Robimy fotki, podziwiamy widoki i zjezdzamy w dol, czeka nas droga powrotna, troche ja modyfikujemy tak, aby przemieszczac sie w strone Glowy Cukru. Po drodze lapiemy stopa, mila dziewczyna podrzuca nas kawalek, potwierdza, ze w okolicy jest kantor. Super, wysiadamy, idziemy, zaczepia nas kobieta, pyta czy nie chcemy sie wybrac na Corcovado. Tlumaczymy, ze stamtad wracamy pieszo i szukamy kantoru. Pani wskazuje nam droge do kantoru, jestesmy uratowani, bedziemy mogli kupic bilety i podjechac autobusem. Wchodzimy do kantoru, mowimy, ze chcemy wymienic dolary.Sprzedawca: niestety nie ma pieniedzyMy: jak to nie ma? Jestesmy w kantorze?Sprzedawca: tak, ale nie ma pieniedzy.My: moze masz jakies pieniadze w portfelu, chociaz z 10 dolarow nam wymien. Sprzedawca: niestety nie mam.My: <wtf??> czy jest tu jakis inny kantor w okolicy?Sprzedawca: na Copacabanie.Ok, i tak idziemy w tamten rejon, cos znajdziemy po drodze. Mijamy market, zaopatrujemy sie w cieple kurczaki i napoje, placimy karta i kontynuujemy nasz spacer po miescie.Na jednej ze stacji paliw udaje nam sie polaczyc z netem i przerzucic srodki na konto walutowe. Wyplacimy kase z karty i nie trzeba bedzie sie martwic o kantor. Probujemy wyplacic, bankomat chce prowizje 20brl, znajdziemy bez prowizji. Yhy... :P Kontynuujemy nasz spacer, jestesmy juz tak blisko Glowy, ze porzucamy mysl o podjechaniu busem, ktora towarzyszyla nam od Corcovado ;) Znajdujemy kasy, placimy karta i po chwili ladujemy sie do wagonika kolejki. Widoki obledne, na Glowie mamy zamiar zostac do zachodu, niestety pojawia sie mgla i zaczyna sie znowu chmurzyc a do pelnego zachodu mamy pewnie z 2h, przed 18 decydujemy sie wjec na zjazd i powrot do hotelu, gdzie o 19 zapowiedzielismy odbior bagazy. Nie zapominamy o kantorze albo bankomacie! Idziemy w strone Santa Teresa. Jest bankonat huraaaa! Ale co?! Jak to karta invalido? Dobra, sprawdzimy w kolejnym. Juz nie zwracamy uwagi na prowizje, probujemy w pieciu bankomatach jednak za kazdym razem brak powodzenia. Co jest nie tak? Czasu coraz mniej, niedlugo 19, lapiemy takse. Pytamy o kantor - jest na Copacabanie. Siet, to w odwrotna strone do tej, w ktora idziemy ale innego wyjscia nie mamy. O 21.59 mamy lot, trzeba sie spieszyc. Jedziemy taksa, po drodze widzimy Copacabane, punkt nadprogramowy, kiedys tu wrocimy na dluzej :) Podjezdzamy pod kantor, roleta spuszczona - kantor zamkniety! Aaaaaa, teraz to juz nam sie goraco zrobilo. Podchodzimy, widzimy klucz w drzwiach czyli ktos musi byc, poruszenie w okolicy - szukamy sprzedawcy,‎ w pobliskim sklepie nas uspokajaja - sprzedawca zaraz przyjdzie :) Jest, uff, mamy reale! Po 24h pobytu udaje nam sie wymienic kase ;) Jedziemy do hotelu po bagaze, krotkie poszukiwania bileciku do odbioru bagazu i pakujemy sie z powrotem do naszego wehikulu. Docieramy na lotnisko, udalo sie, plan dnia zrealizowany!Lot mija szybko, jak na godzinny lot przystalo, robimy rundke po lotnisku w celu znalezienia odpowiedniego miejsca na nocleg, wybor pada na schowek pod schodami na wozki inwalidzkie. Rano czeka nas lot do Cascavel, w statystykach 96% anulacji, nie mamy planu awaryjnego pozostaje wiec modlic sie aby lot sie odbyl.Repman zasypia snem kamiennym zaraz po polozeniu glowy na podlodze, ara meczy sie - goraco mimo krotkich spodenek i koszulki, duszno, tna komary. Moznaby sie nakryc spiworem po uszy ale grozi to ugotowanien sie. Ara z podziwem patrzy na repmana: koszulka, kurtka, krotkie spodenki, dlugie spodnie, spiwor naciagniety na glowe. Ara uznaje repmana za inny gatunek. W koncu zasypia i ara, slady po komarach beda jeszcze przez dobre kilka dni ale noc zaliczona.
ara 14 grudnia 2015 23:00 Odpowiedz
Relacja co prawda w większości powstawała "live" ale ze względu na ograniczenia sprzętowe nie było możliwości jej wrzucania na bieżąco, a po urlopie jak to po urlopie pochłonięci przez rutynę dnia codziennego... ;) nadrabiamy zatem i zapraszamy do czytania! :)
repman 15 grudnia 2015 19:42 Odpowiedz
sponsorem kolejnej odsłony jest drugi z bohaterów :D 12.11 czwartek, dzień 6Chillout w przestworzachTrasa: Foz (IGU) - Cuiaba (CGB) - Porto Velho (PVH) - Rio Branco (RBR)Wstajemy skoro świt a nawet wcześniej celem dotarcia na lotnisko. Pierwszy z zaplanowanych na dziś lotów mamy o 8 do Cuiaby, kolejny, którego o mało co nie przegapiliśmy przez zmianę bramki o 11 z minutami do Porto Velho. Próbujemy zostawić na lotnisku bagaże, niestety bez efektu, musimy się wiec tarabanić z nimi do miasta. Dowiadujemy się czy do miasta jedzie jakiś autobus - ponoć jedzie, ale nie wiadomo kiedy ;) Żar leje się z nieba, postanawiamy nie czekać tylko brać taksę do miasta. Ładujemy się do auta wspólnie z sympatyczną brazylijską parą i dzielimy się kosztami przejazdu. Podjeżdżamy do centrum handlowego, gdzie w klimatyzowanych warunkach nadrabiamy zaległości w pisaniu relacji, rezerwujemy noclegi w Peru oraz omawiamy dalsza trasę. Samo miasto raczej nie ma zbyt wiele do zaoferowania toteż cały wolny czas spędzamy w CH. Jest tam masa różnych jadłodajni. Możemy polecić gigantyczne lody z knajpki na piętrze oraz bufet z przepysznym sushi na wagę w cenie 59 brl/kg, naprawdę jest w czym wybierać! Powrót na lotnisko odbywamy w sposób kombinowany - do głównej drogi idziemy z buta, po czym łapiemy autobus. Z przyzwyczajenia w Foz wsiadamy przednimi drzwiami a tu dla odmiany pan ze swoim biletowym kioskiem siedzi na końcu autobusu :P Pamiętajcie wiec, że w Porto Velho do autobusów wsiada się tylnymi drzwiami ;) Za 6 brl/2os. docieramy na lotnisko. Cicho tu i pusto. Taśmę do skanera bagażu muszą specjalnie dla nas uruchamiać. W tej sennej atmosferze pozostaje nam oczekiwać na ostatni tego dnia lot - do Rio Branco. Mamy tam hotel, do którego, mam nadzieje, sprawnie dotrzemy, co by się zregenerować przed jutrzejszą wyprawą do Peru.
szklanapulapka 16 grudnia 2015 12:41 Odpowiedz
WOW! jakie foty!!! miło, bardzo :) ale szczura to bym nie zjadł :)__________________________________Take trip to the end of the night...
igore 16 grudnia 2015 12:47 Odpowiedz
@ara Widze, ze bede sobie mogl przypomniec zeszloroczny wyjazd do Peru :)
maxima 16 grudnia 2015 13:15 Odpowiedz
super :) próbowaliście świnki?:)
ara 16 grudnia 2015 13:31 Odpowiedz
@SzklanaPułapka dzięki!@igore po Twojej relacji kusi mnie zmiana trasy na marcowy pobyt w Brazylii :lol: @maxima nie próbowaliśmy, a Ty jadłaś? :D
maxima 16 grudnia 2015 13:34 Odpowiedz
niestety nie :( wszędzie były po 70+ soliJadłam za to lamę w Chile i Boliwii :)
igore 16 grudnia 2015 13:38 Odpowiedz
Ja jadlem. Powiem tak: warto bylo sprobowac dla samej "innosci" tego dania. Walorow smakowych niewiele :)
ara 16 grudnia 2015 13:39 Odpowiedz
o kurcze, niezła cena, my nawet nie zapytaliśmy ile kosztujea lamy, alpaki też jedliśmy :D
dialam 16 grudnia 2015 21:38 Odpowiedz
dalej proszę :) fotki robią wrażenie :mrgreen:
cypel 16 grudnia 2015 22:13 Odpowiedz
90% zdjęć jest niedoświetlonychaż się dziwię, że z tak zacnego aparatu takie badziewie pokazujecieustaw sobie pomiar światła na centralnie ważony a nie wielosegmentowy,poczytaj o pomiarze światła, przysłonie, czasie, balansie bieli bo szkoda tej lx5serce się kraje
igore 17 grudnia 2015 00:03 Odpowiedz
@cypel To relacja z podróży a nie konkurs World Press Photo.Wyluzuj.[WINKING FACE]
poncz 17 grudnia 2015 00:49 Odpowiedz
igore napisał:Ja jadlem. Powiem tak: warto bylo sprobowac dla samej "innosci" tego dania. Walorow smakowych niewiele :). Lama duzo smaczniejsza.Zgadzam się. Dla mnie smak porównywalny do starej wybieganej kury ;). Aczkolwiek możliwe, że wymaga odpowiedniego spreparowania (my próbowaliśmy domowej roboty na wiosce). Bo jak sobie pomyślę, że gdybym znał wołowinę tylko z boliwijskich garkuchni, to sądziłbym, że to strasznie kiepskie mięso.
ara 17 grudnia 2015 09:31 Odpowiedz
@poncz rozwaliło mnie porównanie do starej wybieganej kury :lol: @cypel obiecuję, że sprawdzę o czym do mnie rozmawiasz, choć w kontekście wydarzeń z końca wyjazdu (o których jeszcze nie wiesz, ale może poczytasz za jakiś czas) cieszę się, że mogę tu cokolwiek wstawić ;) niemniej podzielam również zdanie @igore - tak wiem, jestem mało krytyczna wobec siebie :D @dialam zaraz wpadnie kolejna część :)
igore 17 grudnia 2015 10:58 Odpowiedz
@poncz Nawet w dobrej restauracji smakuje jak "stara wybiegana kura" :D
poncz 18 grudnia 2015 15:47 Odpowiedz
W Arequipie (zresztą za pewne nie tylko tam) na targowisku można spróbować jeszcze ciekawszy sok - z żaby :)
olajaw 21 grudnia 2015 10:53 Odpowiedz
Ale pięknie! :) czytam jednym tchem i czekać na kolejne dni :D
maxima 21 grudnia 2015 15:55 Odpowiedz
też mam takie zdjęcia z Piedras! magiczne miejsce:) a Laguna Chaxa słaba - dużo wiecej flemingów jest w Boliwii, więc jak ktoś się tam wybiera, to szkoda wydawać te 3000clp na wstęp do chaxy ;)
ara 22 grudnia 2015 09:09 Odpowiedz
@maxima fakt, kaktus! :lol: gdzie udało Ci się być w Boliwii? jak wrażenia?
maxima 22 grudnia 2015 09:46 Odpowiedz
Wycieczka 3 dniowa z San Pedro do Uyuni - park narodowy m.in. Laguna Bianca, Verde, Colorada, gejzery, pustynia. kaktusy na Salarze
ara 30 grudnia 2015 15:44 Odpowiedz
Zgodnie z obietnicą dorzucam podsumowanie kosztów, dla ułatwienia zebrane w kilka kategorii (zacznę od tych mało skomplikowanych) ;) ps. nie wliczyłam tu drobnych szaleństw w Londynie, z racji tego, że byliśmy u rodziny. Kwoty dla ułatwienia podaję w złotówkach (zastosowałam przeliczniki: dla brl - 1zł, dla pen 1,15 zł, dla ars - 0,29 zł, dla clp - 0,005zł)1. żywność oraz napojesuma: 1262,58 zł2. lotySXF - PMI - MAD 245,00 zł MAD - GRU - GIG 2 120,00 zł SDU - VCP 148,00 zł VCP - CAC 140,00 zł IGU - CGB 390,00 zł CGB - PVH 140,00 zł PVH - RBR 122,00 zł SCL - GRU - MAD - zł MAD - LTN 172,00 zł LTN - POZ 240,00 zł suma: 3717,00 zł3. atrakcjeRio - Corcovado 50,00 zł Rio - Głowa Cukru 140,00 zł Foz - wodospady 112,00 zł Puerto Iguacu - wodospady 155,00 zł Machu Picchu + MP Montana 326,60 zł Cuzco - bus turystyczny Cuzco 46,00 zł Cuzco - zdjęcie z owieczką 2,30 zł Cuzco - muzeum 4,60 zł Arequipa - bus turystyczny Arequipa 57,50 zł Arequipa - konie 23,00 zł Arequipa - zdjęcie na koniu 5,75 zł Arequipa - trip do Colca Canyon 138,00 zł Arequipa - hot springs 34,50 zł Arequipa - Cocla Canyon wejściówki 161,00 zł San Pedro de Atacama - wycieczki: Piedra Rojas + El Tatio 550,00 zł San Pedro de Atacama - rowery 35,00 zł San Pedro de Atacama - wejściówki do Valle de la Luna 25,00 zł San Pedro de Atacama - wejściówki Chaxa 25,00 zł San Pedro de Atacama - wejściówki Miscanti 25,00 zł San Pedro de Atacama - wejściówki El Tatio 50,00 zł suma:1966,25 zł4. noclegiRio - hotel Rio's Nice 64,00 zł Foz - 2x nocleg Royal Iguassu Hotel 106,00 zł Rio Branco - hotel Ibis Rio Branco 85,00 zł Machu Pichcu - 57,50 zł Cuzco - 2x nocleg Residencial Panorama 30usd 120,00 zł Arequipa - 2x nocleg 115 zł San Pedro de Atacama - 2x nocleg Hostel Hostellini 200,00 zł Santiago - 2x nocelg MyLuxApart 252,00 zł suma: 999,50 zł5. pamiątkimagnes ara 9,00 złmagnes 5,75 złkartki 5,75 złznaczki do kartek 43,18 zł, kartki niestety nie doszły :evil: magnes 2,88 złherbaty 37,50 złsuma: 104 zł6. transportblabla Pń - lotnisko SXF 70,00 zł Rio: bus lotnisko - centrum 29,00 zł Rio: taxi kantor - hotel - lotnisko 44,00 zł Cascavel: bus Cascavel - Iguazu 72,00 zł Foz: taxi terminal rodovaria - hotel 40,00 zł Foz: bus wodospady - miasto 6,50 zł Foz: bus powrót do hotelu 6,50 zł Puerto Iguacu: taxi z PI do wodospadów 30,00 zł Puerto Iguacu: taxi wodospady - PI 10,00 zł Puerto Iguacu: bus PI - Foz do Iguazu 8,00 zł Foz: bus powrót do hotelu 6,50 zł Foz: hotel - lotnisko 6,50 zł Porto Velho: taxi lotnisko PVH - CH 20,00 zł Porto Velho: bus centrum - lotnisko 6,00 zł Rio Branco: taxi Rio Branco - Brasilea - Assis 155,00 zł Inapari: colectivo Inapari - Puerto Maldonaldo 69,00 zł Puerto Maldonaldo: taxi miasto - terminal 5,75 zł Puerto Maldonaldo opłata terminal 5,75 zł Puerto Maldonaldo: bus PM - Cuzco 85,00 zł Cuzco: taxi terminal - Plaza Armas 5,75 zł Cuzco: taxi policja - hotel 11,50 zł Cuzco: taxi miasto - hotel 5,75 zł Cuzco: colectivo Cuzco - hydroelektrownia - Cuzco 161,00 zł MP: bus AC-MachuPicchu 96,00 zł Cuzco: taxi Cuzco - hotel 8,00 zł Cuzco: taxi miasto - terminal 4,60 zł Cuzco: taxi terminal - miasto 2,88 zł Cuzco: taxi miasto - terminal 5,75 zł Cuzco: bus Cuzco - Arequipa 138,00 zł Cuzco opłata terminal 2,99 zł Arequipa: taxi terminal - Plaza Armas 6,90 zł Arequipa: taxi miasto - terminal 6,90 zł Arequipa: bus Arequipa - Tacna 46,00 zł Arequipa opłata terminal 5,75 zł Tacna-Arica bus Tacna - Arica 27,60 zł Tacna opłata terminal 2,30 zł Arica opłata terminal 2,00 zł Arica: bus Arica - Antofagasta 143,00 zł Calama: bus Calama - San Pedro 30,00 zł San Pedro de Atacama: bus San Pedro - Santiago 391,50 zł Santiago: taxi miasto - hotel 21,50 zł SCL-GRU-MAD: bus miasto - lotnisko 15,00 zł MAD: metro bilety 50,00 zł suma: 1866,17 zł7. stopRio: Cosmo VelhoCascavel lotnisko - terminal busFoz: hotel - wodospadyFoz: granica brazylijska - Puerto IguazuRio Branco: lotnisko - hotelRio Branco: centrum - terminalCuzco: Plaza Armas - policjaTocopillia: miastoTocopilla - Maria ElenaMaria Elena - CalamaCalamasuma: 0 zł :D 8. innePuerto Maldonaldo: prysznic, toaleta 6,30 zł Cuzco: pranie 23,00 zł Calama: toaleta 2,00 zł prowizje bankomaty - orientacyjnie 100,00 zł San Pedro de Atacama: kradzież tablet + usd 1 000,00 zł :evil: suma: 1131,30 złłącznie 11046,79 złnie wliczając kradzieży (przecież nie każdego się okrada :lol:):10046,79 zł, co daje ok. 5000 zł/głowę
chaleanthite 11 marca 2016 15:49 Odpowiedz
Dopiero teraz natrafiłam na Waszą relację... Jest czadowa, a sama wyprawa po prostu świetna!!! Tyle pięknych miejsc zobaczyliście! :D A widok Rio osnutego mgiełką chmur jest po prostu zniewalający..!